czwartek, 20 kwietnia 2023

 

Jamie Begley

„Viper”

Winter Simmons przeżyła największy szok w życiu, kiedy dowiedziała się, że Loker James, z którym spotyka się od dwóch lat, to Viper – prezes klubu motocyklowego Last Riders. 
Kobieta jest dyrektorką w liceum i nie może pozwolić sobie na zrujnowanie reputacji, gdyby prawda wyszła na jaw. Ktoś taki jak ona nie powinien być widywany z potencjalnym przestępcą i człowiekiem, który zawiódł jej zaufanie.

Loker ukrywał swoją prawdziwą tożsamość przed Winter, mając ku temu ważne powody. Teraz jednak już nie będzie mógł prowadzić podwójnego życia. Czy Winter zaakceptuje fakt, że jej mężczyzna nie jest takim poukładanym i kulturalnym człowiekiem, za jakiego go uważała, ale kieruje gangiem niebezpiecznych bikerów?

„Viper” to drugi tom z serii The Last Riders, który opowiada historię Lokera Jamesa - prezesa klubu motocyklowego oraz dyrektorki szkoły Winter. Mężczyzna stracił brata, czego dowiedzieliśmy się już w pierwszym tomie, ale teraz poszukuje czegoś, a raczej kogoś innego. Przez dwa lata spotyka się z Winter, sądząc, że to właśnie ona nieświadomie pomoże mu w rozwikłaniu zagadki. Jedna chwila sprawia, że kobieta odkrywa iż facet, z którym się od tak dawna spotyka, tak naprawdę prowadzi podwójne życie.

Czy Winter zaakceptuje to, że Loker wcale nie jest tak poukładanym i grzecznym mężczyzną, za jakiego go uważała? Ja na to pytanie już znam odpowiedź.

Jak mam być szczerza, to historia Winter i Vipera podobała mi się dużo bardziej od Beth oraz Razera. W tym przypadku odniosłam wrażenie, że autorka bardziej wczuła się w losy bohaterów niż poprzednio. Szkoda mi było Winter, bo kobieta przez dwa lata była oszukiwana przez Lokera, co podkopało jej pewność siebie. Nie dość, że gdy odkryła prawdę o facecie, z którym od dwóch lat była, to jeszcze spotkało ją coś naprawdę strasznego. Zawsze była pomocna dla innych i stawała w obronie tych, którzy tego potrzebowali. Polubiłam ją, choć były momenty, gdy mnie strasznie irytowała swoim zachowaniem. Powinna być wdzięczna za to, co otrzymała, a odniosłam wrażenie, że właśnie taka chwilami nie była. Dopiero gdy inni jej zwracali uwagę, dochodziła do tego, że pod wpływem emocji nie kontroluje tego, co wychodzi z jej ust. Z drugiej strony mamy Lokera. Kurczę ja go zaklepuję na książkowego męża i nikomu nie oddam. Cholera, lubię takich niegrzecznych facetów, bo według mnie oni nie udają i zachowują się dokładnie tak jacy naprawdę są. Mimo tego, że Loker aka Viper, prowadził podwójne życie. Oszukiwał Winter, co było nie fair. Kilka razy miałam ochotę go zdzielić w łeb, ale pomimo tych kilku sytuacji naprawdę go polubiłam. Okazał się człowiekiem z sercem na dłoni, który wiedział, że źle zrobił i temu nie zaprzeczał. Zależało mu na Winter, ale ona stała się względem niego nieufna. Musiał na nowo zdobyć jej zaufanie, co okazało się nie lada wyzwaniem.

Oczywiście bohaterzy z pierwszego tomu tu także występują, jak i cała banda klubu motocyklowego. Byli idealnym akcentem w dopełnieniu całokształtu tej opowieści. Jedna sytuacja pod koniec z laskami Sex Piston i Crazy Bitch (ta druga to jest serio niebezpieczna, ale akurat w tej kwestii ją popierałam) rozbawiła mnie do łez. Dać  jej kij baseballowy to uwierzcie mi, że ona dobrze wie, jak go użyć, ale to już sobie doczytacie sami.

Podobała mi się ta książka, bo akurat takiej lektury potrzebowałam, by się jak ja to mówię odchamić. „Viper” nie jest długą opowieścią, bo liczy 280 stron, jednak autorka poprowadziła fabułę tak, by się nie nudzić. Ja jestem zadowolona z tego, co znalazłam w środku, chociaż wyłapałam też sporo byków, które mnie trochę raziły po oczach.

Jeżeli czytaliście poprzedni tom, to koniecznie sięgnijcie i po ten. Ja się dobrze bawiłam podczas czytania i na pewno nie zmarnowałam czasu, poświęcając go tej lekturze. Może i ta książka nie jest nie wiadomo jak zaskakująca, bo da się przewidzieć sporo rzeczy (choć są momenty, że rozpala do czerwoności), ale niesie za sobą przekaz, że kłamstwo ma krótkie nogi i prędzej, czy później wyjdzie na jaw.

Polecam i oceniam tę historię 8/10.

 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.

 

 


poniedziałek, 17 kwietnia 2023

 

J.T.Gesissinger - „Niebezpieczne zagrywki”

Eva wie, jakie to uczucie być ofiarą czyjejś obsesji. Porwana przez Dimitrija, zdaje sobie sprawę, że teraz Nasir jej nie ocali. Po raz pierwszy jest naprawdę sama. Jej ukochany nie żyje.


Pomimo beznadziejnej sytuacji kobieta znajduje siłę do walki. Dobrze zna mrok, który czai się w sercu Dimitrija, i tym razem strach jest jej sprzymierzeńcem. Jednak wbrew temu, co Eva myśli, Nasir usilnie próbuje ją odnaleźć. A ostatnią rzeczą, jakiej spodziewa się Dimitrij, jest ponowne pojawienie się mężczyzny, który powinien być już martwy.

Jeżeli Eva i Nasir chcą wygrać z diabłem, muszą być tak samo bezwzględni i przebiegli jak on. Tylko wtedy będą mieli szansę go pokonać.

Finałowy tom trylogii „Niebezpiecznego piękna” przyjechał do mnie już jakiś czas temu, ale nie mogłam się przełamać, aby sięgnąć po niego i czytać. Przełamałam się jednak i zaczęłam z ogromnym zapałem, ponieważ poprzednie dwa tomy bardzo mi się podobały. Ta recenzja jednak nie będzie zbyt długa, ponieważ... No właśnie... Gdy wzięłam go w swoje łapki, na mojej twarzy gościł ogromny uśmiech, jednak im bardziej zagłębiałam się w lekturze, tym mój uśmiech robił się coraz mniejszy, aż zmienił się w grymas. Miałam wrażenie, że ta część jest pisana na siłę, ciągnięte tylko po to, aby coś było, a był on moim zdaniem zbędny, ja nazywam go zapychaczem. Fabuła powielana dokładnie ta sama, tylko w niewiele innych okolicznościach, taki odgrzewany kotlet, dlatego wiedziałam co będzie za chwilę. Nie chcę pisać zbyt dużo, ponieważ mogłabym zdradzić wam cokolwiek z poprzednich tomów, bo tak jak wspomniałam wyżej wszystko jest kolejny raz powtórzone. Ta część ciągnęła mi się okropnie, ma tylko niecałe 240 stron, a ja ją męczyłam i męczyłam i miałam wrażenie, że końca nie widać. Krótko mówiąc bardzo się na niej zawiodłam, bo oczekiwałam, że zakończenie tak dobrej serii, będzie z jakimś piorunującym efektem wow, a dostałam klopsa. Tak naprawdę plusów tej historii jest bardzo mało, właściwie znalazłam tylko jednego a jest nim Killian, który pomimo tego, że jest postacią drugoplanową, tak naprawdę uratował tę część.

Nie będę pisała nic więcej, ponieważ jedyne co mogę wam powiedzieć to to, że czuję ogromne rozczarowanie tą częścią. Miałam co do niej ogromne oczekiwania, a niestety, nie zostały one spełnione nawet w 30 procentach. A szkoda, bo potencjał był, ale niestety, wraz z treścią gdzieś się rozpłynął. Was jednak zachęcam do wyrobienia sobie opinii samemu o tej powieści i całej trylogii. Tej części daję marne 3/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

 T.L.Swan - „Pan Masters”


Julian Masters jest wpływowym i zamożnym mężczyzną, który szuka niani do opieki nad swoimi dziećmi. Brielle Johnston jest… kłamczuchą, która, aby otrzymać pracę, napisała w CV, że jest doświadczoną opiekunką. Tylko że myślała, że zostanie zatrudniona u pani, a nie u bardzo seksownego i dużo starszego od niej pana.

Kłamstwo Brielle szybko wychodzi na jaw, kiedy dziewczyna musi zmierzyć się z powierzonymi jej obowiązkami związanymi z opieką nad niesfornymi dziećmi. Jakby tego było mało, każdy kolejny dzień w pracy to katastrofa. Brielle przyłapuje szefa na robieniu czegoś bardzo prywatnego. Drugiego dnia on widzi ją w jego łazience w bardzo skąpej piżamie. Następne dni nie są dużo lepsze.

Jednak najgorsze jest to, że każde spojrzenie pana Mastersa budzi w Brielle uczucie, którego zdecydowanie nie powinna żywić do pracodawcy: czystą żądzę.

W ostatnim czasie sięgnęłam po raz pierwszy po twórczość autorki i przeczytałam „Doktora Stantona”, spodobała mi się ona do tego stopnia, że postanowiłam pójść za ciosem i wzięłam w swoje łapki jej kolejną powieść, pierwszy tom trylogii Mr, czyli „Pan Masters”. Książka zaczęła się świetnie i tak samo się skończyła, bawiłam się przy niej bardzo dobrze. Od jakiegoś czasu miałam niemoc czytelniczą, ale też nie do wszystkich gatunków, konkretnie do mafii. Zalega na mojej półce dość sporo książek o takiej tematyce i nie mogę się przełamać, aby po nie sięgnąć, zdecydowanie mam ich przesyt. Dlatego najpierw wzięłam w łapki Doktora Stantona, a teraz historię Juliana i Brielle. Kurczę, ależ to było dobre. Bawiłam się przy tej powieści świetnie, mnóstwo humoru, ciekawa zawiła fabuła i relacja pomiędzy bohaterami, która sprawia, że nasze serce podczas czytania bije szybciej. Nie dostajemy tu płytkiego romansu, w którym bohaterowie stąpają wspólnie po ścieżce usłanej różami, wręcz przeciwnie, ich życie jest po dość mocnych przejściach i tak naprawdę nic nie było takie, jakim się wydawało od samego początku. Celowo nie piszę tu nic na temat fabuły, ponieważ nie chcę zdradzić czegokolwiek. Przeczytałam ją w ekspresowym tempie, zaczęłam rano, a już po południu miałam skończoną, a na mojej twarzy pojawił się jeden wielki uśmiech i nie będę ukrywała, że mam ogromną nadzieję, że kolejne dwa tomy będą utrzymane na tym samym poziomie. Całe szczęście, że drugą część mam już w domu i będę mogła ją przeczytać już niebawem.

Jeżeli chodzi o bohaterów, cóż, Brielle polubiłam od samego początku, jest taką bardzo pozytywną osobą, że nie dalo jej się nie lubić. Julian natomiast jest snobem i momentami okropnie mnie irytował, bo nie widział niczego więcej poza czubkiem własnego nosa, liczył się tylko on i jego zdanie. Było kilka sytuacji w których miałam ogromną ochotę zdzielić go po tym pustym łbie, momentami wręcz odnosiłam wrażenie, że cierpi na jakąś chorobę dwubiegunową, no ale wybaczam mu wszystkie jego wpadki i nawet rozumiem go, dlaczego tak się zachowuje po tym, co spotkało go w przeszłości.

Całej historii daję zdecydowane 9/10. Spędziłam przy niej rewelacyjnie czas i napędziła mnie ona do tego, aby zacząć ponownie czytać. Historia Brielle i Juliana jest lekka, przyjemna i przepełniona humorem, ale dostajemy od niej również przesłania, które niejednego zmuszą do refleksji. Gorąco was zachęcam do sięgnięcia po tę powieść, ale również poznania pozostałych powieści autorki. Gwarantuję, że warto.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.


 

Ludka Skrzydlewska

„Król kier”

Przez lata żył jedynie pragnieniem zemsty. Teraz nie wie, czy zdoła jej dokonać

Kiedy Persia Grant, skromna krupierka z Las Vegas, spędza kilka upojnych godzin w pokoju hotelowym z tajemniczym nieznajomym, nawet nie przypuszcza, jak bardzo ta przygoda zmieni jej życie. Choć ma być jednorazowa, przyniesie o wiele poważniejsze konsekwencje, niż jej się wydaje.

Tymczasem na ulicach Vegas postrach wśród przestępców sieje tajemniczy Król Kier. Zamaskowany, nieuchwytny i groźny, niczym mściciel z horrorów. Kiedy tych dwoje przypadkowo się spotyka, ich życie wywraca się do góry nogami. Jedno porwanie sprawia, że losy Persii i Króla Kier nieodwracalnie się ze sobą splatają. I chociaż dziewczyna zdaje sobie sprawę, że jej porywacz to niebezpieczny człowiek i powinna go nienawidzić, jest dokładnie odwrotnie. Napięcie erotyczne między obojgiem staje się coraz bardziej wyczuwalne…

Jaki jest prawdziwy cel Króla Kier? I czy zwykła pracownica kasyna może odegrać jakąś rolę w jego osiągnięciu?

Byłam bardzo ciekawa, czym tym razem autorka zaskoczy nas w nowej części serii Królowie Vegas. Czytałam poprzednie tomy i znając warsztat pisarski Ludki i jej pomysły na opowieści, byłam pewna przed czytaniem, że ponownie będę zadowolona z tego, co dostanę, gdy otworzę książkę. Czy tak było? Zaraz się o tym przekonacie. Tym razem mamy przedstawioną historię Persi, która jest krupierką w jednych z kasyn w Las Vegas. Pewnego dnia wpada w oko jednemu mężczyźnie, z którym spędza noc w hotelowym pokoju. To miała być tylko jednonocna przygoda i Persia nawet nie pomyślała, że to spotkanie tak bardzo odmieni jej życie.

Cóż, książkę czyta się szybko i nie jest nie wiadomo jak długa, choć ten ciupki druk, to była istna katorga dla moich oczu. Pióro Ludki jest przyjemne i lekkie w odbiorze, jednak tym razem nie porwała mnie na 100% przedstawioną przez siebie historią. Mam mieszane uczucia co do bohaterów. Nie kupiła mnie ich opowieść i zachowania. Czułam w ich przypadku brak emocji, ale być może to tylko ja tak odczuwałam. Niektóre wątki były naciągane i takie nudno przedstawione.

Mamy tu bohatera, który pała rządzą zemsty i jest postrachem na ulicach Vegas. Spoko, chciał się zemścić i skupił się na tym celu. Persia jest świadkiem pewnych wydarzeń i odkrywa tożsamość Króla kier. On nie chcąc być zdemaskowany, porywa ją z jej własnego domu. Jego postać jeszcze jako tako tolerowałam. Natomiast kobieta mimo tego, że była uwięziona, to nie mogła oprzeć się swojemu porywaczowi i to w naprawdę krótkim czasie. Było to dla mnie takie naciągane. W ogóle sytuacja w trzecim rozdziale wydała mi się komiczna, bo serio? Ten przeskok czasowy i te niby kilka tygodni później, jak dla mnie było bardzo dziwne no, ale jeśli autorka taki miała plan, to okej. Niby to duży zwrot akcji, ale dla mnie nieco śmieszne. Może w późniejszej części fabuły, by mnie to kupiło, ale na początku niestety nie. Do tego Persia była strasznie niedojrzała, co sprawiło, że jej w ogóle nie polubiłam. Strasznie mnie irytowała i miałam kilka takich chwil, że chciałam odłożyć książkę i jej nie czytać.

Czego mi w tej lekturze zabrakło? Zdecydowanie klimatu Las Vegas i pokazania, jak ludzie zostawiają krocie w kasynach. Szkoda, że to bardziej nie zostało rozwinięte, bo byłby to ogromny plus dla książki. Ja na takie rzeczy zwracam uwagę i gdyby autorka pokazała tego trochę, to ta opowieść byłaby po prostu barwniejsza. Kolejna rzecz to poszczególne wątki, które zbyt szybko się kończyły, a mogłyby być bardziej rozwinięte.

Oczywiście nie twierdzę, że ta książka jest od góry do dołu zła, bo były momenty, które mi się podobały, ale „Król kier” jest najsłabszą częścią tej serii. Gdyby tak trochę bardziej dopracować fabułę wyszedłby sztos, a tak jest przeciętnie i na pewno ta lektura nie zapada w pamięć. Ja czuję się rozczarowana, jednak to nic dziwnego, bo nie wszystko musi mi się podobać. Być może to niedojrzałość bohaterki sprawiła, że tak, a nie inaczej odebrałam tę opowieść.

Nie będę się więcej rozpisywać i z mojej strony nie polecam tej książki, aczkolwiek to wasz wybór, czy się zdecydujecie na przeczytanie. Nie trzeba znać treści poprzednich tomów, by sięgnąć po „Króla kier”, ale jak to ja mam w zwyczaju, zawsze czytam serie od początku. Oceniam książkę 5/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Editio Red.


piątek, 14 kwietnia 2023

 

J. T. Geissinger

„Bezwzględne kreatury”

Pięć lat temu narzeczony Natalie Peterson zniknął. Kobiecie zostały rany w sercu i piękna suknia, w której miała stanąć przed ołtarzem. 
I nagle pojawia się nieznajomy mężczyzna. 
Wysoki, mroczny, niebezpieczny.
Kage Porter.

Natalie od razu jest pewna, że on coś ukrywa. Ale kobieta uparcie ignoruje wszystkie ostrzeżenia, które wysyła jej rozum. Lgnie do Kage’a jak ćma do płomienia. 
Wkrótce jej serce się poddaje i Natalie się zakochuje. Mocno. Na zawsze.
Jednak szybko dowie się, jaką cenę ma to uczucie. Kage jest związany z przeszłością, od której Natalie ucieka.

Niedługo kobieta przekona się, co się dzieje, kiedy za bardzo zbliżamy się do ognia.
Płoniemy.

Z twórczością autorki zapoznałam się już jakiś czas temu i to spotkanie było jak najbardziej udane. W ostatnim czasie w moje rączki wpadł pierwszy tom serii Królowe i Potwory - „Bezwzględne kreatury”. Byłam bardzo ciekawa, czy pisarka po raz kolejny wciągnie mnie do wykreowanego przez siebie świata. Z czystym sumieniem stwierdzam, że tak. W tej części spotykamy Natalie i Kage’a. Dziewczyna w niewyjaśnionych okolicznościach straciła narzeczonego. Tak naprawdę nie wiedziała, czy żyje, bo nigdy jego ciało nie zostało odnalezione. Opłakiwała go pięć lat, aż w końcu za namową przyjaciółki, chociaż to chyba nie była namowa, a przekonanie, by w końcu odpuściła, zaczęła małymi krokami wychodzić ze swojej strefy komfortu. W tym samym czasie poznaje tajemniczego i niebezpiecznego Kage’a, który nie zjawił się w jej życiu przypadkowo. Miał misterny plan, którego musiał się trzymać, jednak Natalie zakotwiczyła się w jego umyśle na dobre i mężczyzna będzie miał nie lada wyzwanie i trudną decyzję do podjęcia.

Czy Kage wykona powierzone mu zadanie?

Po co zjawił się w życiu kobiety?

Co stało się z narzeczonym Natalie?

Zwlekałam z przeczytaniem tej książki, ale dopadła mnie ta straszna niemoc czytelnicza i po prostu nie byłam w stanie nic przeczytać, bo wszystko, po co sięgałam, mi się nie podobało. Zaczekałam na odpowiedni moment i wreszcie, gdy nadszedł, zabrałam się za przeczytanie „Bezwzględnych kreatur”. Podobała mi się ta opowieść, choć z początku troszkę mi się ciągnęła, jak flaki z olejem. Jednak z kartki na kartkę fabuła zaczynała nabierać pełny obraz i wtedy czytałam już z ogromnym zainteresowaniem. Natalie to fajna dziewczyna, którą polubiłam praktycznie od razu. Przeszłość odcisnęła na niej swoje piętno, ale w końcu wyszła zza muru, którym się odgrodziła i zaczęła żyć, tak jak powinna. Pięć lat to szmat czasu, by opłakiwać faceta, który wyszedł z domu i nigdy nie wrócił. Bardzo kochała Davida, przez co nie potrafiła związać się z innym mężczyzną. Gdy poznała Kage’a, od razu zwróciła na niego uwagę. Serduszko jej drgnęło, choć wiedziała, że nie jest on dobrym i towarzyskim mężczyzną. Mimo wszystko miała głowę na karku i była kobietą, której nie dało się mydlić oczu. Natomiast Kage z początku, był mega dupkiem, aczkolwiek im bardziej zagłębiałam się w lekturę, odkrywałam, że ten facet ma serducho (oczywiście nie pokazuje tego innym, tylko tak naprawdę otwiera się przy Natalie). Jeśli mu na czymś zależy, to o to dba i robi wszystko, by ta osoba była bezpieczna. Nie może zapewnić Natalie tego, czego mogłaby od niego oczekiwać, ponieważ jego życie nie należy do niego i nie może sam decydować o pewnych jego aspektach. Dużo bym wam chciała napisać, ale nie chcę nikomu psuć przyjemności z czytania, bo tę opowieść trzeba poznać samemu. Co do bohaterów, to jeszcze wspomnę o drugoplanowej postaci, którą jest Sloane - przyjaciółce Natalie. Ta dziewucha jest normalnie przekomiczna. Jej teksty rozwalały mnie na łopatki i wiem, że bym się z nią dogadała, bo mamy podobne charaktery. Cieszę się, że drugi tom jest jej poświęcony, bo już teraz wiem, że na bank będzie się tam działo.

Ogólnie cała książka wypadła naprawdę fajnie i ciekawie. Oprócz porachunków mafijnych, sekretów i niedopowiedzeń znajdzie się sporo humoru, co bardzo uwielbiam. Jedna scena chyba miała być gorąca, ale mnie tak rozbawiła, że płakałam ze śmiechu. Powiem tylko jedno słowo: szczotka. Kto już jest po lekturze, pewnie będzie wiedział, o co mi chodzi. Zaleciało mi to kiepską podróbą Greya, ale było zabawnie, więc ma to u mnie plusik. Oczywiście są tu sceny hot i ten nasz Kage to jurny chłop :D Pokazał Natalie, jak zbliżenie może wyglądać, gdy człowiek odrobinę eksperymentuje w sypialni.

W sumie, co tu dużo pisać. Jak dla mnie ta opowieść jest bardzo fajna i serio spędziłam przy niej miłe chwile. Tak się wciągnęłam w czytanie, że nim się obejrzałam, był koniec książki. I jeszcze ten prolog, który podsycił moją ciekawość. Chciałabym się od razu wziąć za historię Sloane, bo muszę wiedzieć, co tam się dalej wydarzy, ale muszę poczekać na paczkę z książkami, która niedługo odbędzie swoją podróż z Polski do Anglii :D

Polecam i oceniam tę lekturę 8/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.

 


wtorek, 4 kwietnia 2023

 

T.L. Swan - „Doktor Stanton”


Ashley Tucker nigdy nie zapomni tamtej nocy, którą spędziła w klubie w Vegas. W końcu spotkała wtedy niesamowitego mężczyznę, który uratował ją przed natrętem, udając, że jest jej mężem. Para po kilku drinkach skonsumowała swoje „małżeństwo”.

Ale przecież Ashley nie jest dziewczyną, która sypia z przypadkowymi facetami. Tym razem jednak postanowiła się tym nie martwić. W końcu była w Vegas, a jej prawdziwe życie toczyło się w Nowym Jorku. Zresztą oboje od początku okłamywali siebie nawzajem: kim są, gdzie mieszkają, czym się zajmują.

Ashley nigdy nie przypuszczałaby, że ta noc nie pozostanie tylko wspomnieniem. Pięć lat później tamten mężczyzna ponownie stanął na jej drodze. Kłamał, kiedy mówił, że jest mechanikiem. Seksowny nieznajomy okazał się kardiologiem, a Ashley przez najbliższy rok będzie na stażu pod jego „opieką”.


Z twórczością autorki styczności jeszcze nie miałam, tak, wiem, wstyd. Swoją przygodę z jej powieściami postanowiłam zacząć od niezłego klocka, jakim jest „Doktor Stanton”, nie będę ukrywała, że troszkę mnie jego objętość przeraziła, ale nie zraziłam się tym i z cierpliwością zaczęłam czytać. Początkowo ta historia mnie nie wciągnęła i w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy to nie będzie jakaś lipa. Ale nie poddałam się i brnęłam dalej, zagłębiając się coraz bardziej w lekturę i jeśli mam być szczera bardzo się cieszę, że jej nie odłożyłam, ponieważ mi się ona podobała, co więcej, później już mi nawet nie przeszkadzała jej objętość, bo bawiłam się przy niej świetnie. Otrzymujemy tu opowieść o losach Ash i Camerona, którzy poznali się w Las Vegas, jedna upojna noc zmieniła ich życie na zawsze. Po tej nocy ich drogi się rozeszły, ale to, co się pomiędzy nimi wydarzyło, pozostało w ich pamięci na długi czas. Ich drogi ponownie się przecinają, gdy pięć lat później Ashley zostaje stażystką w szpitalu, w którym pracuje Cameron i trafia pod jego skrzydła. To, co dzieje się później to istne szaleństwo. Czytałam tę powieść z ogromnym uśmiechem na twarzy i nie mogłam się od niej oderwać. Spędzałam przy niej każdą wolną chwilę, czytałam naprzemiennie i w papierze i na mojej półeczce na legimi, ponieważ chciałam jak najszybciej ją skończyć i dowiedzieć się jak zakończy się ta książka.

Bohaterowie są świetnie wykreowani. Ash to twarda babka, dla której nie ma przeszkód nie do pokonania, bardzo ją polubiłam, była taka swojska, przyjacielska, sympatyczna, ale i szczera, nigdy nie owijała w bawełnę, tylko to, co miała powiedzieć, mówiła prosto w twarz. Jeżeli chodzi o Camerona, cóż, jest fantastyczny, uczuciowy, opiekuńczy i hojny, ale nie będę ukrywała, że były momenty, w których po prostu działał mi na nerwy, bo wychodził z niego typowy snobistyczny dupek, zachowywał się, jakby postradał rozumy, a w jednej sytuacji naprawdę miałam ochotę go porządnie zdzielić, bo nic do niego nie docierało, no ale później wszystko naprawił.

Całą opowieść czyta się szybko i miło spędza się przy niej czas, mam pozostałe książki autorki i już dziś wiem, że niebawem nadrobię zaległości i poznam, chociażby serię braci Miles. Przy tej opowieści bawiłam się siwienie i dostałam od niej wszystko to, co w książkach szukam, dobrze napisaną historię, gorący romans przeplatany ze sporą dawką humoru, ale i tajemnice, które wpływają na przyszłość bohaterów. Was gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę powieść i przekonanie się, czy wspólny jedno nocna przygoda zmieni się w coś poważnego? Tej powieści daję 8/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.

poniedziałek, 3 kwietnia 2023

 

T. L. Swan

„Włoch”

Olivia podczas wakacji w Rzymie poznała niezwykle przystojnego Włocha, Enrico Ferrarę. Mężczyzna zwalił ją z nóg. Wystarczyło jego jedno spojrzenie w zatłoczonej restauracyjnej sali. Rozumieli się bez słów, nie mogąc się od siebie oderwać. Ale ta bajka – jak każda –   dobiegła końca.

Po dwóch latach spotykają się ponownie. I tak jak wtedy połączy ich to jedno wyjątkowe spojrzenie. Jednak teraz Olivia nie jest sama. Jest z innym facetem, a Enrico nie przypomina już tamtego Włocha, w którym się zadurzyła. Wydaje się kimś zupełnie obcym, a w jego oczach czai się chłód, jakiego wcześniej nie było. 

Enrico jest najpotężniejszym mężczyzną we Włoszech i diabłem w drogim garniturze. Jeżeli Olivia się do niego zbliży, tym razem może spłonąć.

Z twórczością autorki spotkałam się już wcześniej za sprawą serii o Braciach Miles. Znając już jej pióro i poczucie humoru, byłam pewna, że gdy sięgnę po „Włocha”, będę się świetnie bawić. Cóż... nie tym razem. Nie wiem, co tu się zadziało, ale w ogóle nie mogłam się wkręcić w tę historię. Niby mamy tu turystkę, która chce odnaleźć siebie, a z drugiej strony jest Włoch z krwi i kości, który dostał bzika na jej punkcie. Początek zapowiadał się ciekawie, ale im więcej zagłębiałam się w książkę, tym bardziej czułam się rozczarowana.

Fabuła początkowo pędzi, później wlecze się jak flaki z olejem i znowu nabiera tempa. Niektóre wątki były nudne i powtarzały się, co niestety było na minus tej powieści. Lektura liczy sobie 571 stron, a spokojnie mogła być opisana na góra 400. Niepotrzebne zapychacze niestety zawsze oddziałują na jakość danej historii i w tym przypadku tak było.

Główni bohaterowie byli tacy sobie, jak mam być szczera, Enrico w ogóle mnie nie kupił i jego słodkie zachowanie było wręcz sztuczne. W jego życiu zaszły zmiany, ale zdecydowanie czegoś mi w tym zabrakło. Jakby autorka zrobiła to po łebkach i na siłę chciała stworzyć kogoś innego. Natomiast Olivia była lepszą postacią, miała głowę na karku, aczkolwiek potrafiła być też kapryśna, co od razu mnie od niej odpychało, bo nie lubię takich bohaterek w książkach.

Zdecydowanie zabrakło mi tu tego humoru, z którego znana jest Pani Swan. Nie wiem, czy tylko ja tak miałam, ale odniosłam wrażenie, że wiele tych włoskich zwrotów było do tekstu wciskanych na siłę. Niektóre fajnie komponowały się w dialogach, ale było tego zdecydowanie za dużo.

Nie będę oszukiwać, ale niestety strasznie się zawiodłam, bo po serii Braci Miles spodziewałam się, że dostanę kolejną świetną książkę od autorki, ale tak nie było. Wielka szkoda, ale cóż poradzić. Być może jej inne książki są lepsze i tylko „Włoch” okazał się słaby. Oprawa tej opowieści jest śliczna, ale środek już nie koniecznie.

Ze swojej strony nie polecam wam tej lektury, ale oczywiście zadecydujecie sami, czy po nią sięgniecie. Ja oceniam ją 3/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.

 


  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...