środa, 30 stycznia 2019


Rachel Heng - „Klub samobójców”
„Witaj w świecie, w którym najgorszym przestępstwem jest śmierć.”

Leo Kirino to stuletnia obywatelka, która ma wspaniałe życie. Wraz ze swoim narzeczonym Toddym wygrali w genetycznej loterii i otrzymali szansę, aby żyć wiecznie. W momencie, gdy kobieta spotyka swojego ojca, którego nie widziała od 88 lat, zaczyna mieć bliską styczność ze śmiercią, a wszystkie ścieżki przecinające drogi mężczyzny prowadzą do „Klubu samobójców”, tajnej organizacji, którą jak określa Państwo, jest stowarzyszeniem terrorystów, chcących zaburzyć idealny porządek państwa. Do tej organizacji trafia również Leo

„To był głupi pomysł, żeby tu przyjść, a jeszcze głupsze było to, że pozwoliła, aby uwiódł ją ten blask i przepych. Była na przyjęciu Klubu Samobójców. Przypominały jej się te filmiki, zażywny, anonimowy mężczyzna, kobieta o pszenicznych włosach, Musk, którego poznała. Spojrzała po kłębiącym się wokół tłumie... Czy ktoś z nich organizował te samobójstwa? Kto je filmował?”

Co kryję się pod nazwą „Klubu samobójców”?
Dlaczego ponownie w życiu Lei pojawił się ojciec?
Czy Lea stanie się członkinią tego stowarzyszenia?
Jaki był powód tego, że Kaito opuścił swoją rodzinę?

Uważam, że jeśli uda nam się znaleźć długowiecznych o odpowiednich predyspozycjach genetycznych, to zdołamy rozwiązać problem z populacją. Nieśmiertelność. Nie trzeba się martwić o wyniki po narodzeniu. Może jednak już znamy rozwiązanie, może jest ono tuż pod naszymi nosami.”

Rachel Heng – powieści tej autorki zdobywają wiele nagród, książka „Klub samobójców”, którą miałam okazję teraz przeczytać, wywołała ogromną dyskusję dotyczącą dążenia do doskonałości i obsesji na temat zdrowego odżywiania. Tak naprawdę mam co do tej książki mieszane uczucia, może przez to, że po opisie spodziewałam się całkowicie czegoś innego, bardziej dramatycznego, krwawego, z ogromnym dreszczem emocji, niestety troszkę się wynudziłam na tej pozycji. Fakt, że motyw przewodni dotyczy długowieczności, czegoś, co jest coraz częściej spotykane w literaturze z gatunku fantastyki. Uważam, że mogłaby to być świetna powieść, o ile autorka troszkę bardziej zaszalałaby z wyobraźnią i rozpisaniem akcji, bo niestety na rozkręcenie się tematu musimy poczekać do ponad połowy książki, a i wtedy nie ma jakiś ogromnych fajerwerków. Bardzo mi się podobało jak Pani Heng zaprezentowała nam rozwój medycyny, który jest na najwyższym poziomie i nie ma nic, czego nie można by zastąpić, począwszy od inteligentnej krwi, zamienników serca, kończąc na diamentowej skórze. Dzięki takiemu rozwojowi technologii i medycyny ludzie nigdy nie umrą.

Narracja książki prowadzona jest z dwóch punktów widzenia – dwóch kobiet. Pierwsza z nich to Lea wzorowa bohaterka, idealnie pasująca do otaczającego ją świata. Nieszczęśliwy los powoduje, że znajduje się ona pod obserwacją Ministerstwa. Spotkanie swojego ojca po wielu latach sprawia, że z jej nosa spadają różowe okulary i to, co wydawało się perfekcyjne, wcale takie nie jest. Drugim narratorem jest Anja, która mieszka z matką teoretycznie żyjącą, gdyż jej ciało napędzane jest przez sztuczne bijące serce, jednak umysł już nie jest w stanie współpracować z rzeczywistością i tym, co się dzieje dookoła niej. Przez co nie otacza ją wyidealizowany świat stworzony przez Ministerstwo, tylko rzeczywistość, która nie zawsze jest dla niej łaskawa.

Uważam, że ta historia miała w sobie ogromny potencjał, jednak nie został on w pełni wykorzystany przez autorkę. Nie jest to zła książka ani dobra, bardziej mój stosunek do niej jest neutralny, czytałam powieści o wiele gorsze, tutaj po prostu akcja nie rozwinęła się na tyle szybko, aby zachęcić czytelnika do pokochania jej i poczucia jakiejkolwiek więzi z bohaterami. Czy polecam Wam tę propozycję? I tak i nie, miała swoje zarówno plusy, jak i minusy. Uważam, że opinię na jej temat powinniście wyrobić sobie sami.

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.




wtorek, 29 stycznia 2019


K.N. Haner - „Sponsor. Tom 2”

Dwie dusze, które nie potrafią bez siebie żyć.
Dwa serca, które wybijają wspólny rytm.”

Druga i tym samym ostatnia część „Sponsora”, historii Nathana i Kaliny. Dziewczyna po nieszczęśliwym wypadku, próbuje w pełni wrócić do dawnej sprawności, poddając się długiej i męczącej rehabilitacji, jednocześnie opiekując się młodszą siostrą Sabriną i lecząc złamane serce. Ponownie w jej życiu zjawia się Nathan i w momencie, gdy wydaje się, że wszystko już będzie tak jak być powinno, Kalina otrzymuje niespodziewaną propozycję, która całkowicie może odmienić jej dotychczasowe życie, a kobieta będzie miała do podjęcia bardzo trudną decyzję. Jednak ich związek ponownie będzie zagrożony, czy Kalina odnajdzie w sobie siłę, aby trwać przy boku Nathana w sytuacji, gdy mężczyzna jej życia będzie najbardziej potrzebował jej wsparcia?

Teraz ciało Nathana wypełniała pustka i złość na samego siebie. Ależ on był zły. A swoje słabości, za nieumiejętność radzenia sobie z samym sobą i to jak ogromnie skrzywdził kobietę, którą kocha. Nie był pewny, czy to naprawdę była miłość, ale nie mógł tego wiedzieć, bo nigdy nie darzył nikogo takim uczuciem. Miłość do matki to było zupełnie coś innego. Nathan pragnął kochać, ale miłość w jego wydaniu prowadziła tylko do bólu i łez.”

Jaki tym razem czeka ich los?
Czy odnajdą wspólnie ukojenie dla swoich zranionych dusz?
Czy Kalina będzie w stanie wybaczyć Nathanowi jego błędy?
Czy Nathan przegoni demony przeszłości?

Kalina zaczęła zdawać sobie sprawę, że to wszystko będzie trudniejsze niż myślała. Oboje musieli wyrzucić z siebie złe emocje, a to wcale nie oznaczało, że będzie lepiej. Co jednak mieli zrobić? On nadal patrzył na nią tak jak kiedyś, a ona ciągle go kochała. Odniosła wrażenie, że każdy dzień bez niego potęgował uczucie, jakim go darzyła. Chciała mu to powiedzieć, chciała mieć pewność, że pewne rzeczy się nie zmieniły, a inne...”

K.N. Haner jest nieodwracalnie i dożywotnio mianowana „Królową Dramatów”. W tym przekonaniu utwierdza mnie coraz bardziej, każda jej wydana pozycja. Tym razem miałam przyjemność przedpremierowo przeczytać drugi tom „Sponsora”. Nie będę ukrywała, że pierwsza część złamała mi serce. Czy autorka wydarzeniami zawartymi w kontynuacji poskładała je choć częściowo? W pewnym stopniu tak jednak jest to taka książka, która wzbudziła we mnie pełną paletę uczuć, były momenty, w których łzy lały się strumieniami, a za chwilę miałam ochotę ciskać nią we wszystkie kąty. Uwielbiam sposób, w jaki autorka prowadzi fabułę, jest skonstruowana tak, że trzyma nas w napięciu praktycznie od pierwszej do ostatniej strony, chce się ją skończyć jak najszybciej i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, ale z drugiej pragnęłam, by czas z tą pozycją dłużył mi się jak najbardziej.

Główni bohaterowie, to postacie tak ucharakteryzowane, że albo ich od razu pokochasz, albo znienawidzisz. Uwielbiam Barbarę – matkę Nathana, niebywale szczera, kochająca swojego syna ponad wszystko, jeżeli jednak coś namiesza, nie szczędzi swojego języka i daje mu porządny opierdziel, gdy się należy. Kalina to kobieta niebywale silna i cierpliwa, chociaż oczywiście po tym, co przeszła, miała momentami słabsze chwile, będąc na jej miejscu, miałby tak chyba każdy z nas. I moja ukochana Sabrina ta mała cudowna mądra dziewczynka niejednokrotnie rozbawiła mnie swoim beztroskim podejściem i jej słodkim przekręcaniem słówek, by za chwilkę zaskoczyć mnie tym, jak inteligentną jest osóbką, do tego niezła z niej cwaniara i mała przekupka :D. No i Nathan, ten to dopiero miał przechlapane, aż było mi go żal, ciągle miał pod górkę, ale zaimponował mi swoim podejściem i tym, jak zmienił się jego sposób myślenia i patrzenia na większość sytuacji, chociaż momentami miałam ochotę na niego nawrzeszczeć i powiedzieć „weź się człowieku ogarnij, co ty robisz!!”. O czarnych charakterach tej powieści nawet nie będę się wypowiadać, bo zjadły mi one wszystkie nerwy i brak mi po prostu na nie słów, banda zakłamanych, zawistnych, zazdrosnych gnid. Jak mówi przysłowie „po trupach do celu” i to bez wątpienia w 100% ich opisuje.

Był zagubiony, zły, miał żal do siebie i innych, a w tym wszystkim miał też to pieprzone serce, a ona chciała wierzyć, że chociaż w malutkiej części biło ono właśnie dla niej.”

Kolejna powieść od K.N Haner, którą jestem zachwycona, a każda jej książka zarówno ta już wydana, jak i te które dopiero będą miały premierę w przyszłości, zawsze ustawione będą na półce z moimi ulubionymi pozycjami. Jeżeli jesteście gotowi na potężną dawkę adrenaliny i jeszcze większy emocjonalny mix, koniecznie musicie sięgnąć po tę propozycję. UWAGA!! UPRZEDZAM!! Naszykujcie się na zarwaną nockę, ponieważ gdy zaczniecie czytać, nie będziecie się mogli od niej oderwać ani na chwilę.
Gorąco polecam!!

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorce K.N. Haner oraz Wydawnictwu Editiored.



sobota, 26 stycznia 2019


Kathryn Andrews
“Krople deszczu”
[Patronat medialny]



Jedną, z zalet blogowania jest to, że mamy przede wszystkim możliwość poznania poprzez wydawnictwa twórczości różnych autorów i znalezieniu wielu książkowych klejnotów, a w tym przypadku diamenciku, którym są “Krople deszczu” wydane nakładem Wydawnictwa NieZwykłego. Mimo że książka opowiada o życiu dziewiętnastolatków, to zapewniam Was, że są oni bardzo dojrzali, jak na swój wiek.

Historia dwojga poranionych i samotnych nastolatków, dwa bijące serca z wielkim bólem w środku i jedno życzenie: ucieczka od cierpienia.
Ali Rain bardzo cierpi i odczuwa wielką stratę. Straciła matkę i przeprowadza się z ojcem na Florydę, który nie ma dla niej czasu. Nowe miasto, szkoła i całkiem nowe życie. Sama już nie wie, kim tak naprawdę jest. Z każdym kolejnym dniem czuje się bardzo samotna, ale zostaje jej jeszcze taniec, który kocha.

“JEDNO SŁOWO.
Tyle otrzymałam i nic więcej nie zostało powiedziane. Wiedziałam, że ten moment nadchodzi, choć nie oczekiwałam, że wiele się wtedy wydarzy. Cóż, być może jednak odrobinę oczekiwałam, ale ciszy tamtej chwili nigdy nie zapomnę. Ciszy tak głośnej, że niemal jestem w stanie usłyszeć świst powietrza dzwoniący w uszach. Chcę zakryć je dłońmi, by powstrzymać to wrażenie.
Jedno słowo… Siedem liter, które na zawsze odmienią moje życie.”

Drew Hale ma w życiu tylko jeden cel, skończyć liceum, wyjechać i nigdy nie wrócić. Pływanie to jego przepustka do lepszego życia. Chłopak ukrywa się za maską obojętności, ale to tylko przykrywka dla prawdziwego powodu chęci ucieczki. Ma już tego serdecznie dość.
Jednak wszystko się zmienia, kiedy poznaje Ali. Dziewczyna wywiera w nim wiele emocji, przed którymi się broni jak najdłużej, ale w końcu się poddaje.

Co się kryje pod maską obojętności, którą przywdział Drew?
Dlaczego tak bardzo chce wyjechać?
Czy Ali pogodzi się ze stratą matki?
Dlaczego ojciec ją zaniedbuje?
Czy Ali i Drew w końcu zaznają szczęścia?

“Gdyby tylko krople deszczu mogły mnie stąd zmyć, pozwoliłabym im na to bez żadnego sprzeciwu.”

“Krople deszczu” to pierwsza część z serii Bracia Hale. Pani Andrews naprawdę wykonała świetną pracę, pisząc tę historię i tym samym wciągając nas, w jakże piękną i smutną opowieść sprawiając, że możemy poczuć na własnej skórze, wszystkie zawarte w niej emocje, które odczuwają bohaterzy.
Ali i Drew to bardzo silne postacie, które się wspierają i dają sobie wzajemną siłę, aby poradzić sobie z odrzuceniem, stratą, krzywdą i niezadowoleniem. Każdego dnia walczyli o lepsze jutro, mimo kłód rzucanych im pod nogi.

Ali próbuje sobie poradzić ze stratą i zaakceptować nowe życie w całkiem innym miejscu i to zupełnie sama. Ojciec po przeprowadzce tak naprawdę się na nią wypiął, nie miał dla niej czasu i dziewczyna się czuła tak, jakby nie tylko straciła matkę, ale również ojca. Ma do niego żal i wcale jej się nie dziwię.

“Otaczam się samotnością jak kocem, a serce pęka mi w piersi na milion kawałków. Czuje się niechciana i niekochana. Jak ludzie mogą żyć w ten sposób?”

Drew nie ma w życiu łatwiej, to co się dzieje w jego domu za zamkniętymi drzwiami, przerasta ludzkie pojęcie. Robi to, co kocha i wie, że dzięki temu będzie mógł się w końcu wyrwać z miasteczka. Jednak boli go to, że musi zostawić braci samych.

Zdecydowanie ta historia pozostanie w moim sercu na długo. Odczuwałam znaczenie każdego słowa, które zostało napisane przez autorkę i wszystkie sytuacje, przez które przechodziły postacie. Tak bardzo im współczułam, że serducho ściskało mi się z żalu, ale były również momenty radości, które chłonęłam z uśmiechem na twarzy. Szczerze powiem, że już od samego początku poczułam więź z bohaterami. Historia Ali i Drew przywraca nam wiarę w prawdziwą miłość i że warto o nią walczyć. Niestety jednym w życiu wszystko przychodzi łatwo, a drugim jest ciężej. Każdy z nas dźwiga swój własny bagaż, który staramy się ukryć jak najlepiej przed ludzkim spojrzeniem. Dzięki lekkiemu pióru autorki książkę się czyta bardzo szybko. Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Kathryn Andrews i już teraz wiem, że na pewno nie ostatnie. Autorka swoimi słowami zagnieździła się w mojej duszy i tak szybko się z niej nie ulotni. Potrafiła swoim sposobem wyrażania się mnie oczarować i wywołać łzy współczucia i radości.
Bardzo podobała mi się kreacja bohaterów, którzy byli tacy prawdziwi. W tej książce zastosowana jest dwutorowa narracja, co uwielbiam. Dzięki niej mamy możliwość zagłębienia się w umysły Ali i Drew. Możemy poznać ich myśli, co ich trapi, co odczuwają. Fabuła została świetnie poprowadzona, tekst był spójny, dialogi ciekawe i miejscami zabawne, było płynne przejście z rozdziału na rozdział. Postacie drugoplanowe bardzo dużo wnoszą do książki, a w szczególności bracia Drew -Beau i Matt oraz cholerna Cassidy mściwa wywłoka, czarny charakterek, której zrobiłabym krzywdę z wielką przyjemnością i bez mrugnięcia okiem.
Jedna osoba bardzo mnie zniesmaczyła, a jest nią matka Drew. Po prostu nie mogę zrozumieć tego, że była tak słaba i nie potrafiła zareagować, kiedy przez lata na jej oczach rozgrywał się koszmar. Przecież dla matki dzieci powinny być najważniejsze, mimo że ich kochała, to pozwalała na to wszystko, co się działo pod ich dachem. Czy musi dojść do czegoś poważnego, żeby w końcu zebrała się do kupy i postawiła mężowi? O ojcu Ali i Drew nawet nie będę się wypowiadać, bo zaraz mi ciśnienie skacze. Wiem, że to tylko książka, ale ja bardzo przeżywam podczas czytania (ten typ tak ma, czyli ja :D)

Mogłabym się dużo rozpisać na temat tej książki, ale nie chce Wam spojlerować i odbierać przyjemności z czytania. Jeszcze jedno, dużo się wspomina w tej opowieści o ważce, która ma duże znaczenie i jest pewnego rodzaju symbolem, ale nic Wam więcej nie napiszę na ten temat, tego już musicie dowiedzieć się sami :)

Podsumowując “Krople deszczu” to opowieść o dwóch zagubionych duszach, które chcą uciec i żyć bez strachu, odrzucenia, intryg i smutku, a także historia o miłości, nie tylko tej pomiędzy dwojgiem ludzi, ale również między braćmi.
Bardzo polecam Wam tę książkę, bo ja się zakochałam w tej historii do tego stopnia, że nie mogłam jej odłożyć, dopóki nie dobrnęłam do ostatniej strony. Teraz jedyne, co mi pozostaje to czekać na kolejną część, żeby lepiej poznać środkowego brata, czyli Beau, którego wprost uwielbiałam.

Pamiętajmy, że po burzy zawsze wychodzi słońce i jeśli mamy koło siebie odpowiednią osobę, która nas wspiera, to ze wszystkim można sobie poradzić.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłemu.

Wydawnictwo NieZwykłe

piątek, 25 stycznia 2019


L.A. FIORE - „BESTIA”
[PATRONAT MEDIALNY]

„Nazywają go potworem.
Zimne jak lód bladoniebieskie oczy prześwietlają cię na wylot.
Jest bezwzględny.
Jest okaleczony.
Żyje w zamku godnym baśni, ale nie jest księciem.
Jest bestią.
Jest brutalem.
Jest zabójcą.
Przeznaczenie sprawi, że nasze światy zderzą się ze sobą.
Nazywają go potworem, ale jest moim ocaleniem.”

W Szkocji w 1982 roku przychodzi na świat chłopiec o imieniu Brochan, od momentu pojawienia się na świecie nie miał łatwo, matka zmarła zaraz po porodzie, a ojciec nienawidził go za to całym sercem. Jego życie to jedno wielkie pasmo nieszczęść i krzywdy. Od najmłodszych lat wyganiany był przez ojca na mróz, podtapiany w sadzawce nieopodal domu, zamykany w lochu. Niestety nikt nie reagował na katusze tego biednego dziecka.

Za każdym razem, gdy doświadczyłem jego okrucieństwa, gdy wlokłem się słaby i wyczerpany do mojego pokoju, umierała kolejna część mojej duszy.”

W Nowym Jorku mieszka Elizabeth, została poczęta jako niecny plan swoje matki, aby złapać bogacza na dziecko. Po jakimś czasie mężczyzna opuszcza rodzinę, a Lizzy pozostaje sama z wyrodną matką, która zaczyna odreagowywać całe zło, które jak twierdzi, spotkało ją wraz z narodzinami córki. W wieku 10 lat dziewczynka trafia do szkoły z internatem, w której karą za wszystko jest przemoc fizyczna i psychiczna. Jedyną ucieczką od całego zła i chwilowym zapomnieniem o tych strasznych rzeczach, przez które przeszła było rysowanie.

Mroczne, pełne impresji obrazy o pustych oczach, takich bowiem było w Stone Crest najwięcej. Czasem nawet jak spoglądały w lustro, widziałam, jak na mnie patrzy taka sama pustka. Dusza człowieka ma swoje granice wytrzymałości, zanim się złamie, i trzeba przyznać, że moje dotychczasowe życie złamało część mnie.”

Jej niesamowity talent sprawia, że dostaje od życia szansę na rozpoczęcie wszystkiego od nowa, na start z czystą kartą. Los chciał, że w tym momencie ścieżki Brochana i Lizz przecinają się...

Jakim człowiekiem okaże się Brochan?
Czy jest potworem, tak jak głoszą plotki?
Czy Lizzie zdecyduje się na stałe pozostać w Szkocji?
Czy kobiecie uda się skruszyć mur, który zbudował wokół siebie Brochan?

-Wiedziałaś? Wiedziałaś, że ta, której szukasz, jest jednocześnie klątwą, którą na mnie sprowadzasz swoim życzeniem wypowiedzianym na łożu śmierci? Dowiedziała się, czym jestem, co robię i nawet słowem mnie nie potępiła.
Nie rozumiałem nawet w połowie tego, co czuję... Była to domieszka gniewu, ale też i inne, nieznane mi uczucia, które sprawiały, że czułem się zdezorientowany i wściekły.
-Nie chcę tego. Nie chcę jej.
A jednak nawet tylko wypowiadając te słowa, wiedziałem już, że to kłamstwo.”

L.A. Fiore od zawsze marzyła, aby pisać, zatracić się w wytworzonym przez nią świecie. Początkowo wydawała książki jedynie w formie e-booka. Pierwszym jej sukcesem wydawniczym była powieść „Beautifully Damaged”, jednak na Polskim rynku pojawiła się jako jej debiut „Bestia. Przebudzenie Lizzy Danton”. Po przeczytaniu jej mam tak ogromny natłok myśli, że zastanawiam się, od czego zacząć pisać recenzję. Przyznam szczerze, że opis i okładka, tylko w niewielkim stopniu oddają treść, chociaż niewielki to według mnie za dużo powiedziane. Po minimalistycznym i bardzo tajemniczym opisie spodziewałam się hmmm... fantastyki, czegoś w stylu bajki „Piękna i Bestia”, tylko przeniesiona do realnego świata i urozmaicona kilkoma dodatkowymi elementami magicznymi, takimi jak gadający imbryczek. :) Otrzymałam znakomity romans, mroczny, tajemniczy po prostu wybitny.

Autorka wymyśliła znakomitą fabułę i historię, a bohaterów wykreowała na osoby silne, niezależne i z tak zwanym jajem. Styl pisania jest swobodny i bardzo lekki, dzięki czemu czytało się ją z ogromną przyjemnością. Bardzo podobało mi się to, że historia Lizz i Brochana, nie zaczyna się tak jak w większości tego typu powieści od dorosłego życia bohaterów, tylko mamy wprowadzenie, do tego dlaczego stali się takimi ludźmi, a nie innymi. Pokazała nam tu Pani Fiore trudności, z jakimi musieli się borykać bohaterowie już od najmłodszych lat. Brochan znienawidzony i nękany przez ojca, który obwiniał go o śmierć swojej ukochanej, Lizz gnębiona przez matkę za to, że zniszczyła jej życie tym, że przyszła na świat. Nasuwało mi się tu wiele myśli, zastanawiało mnie, jak ludzie mogą być takimi potworami i co są w stanie zrobić dla pieniędzy i w celu ukojenia swojego bólu po stracie bliskiej osoby. Nie mieści mi się to w głowie jak człowiek, dla drugiego człowieka może być tak bezwzględny i okrutny. Cieszyłam się, że gdy odnaleźli wspólną drogę, życie dla nich nadal nie było łaskawe, jednak było prostsze, ponieważ mieli siebie nawzajem i do tego wiele osób, w których odnajdywali wsparcie, miłość i lojalność, ale gdy trzeba było, potrafili nimi potrząsnąć. Wspomnę też tylko słowem o cudownym klimacie Szkocji, który autorka nam tutaj oddała, wspaniałe widoki, zamki jak z baśni, po przeczytaniu tej powieści nabrałam ochoty na zwiedzenie i zobaczenie tych malowniczych krajobrazów.

Podsumowując: jest to książka pełna smutku, żalu i skrzywdzonych dusz, ale także o tym, że pośród największego mroku można odnaleźć maleńkie światełko nadziei na lepsze życie, jeżeli tylko my sami będziemy chcieli dać szansę swojemu szczęściu. Ja tą historią jestem zafascynowana i żałuję, że skończyła się ona tak szybko, w przyszłości na pewno z ogromną przyjemnością do niej wrócę. A Was bardzo gorąco zachęcam do poznania historii Lizz i Brochana, ale także ich mrocznych demonów.

Paula

Za możliwość przeczytania książki i objęcia patronatem dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.




środa, 23 stycznia 2019


Vi Keeland
Penelope Ward
“Milioner i bogini”



Ahhh te windy, co one w sobie mają? Za każdym razem, kiedy czytam jakikolwiek romans i pojawiają się tam sceny w windzie, to ja się tym po prostu zachwycam. Właśnie tam poznają się nasi główni bohaterzy Dex i Bianca. Może nie było w tym nic seksownego, ale na pewno była to najbardziej zabawna scena, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Książki tego zacnego duetu: Vi Keeland i Penelope Ward zaliczają się do grupy “YOU MUST READ THEM ALL” (Musicie przeczytać je wszystkie).

Bianca to dziennikarka, która pracuje dla czasopisma biznesowego Finance Times. Ma za zadanie przeprowadzić wywiad z Dexterem Truittem, najbardziej nieuchwytnym potentatem biznesowym i prezesem Montague Enterprises. Kiedy wybiera się na umówione spotkanie, pech chciał, że zacina się w windzie, w której nagle gaśnie światło. Po chwili uświadamia sobie, że nie jest sama i w związku z tym nie ma pojęcia, że jej towarzysz, to nie nikt inny tylko Dex Truitt. Mężczyzna po bliższej rozmowie z Biancą odkrywa, że kobieta z jakiegoś powodu, nie darzy go sympatią. Postanawia ukryć przed nią swoją tożsamość i podaje się za niejakiego Jay'a Reeda, który jest właścicielem własnej rowerowej firmy kurierskiej.

Jednak kłamstwo ma krótkie nogi i im dalej w nie brniesz, tym ciężej się z tego wyplątać.

“Czy powinienem jej powiedzieć, że wywiad z Krezusem zaczął się w chwili, w której wsiadła do windy, czy może powinienem udawać dalej i wcielić się w zwykłego kolesia, przed którym właśnie zaczęła się otwierać? Druga opcja zwiastowała dużo lepszą zabawę.
Jak się nazywam?   
Jak się nazywam?
Spojrzałem na list, który odebrałem rano po siłowni. Leżał na podłodze obok jej metalowych kulek.
Koperta.
  Marka kopert.
  Mead.
  Reed.
 Spojrzałem na drzwi windy.
  Drzwi.
The Doors.
  Jim Morrison.
  Jim.
 James.
  Jay.
Reed. Jay Reed.”

Czy kłamstwo Dexa wyjdzie szybko na jaw?
Czy może będzie to przeciągał, ile się da?
Jak zareaguje Bianca, kiedy odkryje prawdę?
Czy będzie potrafiła wybaczyć Dexowi?
Czy pomimo kłamstw między tym dwojgiem zrodzi się uczucie?

Na te pytania i wiele innych znajdziecie odpowiedzi czytając tę oto książkę.

P. Ward i V. Keeland to bardzo utalentowane autorki, które potrafią skrupulatnie wpleść w książkę dużą dawkę humoru, sekrety, kłamstwa, a przede wszystkim gorący romans. Po raz kolejny mnie nie zawiodły i podały na tacy istny rollercoaster emocjonalny. Dzięki połączonej sile napisały naprawdę rewelacyjną historię. Za każdym razem, gdy widzę w zapowiedziach nową pozycję tego znakomitego duetu, to jest to dla mnie torturą, ponieważ nie mogę się doczekać, kiedy wpadnie w moje ręce. Wiele jest romansów o milionerach i dziennikarkach, które chcą przeprowadzić wywiad, ale każda z tych historii jest inna i ma w sobie to coś, co nas do nich przyciąga i to właśnie ze mną zrobiła twórczość obu Pań. Podczas czytania “Milionera i bogini” już od samego początku uśmiech nie schodził mi z twarzy i momentami zamieniał się w niekontrolowany rechot. Zdarzyło mi się też uronić kilka łez. Pisarki, co rusz rzucały pod nogi bohaterom nowe wyzwania i problemy, z którymi musieli się zmagać, było to fajne dlatego, że nie dostaliśmy słodkiego romansiku, ale coś znacznie więcej. Koncepcja fabuły była naprawdę bardzo ciekawa, pełna zwrotów akcji. Kiedy zaczynało się wszystko układać, to raptownie następowało BUM i się sypało. Co do postaci to są dobrze rozwinięte i z pomysłem, nie są przede wszystkim nudne. Rozdziały pisane w pierwszej osobie naprzemiennie, co bardzo lubię, znajdziecie tu wiele zabawnych dialogów pomiędzy bohaterami. Mogę śmiało stwierdzić, że Vi Keeland i Penelope Ward nie potrafią po prostu napisać niczego źle, tylko zdecydowanie robią to na 100%. Uwielbiam obu autorek styl pisania, dzięki któremu wszystko, co wychodzi spod ich pióra, jest po prostu wystrzałowe i oryginalne, idealnie się uzupełniają, co można zauważyć w książce.

“Milioner i bogini” to historia bardzo intrygująca. Bianca poznaje dwóch mężczyzn, którzy wydawali się kompletnymi przeciwieństwami. Z jednym korespondowała online, a z drugim się spotykała. Tylko że nie miała pojęcia, że Dex i Jay to jedna i ta sama osoba. Muszę przyznać, że po części rozumiem, dlaczego Dex okłamywał Biankę, sama chciałabym się dowiedzieć, co jest przyczyną takiej niechęci względem mojej osoby, a w tym przypadku chodzi tu o niechęć Bianki do Dexa, ale z drugiej strony nie popieram tego, że im dłużej się z nią spotykał jako Jay, tym bardziej pogrążał się w tej farsie. To było do przewidzenia, że i tak to kiedyś wyjdzie na jaw, a kobieta po prostu nie znosi kłamstwa i ma ku temu swoje powody.

“- Naprawdę nie powinna pani sądzić ludzi po pozorach. Już pani zadecydowała, że ten facet to dupek, choć nawet go pani nie poznała. To, że ktoś ma pieniądze i władzę, wcale nie oznacza, że jest złym człowiekiem.
 - Nie chodzi tylko o to.  
- A o co?  
- Powiedzmy, że przygotowałam się do tego wywiadu i wiem z pierwszej ręki, że ten facet to palant. Nie będziemy wchodzić w szczegóły.”

Bianca to pewna siebie, słodka i silna kobieta. Na samym początku bardzo mnie zastanawiało, dlaczego jest tak wrogo do Dexa nastawiona. Nie znając go, miała już o nim wyrobioną opinię, ale im dłużej z nim pisała, tym bardziej uświadamiała sobie to, że Dex wcale nie jest taki, za jakiego go uważała. Jest takie przysłowie “Nie oceniaj książki po okładce”, a Bianca to właśnie zrobiła.

Dexter to bożyszcze kobiecych marzeń, oczywiście szkoda, że tacy faceci istnieją tylko w książkach, ale cóż takie jest życie :D
Przejął firmę po ojcu, chroni swoje życie prywatne, nie udziela żadnych wywiadów ani nie pozwala robić sobie zdjęć. Praktycznie nikt nie wie jak wygląda prezes Montague Enterprises. Bianca już od pierwszej chwili go zaintrygowała i chciał się dowiedzieć o kobiecie czegoś więcej, dlatego posunął się do kłamstewka, które z dnia na dzień stawało się coraz bardziej poważne i zgubne.

Dołek, który pod sobą kopałem, właśnie się pogłębił, i nie miałem pojęcia, jak wyjdę z tego bez szwanku. Najmądrzej byłoby w tym momencie przerwać tę grę, ale oczywiście tego nie zrobiłem. Przez ponad godzinę odpowiadałem na pytania osobiste i sam je zadawałem. Im więcej pytałem, tym bardziej się uzależniałem. Chciałem wiedzieć wszystko, co tylko się da, o Biance George. Na koniec rozmowy ostatnie pytanie Bianki uświadomiło mi, że moment prawdy w końcu nadejdzie.”  

Jay to nie nikt inny tylko Dexter Truitt, który przed Biancą udaje kogoś innego. Chce kobietę bliżej poznać i tym samym dowiedzieć się, dlaczego ona tak bardzo go nie lubi. Jednak widzi, że Jay i Bianca mają się ku sobie i zdaje sobie sprawę, że kłamstwa zabrnęły za daleko i nie wie, jak to wszystko sprostować. Trochę to zagmatwane, bo Dex znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem. Nie chce zranić Bianki, bo bardzo mu na niej zależy i nie wie, jak ona to przyjmie, kiedy prawda w końcu wyjdzie na jaw.

Podsumowując “Milioner i bogini” to świetna historia, pobudzająca do śmiechu i pełen namiętności romans między bohaterami, który czytelnik po prostu chłonie momentalnie. To również skrywane sekrety i kłamstwa, które mogą mieć poważny skutek na dalsze życie bohaterów. Szczerze polecam Wam tę książkę. Jeżeli szukacie ekscytującej, rozrywkowej i gorącej opowieści miłosnej ze zwrotami akcji to ta książka jest zdecydowanie dla Was. Gwarantuje, że przepadniecie na kilka godzin i nie będziecie chcieli jej odłożyć, dopóki nie dobrniecie do ostatniej strony.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Editio Red.


wtorek, 22 stycznia 2019


Simone St. James - „Złamane dusze”
[PATRONAT MEDIALNY]

Rok 1950 w miejscowości Vermont znajduje się szkoła o nazwie „Idlewild Hall”, do której trafiają dziewczęta, których nikt nie chce – awanturnice, nieślubne lub nad wyraz inteligentne. Plotki w okolicznej miejscowości głoszą, że jest to miejsce nawiedzone. Cztery dziewczynki z owej szkoły połączył przesiąknięty strachem szept. Pewnego dnia jedna z przyjaciółek znika....

Rok 2014 również miejscowość Vermont, dziennikarka Fiona Sheridan za wszelką cenę chce poznać okoliczności śmierci jej starszej siostry, której ciało znaleziono w pobliżu ruin Idlewild Hall dwadzieścia lat wcześniej i choć sprawca został ujęty i osądzony, kobieta czuje, że za sprawą kryje się całkowicie inna historia. Okazuje się, że szkoła ma przejść kapitalny remont i Fiona postanawia napisać artykuł dotyczący tego tajemniczego miejsca, odkrywając przy tym wstrząsające sekrety tych murów, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Choć wiele się zmieniło, szept pozostał nadal...

Ponownie spojrzała za siebie. Przez mgłę mroku dostrzegła długą czarną spódnicę, wąską talię i wątłe ramiona, zwiewny czarny woal, który zasłaniał twarz i kołysał się na wietrze. Pod rąbkiem spódnicy poruszały się niewidoczne stopy. (…)
Zza jej pleców nie dochodził żaden dźwięk, aż nagle...
Mary Hand nieżywa, ziemia już ją skrywa...
Szybciej, szybciej. Nie pozwól się jej dogonić.
Przyjaciółką cię nazywa...
Nie pozwól jej wejść...”

Jakie tajemnice skrywają mury Idlewidl Hall?
Co łączy zniknięcie jednej z dziewczynek w 1950 roku z zabójstwem Deb – siostry Fiony?
Czy osoba oskarżona o zabójstwo Deb okaże się niewinną?
Czy szkoła naprawdę jest nawiedzona?

-To nie jest jej miejsce. Ale tam – wskazał głową w stronę Old Barrons Road i Idlewild – wiele razy widziałem, jak tam chodzi. Dziewczynka w czarnej sukni i woalu. W 1983 wtedy po raz pierwszy zobaczyłem ją na własne oczy. Myślałem, że jakiś nastolatek się wygłupia, przebiera, choć do Halloween było daleko. Kto wie, co bawi nastolatków...
-Co panu pokazała?
-To nie twoja sprawa. Podobnie jak to, co pokazała tobie, nie jest moją. Poczynania tej dziewczynki są okrutne, są pogwałceniem wszystkiego, co dobre i słuszne.”

Simone St. James mieszka w Toronto wraz z mężem i rozpieszczonym kotem. Zanim zajęła się pisaniem powieści, przez dwanaście lat pracowała w branży telewizyjnej. Pierwszą powieść o duchach napisała już w liceum. Moją pierwszą stycznością z twórczością tej autorki rozpoczynam właśnie od książki pt. „Złamane dusze”. Nie będę ukrywała, że mroczny, a zarazem bardzo intrygujący opis praktycznie od samego początku przyciągnął moją uwagę. Jednak czy tylko na ciekawym opisie się nie skończyło? Czy książka spełniła moje oczekiwania? Tego dowiecie się, czytając tę recenzję.

Zacznę może od stylu oraz sposobie prowadzenia fabuły. Już od pierwszych stron autorka wywołała u mnie dreszcze, potrafi w niesamowity sposób zaciekawić czytelnika i dawkować wszystkie informacje, w każdym rozdziale w takich ilościach, że pozostawia w czytelniku niedosyt, pozostaje coraz więcej pytań i jeszcze więcej tajemnic, które chcemy jak najszybciej poznać, rozpala w nas ciekawość. Fabuła jest spójna i idealnie poprowadzona, a sprawa, która była do rozwiązania wyjaśnia się dopiero na samym końcu książki. Czytałam ją z ogromną ciekawością i problemem dla mnie było, aby odłożyć ją, chociaż na chwilę.

Rozdziały są podzielone na dwie części, jedna to opisy wydarzeń z roku 2014, opisane z punktu widzenia Fiony, która za wszelką cenę chce się dowiedzieć, co tak naprawdę stało się tamtego feralnego wieczoru, gdy została zamordowana jej siostra Deb. Druga to opisy z roku 1950 tym razem nie tylko jednej osoby, ale czterech przyjaciółek Katie, Soni, Cece i Roberty zamieszkujących jeden pokój w internacie w szkole Idlewild, co w pewien sposób przybliżyło nam całą historię tego, co się tam wydarzyło. Autorka pozytywnie mnie zaskoczyła tym, jak mieszała wątki i myliła tropy, raz naprowadzała czytelnika na jedno i gdy już jesteś pewien „aha, już wiem, co tam się stało”, ponownie robi zwrot do punktu wyjścia.

Złamane dusze” jest to powieść poruszająca, mroczna i niesamowicie mrożąca krew w żyłach. Ta historia to połączenie zjawisk paranormalnych (które ja uwielbiam) z napisanym znakomicie thrillerem, który powoduje dreszcze już od pierwszych stron. UPRZEDZAM!! Gdy zaczniecie ją czytać, nie będziecie się mogli oderwać do późnych godzin nocnych. Ja gorąco Was zachęcam do zapoznania się z twórczością Pani James.

Pssssttt.... A co Wam pokaże Mary, gdy się z nią spotkacie???

Paula

Za możliwość przeczytania książki i objęcia patronatem dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.


piątek, 18 stycznia 2019


Vi Keeland
Penelope Ward
“Playboy za sterami”

Życie Kendall Sparks ostatnimi czasy stało się bardzo skomplikowane. Ma twardy orzech do zgryzienia i nie wie, co z tym fantem zrobić. Musi podjąć ważną dla siebie decyzję oraz zdecydować, co chce zrobić ze swoim życiem. Postanawia dokądś wyjechać tylko sęk w tym, że nie wie dokąd. Siedząc w poczekalni na lotnisku w Miami, Kendall przegląda katalogi z międzynarodowymi kierunkami lotów linii American Airlines. Jest zaskoczona, kiedy ni stąd, ni zowąd seksowny i tajemniczy nieznajomy po prostu się do niej dosiada i odważnie przedstawia jej swoją opinię na temat kraju, do jakiego powinna się wybrać. W sugestiach między innymi pada Rio i to tam kobieta postanawia wyjechać. Jakim jest dla niej zaskoczeniem, że osobą, która pilotuje samolotem jest nie kto inny tylko Carter Clynes, którego poznała w lotniskowym barze.

“Czy byłam głupia, chcąc iść za radą tego nieznajomego? Czas nie do końca mi sprzyjał. Musiałam się na coś zdecydować. Czyli co? Rio de Janeiro? A jeśli mnie ukatrupią, zwalę to na cholerne Rio”.

Co się wydarzy w Rio?
Czy Kendall podejmie właściwą decyzję?

Vi Keeland i Penelope Douglas zrobiły to ponownie i napisały wybitne dzieło. Po raz kolejny dostarczyły nam słodką, seksowną, zabawną i z humorem opowieść. Z niecierpliwością czekałam na wydanie kolejnej książki spod ich pióra, ponieważ po przeczytaniu “Drania z Manhattanu” chciałam o wiele więcej. Chociaż kocham twórczość tych autorek osobno, to razem tworzą mieszankę iście wybuchową. To fantastyczne pisarki, które dzięki swojej ciężkiej pracy i zapewne zarwanych wielu nocek, napisały książkę, przy której mamy możliwość się odprężyć i zrelaksować. Uwielbiam te autorki, ponieważ są nam w stanie dać wszystkie możliwe uczucia i emocje. Kreatywność obu Pań jest po prostu wyjątkowa. Bardzo cenię sobie sposób, w jaki budują historie miłosne: jak poznajemy bohaterów, ich wzloty i upadki, jak zmagają się z codziennością, jak się czują względem siebie oraz jak reagują na uczucia. 

Panie Keeland i Ward piszą, lekko, spójnie i bardzo ciekawie. Nie gubią się w wątkach, szczerze mówiąc, czasami było mi trudno odgadnąć, która autorka pisze w danym momencie. Dialogi były sensowne, a przejście z rozdziału w rozdział płynne i zharmonizowane. Mamy tu przedstawiony punkt widzenia Kendall, jak i Cartera, co niezmiernie mnie cieszy. Lektura wciągnęła mnie już od pierwszej strony i byłam bardzo ciekawa, jaką historię tym razem dostanę. Jakiś czas temu czytałam “Turbulencję” Whitney G. i tę książkę uwielbiam, ale gdybym miała wybierać, którego pilota bardziej polubiłam to zdecydowanie i bezkompromisowo wygrywa Carter. Jego osoba jakoś bardziej do mnie przemawia.

“Playboy za sterami” został napisany w bardzo wciągający sposób. Postacie były ujmujące i wiarygodne. Książka jest naprawdę interesująca z dobrze wymyśloną fabułą i zwrotami akcji. Bohaterzy zostali fantastycznie rozwinięci. Chemia pomiędzy Carterem i Kendall była już od samego początku wyczuwalna i namacalna. Aspekt romantyczny był poprowadzony świetnie, ze smakiem i jestem pewna, że wielu czytelników pokocha tę parę tak samo, jak ja. Podobało mi się to, jak rozwijały się relacje między bohaterami i to, że byli wobec siebie szczerzy, mimo tego, że znali się tak krótko. Wszystko dookoła nich wydawało się takie naturalne i bezpośrednie.

W Brazylii poznają się lepiej, spędzają ze sobą mnóstwo czasu, a kiedy ich mini wakacje chylą się ku końcowi, to żadne z nich nie potrafi się ze sobą rozstać i powrócić do rzeczywistości. Nie spodziewali się tego, że ta mała przygoda stanie się dla nich czymś cudownym i zarazem wyjątkowym. To, co dzieje się wokół bohaterów to istna trąba powietrzna, która przetacza się przez całą kulę ziemską wypełnioną śmiechem, lękiem, uczuciami i romansem. 

“Kiedy zajechaliśmy na terminal odlotów, z ledwością hamowałam łzy. To naprawdę koniec. Myśl o tym, że już nigdy więcej nie zobaczę Cartera, przyprawiała mnie o mdłości. Spędziłam z nim tylko dwa dni, a mimo to czułam się, jakby znał mnie lepiej niż większość ludzi”.

Jedną z najlepszych rzeczy, która mi się podobała w tej książce to koncepcja romansu wakacyjnego (myślę, że tak to można nazwać), która była według mnie naprawdę dobra. Byłam pod wrażeniem pięknie opisanych miejsc, które Carter i Kendall eksplorowali.

Carter zdobył mnie od samego początku. Ten mężczyzna był bardzo intrygujący, czarujący i do tego gorący jak diabli pilot. W najbliższym czasie nie planował się ustatkować, bo odpowiadało mu życie, jakie dotychczas prowadził. Uwielbiałam jego zabawną i dowcipną stronę. Niektóre jego wypowiedzi rozśmieszały mnie do tego stopnia, że płakałam ze śmiechu. Jest pewny siebie i mimo łatki playboya i bawidamka, był człowiekiem o naprawdę złotym sercu. Kiedy poznaje Kendall, jego zachowanie ulega zmianie i pragnie z nią tych rzeczy, przed którymi jeszcze do niedawna się tak bronił.

“Straciłem dla ciebie głowę. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Nie wiem, co przyniesie jutro. Nie wiem nawet, gdzie są moje cholerne spodnie! Wiem tylko, że nie mogę pozwolić ci odejść, kotku - Przytuliłem ją mocno. - Nie mogę pozwolić ci odejść”.

Kendall to niesamowita bohaterka, która znajduje się w trudnej sytuacji życiowej i jest postawiona pomiędzy młotem a kowadłem. Jest silna, uparta, skryta i impulsywna. Żyje chwilą i spędza z Carterem dużo czasu, włócząc się za nim po świecie. Dzięki Carterowi zaczyna się otwierać i opowiadać o swoim życiu. Czasami mnie irytowała, ale i tak ją bardzo polubiłam. Kendall i Carter świetnie się razem prezentują i wyglądają naprawdę uroczo, ale czy ich romans przetrwa? Czy może jednak los ich spróbuje rozdzielić? 

Podsumowując “Playboy za sterami” to kolejny wspaniały duet Vi Keeland i Penelope Douglas. To porywająca opowieść o dwojgu ludzi, którzy próbują odnaleźć siebie i jednocześnie odkrywając siebie nawzajem. Jeżeli szukacie czegoś fantastycznego i lubicie czytać romanse, to jest to zdecydowanie książka dla Was, a Carter na pewno skradnie Wasze serca, bo moje już ma.

Polecam :)

Kasia

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...