piątek, 30 grudnia 2022

 

Melanie Harlow

„Call me crazy”



Zasady układu były jasne: żadnych uczuć, żadnego dotykania, żadnych komplikacji.

Enzo Moretti pochodzi z włoskiej rodziny, która wyjątkowo ceni tradycyjne wartości. Jego przodkowie ustanowili regułę – dochodowy rodowy biznes może odziedziczyć tylko osoba, która ustatkuje się przed trzydziestymi piątymi urodzinami. Enzo ma idealnie predyspozycje do kierowania firmą, ale jako trzydziestoczterolatek wciąż jest singlem.

Bianka DeRossi marzy o zostaniu matką. Zmaga się z problemami zdrowotnymi, przez które może mieć trudności z zajściem ciążę. Szanse na macierzyństwo spadają z każdym rokiem, a ona wciąż nie poznała mężczyzny, z którym chciałaby dzielić życie.

Choć rodziny Morettich i DeRossich od zawsze żyły w przyjaźni, Enzo i Bianca nie znosili się przez całe dzieciństwo – on uważał ją za wyniosłą, ona jego za aroganta. Pomimo różnic kobieta proponuje mężczyźnie układ: poślubi go, aby mógł odziedziczyć firmę, w zamian za co on dostarczy materiału genetycznego do zabiegu sztucznego zapłodnienia. Ich relacja ma oczywiście pozostać czysto platoniczna. Szybko okazuje się jednak, że mieszkanie pod jednym dachem z równie irytującą co pociągającą osobą sprawia, że złamanie zasad zaczyna się im wydawać wyjątkowo kuszące…

„Zgodzę się zostać tą żoną, na jakiś czas i na konkretnych warunkach, jeśli ty się zgodzisz dać mi to, czego ja chcę.”

To już moje trzecie spotkanie z miasteczkiem Bellamy Creek i jego mieszkańcami. Tym razem do swojego życia zaprosiła mnie Bianca oraz Enzo. Ta dwójka się można powiedzieć, że nienawidziła i na każdym kroku sobie dokuczali. Jednak w końcu zawiesili broń, ponieważ oboje potrzebowali czegoś od siebie wzajemnie. Poszli na układ, który wydawał się nazbyt prosty. Ja się z tobą chajtam, ty mi dajesz swoje nasienie do zapłodnienia. Jednak nie przewidzieli jednego, że gdy zamieszkają razem, wszystko może się zmienić i postanowienia, które sobie założyli, staną się nie wygodne, by ich dotrzymać.

Jak potoczą się losy tej dwójki?

Cieszę się, że mogłam poznać losy Bianci oraz Enza i z czystym sumieniem uważam, że ta historia była również dobra, jak dwie poprzednie części. Enzo to bohater, który nie chce miłości, związku i woli jednorazowe numerki. Jednak dostał od ojca ultimatum i został postawiony pod ścianą. Albo się żeni, albo nici z przejęcia rodzinnej firmy. Musiał zmienić swoje nastawienia i za wszelką cenę znaleźć sobie żonę. Polubiłam tego bohatera, bo okazał się naprawdę dobrym człowiekiem. Myślałam, że zachowa się zupełnie inaczej, będzie zgryźliwy, arogancki i buntowniczy, ale bardzo miło mnie zaskoczył. Natomiast Bianca, to kobieta, która również nie planowała żadnego związku, ponieważ w przeszłości boleśnie się na jednym przejechała. Miejscami mnie irytowała, ale także ją lubiłam. Pragnęła dziecka i za wszelką cenę chciała je mieć. Jest mądra, ale wszystko do siebie zbyt poważnie brała. Przy Enzie jej hamulce puszczały. W sumie to się nie dziwię, bo samej mi by puściły :D

Ogólny zarys tej historii był fajny i z ciekawością przedstawiony. Podobało mi się to, co znalazłam w środku książki. Nie czułam, by cokolwiek było pisane na siłę, ale za to odczuwałam chemię i ten ogień, który trawił nasze główne postacie. To przyciąganie między nimi było wyczuwalne od samego początku. Po raz kolejny mamy zastosowaną narrację dwutorową, co świetnie się sprawdza. Język, jakim pisze autorka, jest bez zmian, czyli nadal lekki i spójny. Podoba mi się to, że na końcu każdej książki z tej serii jest przepis na dania. Niektóre są tak ciekawe, że normalnie chyba sama zrobię, bo aż ślinka leci.

Oczywiście i w tym tomie, dostajemy pewną dramę, a jak to rozwiąże Enzo i Bianca musicie przekonać się sami. Cóż, raczej nie mam do czego się przyczepić, oprócz irytującego zachowania kobiety, które się miejscami pojawiało. Wszystko było zgrabnie połączone, był romantyzm i podniosłe chwile. Były także sceny zbliżeń, które rozpalały i dopełniały całą fabułę.

Szczerze polecam, bo ja się nie zawiodłam. Autorka nie raz sprawiła, że śmiałam się z bohaterów i pewnych sytuacji. Myślę, że Wy też się nie zawiedziecie. Czekam z niecierpliwością na kolejny tom, a tę część oceniam 8/10.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Niegrzecznym Książkom.

środa, 28 grudnia 2022


R. J. Lewis

„Chłopak, który mnie nie chciał” 

Leah i Carter byli sąsiadami. Oboje dorastali w biedzie i na co dzień robili wszystko, żeby spędzać jak najmniej czasu w swoich domach. On uciekał przed agresywnym ojcem, a ona przed wujkiem i ciotką, którzy zamieniali każdy jej dzień w prawdziwe piekło.

Leah szybko zakochała się w chłopcu budzącym respekt na całym osiedlu. Chodziła za nim jak cień, a on nigdy nie zwracał na nią uwagi. Aż do momentu, kiedy zaczęli dzielić pewien sekret – Carter w ukryciu śpiewał oraz grał na gitarze i był w tym bardzo dobry.

Jednak Leah czuła się nieszczęśliwa w tej relacji. Owszem, Carter był jej przyjacielem, stawał w jej obronie, spędzała w jego pokoju sporo czasu, ale to nie ją zapraszał do siebie na noc. Dziewczyna była chorobliwie zazdrosna. Czy Carter w końcu zauważy, że jej serce bije tylko dla niego?   

„Niezdeklarowana miłość zawsze kończy się cierpieniem.”

Leah i Carter znali się od małego, mieszkając po sąsiedzku. Oboje wywodzili się z rodzin, które pozostawiały wiele do życzenia. Wujostwo dziewczyny to istna patologia, gdzie w życiu, nie powinno wychowywać się dziecko. Oczywiście u chłopaka było podobnie, bo jego ojciec, to tyran, od którego za wszelką cenę chciał się uwolnić. Ich przyjaźń kwitła i wskoczyliby za sobą w ogień. Jednak w pewnym momencie musieli podjąć pewien krok, który zmienił ich życie i już nic nie było takie samo.

Jak potoczyła się relacja dwójki przyjaciół?

Co się stanie, gdy do przyjaźni zawitają uczucia?

Przyznam się szczerze, że sama nie wiedziałam, czego spodziewać się po tej historii, gdy zobaczyłam jej zapowiedź. Na pewno domyślałam się, że zostanie tu przedstawiona relacja od przyjaźni do miłości, jednak nie spodziewałam się takich wydarzeń. Książka może i jest krótka, ale za to zawartych jest w niej ogrom emocji. Leah i Carter to dwie zagubione dusze, których życie nie rozpieszczało. Żyli w opłakanych warunkach i zajmowali się sami sobą. Połączyła ich przyjaźń, która była mocna i piękna. Mieli siebie nawzajem i to wzajemna akceptacja oraz wsparcie pozwoliła im przetrwać. Jednak to dziewczyna od najmłodszych lat darzyła swojego przyjaciela uczuciami. Natomiast Carter wiedział, że nie będzie umiał dać Leah tego, czego od niego oczekiwała. Mimo wszystko, to nie przeszkodziło im, by stać za sobą murem.

Ogólnie cały zarys tej opowieści był ciekawy i przemyślany. Nie było czasu na nudę i chłonęło się kartka za kartką, z myślą, co będzie dalej. Autorka ma lekkie pióro, dzięki czemu potrafiła mnie utrzymać przy tej lekturze, nie pozwalając odłożyć książki na bok. Polubiłam zarówno Cartera, jak i Leah, bo uważam, że zostali dobrze wykreowani i idealnie pokazywali swoje rozterki oraz podejmowane decyzje, które nie zawsze były słuszne. Uzupełniali się wzajemnie, co jest rzadkością w przyjaźni. Jedyny problem, jaki miałam, to punt widzenia Cartera, który był niestety znikomy, bo tekst piosenki albo kilka zdań, zdecydowanie było za mało, by go lepiej poznać. Jakby autorka bardziej rozwinęła jego wątki i narrację, to wyszłaby o wiele lepsza historia, a tak uczucia chłopaka niestety były dla czytelnika ukryte.

„Chłopak, który mnie nie chciał” nie jest tylko zwykłą historią o dwójce przyjaciół. To opowieść, która pokazuje trudy młodych osób, które zostały rzucone na głęboką wodę, muszących mierzyć się z podejmowanymi ważnymi decyzjami, które mogą zaważyć na ich życiu oraz o gonieniu za swoimi marzeniami. Jestem naprawdę zachwycona z tego, co dostałam na tych 252 kartkach, chociaż nie podoba mi się zakończenie... :D Mam nadzieję, że Wydawnictwo nie każe nam zbyt długo czekać na kontynuację, bo jestem bardzo ciekawa, jak się dalej potoczą losy bohaterów.

 Za to, że spędziłam miłe chwile podczas czytania tej opowieści, oceniam ją 8/10, a Was serdecznie zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.


 

M. Mackenzie - „Kobieta z przeszłością”


Cole i Kaylee rozstają się. Pojawiły się między nimi bariery, które są nie do pokonania: brak wzajemnego zaufania, skrywane sekrety i niedomówienia. Z tak wielkimi przeszkodami nie mieli szans. Żadne z nich nie chciało odpuścić.

Tymczasem Kaylee grozi niebezpieczeństwo. Okazuje się, że Javier Ramiro od pewnego czasu bacznie ją obserwuje i tylko czeka na okazję, żeby zadać cios. A teraz dziewczyna jest bez ochrony, ponieważ nie ma przy niej Cole’a.

Kaylee wkrótce zostaje porwana, a jej życie zmienia się w koszmar. Na kobietę jak grom z jasnego nieba spadają brutalne tajemnice z przeszłości, które jeszcze bardziej ciągną ją w dół.

Czy Cole jej pomoże? Czy będzie umiał być z nią szczery i wyznać jej prawdę? Czy jednak sekrety zniszczą ich na zawsze?

No cóż... kolejne moje spotkanie z twórczością autorki, nie wiem, czy pamiętacie moją poprzednią recenzję, ale do pierwszego tomu miałam troszkę mieszane uczucia i oceniłam ją na 6 gwiazdek. Gdy dotarł do mnie drugi tom, czyli „Kobieta z przeszłością”, nie będę ukrywała, że ciężko było mi się za nią zebrać i zacząć czytać, odkładałam to w nieskończoność, ale czas najwyższy po nadrabiać trochę czytelniczych zaległości. Jeśli mam być szczera, bardzo męczyłam się przy tej lekturze, w swoje ręce wzięłam ją w Mikołajki, dziś jest prawie koniec grudnia, a ja jej nawet nie skończyłam. Jeszcze pierwsza połowa była dość ciekawa i jako tako mnie wciągnęła, natomiast druga była po prostu okropna. Nudna, smętna, taka dosłownie męczybuła, zachowanie głównej bohaterki okropnie mnie irytowało, jak najbardziej rozumiem to, że przeżyła coś strasznego i w pewien sposób ją to naznaczyło, ale ciągłe powtarzanie, jaka jest beznadziejna i to jak traktowała Cole'a, było po prostu słabe, a tak swoją drogą to jego postać, dużo daje w tej powieści, dzięki niemu ta ocena nie będzie tak mocno obniżona. Cała fabuła, cóż momentami było naprawdę dobrze i czytało ją się z zaciekawieniem, ale nie było też tych scen zbyt wiele, przez co częściej książka sprawiała, że chciało mi się spać, niż mocniej biło serce. Dlatego też zajęło mi tak wiele czasu poznanie tej lektury, ponieważ czytałam dosłownie po kilka stron i odkładałam, teraz pisząc tę krótką opinię o niej, do końca zostało mi jeszcze 40 stron, ale już wiem, że jej nie skończę, bo nie mam na nią po prostu ochoty. Zerknęłam jeszcze z czystej ciekawości na średnią ocen na portalu lubimyczytac.pl i jestem naprawdę bardzo zaskoczona tak wysoką oceną.

Czy polecam wam tę historię? Nie bardzo, ale zachęcam was do tego, abyście sami wyrobili sobie o niej opinię, być może wam przypadnie do gustu. Ja nie będę ukrywałam, że się zawiodłam, ponieważ kolejny raz początek dość dobry, a po połowie książki nuda. Ja tylko ze względu na postać Cole'a daję jej 4/10.

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

wtorek, 27 grudnia 2022

 

Jamie Begley

„Razer”

Beth Cornett to dziewczyna o gołębim sercu. Przykładna, pomocna, kierująca się w życiu wysokimi zasadami moralnymi. Nic dziwnego, że kiedy słyszy dźwięk motocykli przejeżdżających przez miasteczko, jej serce zamiera ze strachu. 
Żaden z mieszkańców nie ma pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się siedziba Last Riders. Wiedzą jedynie, że od tych ludzi trzeba trzymać się z daleka. Ale to i tak nie chroni ich przed przypadkowymi kontaktami z gangiem.
Nie uchroniło też Beth.

Jej spotkanie z Razerem, jednym z motocyklistów, przebiegło zupełnie inaczej, niż się spodziewała. Ten mężczyzna ewidentnie wzbudził w niej całkowicie odmienne uczucia niż strach. Wzbudził w niej ekscytację. Beth od razu wpadła Razerowi w oko. Była zupełnie inna niż kobiety, które znał. I bardzo chciał, żeby spróbowała grzesznego życia, jakie sam wiódł.
Jednak szybko się okazało, że ich światy są zbyt różne.

„Wiedziała, że kiedy otrzyma choćby cień szansy, to ten facet złamie jej serce”.

„Razer” to pierwszy tom serii The Last Riders. Mało jest na polskim rynku wydawniczym książek z motywem motocyklistów dlatego, gdy takowy się pojawia, zawsze chętnie po niego sięgam. W tej historii poznajemy Beth, która jest kobietą z sercem na dłoni. Opiekuje się swoją siostrą, by dać jej poczucie bezpieczeństwa, ponieważ Liliy jest osobą nieufną, można powiedzieć, że obawia się obcych i nie toleruje alkoholu. Niespodziewanie życie Beth burzy motocyklista, któremu wpadła w oko. Na początku się przed tą adoracją broniła, ale popuściła odrobinę swoje cugle, chcąc sprawdzić, dokąd ją to wszystko zaprowadzi.

Czy Beth i Razer’a czeka wspólna przyszłość?

Książka sama w sobie nie jest długa, więc na pewno nie będę się za bardzo rozpisywać, żeby czegoś nie zdradzić. Czy ta opowieść mi się podobała? Nie była zła, ale mam co do niej pewne zastrzeżenia. Na pewno najważniejsze jest to, że jak dla mnie autorka niektóre wątki opisała po łebkach. Uważam, że miała świetne pole do popisu i mogła fabułę bardziej rozbudować i nieco dłużej pociągnąć pewne sytuacje. Zdecydowanie brakowało mi opisania relacji Beth i Razer’a, bo niestety wszystko działo się tak szybko bez żadnego logicznego wprowadzenia. Beth według mnie za szybko uległa mężczyźnie, ale w sumie Razer był specyficznym typem, który dostawał to, co chciał. Skoro mowa już o nim, to pozwolę sobie napisać kilka słów, o tym osobniku. Jezuuu jak on mnie wkurzał, chociaż wolałabym użyć dosadniejszego słowa. To, jak się zachowywał, sprawiało, że miałam ochotę ukręcić mu łeb przy samej szyi. Było mi szkoda Beth i to jak ją potraktował. Dziwiłam się, że ona mimo wszystko do niego lgnęła, bo ja to bym go w dupę kopnęła i pogoniła. Może zabrzmieć to dziwnie, bo piszę o nim, że był dupkiem do potęgi entej, ale o dziwo go lubiłam, bo z drugiej strony był szczery w stosunku do Beth i nie ukrywał przed nią tego, jaki jest. Mimo wszystko i tak było mi szkoda dziewczyny, bo kiedy ktoś nam się podoba, to stuprocentowo chcielibyśmy mieć go/ją dla siebie, ale cóż... Takie jest życie motocyklistów.

Język, jakim pisze autorka, jest lekki i spójny, dzięki czemu książkę czytało się dobrze. W ogóle jest tu zastosowana narracja trzecioosobowa, co o dziwo mi nie przeszkadzało. Jak pewnie zauważyliście, że nie lubię tej narracji, tak w tym przypadku zupełnie nie miałam z nią problemu. Begley, gdyby dopracowała tę lekturę, wyszła by z tego naprawdę świetna pozycja, a tak jest ona dla mnie pół na pół. Oczywiście nie brakuje tu scen cielesnych, których jest sporo. Niektóre są wyuzdane i odbywają się orgie, ale to już sobie sami sprawdzicie, gdy sięgniecie po tę książkę. Ja tej serii i autorki nie skreślam, bo to dopiero moje pierwsze spotkanie z jej twórczością. Na pewno czekam na drugi tom, bo coś czuję, że tam może być ciekawie.

Czy polecam Wam „Razer’a”? Może napiszę tak: książka nie jest zła, ale niedopracowana i przewidywalna. Na jeden wieczór się nada. Ja daję jej 6/10 za dobre chęci 😊

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagranicze.

środa, 14 grudnia 2022

 

T. L. Swan

„Zadufany szef”


Ulubionym hobby Kate Landon jest drażnienie jej szefa Elliota Milesa. Sam widok jego przystojnej twarzy powoduje u niej irytację. Mężczyzna jest typowym bogatym playboyem o beznadziejnej osobowości. Kate nie potrafi zrozumieć, dlaczego kobiety na niego lecą, nie widząc, jaki jest arogancki i zadufany w sobie.

W przeciwieństwie do Elliota Kate nie może pochwalić się równie bujnym życiem towarzyskim. Postanawia więc pod fałszywym nazwiskiem skorzystać z aplikacji randkowej i w ten sposób poznaje mężczyznę o imieniu Edgar. Gość kompletnie nie jest w jej typie. Różni ich niemal wszystko, łącznie z miejscem na świecie, gdzie mieszkają, ale nawiązuje się między nimi nić porozumienia. Nawet przyjaźń.

Nowy przyjaciel to niejedyna zmiana w życiu kobiety. Coś dziwnego zaczyna dziać się z jej przełożonym. Coraz częściej przygląda się Kate i to wcale nie w sposób, w jaki powinien to robić szef. Pewnego dnia jego słowa kompletnie zwalają dziewczynę z nóg. Elliot twierdzi, że jej bezbronność jest urocza. Nagle okazuje się, że mężczyzna wie o niej coś, czego mu nigdy nie powiedziała.

„Boję się, że przeznaczenie przyszło po mnie akurat, gdy znalazłem kobietę, która daje mi szczęście.”

To już moje trzecie spotkanie z braćmi Miles, tylko że tym razem główne skrzypce odgrywa Elliot. Dwa pierwsze tomy mi się podobały i miałam nadzieję, że kolejny z braci przyprawi mnie o szybsze bicie serce. Nie do końca mu się udało, ale uważam, że ta książka była całkiem ciekawa. Jak wspomniałam, jest to historia Elliota i jego asystentki Kate. Nie pałali do siebie sympatią, wiecznie sobie dogryzając. Towarzyszom im ciągłe spięcia, które przeradzają się w namacalną chemię i weź, ich tu zrozum :D Mężczyzna lubował się w sztuce i zafiksował się na pewnej malarce, której usilnie poszukiwał. Był słodki i uroczy. Wiele kobiet lubi takie okazy, chociaż ja tam wolę więcej pikanterii od faceta, tego gdy to właśnie on przejmuje kontrolę i jest władczy :D Natomiast Kate to taka zwyczajna dziewczyna, która ma zupełnie inne priorytety, niż umawianie się z facetami. Jej kreacja była okej, współczułam jej, ale czegoś mi w niej zabrakło. Były chwile, gdy odrobinę wiało nudą, ale humor, który autorka wplata w swoje książki i gorące sceny mi to wynagrodziły.

Lubię pióro Swan, ponieważ jest lekkie i spójne. Jej książki czyta się naprawdę z przyjemnością. Autorka wie, jak czytelnika zachęcić do czytania, bo wymyśla takie historie, które może i są banalne, ale jeśli się je umiejętnie przedstawi, to wtedy wychodzą ciekawe i godne uwagi, by się na trochę dłużej przy nich zatrzymać. Oczywiście nie obejdzie się tu bez scen podniosłych, które wywołują w czytelniku smutek, ale takie zabiegi nadają całokształtu opowieściom. To, co tu było przedstawione, podobało mi się i pisarka dobrze to uchwyciła.

Chociaż bardziej do gustu przypadła mi historia Jamesona i Tristana, to Eliotta też była ciekawa, jednak najmniej mi się podobała. Mimo wszystko spędziłam z lekturą miłe chwile i oceniam ją 7/10.

 

Kasia

 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.

 

 

 

 


 

Ker Dukey

K. Webster

„Ven”

[Patronat medialny]


Wybuchowy. Zwycięski. Odważny.

Mężczyźni z rodu Vetrov rodzą się, żeby wykonywać rozkazy. Będą żyć tak, jak każe im ojciec, i robić to, co ten dla nich zaplanował. A może nie?

Veniamin Vetrov jest przygotowywany do objęcia władzy i zarządzania imperium. Dlatego przychodzi na spotkania do domów innych rodzin mafijnych, gdzie są omawiane ważne sprawy organizacji. Jednak tak naprawdę to go nie interesuje. Krew w jego żyłach rozgrzewa Diana Volkov.

Ciągle jeszcze jest dla niego za młoda, ale on już ją sobie upatrzył. Veniamin wie, co rządzi jego światem: rozgrywki, plany, przebiegłe posunięcia. Nic nie jest przypadkowe. I mężczyzna szybko przekona się o tym, że Diana zaczęła z nim swoją grę.

Ta dziewczyna nie jest dla niego. Jej ręka dawno została obiecana komuś innemu. Veniamin zrozumie, że są reguły, którymi nie będzie się kierował, i rozkazy, których nie wykona. Jeżeli chce mieć Dianę, zrobi wszystko, żeby tak się stało.

„Nigdy nie towarzyszy nam strach czy wahanie. Nie uciekamy i nie staramy się ukrywać. Nie dajemy się pokonać.”

To już moje drugie spotkanie z tymi autorkami i zdecydowanie mogę przyznać, że kolejne udane. Tym razem pisarki przychodzą do nas z historią Veniamina i Diany. Byłam ciekawa tej części i tego, jak Dukey oraz Webster to pociągną. Jeżeli czytaliście pierwszy tom, to wiecie, co się tam wydarzyło i czego dopuściła się Diana. Nie będę ukrywać, że nie było mi jej żal i tego, co się z nią stało, jednak w tej części zrozumiałam jej motywy i zmieniłam o niej zdanie. Kobieta zatraciła się w tym wszystkim, bo na początku miała całkiem inny plan, a wyszło, jak wyszło.

Seria The V Games zdecydowanie przeznaczona jest dla osób, którzy szukają mocnych wrażeń i lubią się dobrze bawić przy lekturze. Autorki piszą takie historie, by pobudzić wyobraźnie czytelnika. Nie dostaniecie tu tak zwanych serduszek i kwiatków. Zanim bohaterzy dostaną swoje zakończenie, muszą zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu. Do tego ich kreacja, nie jest zrobiona po łebkach, a są przedstawieni jako mocne, charakterne osoby.

W książkach lubię to, gdy autor potrafi dostarczyć mi moc wrażeń, emocji i wysokiego poziomu adrenaliny. Tu to wszystko dostałam. Nie raz obie Panie mnie zaskakiwały, ale uważam, że wszystko było przemyślane i przedstawione tak, by przyciągnąć, czytającego i sprawić, aby nie chciał odłożyć książki. „Ven” nie ma nawet trzystu stron i zastanawiałam się, jak ta historia wypadnie. Czy zostanie dobrze opowiedziana, czy wszystkie wątki zostaną rozwinięte tak, jak powinny i oczywiście się nie zawiodłam. Polubiłam w Dianie jej stanowczość i to, że dziewczyna się nie poddawała i chciała pokazać, że co ją nie zabije to wzmocni. Natomiast Ven okazał się facetem, który chroni tych, na którym mu zależy. Miał swoją mroczną stronę, która mi się podobała, bo uwielbiam takie postacie. Polubiłam go do tego stopnia, że przyjęłam go do mojego haremu książkowych mężów :D

Oczywiście nie zabraknie tu scen zakrapianych pikanterią, co dodaje smaczku do tej opowieści. Są sceny mafijne, które mrożą krew w żyłach. Jest brutalność, dynamika i akcja, są elementy zaskoczenia, dzięki którym nie wszystkiego się mogłam domyślić. Jeżeli lubicie w książkach mocne sceny, otoczkę mafii i fabułę, która wywiera na ciele dreszczyk grozy i strachu, to ta lektura, jest skierowana do Was. Daję jej mocne 8/10, bo ja się nie zawiodłam i dostałam to, czego od tej lektury oczekiwałam.

 

Kasia

 

Za egzemplarz do recenzji i możliwość objęcia książki patronatem medialnym dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.


poniedziałek, 5 grudnia 2022

 

Jamie McGuire

„Chodząca katastrofa”


Abby marzy o ustabilizowanej przyszłości. Travis uosabia wszystko to, od czego Abby chce uciec. A jednak dziewczyna godzi się na proponowany przez niego zakład. Czego boi się bardziej? Wygranej czy przegranej? I czego tak naprawdę chce on? Travis Maddox, wytatuowany twardziel, biorący udział w nielegalnych walkach i zmieniający dziewczyny jak rękawiczki. Wychowany przez ojca wdowca, wśród licznych braci, doskonale pamięta czego przed śmiercią starała się go nauczyć matka: kochać mocno i walczyć jeszcze mocniej. Każda historia ma dwie strony. Znamy już opowieść Abby. Teraz nadszedł czas, aby zobaczyć tę samą historię, ale widzianą oczami Travisa.

„Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jestem zagubiony, póki mnie nie znalazłaś. Nie wiedziałem, co znaczy samotność, do czasu, kiedy spędziłem pierwszą noc bez ciebie.”

Tym razem autorka przychodzi do nas z opowieścią Travisa. Chyba wielu czytelników zgodzi się ze mną, że czuło obawy przed przeczytaniem tej książki, ponieważ mogłoby się zdawać, że dostaniemy tę samą historię, tylko opowiedzianą oczami Travisa. Może i tak rzeczywiście jest, ale pisarka urozmaiciła to i dodała kilka sytuacji oraz szczegółów, których nie dostaliśmy w pierwszym tomie.

Jak mam być szczera, to cieszę się, że powstała ta część, bo mogliśmy zaobserwować, jak druga strona medalu reagowała na poszczególne wydarzenia. Właśnie tego mi brakowało, czytając „Piękną katastrofę”. Pani McGuire pokazała nam, że nikt nie jest idealny i popełnia masę błędów. Pozwoliła nam znaleźć się w głowie Travisa i razem z nim przeżywać jego wzloty i upadki. Uświadomiła, że nie można nikogo oceniać przez pogłoski i plotki, bo tak naprawdę nie znamy tej drugiej osoby i nie wiemy, co się w jej życiu mogło wydarzyć.

Travis na ogół pokazywał się od tej nieustraszonej strony. Cwaniakował, żartował i nikogo się nie bał. Brał udział w nielegalnych walkach, co było jego zastrzykiem dodatkowej gotówki. Jednak za tym wszystkim krył się chłopak, który czuł obawy, jak wszyscy. Gdy w jego życiu pojawia się Abby, staje się ona jego słabością. Tutaj możemy naprawdę wszystko dogłębnie poznać. Dostajemy uzupełnienie tego, czego nam brakowało. Zazwyczaj nie lubię czytać takich książek, gdzie pierwszy tom jest opowiedziany przez jednego z bohaterów, a drugi przez drugiego, ale w tym przypadku cieszę się, że autorka tak zrobiła. Chyba tę część czytałam z bardziej zapartym tchem i na pewno mocniej mnie pochłonęła.

Myślę, że nie ma się co tu dłużej rozpisywać, bo znacie już historię Abby i Travisa, wiecie, jak ona się kończy, ale jeśli chcecie uzyskać więcej informacji i dostać ekstra sceny, to koniecznie sięgnijcie po „Chodzącą katastrofę”, która sprawi, że będziecie usatysfakcjonowani. Ja się cieszę, że miałam okazję jeszcze raz powrócić do bohaterów i na nowo przeżyć ich przygodę. Szczerze polecam i zachęcam do tej lektury, bo warto. Oceniam ją 8/10.

Kasia

 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Albatros.


 

Carian Cole

„Nie możesz mnie pocałować”


Ich pierwsze spotkanie było całkowitym przypadkiem. Kiedy Skylar zepsuł się samochód, tajemniczy, wytatuowany i umięśniony facet postanowił jej pomóc. Podwiózł ją do domu.
Później ich spotkania się powtarzały. Zazwyczaj były związane z tym, że on ratował ją z opresji. Zaprzyjaźnili się. Ona – nastolatka uczęszczająca do liceum. On – o szesnaście lat starszy od niej budowlaniec.

Pewnego dnia ich relacja zupełnie się zmieni. Mężczyzna ponownie będzie chciał ją uratować, tym razem proponując małżeństwo, które dałoby jej szansę na dobry start w życiu. A gdy dziewczyna się usamodzielni, rozwiodą się.

I w taki oto sposób Skylar Timmons w wieku osiemnastu lat wychodzi za mąż za dużo starszego faceta, w którym nie powinna się zakochać.
Ustalili jedną zasadę: nie będzie całowania panny młodej.

„Ludzie zawsze mówią, żeby podążać za swoim sercem, ale skąd mamy wiedzieć, czy ono prowadzi nas do odpowiedniego miejsca?”

Lubicie książki, w których występuje różnica wieku? Jeśli tak, to tu to znajdziecie, ale może zacznę od początku. Skylar to młoda dziewczyna, która ma bardzo trudną i przykrą sytuację życiową. Zmaga się z pewnymi rzeczami, które odbijają się na jej nastoletnim życiu. Pewnego dnia dochodzi do zdarzenia, które postawi na jej drodze Jude’a. Po odkryciu tajemnic Skylar – Jude będzie chciał jej pomóc, proponując jej małżeństwo. Jednak to jest jak igranie z ogniem i takie zabawy mogą się skończyć sparzeniem. Do tego dzieli ich spora różnica wieku, która jest przeszkodą przynajmniej dla Jude’a, ale chemia między nimi jest tak silna, że reguły małżeństwa, jakie ustalili, mogą zostać złamane.

Jak będzie w przypadku tej dwójki? Czy połączy ich coś więcej? A może rozstaną się w przyjacielskich stosunkach? Ja na te pytania poznałam już odpowiedź, a teraz czas na Was.

Powiem Wam szczerze, że ta lektura była bardzo ciekawa. Co prawda sporo czasu mi zajęło, żeby ją przeczytać, ale nie dlatego, że mnie nudziła, czy coś. Po prostu czasami tak mam, że czytanie mi idzie opornie, jednak zawsze staram się przeczytać tych kilka kartek. Autorka dosyć fajnie pociągnęła opowieść Skylar i Jude’a. Ich relacja rozwijała się swoim tempem, chociaż chemia między nimi, pojawiła się już od samego początku. Lucky jest dużo starszy od niej i był względem niej bardzo opiekuńczy oraz dbał o swoją „niby żonę”. Bardzo go polubiłam, bo taki facet jak Jude to skarb i zaklepuję go sobie jako mojego książkowego męża jako numer któryś tam już z kolei :D Natomiast Skylar mimo swojego młodego wieku, jest odpowiedzialna i z głową na karku. Szkoda mi jej było, bo życie, które wiodła, było tak przykre, że aż mi się smutno robiło. Cieszę się, że spotkała Jude’a, który zaoferował jej pomoc.

Spodobało mi się pióro autorki, ponieważ jest lekkie i spójne. Carian Cole porusza w tej opowieści poważne wątki, o których nie chcę Wam tu pisać, bo nie lubię zdradzać za dużo z fabuły i psuć innym przyjemność z czytania. Ale na pewno są to takie, które dosięgają kogoś codziennie. Ważne, żeby mieć wtedy przy sobie osobę, która nas wesprze i zaoferuje pomocną dłoń. Skylar mogła liczyć na Jude’a i to było naprawdę piękne, aż się serducho radowało. Kolejnym wątkiem jest różnica wieku, którą w ostatnim czasie polubiłam w książkach.

Uważam, że autorka wszystkie wątki przyjemnie połączyła w całość, dzięki czemu wyszła z tego bardzo fajna historia. Mamy tu zastosowaną dwutorową narrację, którą bardzo uwielbiam, bo umożliwia nam ona poznanie obu bohaterów. Oczywiście nie zabrakło też kilku cielesnych zbliżeń, które dodały smaczku do całości.

Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, więc myślę, że na tym skończę. Lektura mi się podobała mimo tego, że na samym początku mnie jej objętość przeraziła. Spędziłam naprawdę miłe chwile ze Skylar i Judem. Być może jeszcze kiedyś do tej książki wrócę. Polecam i oceniam ją 8/10.

Kasia

 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.

 


piątek, 2 grudnia 2022

 

Rina Kent – Przysięga kłamstwa”
[Patronat medialny]


Winter Cavanaugh, oprócz wspomnień, nie ma praktycznie nic. Ani dachu nad głową, ani godności. Kiedy może stracić również wolność, z pomocą przychodzi jej pewien gangster, najbardziej niebezpieczny i okryty złą sławą mafioso w mieście, Adrian Volkov.

Mężczyzna składa jej bardzo dziwną ofertę. Chce, żeby udawała jego zmarłą żonę. Wszystko wydaje się irracjonalne: jego propozycja, próba szantażu, postawienie dziewczyny w sytuacji bez wyjścia.

Winter nie rozumie, dlaczego Adrian Volkov wybrał właśnie ją.

Kobieta szybko orientuje się, że tak samo jak na ulicy, również w domu męża będzie musiała walczyć o przetrwanie. Mężczyzna traktuje ją przedmiotowo, nie pozwalając jej się odzywać. Chce, żeby bez słowa wykonywała polecenia, aż w końcu stanie się jego zmarłą Lią.

Winter zaczyna rozumieć, że w tej sytuacji pobyt w więzieniu byłby nie najgorszą opcją.


„Zapach róż zmienił się w odór śmierci.
Patrzę na krew wypływającą z jej ran, na życie, które uparcie opuszcza jej ciało bez chwili zastanowienia. Czerwony kolor naznacza jej jasną skórę, malując strużki na rękach i nogach, oraz ogarnia delikatną twarz. Jej oczy są otwarte, ale nie patrzy na mnie. Ich błękit jest pusty, zniknął i przeniósł się do innego miejsca. Tam, gdzie się nie wybieram.”

Hm... chciałam ochłonąć przed napisaniem tej recenzji, ale cóż, nie mogę. Ledwo odłożyłam książkę i chciałam odetchnąć, ale buzuje we mnie tyle emocji, że po prostu muszę dać im chociaż niewielki upust. Chciałabym powiedzieć wiele, walnąć tu taki konkretny spojler i wylać moje wszystkie myśli na papier, ale nie mogę, a wiecie dlaczego? Ponieważ pozbawiłabym was... no właśnie, wiecie czego? Ogromnej, ba, przeogromnej przyjemności, jaką jest przeczytanie tej opowieści. Chce zacząć od początku, ale co mogłabym Wam powiedzieć? Cóż, postaram się. Gdy zobaczyłam tę opowieść w zapowiedziach, wcześniej słyszałam co nieco o autorce i doszłam do wniosku, że chętnie przekonam się, o co tyle szumu. Gdy otworzyłam książkę na pierwszej stronie, znalazłam notę od autora, że pisze mroczne historie, które są niepokojące i nie są przeznaczone dla osób o słabym sercu. Kilka miesięcy temu spotkałam już się z takim ostrzeżeniem u pewnej autorki, ale książką, jak dla mnie była akurat słaba, jak to mówią nie strasz nie strasz bo się... no ale jak wszyscy doskonale wiedzą, im bardziej powalona opowieść tym mi do niej bardziej palą się cholewki. Zastanawiałam się, czy ostrzeżenie będzie współgrało z zawartą w środku treścią. Złapałam to cacuszko w moje łapki i... wow. Ta książka to sztos, od samego początku dzieje się bardzo dużo, fabuła jest popieprzona, ale idealnie poprowadzona, nieprzewidywalna, przesiąknięta tajemnicami, mroczna, brutalna, ale i jednocześnie gorąca. To, co dzieje się w mojej głowie po jej skończeniu to jeden wielki chaos. Pierwsza część jest urwana w takim momencie, że ostatnie kilka zdań czytałam 10 razy i za każdym razem pojawiało się pytanie – co tu się właśnie odwaliło!?

Czytałam ją z zapartym tchem, gdy się wciągnęłam w tę opowieść nie chciałam jej odłożyć, dopóki nie doszłam do momentu
...ciąg dalszy nastąpi. I teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekać, aż druga część trafi w moje łapki.

Czy wam ją polecam? Zdecydowanie tak. Jest to jedna z lepszych opowieści, które trafiły w tym roku z moje łapki. Ale fakt, tak jak autorka uprzedza, nie jest to książka dla osób zbyt wrażliwych. Ja bawiłam się przy niej świetnie i z pewnością do niej powrócę. Daję 10/10.

Paula

Za możliwość przeczytania książki i objęcia patronatem dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

poniedziałek, 28 listopada 2022

 

Mariana Zapata

“Od Lukova z miłością”

Jasmine Santos zdecydowanie nie określiłaby swojej kariery łyżwiarskiej jako udanej. Niezliczona liczba złamanych kości i obietnic to jej idealne podsumowanie.


Jeżeli ktoś zapytałby kobietę, czy czegoś komuś zazdrości, to bez wahania powiedziałaby, że kariery łyżwiarza Ivanowi Lukovowi, którego nienawidzi i w myślach nazywa szatanem. Wydaje się, że mężczyzna osiągnął wszystko, w przeciwieństwie do Jasmine.

W dodatku jest aroganckim, nadętym dupkiem i niestety bratem najlepszej przyjaciółki Jasmine. Więc kiedy dziewczyna otrzymuje propozycję, która może zmienić jej karierę łyżwiarki, szczęka opada jej na podłogę. A właściwie na taflę lodu.

Bo oto sam Ivan Lukov składa tę propozycję.


„Bo gdy wszystko wydaje się sprzyjać, przyjmowanie rzeczy za pewnik jest takie łatwe. Jednak dopiero wtedy, gdy zaczynasz brać za pewnik najbardziej podstawowe rzeczy, życie postanawia dać ci do zrozumienia, że jesteś niewdzięcznym idiotą.”


To już moje drugie spotkanie z piórem autorki. Po raz pierwszy miałam styczność z  jej twórczością za sprawą książki “Kulti”, która bardzo mi się podobała. W ostatnim czasie w moje rączki trafiła historia “Od Lukova z miłością” i byłam ciekawa, czym mnie autorka zaskoczy. Poruszony został tutaj temat łyżwiarstwa figurowego, co mnie od razu kupiło. Pisarka ma to do siebie, że pisze naprawdę długie książki i jest mistrzynią slow-burn. Nie byłam zaskoczona, że otrzymałam do recenzji prawie sześciuset stronicowe tomisko, bo byłam na to przygotowana. Czy ta opowieść mnie kupiła? Hmmm… może powiem, że pół na pół. Jeszcze zanim zabrałam się do czytania, to gdzieś mi mignęło kilka razy, że można znaleźć w tej książce dużo humoru i według mnie, to taki zabieg nadaje wtedy książkom uroku, co jest na plus. Nie powiem, bo był oczywiście i nie raz wybuchałam śmiechem, jednak nie wszystkie te sytuacje były śmieszne, a raczej żałosne i pokazywały to, że główna bohaterka wiecznie miała jakiś problem. Lubiłam Jasmine, ale też wnerwiała mnie jej postać niemiłosiernie, ponieważ zachowywała się jak rozkapryszony bachor. Strasznie irytują mnie takie osoby w książkach, przez co wtedy nie chce mi się czytać. Natomiast Ivan skradł moje serce na starcie. Też był arogancki i nie przebierał w słowach, ale jego czyny pokazywały, że mu zależy, chociaż starał się, by nie było tego widać. Oboje z Jasmine kochali łyżwiarstwo, ale to on zgarniał wszystkie główne nagrody. Nie będę Wam tu przytaczała, o czym dokładnie jest fabuła, ale jak można się domyślić, chodzi tu właśnie o łyżwiarstwo figurowe i relację pomiędzy głównymi bohaterami.


Jak mam być szczera, to znalazłam tu dużo zbędnych sytuacji, które były dla mnie tymi przysłowiowymi “zapychaczami”. Ta opowieść mogła na spokojnie zostać zamknięta w góra czterystu stronach i wtedy byłoby idealnie. Zdecydowanie za dużo jest w tej lekturze opisów, które czasami ciągnęły się na kilka stron, a ja niestety tego bardzo nie lubię. Czasami opisy były potrzebne, ponieważ przedstawiały rozterki bohaterki, ale powinno to być w granicach rozsądku. Niestety zabrakło mi tu punktu widzenia Ivana, bo nie dostaliśmy tej szansy, by poznać, jakie miał cele i zamiary. Trochę mało mi było pociągnięcia przez autorkę tematu, jakim jest łyżwiarstwo figurowe. Uważam, że było ono potraktowane po macoszemu i Pani Zapata bardziej skupiła się na dogryzaniu sobie przez bohaterów niż na dyscyplinie sportowej, która jest naprawdę ciekawa i fajna. Były niby przedstawione próby i rzuconych kilka zagadnień odnośnie do figur, jakie wykonują łyżwiarze, ale nie dało się odczuć tego całego klimatu. Nie mogłam wyobrazić sobie w głowie, jak to wygląda, bo zabrakło mi w tym przypadku emocji. Tak samo, jak zawody, też niestety była tu dla mnie lipa. Pisarka jest określona mistrzynią slow-burn i podoba mi się to, jak ona rozwija wszystko pomiędzy postaciami, jednak w tym przypadku strasznie mi to przeszkadzało, bo było zbyt wolno. Ciągnęło się to, jak flaki z olejem i już w pewnym momencie zwątpiłam, że coś się pomiędzy postaciami wydarzy. Chemia między Ivanem a Jasmine była znikoma, bo tu autorka także nie przedstawiła tego za bardzo, a szkoda. Muszę się też niestety przyczepić do jednej rzeczy, która strasznie mi przeszkadzała w czytaniu, a mianowicie chodzi mi o brak literki “w” w wyrazach. Nie wszystkich, ale było tego naprawdę sporo. Nie wiem, czy to tylko mi się trafił taki egzemplarz, czy każdy był taki. Mimo wszystko znalazłam w tej książce też pozytywy, którymi była rodzina Jasmine (oprócz ojca) i niektóre sytuacje związane z Ivanem. Niekiedy podobał mi się też cięty język dziewczyny i humor, który autorka wplotła, fajne było też zakończenie, które mnie usatysfakcjonowało.


Myślę, że chyba wszystko napisałam, czym chciałam się z Wami podzielić, po przeczytaniu tej książki i niczego nie pominęłam 😀 

Niestety ta historia w pełni,nie spełniła moich oczekiwań i oceniam ją 5/10. Was zachęcam, żebyście sami sobie wyrobili o niej zdanie.


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne. 



 

 

sobota, 26 listopada 2022

 K. Bromberg - „Zbyt piękne, by było prawdziwe”


Chase Kincade wmawiała swoim bliskim, że dzięki pewnemu weteranowi wojennemu ich agencja sportowa, Kincade Sports Management, może tylko zyskać. Nie chciała przecież mówić o tym, że pięć lat temu ten mężczyzna uczynił coś, co sprawiło, że nie mogła o nim zapomnieć. Zresztą to nie był jedyny raz, kiedy Chase wybrała nieprawdę. Tym razem było podobnie: aby osiągnąć swój cel i spotkać się z tamtym człowiekiem, postanowiła udawać kogoś, kim nie była.

Tym weteranem był Gunner Camden. Mężczyzna miał za sobą buntowniczą młodość. Oszukiwał, kradł, a najbardziej kochał bejsbol. Był naprawdę dobrym zawodnikiem. Któregoś dnia wyjechał na wojnę. Wrócił okryty sławą, ale stał się zupełnie innym człowiekiem. Żył niespełnionymi marzeniami i żalem za utraconym szczęściem. Musiał zapomnieć o ukochanym sporcie. Aż któregoś dnia spotkał śliczną Chase Kincade. Zaiskrzyło. Wrócił ogień, wróciły marzenia i szczęście. Gunner znowu czuł, że żyje.

Chase nie sądziła, że Gunner obudzi jej uczucia. Myślała, że skończy się na krótkiej namiętności. Ale stało się, pokochała go. Tyle że Gunner nie poznał prawdziwej Chase. Dziewczyna przekonała się tym razem, że kłamstwo rodzi kolejne kłamstwo, a w nakręcającej się spirali nieprawdy łatwo zniszczyć coś niezwykle cennego.

Coś, co było nie do odzyskania.


Kocham książki K. Bromberg i po każdą z nich sięgam z ogromną przyjemnością. Autorka ma to do siebie, że pisze cudowne, chwytające za serce opowieści, które kochają miliony czytelników i ja zdecydowanie zaliczam się do tego grona. Z niecierpliwością czekam na kolejne powieści autorki, które zostaną wydane w naszym kraju i zawsze, gdy widzę zapowiedź, na mojej twarzy pojawia się ogromny uśmiech, ponieważ są to lektury, po które obowiązkowo muszę sięgnąć. Gdy zobaczyłam czwarty tom „Bezwzględnej gry”, cieszyłam się jak dziecko i wyczekiwałam mojej upragnionej przesyłki. Wiedziałam, że czytając ją, kolejny raz się nie zawiodę. Czy sprostała ta opowieść moim oczekiwaniom? Zdecydowanie tak. Bawiłam się przy niej świetnie i czytałam ją z ogromnym zainteresowaniem. Od kiedy tylko Chase pojawiła się w tej serii, zastanawiałam się, jaka będzie jej historia, we wszystkich tomach jest opowiadana inna opowieść, każdej z sióstr, najpierw była Dekker, później Lennox, Brexton i na koniec została Chase, która była chyba najbardziej intrygująca z ich wszystkich, chociaż wszystkie te opowieści bardzo mi się podobały. Każda z wydanych powieści autorki ma w sobie przesłanie i tu kolejny raz tak było, nigdy jeszcze nie zdarzyło się tak, żebym dostała od niej pusty naciągany romans, w którym amorki strzelają swoimi strzałami w tyłki bohaterów, albo ich droga do szczęścia jest usłana różami, tutaj tego na pewno nie ma. Dostajemy cudowną i porywającą opowieść o dwójce, tak odmiennych od siebie ludzi, którzy są idealnym wzajemnym uzupełnieniem, jednak początkowe kłamstewka i intrygi coraz bardziej zapędzają główną bohaterkę w spiralę, z której coraz ciężej jest jej wybrnąć, jakie będzie zakończenie tej opowieści? Czy Gun wybaczy Chase, że go oszukała i tym samym zapomni o tym, czego tak bardzo nienawidzi, czyli kłamstwa? Czy jest szansa na zbudowanie związku opartego na zaufaniu, jeżeli już od samego początku jego fundamenty zostały tak mocno naruszone?

Czy polecam tę książkę? Zdecydowanie tak, z pewnością powrócę do tej historii, jak i do pozostałych książek autorki, bo po prostu kocham jej powieści. Jeżeli szukacie historii pięknej, ale jednocześnie bolesnej to gorąco was zachęcam do poznania Guna i Chase, jestem przekonana, że uprzyjemni wam ona wieczór i będziecie chcieli, aby czas spędzony z tą dwójką trwał jak najdłużej. Ja daję jej 8/10. Gorąco polecam!

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Editio Red.

środa, 23 listopada 2022

 Martyna Keller - „Goodbye, love”


Dwudziestoletnia Love Porter właśnie rozpoczęła wojnę ze swoim sąsiadem, trzydziestoczteroletnim znanym w Kolorado psychologiem Ryderem Callahanem.
W odpowiedzi na dwuznaczne hałasy dochodzące zza ściany postanowiła uraczyć mężczyznę głośną muzyką. W odwecie Ryder pojawił się w jej sypialni. To był dopiero początek. Kolejne psikusy, które zaczęli sobie wzajemnie robić, doprowadziły do zaognienia i tak napiętej już sytuacji.

Od nienawiści jest tylko jeden krok do czegoś zupełnie innego. Między Love i Ryderem pojawia się silne przyciąganie, jednak mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyna jest dla niego za młoda.

Ryder odkrywa też, że Love dręczą koszmary z przeszłości. Czy młoda sąsiadka pozwoli mu sobie pomóc?

Twórczość autorki poznałam już za sprawą jej trylogii „Diabłów Nevady”, pierwsze dwa tomy tamtej serii podobały mi się, co do trzeciego miałam już mieszane uczucia. Teraz Martyna przychodzi do nas z nową serią „Winter love”, przyznaję, że gdy zobaczyłam w zapowiedziach tę cudowną okładkę i intrygujący opis od razu napisałam do wydawcy, czy posiadają jeszcze wolny egzemplarz do recenzji i ku mojej radości odpisali, że tak. Ponad tydzień temu zabrałam się za tą książkę i miałam co do niej naprawdę duże oczekiwania, bo już jako tako znałam twórczość autorki i wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Złapałam ją w swoje łapki z ogromnym zapałem, otworzyłam i po dziesiątej stronie uśmiech na mojej twarzy coraz bardziej zanikał. Nienawidzę pisać negatywnych recenzji, ale moim zdaniem coś w tej opowieści poszło nie tak. Fakt, że momentami historia była poruszająca, ale niestety główna bohaterka swoim szczeniackim zachowaniem całą tą opowieść popsuła, denerwowały mnie jej dziecinne teksty, podejrzewam, że autorka miała całkiem inny zamysł i miało być zabawnie, u mnie powodowało to, co najwyżej irytację i wkurzenie. Liczyłam na to, że postać Rydera swoją postawą i dorosłością tu nadrobi, niestety odniosłam wrażenie, że dojrzały mężczyzna, którym powinien być, gdzieś po prostu wsiąkł. Love cały czas wszystko nadmiernie analizowała i drażniły mnie te jej głębokie przemyślenia oraz nie podobało mi się podejście Rydera do jej osoby, który próbował na niej swoich „psychologicznych sztuczek”. Spodziewałam się naprawdę bardzo emocjonalnej opowieści, którą będę czytała z zapartym tchem i fakt dech miałam zaparty przez ziewanie. Wynudziłam się na tej historii, ale dałam jej szansę i dobrnęłam do końca, co było nie lada wyzwaniem, a zaskoczyło mnie ono tym, jak szybko się pojawiło i skończyło, ale było bez żadnego efektu wow i jeśli mam być szczera, po kontynuację nie sięgnę, bo ta opowieść była dla mnie stratą czasu. Czy polecam? Raczej po mojej krótkiej opinii widać, że nie, was jednak gorąco zachęcam do przekonania się samemu, czy warto przeczytać tę opowieść. Ja daję jej liche 2/10.

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe.

piątek, 18 listopada 2022

 Sarah Brianne & Jamie Begley - „Mroczne więzy”
[Patronat medialny]


Niezwykły duet matki i córki!

W pierwszej części powieści Sarah Brianne powraca z dziewiątym tomem bestsellerowej serii „Made Men”, a w drugiej poznamy bohaterów serii Jamie Begley, autorki, której powieści wkrótce pojawią się w Polsce!
Nadia Brooks dobrze wiedziała, że proszenie Dante Caruso o pieniądze to czyste szaleństwo. O mężczyźnie krążyły niepokojące plotki, jednak dziewczynę przepełniała determinacja. Musiała zdobyć środki, żeby pomóc dzieciakom. To było ważniejsze niż jej strach.
Mogła spodziewać się wszystkiego, ale na pewno nie tego, że ten facet, chociaż dużo starszy od niej, będzie tak diabelsko przystojny. Dokładnie tak o nim pomyślała, że jest diabłem. Niestety właśnie takich mężczyzn lubiła, a on jej odmówił i musiała odejść z kwitkiem.
Kiedy już myślała, że nigdy więcej go nie zobaczy, nagle rozpętuje się piekło. Po wszystkim Dante dotyka jej ciała, żeby… sprawdzić, czy nie jest ranna. Jak do tego doszło?
Haley Clark – przyjaciółka Nadii – w tym samym czasie idzie na spotkanie z innym milionerem – Desmondem Beckiem. Nadia ma nadzieję, że Haley pójdzie znacznie lepiej niż jej.

Gdy tylko zobaczyłam w zapowiedziach tę książkę, uśmiech z buzi nie schodził mi przez kilka dni. Byłam przeszczęśliwa, że otrzymam opowieść, w której kolejny raz spotkam się z bohaterami serii Made Men, ale byłam również zaintrygowana, ponieważ słyszałam co nieco o twórczości Jamie Begley i byłam ciekawa, obie autorki, łączą nie tylko więzy krwi, ale i dryg do pisania.

Historia Dantego bardzo mi się podobała, fajne było to, jaką przemianę przeszedł od samego początku, początkowo zdystansowany i chłodny, ale przecież taki musi być. Hayley jest cudowna, polubiłam ją już od pierwszej strony, gdy tylko się pojawiła, jest ciepła i przyjazna, ale ma też swoje demony przeszłości. Autorka doskonale wie, jak pisać, aby zachęcić czytelnika do poznania jej bohaterów, ale po każdym kolejnym skończonym tomie czuję niedosyt, jej historie są świetne i czyta je się z ogromną przyjemnością, co więcej, nie przeszkadza mi tu nawet występująca trzecioosobowa narracja, której wprost nie cierpię. Kocham tę serię i liczę na to, że otrzymamy jeszcze dalszą część Lucci, no i Amo oraz Leo. Mam nadzieję, że autorka nie poprzestanie jedynie na tym, wręcz przeciwnie, da nam więcej naszych cudownych bohaterów, bo to jest jedna z tych serii, które mogłabym czytać w nieskończoność.

Druga część recenzji będzie o Hayley i Desmondzie. Pierwszy raz spotkałam się z twórczością autorki, ale już teraz śmiało mogę stwierdzić, że na pewno nie ostatnie. Pomimo tego, że relacja pomiędzy tą dwójką rozwijała się dość długo, to cała przedstawiona tu opowieść jest naprawdę bardzo przemyślana i przedstawiona, właściwie czułam troszkę niedosyt, że tak szybko się skończyła. Podobał mi się pomysł na fabułę i dostałam tu wszystko, co w książkach kocham, inteligentną i przebiegłą główną bohaterkę, mężczyznę dążącego za wszelką cenę do wyznaczonego sobie celu, który wie, czego od życia chce, zawiłą i dość nieprzewidywalną fabułę, a do tego tajemnice i intrygi rodzinne, czego chcieć więcej? A no właśnie, dzięki temu chciałoby się pozostać z bohaterami jak najdłużej.

Czy podobało mi się połączenie twórczości obu autorek? Zdecydowanie tak! Obie historie wspaniale się uzupełniały, bo wszyscy bohaterzy pojawiali się w obu opowieściach, a co więcej, były też postacie z mojej ukochanej serii Made men. Uważam, że jest to lektura obowiązkowa dla każdej fanki tych niegrzecznych chłopców i nie tylko! Ja daję jej 9/10.

Gorąco polecam!

Paula

Za możliwość przeczytania książki oraz objęcia patronatem dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

 

Melanie Moreland

„Reid”


Reid Matthews miał za sobą paskudne dzieciństwo. Za swoją głupotę zapłacił czterema latami odsiadki. W więzieniu zaczął marzyć o pracy w BAM, firmie Bentleya, Aidena i Maddoxa. Kiedy przyszedł prosić o posadę, Aiden dostrzegł w nim wyjątkowo uzdolnionego i zdeterminowanego człowieka. Postanowił dać mu szansę. Wkrótce okazało się, że w świecie komputerów dla Reida nie ma rzeczy zbyt trudnych czy niemożliwych. Udowodnił to, kiedy Bentley i Maddox stanęli w obliczu przerażających okoliczności. Z czasem stał się dla Bentleya, Maddoxa i Aidena kimś więcej niż pracownikiem. Zdobył prawdziwych przyjaciół.

Pewnego dnia w pracy spotkał Beccę, managerkę marketingu. Dotąd nie miał dziewczyny i uważał, że nigdy z żadną się nie zwiąże. Był zbyt nieporadny w tych sprawach. Ale Becca wywarła na nim wielkie wrażenie. Jej uroda, jedwabiste włosy, głęboki głos... Była delikatna i silna równocześnie. Reid, który wywalczył sobie szansę na nowe życie, stanął wobec kolejnego wyzwania.

Przeczuwał, że Becca jest jedyną kobietą, z którą może przeżyć miłość, tę jedyną i najważniejszą w życiu. Dostrzegał, że i ona jest nim zafascynowana i chce z nim być. Jednak jego kryminalna przeszłość wciąż była dla niego zagrożeniem. Cztery lata pokuty najwidoczniej były zbyt małym zadośćuczynieniem za błędy, które kiedyś popełnił. Reid chciał ponad wszystko udowodnić, że zasługuje na miłość. Tyle że tym razem, aby nie przegrać wszystkiego, musiał się zmierzyć z czymś trudniejszym niż najbardziej skomplikowany kod na świecie.

Jaki kod otworzy jej serce?

„Na tym polega życie, Reid. Na tworzeniu wspomnień. Po jednej słodkiej chwili. Kolekcjonujesz je, a potem przechowujesz w pamięci. A kiedy jest ci źle, podnoszą cię na duchu.”

„Reid” to już czwarta część cyklu Prywatne Imperium, a z tego, co kojarzę, to jest chyba 7 tomów. Tym razem przyszła pora na Reida, który był informatykiem w firmie BAM. W przeszłości wylądował w więzieniu za coś, co z jednej strony było głupie, bo kto robi takie rzeczy, ale z drugiej, był wtedy młody i myślał, że w taki sposób pomoże. Siedząc w pace, marzył o tym, by pracować dla Bentleya, Aidena i Maddoxa. Kiedy nadarzyła się okazja, postanowił starać się o posadę informatyka. Chłopaki przyjęli go pod swoje skrzydła. Reid był w swoim żywiole i firmę traktował jak drugi dom. Pewnego dnia w korporacji BAM, pojawia się Becca. Reid od razu zwrócił na nią uwagę, jednak nie miał doświadczenia z dziewczynami. Jednak przyjaciele popychają go do tego, żeby się w końcu odważył i zrobił pierwszy krok.

Jak potoczy się historia Reida?

Trochę poczekałam, zanim zabrałam się za ten tom, ale w pełni byłam nim zafascynowana. Ciekawiło mnie, jaką historię autorka stworzyła dla Reida, który był naprawdę fajnym chłopakiem. Najbardziej chyba podobało mi się w nim to, że był taki niedoświadczony i wszystkiego się uczył. Oczywiście chodzi mi tu o uczucia. Był pomocny i starał się, żeby wszystko było idealne. To mądry mężczyzna, który miał nieciekawą przeszłość. Strasznie się rozczulałam i nawet uroniłam kilka łez, bo było mi go tak bardzo szkoda. Gdy w jego życiu pojawiła się Becca, świat zaczął nabierać kolorowych barw, ale cały czas, gdzież z tyłu jego głowy była ta obawa przed jego kryminalną przeszłością. Natomiast Becca to złota dziewczyna, wspierała Reida i zawsze była tuż obok. Mężczyzna zafascynował ją od pierwszego spotkania i nie mogła przestać o nim myśleć. Polubiłam ją, bo wiedziała, czego chce. Co do postaci drugoplanowych, czyli Bentleya, Aidena i Maddoxa, to mężczyźni stanęli na wysokości zadania i okazali się prawdziwym wsparciem dla Reida. Traktowali go jak młodszego brata, którego wzięli pod swoje skrzydła. Były sytuacje, że przez to, co zrobili dla swojego przyjaciela, znowu ryczałam.

Ogólnie cały zarys tej historii był ciekawy i przemyślany. Bohaterzy wpasowali się w scenerię i świetnie odgrywali swoje role. Chemia między nimi była namacalna, przez co ciągnęło ich do siebie. Autorka dzięki swoim lekkim piórem wciągnęła mnie w tę lekturę i ciężko było mi odłożyć książkę, chociaż na chwilę. Dzięki humorowi, który znalazłam w tej książce, wiele razy buzia mi się uśmiechała, co bardzo uwielbiam, ponieważ to nadaje wyrazistości opowieściom. Mamy tu także narrację dwutorową, co było fajnym zabiegiem, bo mogliśmy się więcej dowiedzieć o bohaterach. Sceny hot też były i Reid okazał się naprawdę jurnym chłopakiem :D

Bardzo miło spędziłam swój czas z tą książką i szczerze polecam. Jeśli szukacie czegoś, co Was rozerwie i chociaż na chwilę wyłączy umysł, żeby się zrelaksować, to „Reid” z pewnością spełni Wasze oczekiwania. Oczywiście polecam Wam także poprzednie tomy, bo również są świetne. Moja ocena to 8/10.

Kasia

 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Editio Red.

 

 


  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...