czwartek, 20 stycznia 2022

 

Bella Di Corte

“Lupo”

Był diabelsko przystojny.

Był samotnikiem.

W Nowym Jorku miał opinię krwiożerczego i bezwzględnego.

I to on postanowił, że zostanę jego żoną. To miał być prosty układ oparty na wymianie przysług. Bez żadnych oczekiwań i warunków. Z wyjątkiem jednego: nigdy nie będę mogła go opuścić. Jednak nie od dziś wiadomo, że życie jest pełne niespodzianek. Miałam zaledwie dwadzieścia jeden lat, byłam sierotą bez bez domu i grosza przy duszy i już zdążyłam się przekonać, że w życiu nie ma nic za darmo.


Choć Capo był jedynym mężczyzną, który naprawdę mnie rozumiał, obiecałam sobie, że nigdy nie będę wobec nikogo dłużna.


Mariposa Flores sądziła, że nikomu nic nie zawdzięcza, ale prawda była taka, że wszystko zawdzięczała Capo, na którego mówiono kiedyś Makiaweliczny Książę Nowego Jorku. 


“Czas pokaże, czy był moim zbawcą, czy największym wrogiem. W jego przypadku nie istniało nic pomiędzy.”


“Lupo” otwiera cykl Gangsterzy Nowego Jorku i od razu pozwolę sobie wspomnieć, że to moje pierwsze spotkanie z tą autorką. Co prawda ta akurat książka, przeleżała sporo na moim regale, ale po prostu to nie był odpowiedni czas, żeby ją przeczytać. Jednak w końcu powiedziałam sobie, że przecież ona nie może tak w nieskończoność leżeć i czy chcę, czy nie, muszę ją przeczytać i się z niej rozliczyć. Najpierw zapoznałam się z biogramem autorki, gdzie znalazłam, że jest amerykańską mistrzynią romansu mafijnego. Przewróciłam oczami, bo te tytułowania są dla mnie po prostu śmieszne, ale później przeczytałam opis, który był zachęcający i mówię do siebie “no dobra, zobaczmy, co ta mistrzyni nam przedstawi za historię”. Jak mam być szczera to ta lektura jest kompletną klapą. Niby szybko się czyta, ale co z tego, jak ja już na tę chwilę nie pamiętam, o czym ona była?


Chociaż wróćmy, jednak coś tam pamiętam, a mianowicie rzuciło mi się w oczy pewne spotkanie na, które Mariposa nasza główna bohaterka się udała. Ale uwaga z obitą buzią, rozciętą wargą i spuchniętym okiem. Siniaki może i można ukryć pod makijażem, ale oka, czy pękniętej wargi już raczej nie da rady ukryć. I nikt nie zwrócił uwagi na jej widok i myślał, jaka to ona piękna. Bzdury, sorki, ale to było niewiarygodne wręcz. Takich kwiatków było tu dużo, ale nie będę wszystkich wymieniać. W ogóle postać Mariposy była tak beznadziejna, że aż śmieszna. Niby miała ciężko w życiu, ale okazała się strasznie chciwa i głupia. Vittorio następny amant i denny bohater, którego nie mogłam zdzierżyć. Strasznie mnie wnerwiał. Nie polubiłam się z nim, przez co miałam ochotę odłożyć książkę i jej nie czytać. 


Brak tej opowieści jakiejkolwiek logiki. Szkoda, bo myślałam, że dostanę coś ciekawego, mrożącego krew w żyłach, a dostałam zwykłą słabiznę. Szczerze mówiąc, zmarnowałam tylko czas na tę książkę. Fabuła jak i jej pomysł był nijaki, jakby pisany na siłę, ot, żeby tylko coś było. Nie wiem, kto autorkę okrzyknął mistrzynią romansów mafijnych, bo jak dla mnie ona nią po prostu nie jest. 

Mam w domu jeszcze “Corrado” i mam cichą nadzieję, że tu historia okaże się lepsza. Jak nie, to wiem, że jak pojawi się coś od tej autorki nowego na polskim rynku wydawniczym, to sobie to odpuszczę.  Niestety nie polecam i daję tej lekturze za chęci 3/10.


Kasia 


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Grzesznym Książkom i Wydawnictwu MUZA.


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...