niedziela, 31 marca 2019



Anna Dąbrowska
“Jedna miłość”



“Miłość daje nam powietrze, którym oddychamy, energię, dzięki której mamy siły, by wstać z łóżka, biegać… Daje nam marzenia i chęć na dokonanie w swoim życiu więcej. Śmierć odbiera wszystko. Niszczy poukładany świat, który został zbudowany z cegieł trudów i przeciwności losu. Śmierć zostawia pustkę, nadto cichą, której nie można zagłuszyć chociażby najpiękniejszą melodią. Pustka jest jak blizna, która nigdy nie zniknie z naszej skóry. Rozjaśni się, stanie się mniej intensywna, ale zawsze będzie widoczna.”

Emilia jest załamana po śmierci Matta, jest w ciąży, ale nawet to, że spodziewa się dziecka, nie jest w stanie wypełnić pustki w sercu po stracie ukochanego. Ima się nadziei, że Matt może przeżył, jednak dla dobra maleństwa przyjmuje oświadczyny Adama, żeby zapewnić dziecku, stabilność i pełną rodzinę.
Kiedy wydawać by się mogło, że w życiu Emilii zaczyna powracać spokój, niespodziewane wydarzenie rujnuje jej świat i stawia przed podjęciem ważnej decyzji.

Jak postąpi Emilia?
Posłucha głosu serca czy będzie się kierowała rozumem?

“Kiedy weszłam do salonu, poczułam jak krew w moich żyłach nagle przestała płynąć. Stanęłam jak wryta, nie potrafiąc wykonać kroku naprzód, nie potrafiąc wypowiedzieć chociażby słowa. Nie wierzyłam własnym oczom, nie ufałam myślom. Oczy i myśli okłamywały mnie w bezwstydny sposób.”    

Według mnie Ania Dąbrowska to jedna z nielicznych polskich autorek, która potrafi tak świetnie grać na emocjach czytelnika. Wiem, że kiedy sięgnę po jakąkolwiek z jej książek, to się nigdy nie zawiodę. Jej opowieści są pełne magii, wzruszeń, jak i dramatów. Każda pozycja spod pióra autorki po prostu rozkłada na łopatki.
“Jedna miłość” to kontynuacja, jak i ostatnia część trylogii, opowiadająca o losach Emilii i tego, jak sobie radzi po tragedii, która ją dotknęła. Kobieta próbuje otrząsnąć się po stracie ukochanego, ale to nie jest wcale takie proste, kiedy dosłownie każda rzecz jej o nim przypomina. Ma wokół siebie przyjaciół, którzy jej pomagają, jak tylko mogą, nosi pod sercem dziecko, które kocha nad życie. Nie wie, co tak naprawdę ma zrobić. Czy otworzyć się na nowy związek bez miłości z myślą, że ta może nadejdzie trochę później?

“Jedną miłość” czytałam z zapartym tchem i pochłonęłam tę książkę momentalnie. Kartki papieru po prostu przelatywały przez palce nie wiadomo kiedy. Fabuła była, jak dla mnie bardzo świetnie przemyślana i dobrze poprowadzona, a całego uroku dodają jej postacie pierwszo, jak i drugoplanowe, od których nie bije sztuczność. Już od pierwszej części polubiłam Agnieszkę i Grace, które wspierały i doradzały Emi, na każdym kroku, nawet James był dla mnie zaskoczeniem i zaskarbił sobie moją sympatię. Postać Emilii bardzo mi się podobała, ponieważ w tej części widać, jak kobieta się zmieniła, stała się bardziej poważniejsza i silniejsza, chociaż czasami mnie troszkę wkurzała i chciałam nią potrząsnąć. Uwielbiam styl, jakim pisze autorka, jest lekki i płynny, dzięki czemu jest nam tak łatwo się przenieść w świat i historię bohaterów, którą wykreowała Ania. Mogłabym naprawdę dużo się rozpisywać na temat tej książki i twórczości autorki, ale nie chce za dużo zdradzać z racji tego, że to zakończenie całej serii i raczej chcielibyście sami przeczytać i poczuć te emocje na własnej skórze :)

“Jest taka chwila, która potrafi zmienić wszystko… Masz tylko jedno życie, więc pozwól sobie na zmiany, zaufaj sercu, bo ono wie, że prawdziwa miłość zdarza się tylko raz.”

Podsumowując “Jedna miłość” to historia opowiadająca o tragedii, zaufaniu, wybaczaniu i miłości. Pokazuje, jak wsparcie przyjaciół potrafi podtrzymać na duchu i jak wygląda prawdziwa miłość, która zdarza się tylko raz, dzięki tej jednej i jedynej osobie, z którą pragniemy ułożyć sobie życie.
Cała trylogia jest pełna emocji, które czytelnik chłonie całym sobą, dlatego polecam Wam ją z całego serducha, bo na książkach Ani Dąbrowskiej się po prostu nie zawiedziecie. Ja na pewno do nich kiedyś wrócę :)

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Lira.

Wydawnictwo Lira

piątek, 29 marca 2019



Iwona Sobolewska
“Perfekcjonistka”



“Życie to ciągłe ulepszanie,
doskonalenie samej siebie,
dążenie do perfekcyjności.”

Julita przeżyła pierwszą wielką miłość i także pierwsze bolesne rozstanie. Po usłyszeniu kilku okropnych i przykrych słów od byłego chłopaka dziewczyna się zmienia i zaczyna bardziej przykładać uwagę do swojego wyglądu i ubioru. Jest zraniona i postanawia, że już nigdy się nie zakocha. Do tego żyje w cieniu siostry Pauli, która jest pupilką rodziców. Jednak jak to u nastolatek bywa, w życiu Julity niespodziewanie pojawia się Dawid, który nie da się tak łatwo spławić.

Czy chłopak zdobędzie jej serce?
Czy Julicie uda się zapomnieć, zatrzeć złe wspomnienia i w końcu pozwoli sobie na szczęście?

To moje pierwsze spotkanie z twórczością Iwony Sobolewskiej, które uznaje za udane, aczkolwiek uważam, że “Perfekcjonistka” miała bardzo duży potencjał i nie został on w pełni wykorzystany. Jednak spędziłam naprawdę mile czas przy tej lekturze, którą czyta się bardzo szybko. Nie jest to pozycja obszerna, ponieważ ma zaledwie 188 stron. Język, jakim pisze autorka, jest lekki i spójny. W tej książce zamiast podziału na rozdziały znajdujemy formę dziennika prowadzonego przez Julitę w okresie od 24 grudnia do 15 maja, gdzie możemy zaobserwować zmiany, jakie zaszły w jej życiu. Co, do głównych bohaterów, jak i tych drugoplanowych, to autorka miała na nich pomysł, byli ciekawi, każdy z nich odgrywał znaczącą rolę, która została im przypisana w życiu Julity.

“Udręczona w szklane pułapce
wyimaginowanego świata,
niewpuszczająca nikogo do własnego życie.
To właśnie ja.”

No właśnie Julita, jej osoba strasznie mnie irytowała poprzez swoje odzywki i to, że ciągle była niezadowolona i użalała się nad sobą. Jest nastolatką i można jej to wybaczyć, ale kiedy od samego początku do końca tak się zachowuje, to jest to strasznie denerwujące. Lubiłam jej postać mimo wszystko, ale czasami miałam ochotę zamknąć książkę i przestać ją czytać ze względu na jej styl bycia. Przeżywa bolesne rozstanie, ale przecież jest młoda, widocznie ten akurat chłopak nie był jej pisany, za to pojawił się ktoś inny, a ona nie potrafiła mu w pełni zaufać i nie umiała sobie pozwolić na uczucia, gdyż się bała zranienia.

“Dawid może i ma w sobie coś wyjątkowego, co mnie do niego przyciąga, ale jednocześnie… No, chociażby te kwiaty… Mam wrażenie, że to po prostu część jego wizerunku. Pokazówka, rodzaj podlizywania się. Jak już w końcu się zgodzę, bajka przeminie i przyjdzie rutyna. A potem nagle oboje zapomnimy o swoim istnieniu. Na ulicy miniemy się jak obcy sobie ludzie.” 

Nie zgodzę się z tym jakoby siostra Julity - Paula była faworytką rodziców, a śmiem to twierdzić, chociażby dlatego, że według mnie dziewczyny były traktowane jednakowo. Może i w przeszłości rodzice jakoś dali jej to odczuć, że jest gorsza, ale akurat w książce takiego zachowania nie zaobserwowałam. Powiem tak, że naprawdę podobały mi się wszystkie postacie, które się przewinęły przez tę historię, oprócz Maćka oczywiście. Fabuła, mimo że przewidywalna, to i tak była interesująca, ciekawa i nieskomplikowana. Uważam, że ta książka jest skierowana bardziej do nastolatek i na pewno ta grupa wiekowa, będzie w większym stopniu zainteresowana tą pozycją.

Jeszcze tak na sam koniec dodam, żeby Wam nie spojlerować za dużo, to według mnie końcówka książki i pewna sytuacja została wyjaśniona, prawdę mówiąc, po łebkach, a szkoda, bo autorka mogła to trochę bardziej rozwinąć, a tak miałam wrażenie, że czegoś mi jeszcze brakuje i jakby końcówka została urwana.

Podsumowując “Perfekcjonistka”, mimo że jest trochę niedopracowana, to urzeka swoją historią, która opowiada o nastoletnich uczuciach, zranieniu i przyjaźni. Jeżeli lubicie krótkie opowieści na jeden wieczór, to polecam Wam tę pozycję i jeśli macie nastoletnie rodzeństwo, córki, wnuczki, siostrzenice… To myślę, że śmiało możecie je zachęcić do przeczytania tej książki.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Dragon.



czwartek, 28 marca 2019

Kerry Wilkinson - „W potrzasku”


Trzydziestojednoletnia sierżant Jessica Daniel ma do rozwiązania trudną zagadkę. Zostaje przydzielona do sprawy zabójstwa kobiety. Ofiara została znaleziona w swoim łóżku z głębokimi ranami na szyi, a co najciekawsze drzwi były zamknięte od wewnątrz. To jak morderca wydostał się na zewnątrz? Mając marną ilość dowodów, kobieta stara się małymi kroczkami dojść do prawdy, a utrudnia jej to jeszcze wścibski dziennikarz, który być może posiada więcej informacji, niż Pani detektyw. Kilka dni później pojawia się kolejna ofiara zabita w ten sam sposób.

„Miejsce drugiego morderstwa było bardzo podobne do pierwszego z jedną zasadniczą różnicą. Sam fakt, że je popełniono, nie oznaczał, że należy je łączyć z poprzednim – dopóki nie zobaczy się miejsca zbrodni. Odniesienia do zabójstwa Yvonne Christensen były aż nadto widoczne. Posiadłość znajdowała się niecały kilometr od jej domu, lecz tym razem ciało zostało znalezione w fotelu w salonie. Wyglądało na to, że tym razem nie odbyło się bez walki, ale na szyi ofiary i tak było widać głębokie rany.
Różnica polegała na tym, że teraz ofiarą był mężczyzna.”



Czy za zabójstwem stoi jedna i ta sama osoba?
Czy wyjdzie na jaw, kto jest informatorem wścibskiego dziennikarza?
Jaki miał motyw morderca, że padło akurat na te osoby?

Narzędziem zbrodni był znów stalowy kabel lub linka. Mając na względzie to oraz fakt, że mieszkanie było zamknięte na klucz, byli niemal absolutnie pewni, że wszystkich trzech morderstw dokonała ta sama osoba. Na miejscu zbrodni po raz kolejny nie znaleziono żadnych śladów pozostawionych przez napastnika. Żadnych odcisków palców, śladów DNA, krwi oraz innych substancji pod paznokciami.”


Kerry Wilkinson to dziennikarz i powieściopisarz. Jego pierwsza powieść „Locked In” znalazła się na pierwszym miejscu na liście Amazon Kindle. Ja jako fanka wielu gatunków, w tym również kryminałów widząc tę cudną okładkę z zakrwawioną klamką i napis „trzymający w napięciu kryminał, od którego nie sposób się oderwać”, musiałam na własnej skórze przekonać się, czy książka „W potrzasku” powali mnie na kolana i wciągnie w swoje sidła oraz jak bardzo brutalna okaże się historia Jessicki Daniels.

Moje pierwsze i niezwykle udane spotkanie z twórczością autora, aczkolwiek przyznam się szczerze, że był moment, w którym niesamowicie mnie zirytowała fabuła, gdyż zazwyczaj w mojej głowie, po pierwszych kilku rozdziałach zaczyna świtać, kto jest odpowiedzialny za popełnione zbrodnie, tak tutaj nie miałam zielonego pojęcia, kto za tym wszystkim stoi. Kto jest tak sprytny, że policja nie może go złapać, a do tego, dlaczego jest tak bezlitosny i morduje w ten straszny sposób? Nawet jeżeli coś już zaczynało mi przebłyskiwać i myślałam, a może to ten typ maczał paluchy w zbrodniach, to ponownie były mylne insynuacje, które całkowicie zbijały mnie z tropu i nie tylko mnie, ale także głównych bohaterów. Z jednej strony znakomite, z drugiej denerwujące jest to, że autor do samego końca utrzymuje czytelnika z wielką niewiadomą i tym bardziej zachęca do tego, abyśmy jak najszybciej poznali zakończenie śledztwa.

Narracja była prowadzona w większości z punktu widzenia głównej bohaterki detektyw Daniel, bardzo mi się podobało, że została ucharakteryzowana, jako babka z jajem, inteligentna i zawzięta, ale również spostrzegawcza, a do tego dochodzi sarkastyczny humorek, który dodawał jej jeszcze zadziorności i pazura. Wspomnę też tylko słówkiem o dziennikarzu, który myślałam, że będzie tak jak w większości przypadków bywa "wrzodem na czterech literach", ale tu okazał się facetem na poziomie, który chciał tylko wykonać swoją pracę i zapunktować u przełożonego. Fajną zagadką było to, jak napastnik wychodził z domu i zamykał drzwi, nie pozostawiając śladów, pozostaje to do samego końca tajemnicą.

„W potrzasku” Kerry'ego Wilkinsona to trzymający w napięciu znakomity kryminał. Wprowadza czytelnika w świat tajemnic, zatartych i mylnych tropów oraz życia, w którym chęć zemsty przesłania wszystkie pozostałe priorytety. Ja jestem tą powieścią zachwycona i z ogromną niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnych tomów z przygodami detektyw Jessicki Daniel oraz nie będę ukrywała jednego z policjantów, który przypadł mi do gustu i mam nadzieję, że w następnych częściach będzie go troszeczkę więcej.

Polecam

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Dragon.





Amo Jones
“Tacet a mortuis”


Kiedy w ubiegłym roku na rynku wydawniczym miała miejsce premiera książki Amo Jones “Marionetka”, ja już byłam po lekturze “Tacet a mortuis”, którą przeczytałam w języku angielskim i miałam przyjemność recenzować. Tym razem dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kobiecego dostałam tę szansę, aby zapoznać się z lekturą w moim ojczystym języku i przypomnieć sobie, co się w tej opowieści wydarzyło.

Tak więc “Tacet a mortuis” zaczyna się w chwili zakończenia “Marionetki” i wracamy do życia Madison, gdzie widzimy konsekwencje i następstwa odkryć na końcu poprzedniej części. Dziewczyna jest zmuszona do stawienia czoła sekretom, które zostały ujawnione, musi pogodzić się z tym, co jest prawdą. Madison ma dość i jest załamana, że wszyscy wokół o tym wiedzieli, tylko nie ona. Nie ufa już nikomu, nawet swojemu chłopakowi Bishopowi, który ukrywał przed nią wiele tajemnic.

“Moje całe życie to kłamstwo. Myliłam się. Nie mogę nikomu ufać. Tylko Daemonowi. Daemon. Z oczu płynie mi kolejna fala łez.”

Kiedy prawda ujrzała światło dzienne, nasuwać się mogą nam pytania: Czy to wszystko? Czy może są jeszcze inne tajemnice? Pytaniem jest również to czy kolejne twarze muszą zostać odkryte, aby poznać całą prawdę? Madison czuje, że to jeszcze nie wszystko i Bishop ewidentnie coś przed nią ukrywa.

Do tego dziewczyna ma mętlik w głowie i prawie posuwa się do popełnienia głupoty, która by ciągnęła za sobą poważne następstwa. Madison jest w gorącej wodzie kąpana i najpierw popełnia błędy, a później myśli o konsekwencjach swojego wyskoku. Bishop się o tym dowiaduje i nie tylko jej tego nie podaruje, ale i również dwóm pozostałym osobnikom. Nie pozwoli sobie na to, że zawsze, kiedy coś się dzieje, to Madison nie potrafi o tym rozmawiać, tylko skłania się do wybryków, których on ma już serdecznie dosyć i postanawia dać jej nauczkę.

“– Ja. Się. Nie. Dzielę. Madison. Nigdy.
Przełknęłam wielką gulę w gardle. A więc nadal chodziło o to.
– Ja…
Pokręcił głową, ściskając mi brodę. Jego oczy wwiercały się w moje, a jego usta lekko musnęły moje wargi.
– Nigdy.”

Uwielbiam twórczość Amo Jones, seria Elite Kings Club, to nie jedyne książki, które przeczytałam spod pióra autorki. Jej historie, to totalne jazdy bez trzymanki. Jedna rzecz, na której zawsze mogę polegać, jeśli chodzi o tę autorkę, to historia pełna niespodzianek. Nigdy nie wiem, dokąd mnie to zaprowadzi, czy będzie nawet szczęśliwe zakończenie i czy moje serce pozostanie całe, czy w kawałkach. Pani Jones wie, jak wywołać w czytelniku emocje, podniosły nastrój, chwile przerażenia i grozy. Sekrety, kłamstwa oraz szkielety chowane w szafie perfekcyjnie się komponują z całością książki. W tej części zostaną wyjaśnione pewne wątki, mam tu na myśli Tillie, Kahles i jeszcze jednej osoby, której tożsamości Wam nie zdradzę. Madison odwiedzi miejsce, w którym dowie się kilku rzeczy oraz, gdzie dojdzie do pewnych zdarzeń, które kompletnie złamią dziewczynę. Nie chcę tu za dużo spojlerować, ponieważ nie mam zamiaru Wam odbierać przyjemności z czytania i przeżycia tej historii na własnej skórze. 


Autorka stylem przypomina dwie pierwsze części. Historia jest przepełniona po brzegi lękiem, tajemnicą, zmysłowością i sekretami. Jest również mocna, jak i trzymająca w napięciu. Amo Jones, jest znana z pisania mocnych i mrocznych książek i ta pozycja zdecydowanie do takich należy. W tej opowieści bardzo mi się podobało to, że możemy poznać tu myśli Bishopa zarówno te teraźniejsze, jak i z przeszłości.
Co, do postaci to stworzyła je w bardzo świetny i kreatywny sposób, tak jakby siedziała w ich głowach i wiedziała, co powiedzą w danym momencie. Ujawnia ich cal w każdych swoich opowiadaniach. Przyznam, że Madison mnie strasznie irytowała, rozumiem, że wszystko spadło na nią jak grom z jasnego nieba, ale to jak się zachowywała, było wręcz wkurzające i nie raz ją wyzywałam i kazałam jej się ogarnąć. Jest bezmyślna, czasami dziecinna i podejmuje decyzje takie, które wie, że i tak ich nie da się ukryć.

“– Przepraszam.
– Przepraszasz? – Uśmiechnął się szyderczo.
Może niepotrzebnie to mówiłam. Cholera.
– Tak! – pisnęłam, robiąc krok w jego stronę.
– Ja… ja… zaszalałam. Nie byłam, nie jestem… Boże, Bishop! Podejmuję gówniane decyzje.
Oparł mnie o ścianę budynku i w plecy uderzył mnie chłód betonu. Bishop chwycił mnie za uda i oplótł się nimi w pasie.
– Nie skończyłem cię jeszcze karać.”

Bishop był tak samo lekkomyślny i niebezpieczny jak zawsze, jednak jego perspektywa ukazała dobre serce oraz słodycz, która tak dobrze się kryła pod jego ciemnością. Uważam, że gdzieś za jego groźną i mroczną fasadą kryje się opiekuńczy chłopak, czego nie chce dać po sobie poznać.

“Ta dziewczyna była dla mnie stworzona. Tyle że nie w sensie romantycznym. Była niczym trucizna stworzona po to, aby uśmiercić konkretną osobę. Była moją cholerną odtrutką, a ja polującym na nią wężem. Była wszystkim, co czyste, natomiast ja wszystkim, co złe.”

Podsumowując “Tacet a mortuis”, to książka, która wyprze Was z emocji, przeżuje i poskłada. Przygotujcie się na ostrą jazdę bez trzymanki, nie zapominając o paczce papierosów i butelce whisky, żeby przebrnąć przez dalszy ciąg tej historii.
Naprawdę uwielbiam tę serię i czekam na dalsze losy kolejnych, samców Alfa, królów, całej Elity, bo wiem, że będą tak samo dobre, jak “Srebrny łabędź”, “Marionetka” i “Tacet a mortuis”.
Szczerze polecam!!! 

Pssst… Zdradzę Wam, że ja już jestem po lekturze “Malum” książce nr 4 i tam to się dopiero dzieje.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

Wydawnictwo Kobiece



środa, 27 marca 2019

Kochani z okazji dzisiejszej premiery naszego patronatu E.K. Blair - "Hush",
zachęcamy Was do przeczytania, dwóch pierwszych rozdziałów powieści :)

Rozdział pierwszy
(Elizabeth)

Dobrze się znam na złudzeniach. Kurczowo trzymam się swoich urojeń, ponieważ nie jestem gotowa, żeby stracić oparcie, które w nich znajduję. Większość z tego, co niesie mi ulgę i spokój, to jedynie duchy przeszłości, a mimo to ze wszystkich sił staram się zatrzymać je przy sobie z obawy, że bez nich ja również rozpłynę się w powietrzu jak zjawa.
Boję się zostać sama, chociaż w pewnym sensie byłam sama od zawsze.
Czuję, jak wyładowanie elektryczne przebiega mi przez żyły. Tylko w ten sposób jestem w stanie odróżnić rzeczywistość od złudzeń. Wstrząs wprowadza mój organizm w stan najwyższej gotowości, wybijając serce z rytmu. Otwieram szeroko oczy, gdy mój mózg zostaje zalany tysiącami pytań, za którymi nie jest w stanie nadążyć.
Na czworakach pełznę w róg łóżka, wpatrując się w zawieszony nad kominkiem telewizor. Declan siedzi za mną, ale ja nie czuję już jego dotyku. Z trudem łapię oddech.
On żyje. – Tylko tyle jestem w stanie wykrztusić, wpatrzona w zatrzymane ujęcie z
telewizyjnych wiadomości.
Kto? – Głos Declana zdaje się dobiegać z bardzo daleka, kiedy staczam się z łóżka i
chwiejnym krokiem przechodzę przez pokój w stronę odbiornika.
Wyciągam rękę, aby dotknąć obrazu, który nie może być prawdziwy – a jednak jest.
Powoli zbliżam drżące palce do ekranu. W chwili, gdy przyciskam je do gładkiej powierzchni, serce mi pęka i wybucham płaczem. Krew zranionej duszy wylewa mi się z oczu i spływa po policzkach, a pokój wypełnia dźwięk mojego urywanego oddechu.
Silne dłonie zaciskają się na moich ramionach. Chciałabym osunąć się bezwładnie, ale nie mogę oderwać wzroku od tego, czego szukałam przez całe swoje życie.
Powiedz coś. – W głosie Declana rozbrzmiewa panika.
Mocniej przyciskam dłoń do ekranu, błagając w duchu, żeby poczuć na skórze ciepło
widniejącego na nim mężczyzny.
Kto to jest?
To się dzieje naprawdę, tak? – pytam. – Ty i ja, w tym pokoju, to wszystko prawda?
Spójrz na mnie.
Ale nie mogę. Nie śmiem odwrócić wzroku z obawy, że go stracę, że w jakiś sposób
zniknie z ekranu.
Powiedz mi, że to prawda – łkam.
To prawda, kochanie. Jestem tu z tobą.

Na te słowa z piersi wyrywa mi się żałosny szloch, ale dławię go prędko, kiedy Declan staje obok mnie. W głowie kłębią mi się wspomnienia, mgliste uczucia splatają się, walcząc ze sobą nawzajem, a gdy w końcu gniew zwycięża i wysuwa się na pierwszy plan, zwracam głowę w stronę Declana. W jego oczach widać zagubienie równie wielkie, jak to, które sama odczuwam.
On nie żyje. – Słowa są jak żyletki przecinające moje struny głosowe, ale wyduszam je z siebie mimo bólu. Po policzkach spływają mi łzy. – Powiedzieli mi, że nie żyje. Dlaczego? Dlaczego?
Kto?
Widziałam jego grób. Dotykałam kamienia, na którym wyryto jego imię – ciągnę.
Dlaczego mnie okłamali? Dlaczego on mnie okłamał? Dlaczego nigdy po mnie nie wrócił?
Declan bierze mnie w ramiona, po czym przytula mocno do piersi. Płaczę, domagając
się odpowiedzi, które nie nadchodzą. Krzyczę, szukając ulgi, próbując zrozumieć.
Kto taki? – pyta znowu. Odwracam twarz, wtulając ją w jego nagi tors, i szlocham,
opłakując zdruzgotane marzenia, złamane serce oraz utraconą duszę.
Mój tata.
Przyciskam zwinięte w pięści dłonie do jego klatki piersiowej, a on mocniej mnie
obejmuje. Czuję, jak jego twarde mięśnie napierają na moje słabe ciało, oplatając je w niewzruszonym uścisku.
Dlaczego tak łatwo jest mnie zostawić?
Nie rób tego – beszta mnie. – Ani mi się waż obwiniać siebie.
Dlaczego nie?! – krzyczę, wyrywając się z jego objęć, wściekła na cały świat i po raz pierwszy w życiu również na ojca. Odchodzę od Declana, po czym odwracam się i ze skargą w głosie wrzeszczę co sił w płucach: – Co takiego zrobiłam, żeby zasłużyć sobie na takie życie?!
Elizabeth, proszę. Weź głęboki oddech.
Nie.
Rusza w moją stronę.
Kiedy ostatni raz widziałaś ojca, miałaś tylko pięć lat, zgadza się? Jak możesz być
pewna, że to faktycznie on?
Zapłakana podchodzę do niego i rzucam ostro:
Nie zapomina się twarzy człowieka, za którym rozpaczliwie tęskniłeś przez całe
życie. Nie mam żadnych wątpliwości, że tamten mężczyzna to mój ojciec.

Wracam przed telewizor ze wzrokiem przykutym do błękitnych oczu, które tak
doskonale pamiętam. Oczu człowieka, który, jak sądziłam, kochał mnie bardziej niż
cokolwiek na świecie. Człowieka, który miał rzekomo spoczywać sześć stóp pod ziemią. Tymczasem jest tutaj, a ja nigdy nie czułam się bardziej samotna.
Elizabeth?
Zaciskam dłonie na gzymsie kominka z obawy, że ugną się pode mną nogi.
Elizabeth, proszę. Spójrz na mnie.
Elizabeth?
Głos, który mnie dobiega, jest jak trucizna zmieszana z winem; na jego dźwięk bezwładnie osuwam się na podłogę. Znajoma woń goździkowych papierosów jednocześnie koi mnie i dręczy.
Czy to prawda? – pytam mojego brata, Pike’a, ale Declan odpowiada pierwszy.
Zrobię, co w mojej mocy, żeby się tego dowiedzieć.
Tak, to prawda.
Unoszę wzrok, przenosząc spojrzenie z Declana w róg pokoju, gdzie stoi Pike. Oboje
wiemy, że nie powinnam na niego patrzeć, bo Declan sądzi, że zażywam tabletki, które leczą moje halucynacje, ale ja ich nie łykam. Nie jestem jeszcze gotowa pożegnać się w bratem. Być może nigdy nie będę.
Tymczasem on stoi tam, cały i zdrowy, z ciemnymi włosami wystającymi spod czarnej czapki, dłońmi wetkniętymi w kieszenie spodni i odsłoniętymi, wytatuowanymi ramionami. Posyła mi krzepiące, pełne miłości spojrzenie, po czym skinieniem głowy wskazuje Declana, a ja posłusznie odwracam wzrok, wiedząc, że kiedy to zrobię, Pike zniknie.
Klęczę na podłodze, a moje obolałe gardło zdaje się puchnąć i pokrywać pęcherzami.
Moje sny się spełniły; nie wiedziałam tylko, że były częścią niewyobrażalnego koszmaru. Pomimo całej złości, którą w tej chwili czuję, jedna rzecz się nie zmieniła: można przeszyć mnie do głębi ostrzami kłamstw, można cisnąć mnie w ogień wszelkiego możliwego zła, ale ja nigdy nie zrezygnuję z tego, czego zawsze pragnęłam. Łzy leją mi się po twarzy strumieniami, kiedy udaje mi się wykrztusić słowa płynące prosto ze złamanego serca kryjącej się we mnie małej, zagubionej dziewczynki.
Chcę do taty.
Dwa szybkie kroki i Declan klęczy na podłodze, trzymając mnie w ramionach, kołysząc, uspokajając i przyrzekając, że zrobi wszystko, co może, aby go odnaleźć.
Przyjmuję całe pocieszenie, jakie mi oferuje. Próbuję wykraść go jeszcze więcej, wtulając się w niego mocniej i głębiej wbijając się palcami w jego ciało. Jeśli sprawiam mu ból, nie daje tego po sobie poznać, więc opuszczam powieki i siadam mu na kolanach jak dziecko.
Kiedy z powrotem otwieram oczy, palą je wpadające przez okno promienie słońca, a
policzki pieką mnie od soli. Declan wciąż trzyma mnie w objęciach. Całe ciało mam obolałe, nie tylko dlatego, że siedziałam w tej pozycji Bóg wie jak długo, ale też z powodu wszystkiego, co wycierpiałam jako zakładniczka.
Boli.
Declan wstaje, podnosi mnie z podłogi, a następnie kładzie na łóżku. Pochylając się,
spogląda na moją poobijaną twarz i ciało wzrokiem pełnym gniewu oraz współczucia.
Jego wyraz twarzy działa mi na nerwy.
Nie rób tak.
Jak?
Nie patrz na mnie, jakby ci było mnie żal.
Martwię się o ciebie, to wszystko. – Podaje mi tabletkę przeciwbólową, którą od
razu wsadzam sobie do ust.
Nie rozumiem. Nic z tego nie rozumiem.
Ja też nie. Ale dużo ostatnio przeszłaś, więc nic dziwnego, że nie jesteś w stanie
jasno myśleć. Mnie też mąci się w głowie. Skupmy się na jednej rzeczy naraz, dobrze?
Jedyne, na czym mogę się teraz skupić, to pytanie, dlaczego na ekranie widać twarz
mojego ojca, której nie ma prawa tam być. Nie wiem, czy powinnam się cieszyć czy złościć –
stwierdzam. – Dlaczego mnie nie chciał?
Nie odpowiada, tylko przyciąga mnie ku sobie. Próbuję oprzeć się senności wywołanej przez lekarstwo, ale powieki ciążą mi coraz bardziej, kiedy Declan miękko szepcze mi do ucha uspokajające słowa.
Cii, kochanie. Zaopiekuję się tobą. Zrobię, co tylko mogę, żeby znaleźć odpowiedź.
Chwytając się kurczowo tych słów, poddaję się i z lekkim westchnieniem odpływam
w sen.

***

(Declan)

Elizabeth drży przez sen w moich objęciach. Zamykam oczy, próbując jakoś ogarnąć myślami ostatnie czterdzieści osiem godzin, ale to niewykonalne. Mój umysł jest jak cholerny labirynt, przez który przemykają setki obrazów, pytań i szokujących odkryć. Wiem tylko tyle, że okropnie się boję, że nie będę w stanie ochronić Elizabeth przed całkowitym załamaniem psychicznym. Jej twarz pokrywa mozaika siniaków, obrzęków oraz ran – pozostałości po gwałcie i torturach, jakie musiała znieść. Boli mnie świadomość, że przyłożyłem do nich rękę. Że część z nich osobiście jej zadałem, a pozostałe otrzymała dlatego, że nie zdołałem jej obronić przed tym dupkiem Richardem – człowiekiem, którego zamordowałem. Kiedy Elizabeth powiedziała mi, że to on zabił moją mamę, bez wahania wpakowałem mu kulkę w łeb. Przeraża mnie łatwość, z jaką przychodzi mi zabijanie. To ponure uczucie bać się samego siebie. Teraz wiem, że jestem zdolny do wszystkiego. Jestem potworem powołanym do życia przez tę kobietę, której ciało w tej chwili oplata moje.
Chcę odpowiedzi, tak samo jak ona. Kim był Richard? Skąd znał mamę? Dlaczego ją
zabił? Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim mój ojciec? Chcę wiedzieć. Chcę to wszystko zrozumieć, ale choć sytuacja wymyka mi się spod kontroli, ona jest w jeszcze gorszym stanie. Potrzebuje mojej siły, więc muszę na razie odłożyć na bok wszystko, co mnie dręczy, i skupić się na niej.
Kiedy jej oddech się wyrównuje, ostrożnie wstaję z łóżka, pozwalając jej zaznać
odpoczynku, którego jej ciało tak rozpaczliwie potrzebuje. Przed wyjściem z pokoju
zatrzymuję się, po czym spoglądam na Elizabeth leżącą w moim łóżku, a fala zadowolenia oraz złości przelewa się pod moją skórą. Wytrąciła mnie w równowagi i sprawiła, że straciłem kontrolę, którą muszę teraz odzyskać, żeby móc ją chronić – żeby upewnić się, że już nic nie wydarzy się bez mojej zgody.

Rozdział drugi
(Declan)

Chryste Panie! – Lachlan wzdryga się, przestraszony, kiedy zatrzaskuję z hukiem podwójne drzwi do biblioteki, oddzielając nas od reszty domu.
Odwracając się do niego plecami, zaciskam mocno dłonie na klamkach w marnej
próbie zapanowania nad kotłującymi się we mnie emocjami. Oblewam się zimnym potem, a moje kości zdają się klekotać ze wzburzenia. Lekko uchylam drzwi, po czym trzaskam nimi raz jeszcze, ze stęknięciem uderzając dłonią w stary mahoń.
Co mogę zrobić? – pyta Lachlan z drugiego końca pokoju.
Szereg odpowiedzi wypełnia mi głowę i oplata szyję, zaciskając się na niej niczym
stryczek. Nie jestem w stanie wydobyć z siebie słowa, pogrążony w myślach o Elizabeth, która śpi na górze, otumaniona lekami. Przed oczami migają mi obrazy – dokładne, wyraźne wspomnienia z zeszłej nocy: jej nagie, zakrwawione ciało, siniaki i rany między nogami pozostałe po tym, co zrobił jej ten skurwiel. Do gardła podchodzi mi żółć, którą z trudem udaje mi się przełknąć. Chciałem po przebudzeniu zapewnić jej tyle spokoju, ile tylko mogłem, a zamiast tego patrzyłem, jak jej świat pogrąża się w jeszcze większym chaosie, jakby nie dość już przeszła. Obawiam się, że nie jest dostatecznie zrównoważona, żeby uporać się z tym nowym
problemem.
Declan.
Odwracam się do przyjaciela, wdzięczny, że został na noc i jest tu teraz, bo sam na
pewno nie dałbym rady dojść do ładu ze swoimi rozgorączkowanymi myślami. Prędzej zacząłbym wybijać pięściami dziury w ścianach i zaślepiony gniewem zrównałbym dom z ziemią.
Co u niej? – pyta.
Śpi – odpowiadam ze ściśniętym gardłem. Podchodzę do kanapy i siadam, opierając
głowę na zaciśniętych pięściach. Wyraźnie słychać mój niespokojny oddech. Elizabeth nie może tego zobaczyć. Musi wierzyć, że mam wszystko pod kontrolą, i że jest przy mnie całkowicie bezpieczna.
A tak poza tym? – Lachlan domaga się bardziej wyczerpującej odpowiedzi.
Podnoszę wzrok, patrząc w jego pełne troski oczy, kiedy siada po przeciwnej stronie
stolika.
Nic dobrego.

Nie chcę zdradzać Lachlanowi zbyt wielu szczegółów, bo to sprawy między nią, mną i nikim innym.
Słuchaj, to, co się stało zeszłej nocy… To, czego byłeś świadkiem… – zaczynam,
ale on wchodzi mi w słowo.
Nikt się o tym nie dowie.
Oby. – W moim głosie słychać nutę niewypowiedzianej groźby. – Nigdy o tym nie
wspominaj, nawet w rozmowie z nią, zrozumiano?
Absolutnie. – Kiwa głową.
Potrzebuję twojej pomocy. – Zmieniam temat.
Co tylko zechcesz.
Musisz kogoś dla mnie odnaleźć.
Kogo?
Nazywa się Steve Archer.
Lachlan rzuca mi zaciekawione spojrzenie.
Skąd ja znam to nazwisko?
To ojciec Elizabeth.
Jej ojciec? – Dziwi się. – Nie żyje. Szukając jej matki, trafiłem na jego akt zgonu.
No nie wiem. Oglądaliśmy na górze amerykańskie wiadomości i Elizabeth
przysięga, że go zobaczyła.
W telewizji? Niemożliwe.
Upiera się, że to on.
Declan, ona ma teraz kompletny mętlik w głowie. Widzi to, co chce zobaczyć –
stwierdza. – Ten człowiek nie żyje.
Wzruszam ramionami, wzdychając ciężko.
Puść to nagranie i porównaj.
Lachlan podchodzi do stojącego w kącie biurka, a ja ruszam za nim i podaję mu adres
strony internetowej odpowiedniej stacji. Znajdujemy nagranie, odtwarzamy je, a kiedy widzę mężczyznę, przy którym Elizabeth kazała mi wcisnąć pauzę, zatrzymuję wideo na ujęciu jego twarzy.
To ten.
Potrzebujemy kilku minut, żeby znaleźć archiwalny artykuł dotyczący aresztowania,
ale w końcu Lachlan trafia na taki ze zdjęciem.
Tutaj – mówię, wskazując na odnośnik. – Wejdź w ten link.

Jedno kliknięcie później wiem już, że Elizabeth nie ponosi wyobraźnia. Zdjęcie jest co prawda stare, ale nie pozostawia cienia wątpliwości, że to ta sama osoba.
Jasny gwint – kwituje Lachlan, porównując obie fotografie.
To on. Powiedz mi, że widzisz to samo, co ja.
Widzę.
Niech to szlag! – Przeczesując palcami włosy, podchodzę do okna, żałując, że w
ogóle włączałem ten cholerny telewizor. – Nie mogę pozwolić, żeby znowu ktoś ją zranił.
Wiem.
Jezu. Przecież dopiero co dowiedziała się, że ta jej gówniana matka sprzedała ją jako niemowlę. A teraz to? Boję się, że to może być dla niej zbyt wiele.
Powiedz mi, co mam zrobić?
Ona nie odpuści, zresztą nie mam prawa tego od niej oczekiwać. Ale muszę zachować przewagę i przez cały czas być o dwa kroki przed nią.
Znajdź go. I wszystko, absolutnie wszystko, czego się dowiesz, ma najpierw trafić
do mnie. Zrozumiano?
Tak.
Raz już zawaliłeś – wypominam mu. – Niech to się nie powtórzy.
Wstaje, podchodzi do mnie i zapewnia:
Masz moje słowo. – Nie przestaję przeszywać go wzrokiem, bo stawka jest zbyt
wysoka, aby ryzykować. Widząc moje wątpliwości, Lachlan kładzie mi dłoń na ramieniu, a następnie dodaje z naciskiem: – Mnie też na niej zależy.
W takim razie nie spieprz tego.
Z krótkim skinieniem głowy ściska moje ramię, po czym odchodzi i wyciąga telefon.
Chcę też dla niej ochrony! – wołam za nim. – Nie powinna ani na moment zostawać
sama.
Zaraz to zorganizuję.
Sam się tym zajmiesz.
Nie jestem ochroniarzem, McKinnon.
Zgadza się. Kiedy przychodzi do słuchania poleceń, jesteś jak skończony patałach.
Ale po wydarzeniach ostatniej nocy tylko tobie ufam na tyle, żeby powierzyć ci jej
bezpieczeństwo pod moją nieobecność.
Będę musiał załatwić kilka rzeczy w Edynburgu.
Zajmij się tym dzisiaj – mówię. – Możesz się zatrzymać w domku koło groty.
W domku? – Śmieje się. – Masz na myśli kwatery dla pokojówek?

Właśnie tak, dupku – odpowiadam ze śmiechem. – A, jeszcze jedno – dodaję, zanim
Lachlan zdąży wyjść z pokoju. Ponownie przybieram poważny wyraz twarzy. – Dziękuję.
Żaden problem.
Jestem gotów zrobić wszystko, byle tylko ochronić Elizabeth, ale oboje mamy tyle na
sumieniu, że nasze możliwości są ograniczone. Podczas naszej krótkiej znajomości
zdążyliśmy zrobić tyle rzeczy, że z łatwością moglibyśmy wylądować w pudle. Pozostaje nam więc tylko Lachlan. Idę do kuchni, podchodzę do zainstalowanego na ścianie monitora i zaczynam przeglądać obrazy z kamer. Zatrzymuję się na tym ukazującym bramę, patrząc, jak samochód Lachlana właśnie wyjeżdża na główną drogę. W tym momencie dzwoni moja komórka.
McKinnon – odbieram.
Dzień dobry, panie McKinnon. Tu Alexander Stanforth z firmy Stanforth&Partners.
Jak się pan miewa?
W porządku – odpowiadam. Alex to architekt, który będzie pracował przy mojej
nowo nabytej londyńskiej nieruchomości.
Przepraszam, że dzwonię na komórkę, ale był pan zainteresowany przyspieszeniem
pierwszych spotkań, więc pomyślałem, że odezwę się bezpośrednio do pana, a nie do biura.
Po to dałem ci ten numer, Alex.
Dobrze. W takim razie chciałbym się umówić na spotkanie w celu omówienia
zakresu projektu, harmonogramu prac i budżetu. Jest pan wolny w przyszłym tygodniu?
Mogę być. Ustal termin i powiadom moje biuro, a ja się dostosuję.
Świetnie. Omówię to z resztą zespołu i jeszcze dzisiaj skontaktuję się z biurem.
Dzięki, Alex.
Rozłączam się, wyjmuję z zamrażarki torebkę z lodem i wchodzę na piętro, do
Elizabeth, którą zastaję pogrążoną w głębokim śnie. Wchodzę do sypialni, po czym siadam obok niej na łóżku. Twarz ma opuchniętą, a wokół oka rozlewa się czarno-popielaty siniak. Wzdryga się, kiedy delikatnie przykładam lód do jej skóry.
Przepraszam – szepczę, gdy otwiera oczy. – Jesteś cała spuchnięta.
Przez chwilę widzę jej wielkie, rozszerzone źrenice, ale zaraz powieki opadają z
powrotem. Patrzę na nią, leżącą bez ruchu, wsłuchując się w jej cichy oddech.
Często z nim tańczyłam – mruczy schrypniętym głosem.
Z kim?
Z tatą.
Nie odpowiadam, a ona zwija się w kłębek, kładąc mi głowę na kolanach.

Najbardziej lubił Deana Martina – ciągnie sennym głosem, nie otwierając oczu. –
Volare”… Tak się nazywała ta piosenka. Zawsze śpiewał razem z nagraniem, a ja
chichotałam, kiedy tekst był po włosku.
Miał dobry głos? – pytam, przytrzymując zimny okład na jej twarzy.
Hmm – odpowiada powoli, pogrążona w apatii. – Stawałam na jego stopach i
przytrzymywałam się jego nóg, a on tańczył. – Milczy przez chwilę. Już myślę, że z
powrotem zasnęła, ale wtedy zaczyna mrugać. Kiedy jej szkliste oczy napotykają moje, kwili:
Dlaczego mnie zostawił?
Nigdy w życiu w niczyim spojrzeniu nie widziałem tyle cierpienia i boli mnie, że
muszę je oglądać akurat w jej oczach. Pragnie odpowiedzi, ale ja nie potrafię jej udzielić, choć bardzo bym chciał.
Myślałam, że było mu ze mną dobrze.
Odkładam torebkę z lodem na stolik przy łóżku, odwracam się z powrotem do niej i
ujmując jej twarz w dłonie, zapewniam:
Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby poznać odpowiedzi na twoje
pytania. Znajdziemy go.
A co, jeśli on nie chce, żebym go znalazła?
Nieważne czego on chce. Nie ma w tej kwestii nic do gadania.
To nie jest kobieta, którą znam. Stała się zupełnie inną osobą. Mogła mnie mamić i
oszukiwać, ale zawsze miała w sobie hart ducha, którego nie da się udawać. Za fasadą kłamstw ta część niej była prawdziwa, ale teraz zagubiła się gdzieś w jej sponiewieranym ciele.
Zmieniając pozycję, wydaje z siebie zduszony, bolesny jęk.
Może weźmiesz gorącą kąpiel?
Po co? Zgnilizna pozostanie zgnilizną.
Bzdura – odpowiadam ostro. – Zgnilizna cię dotknęła, ale nie jesteś nią
przesiąknięta. Poza tym zaproponowałem kąpiel, żebyś ulżyła sobie w bólu, a nie po to, żebyś się umyła. – To tylko w połowie prawda. Chciałbym ją oczyścić, zmyć z niej cały brud, którym skalał ją ten worek gówna. Chcę usunąć jego ślady z jej skóry, bo na samą myśl o nim robi mi się niedobrze. Chcę otulić ją całą swoim ciałem i zapachem, sprawić, że będzie smakowała i pachniała jak ja. To prymitywna, zwierzęca potrzeba oznaczenia jej jako swojej własności, wzięcia w posiadanie każdej cząstki jej ciała oraz duszy. Przyciągam ją ku sobie, a po chwili przyciskam wargi do jej ust w łagodnym pocałunku, podczas gdy naprawdę mam ochotę chłonąć ją całą, nasycając się jej ciałem – ale jest zbyt krucha. Jej oddech na moim języku sprawia, że przeszywa mnie dreszcz, a mój puls przyspiesza. Muszę całą siłą woli powstrzymywać pragnienie, żeby cisnąć ją na materac, rozchylić jej uda i głęboko zanurzyć w niej mojego kutasa. Chciałbym przerżnąć ją tak mocno, że poczułaby to w kościach. Zmuszam się, żeby się odsunąć. Chwytam ją za kark, biorąc głęboki wdech, a potem powoli wypuszczam powietrze.
Tęskniłam za twoim smakiem. – Próbuję się uspokoić, ale jej słowa nie ułatwiają mi zadania.
Chciałbym więcej niż tylko poczuć twój smak, ale nie mogę teraz być tak samolubny w stosunku do ciebie. Nie dam rady zapanować nad sobą i zrobię ci krzywdę. Wstaję z łóżka i idę napuścić wody do wanny, a potem wracam do Elizabeth. – Daj mi ręce. – Pomagam jej wstać. – Unieś ramiona.
Rozbieram ją powolnymi ruchami, uważając, żeby nie sprawić jej bólu. Kiedy już stoi przede mną naga, szybko zdejmuję własne ubrania, po czym prowadzę ją do łazienki. Pierwszy wchodzę do wanny i przytrzymując Elizabeth, pomagam jej wejść. Siada między moimi nogami z grymasem bólu na twarzy, opierając się plecami o moją klatkę piersiową. Patrzenie na jej ciało przychodzi mi z trudem. Już same siniaki wystarczą, żeby krew zagotowała mi się w żyłach, a żołądek związał w supeł od wzburzonych emocji. Na jej lewej piersi widnieje nierówny ślad po ugryzieniu, którego nie zauważyłem zeszłej nocy pod prysznicem.
O co chodzi? – pyta, podnosząc na mnie wzrok. – Co się stało?
Co masz na myśli?
Nagle zrobiłeś się spięty.
Przepraszam… ja tylko… – zaczynam, szukając jakichś delikatnych słów.
Tylko co?
Ale delikatność nie przychodzi mi łatwo, więc decyduję się na szczerość.
Chciałbym usunąć te wszystkie ślady. Wszystkie, które nie są ode mnie.
Zawsze będę miała na sobie ślady cudzego dotyku. Tak było, jest i będzie.
Oddałbym wszystko, żeby się ich pozbyć – mówię, wiedząc już, że blizny na jej
plecach i nadgarstkach są dziełem jej przybranego ojca.
Nie możesz zmienić mnie w coś, czym nie jestem, wiesz?
Nie traktuję cię jako obiektu działalności charytatywnej, jeśli do takiego wniosku
doszłaś – burczę z irytacją.
I nigdy mnie tak nie traktowałeś? Nawet na początku?

Nie. Nigdy nie litowałem się nad tobą.
Skoro to nie litość, to w takim razie, co?
To skomplikowane. Nie rozumiem ciebie ani tych twoich uzasadnień dla wszystkich
okropności, które zrobiłaś. Wiem tylko, że muszę mieć nierówno pod sufitem, żeby cię kochać – a przecież cię kocham, do cholery. Próbowałem z tym walczyć, ale na próżno.
A to, co mówiłeś zeszłej nocy? Że wciąż mnie nienawidzisz?
To prawda.
Spuszcza wzrok, ale ja z powrotem przyciągam jej uwagę, mówiąc:
Kocham cię, Elizabeth.
Naprawdę?
Oczywiście, że tak. Przecież zabiłem dla ciebie.

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...