środa, 23 listopada 2022

 Martyna Keller - „Goodbye, love”


Dwudziestoletnia Love Porter właśnie rozpoczęła wojnę ze swoim sąsiadem, trzydziestoczteroletnim znanym w Kolorado psychologiem Ryderem Callahanem.
W odpowiedzi na dwuznaczne hałasy dochodzące zza ściany postanowiła uraczyć mężczyznę głośną muzyką. W odwecie Ryder pojawił się w jej sypialni. To był dopiero początek. Kolejne psikusy, które zaczęli sobie wzajemnie robić, doprowadziły do zaognienia i tak napiętej już sytuacji.

Od nienawiści jest tylko jeden krok do czegoś zupełnie innego. Między Love i Ryderem pojawia się silne przyciąganie, jednak mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyna jest dla niego za młoda.

Ryder odkrywa też, że Love dręczą koszmary z przeszłości. Czy młoda sąsiadka pozwoli mu sobie pomóc?

Twórczość autorki poznałam już za sprawą jej trylogii „Diabłów Nevady”, pierwsze dwa tomy tamtej serii podobały mi się, co do trzeciego miałam już mieszane uczucia. Teraz Martyna przychodzi do nas z nową serią „Winter love”, przyznaję, że gdy zobaczyłam w zapowiedziach tę cudowną okładkę i intrygujący opis od razu napisałam do wydawcy, czy posiadają jeszcze wolny egzemplarz do recenzji i ku mojej radości odpisali, że tak. Ponad tydzień temu zabrałam się za tą książkę i miałam co do niej naprawdę duże oczekiwania, bo już jako tako znałam twórczość autorki i wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Złapałam ją w swoje łapki z ogromnym zapałem, otworzyłam i po dziesiątej stronie uśmiech na mojej twarzy coraz bardziej zanikał. Nienawidzę pisać negatywnych recenzji, ale moim zdaniem coś w tej opowieści poszło nie tak. Fakt, że momentami historia była poruszająca, ale niestety główna bohaterka swoim szczeniackim zachowaniem całą tą opowieść popsuła, denerwowały mnie jej dziecinne teksty, podejrzewam, że autorka miała całkiem inny zamysł i miało być zabawnie, u mnie powodowało to, co najwyżej irytację i wkurzenie. Liczyłam na to, że postać Rydera swoją postawą i dorosłością tu nadrobi, niestety odniosłam wrażenie, że dojrzały mężczyzna, którym powinien być, gdzieś po prostu wsiąkł. Love cały czas wszystko nadmiernie analizowała i drażniły mnie te jej głębokie przemyślenia oraz nie podobało mi się podejście Rydera do jej osoby, który próbował na niej swoich „psychologicznych sztuczek”. Spodziewałam się naprawdę bardzo emocjonalnej opowieści, którą będę czytała z zapartym tchem i fakt dech miałam zaparty przez ziewanie. Wynudziłam się na tej historii, ale dałam jej szansę i dobrnęłam do końca, co było nie lada wyzwaniem, a zaskoczyło mnie ono tym, jak szybko się pojawiło i skończyło, ale było bez żadnego efektu wow i jeśli mam być szczera, po kontynuację nie sięgnę, bo ta opowieść była dla mnie stratą czasu. Czy polecam? Raczej po mojej krótkiej opinii widać, że nie, was jednak gorąco zachęcam do przekonania się samemu, czy warto przeczytać tę opowieść. Ja daję jej liche 2/10.

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...