Kochani z okazji dzisiejszej premiery naszego patronatu E.K. Blair - "Hush",
zachęcamy Was do przeczytania, dwóch pierwszych rozdziałów powieści :)
zachęcamy Was do przeczytania, dwóch pierwszych rozdziałów powieści :)
Rozdział pierwszy
(Elizabeth)
Dobrze
się znam na złudzeniach. Kurczowo trzymam się swoich urojeń,
ponieważ nie jestem gotowa, żeby stracić oparcie, które w nich
znajduję. Większość z tego, co niesie mi ulgę i spokój, to
jedynie duchy przeszłości, a mimo to ze wszystkich sił staram się
zatrzymać je przy sobie z obawy, że bez nich ja również rozpłynę
się w powietrzu jak zjawa.
Boję
się zostać sama, chociaż w pewnym sensie byłam sama od zawsze.
Czuję,
jak wyładowanie elektryczne przebiega mi przez żyły. Tylko w ten
sposób jestem w stanie odróżnić rzeczywistość od złudzeń.
Wstrząs wprowadza mój organizm w stan najwyższej gotowości,
wybijając serce z rytmu. Otwieram szeroko oczy, gdy mój mózg
zostaje zalany tysiącami pytań, za którymi nie jest w stanie
nadążyć.
Na
czworakach pełznę w róg łóżka, wpatrując się w zawieszony nad
kominkiem telewizor. Declan siedzi za mną, ale ja nie czuję już
jego dotyku. Z trudem łapię oddech.
–
On
żyje. – Tylko tyle jestem w stanie wykrztusić, wpatrzona w
zatrzymane ujęcie z
telewizyjnych
wiadomości.
–
Kto?
– Głos Declana zdaje się dobiegać z bardzo daleka, kiedy staczam
się z łóżka i
chwiejnym
krokiem przechodzę przez pokój w stronę odbiornika.
Wyciągam
rękę, aby dotknąć obrazu, który nie może być prawdziwy – a
jednak jest.
Powoli
zbliżam drżące palce do ekranu. W chwili, gdy przyciskam je do
gładkiej powierzchni, serce mi pęka i wybucham płaczem. Krew
zranionej duszy wylewa mi się z oczu i spływa po policzkach, a
pokój wypełnia dźwięk mojego urywanego oddechu.
Silne
dłonie zaciskają się na moich ramionach. Chciałabym osunąć się
bezwładnie, ale nie mogę oderwać wzroku od tego, czego szukałam
przez całe swoje życie.
–
Powiedz
coś. – W głosie Declana rozbrzmiewa panika.
Mocniej
przyciskam dłoń do ekranu, błagając w duchu, żeby poczuć na
skórze ciepło
widniejącego
na nim mężczyzny.
–
Kto
to jest?
–
To
się dzieje naprawdę, tak? – pytam. – Ty i ja, w tym pokoju, to
wszystko prawda?
–
Spójrz
na mnie.
Ale
nie mogę. Nie śmiem odwrócić wzroku z obawy, że go stracę, że
w jakiś sposób
zniknie
z ekranu.
–
Powiedz
mi, że to prawda – łkam.
–
To
prawda, kochanie. Jestem tu z tobą.
Na te
słowa z piersi wyrywa mi się żałosny szloch, ale dławię go
prędko, kiedy Declan staje obok mnie. W głowie kłębią mi się
wspomnienia, mgliste uczucia splatają się, walcząc ze sobą
nawzajem, a gdy w końcu gniew zwycięża i wysuwa się na pierwszy
plan, zwracam głowę w stronę Declana. W jego oczach widać
zagubienie równie wielkie, jak to, które sama odczuwam.
–
On
nie żyje. – Słowa są jak żyletki przecinające moje struny
głosowe, ale wyduszam je z siebie mimo bólu. Po policzkach spływają
mi łzy. – Powiedzieli mi, że nie żyje. Dlaczego? Dlaczego?
–
Kto?
–
Widziałam
jego grób. Dotykałam kamienia, na którym wyryto jego imię –
ciągnę.
–
Dlaczego
mnie okłamali? Dlaczego on mnie okłamał? Dlaczego nigdy po mnie
nie wrócił?
Declan
bierze mnie w ramiona, po czym przytula mocno do piersi. Płaczę,
domagając
się
odpowiedzi, które nie nadchodzą. Krzyczę, szukając ulgi, próbując
zrozumieć.
–
Kto
taki? – pyta znowu. Odwracam twarz, wtulając ją w jego nagi tors,
i szlocham,
opłakując
zdruzgotane marzenia, złamane serce oraz utraconą duszę.
–
Mój
tata.
Przyciskam
zwinięte w pięści dłonie do jego klatki piersiowej, a on mocniej
mnie
obejmuje.
Czuję, jak jego twarde mięśnie napierają na moje słabe ciało,
oplatając je w niewzruszonym uścisku.
–
Dlaczego
tak łatwo jest mnie zostawić?
–
Nie
rób tego – beszta mnie. – Ani mi się waż obwiniać siebie.
–
Dlaczego
nie?! – krzyczę, wyrywając się z jego objęć, wściekła na
cały świat i po raz pierwszy w życiu również na ojca. Odchodzę
od Declana, po czym odwracam się i ze skargą w głosie wrzeszczę
co sił w płucach: – Co takiego zrobiłam, żeby zasłużyć sobie
na takie życie?!
–
Elizabeth,
proszę. Weź głęboki oddech.
–
Nie.
Rusza
w moją stronę.
–
Kiedy
ostatni raz widziałaś ojca, miałaś tylko pięć lat, zgadza się?
Jak możesz być
pewna,
że to faktycznie on?
Zapłakana
podchodzę do niego i rzucam ostro:
–
Nie
zapomina się twarzy człowieka, za którym rozpaczliwie tęskniłeś
przez całe
życie.
Nie mam żadnych wątpliwości, że tamten mężczyzna to mój
ojciec.
Wracam
przed telewizor ze wzrokiem przykutym do błękitnych oczu, które
tak
doskonale
pamiętam. Oczu człowieka, który, jak sądziłam, kochał mnie
bardziej niż
cokolwiek
na świecie. Człowieka, który miał rzekomo spoczywać sześć stóp
pod ziemią. Tymczasem jest tutaj, a ja nigdy nie czułam się
bardziej samotna.
–
Elizabeth?
Zaciskam
dłonie na gzymsie kominka z obawy, że ugną się pode mną nogi.
–
Elizabeth,
proszę. Spójrz na mnie.
–
Elizabeth?
Głos,
który mnie dobiega, jest jak trucizna zmieszana z winem; na jego
dźwięk bezwładnie osuwam się na podłogę. Znajoma woń
goździkowych papierosów jednocześnie koi mnie i dręczy.
–
Czy
to prawda? – pytam mojego brata, Pike’a, ale Declan odpowiada
pierwszy.
–
Zrobię,
co w mojej mocy, żeby się tego dowiedzieć.
–
Tak,
to prawda.
Unoszę
wzrok, przenosząc spojrzenie z Declana w róg pokoju, gdzie stoi
Pike. Oboje
wiemy,
że nie powinnam na niego patrzeć, bo Declan sądzi, że zażywam
tabletki, które leczą moje halucynacje, ale ja ich nie łykam. Nie
jestem jeszcze gotowa pożegnać się w bratem. Być może nigdy nie
będę.
Tymczasem
on stoi tam, cały i zdrowy, z ciemnymi włosami wystającymi spod
czarnej czapki, dłońmi wetkniętymi w kieszenie spodni i
odsłoniętymi, wytatuowanymi ramionami. Posyła mi krzepiące, pełne
miłości spojrzenie, po czym skinieniem głowy wskazuje Declana, a
ja posłusznie odwracam wzrok, wiedząc, że kiedy to zrobię, Pike
zniknie.
Klęczę
na podłodze, a moje obolałe gardło zdaje się puchnąć i pokrywać
pęcherzami.
Moje
sny się spełniły; nie wiedziałam tylko, że były częścią
niewyobrażalnego koszmaru. Pomimo całej złości, którą w tej
chwili czuję, jedna rzecz się nie zmieniła: można przeszyć mnie
do głębi ostrzami kłamstw, można cisnąć mnie w ogień
wszelkiego możliwego zła, ale ja nigdy nie zrezygnuję z tego,
czego zawsze pragnęłam. Łzy leją mi się po twarzy strumieniami,
kiedy udaje mi się wykrztusić słowa płynące prosto ze złamanego
serca kryjącej się we mnie małej, zagubionej dziewczynki.
–
Chcę
do taty.
Dwa
szybkie kroki i Declan klęczy na podłodze, trzymając mnie w
ramionach, kołysząc, uspokajając i przyrzekając, że zrobi
wszystko, co może, aby go odnaleźć.
Przyjmuję
całe pocieszenie, jakie mi oferuje. Próbuję wykraść go jeszcze
więcej, wtulając się w niego mocniej i głębiej wbijając się
palcami w jego ciało. Jeśli sprawiam mu ból, nie daje tego po
sobie poznać, więc opuszczam powieki i siadam mu na kolanach jak
dziecko.
Kiedy
z powrotem otwieram oczy, palą je wpadające przez okno promienie
słońca, a
policzki
pieką mnie od soli. Declan wciąż trzyma mnie w objęciach. Całe
ciało mam obolałe, nie tylko dlatego, że siedziałam w tej pozycji
Bóg wie jak długo, ale też z powodu wszystkiego, co wycierpiałam
jako zakładniczka.
–
Boli.
Declan
wstaje, podnosi mnie z podłogi, a następnie kładzie na łóżku.
Pochylając się,
spogląda
na moją poobijaną twarz i ciało wzrokiem pełnym gniewu oraz
współczucia.
Jego
wyraz twarzy działa mi na nerwy.
–
Nie
rób tak.
–
Jak?
–
Nie
patrz na mnie, jakby ci było mnie żal.
–
Martwię
się o ciebie, to wszystko. – Podaje mi tabletkę przeciwbólową,
którą od
razu
wsadzam sobie do ust.
–
Nie
rozumiem. Nic z tego nie rozumiem.
–
Ja
też nie. Ale dużo ostatnio przeszłaś, więc nic dziwnego, że nie
jesteś w stanie
jasno
myśleć. Mnie też mąci się w głowie. Skupmy się na jednej
rzeczy naraz, dobrze?
–
Jedyne,
na czym mogę się teraz skupić, to pytanie, dlaczego na ekranie
widać twarz
mojego
ojca, której nie ma prawa tam być. Nie wiem, czy powinnam się
cieszyć czy złościć –
stwierdzam.
– Dlaczego mnie nie chciał?
Nie
odpowiada, tylko przyciąga mnie ku sobie. Próbuję oprzeć się
senności wywołanej przez lekarstwo, ale powieki ciążą mi coraz
bardziej, kiedy Declan miękko szepcze mi do ucha uspokajające
słowa.
–
Cii,
kochanie. Zaopiekuję się tobą. Zrobię, co tylko mogę, żeby
znaleźć odpowiedź.
Chwytając
się kurczowo tych słów, poddaję się i z lekkim westchnieniem
odpływam
w
sen.
***
(Declan)
Elizabeth
drży przez sen w moich objęciach. Zamykam oczy, próbując jakoś
ogarnąć myślami ostatnie czterdzieści osiem godzin, ale to
niewykonalne. Mój umysł jest jak cholerny labirynt, przez który
przemykają setki obrazów, pytań i szokujących odkryć. Wiem tylko
tyle, że okropnie się boję, że nie będę w stanie ochronić
Elizabeth przed całkowitym załamaniem psychicznym. Jej twarz
pokrywa mozaika siniaków, obrzęków oraz ran – pozostałości po
gwałcie i torturach, jakie musiała znieść. Boli mnie świadomość,
że przyłożyłem do nich rękę. Że część z nich osobiście jej
zadałem, a pozostałe otrzymała dlatego, że nie zdołałem jej
obronić przed tym dupkiem Richardem – człowiekiem, którego
zamordowałem. Kiedy Elizabeth powiedziała mi, że to on zabił moją
mamę, bez wahania wpakowałem mu kulkę w łeb. Przeraża mnie
łatwość, z jaką przychodzi mi zabijanie. To ponure uczucie bać
się samego siebie. Teraz wiem, że jestem zdolny do wszystkiego.
Jestem potworem powołanym do życia przez tę kobietę, której
ciało w tej chwili oplata moje.
Chcę
odpowiedzi, tak samo jak ona. Kim był Richard? Skąd znał mamę?
Dlaczego ją
zabił?
Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim mój ojciec? Chcę wiedzieć.
Chcę to wszystko zrozumieć, ale choć sytuacja wymyka mi się spod
kontroli, ona jest w jeszcze gorszym stanie. Potrzebuje mojej siły,
więc muszę na razie odłożyć na bok wszystko, co mnie dręczy, i
skupić się na niej.
Kiedy
jej oddech się wyrównuje, ostrożnie wstaję z łóżka, pozwalając
jej zaznać
odpoczynku,
którego jej ciało tak rozpaczliwie potrzebuje. Przed wyjściem z
pokoju
zatrzymuję
się, po czym spoglądam na Elizabeth leżącą w moim łóżku, a
fala zadowolenia oraz złości przelewa się pod moją skórą.
Wytrąciła mnie w równowagi i sprawiła, że straciłem kontrolę,
którą muszę teraz odzyskać, żeby móc ją chronić – żeby
upewnić się, że już nic nie wydarzy się bez mojej zgody.
Rozdział
drugi
(Declan)
–
Chryste
Panie! – Lachlan wzdryga się, przestraszony, kiedy zatrzaskuję z
hukiem podwójne drzwi do biblioteki, oddzielając nas od reszty
domu.
Odwracając
się do niego plecami, zaciskam mocno dłonie na klamkach w marnej
próbie
zapanowania nad kotłującymi się we mnie emocjami. Oblewam się
zimnym potem, a moje kości zdają się klekotać ze wzburzenia.
Lekko uchylam drzwi, po czym trzaskam nimi raz jeszcze, ze
stęknięciem uderzając dłonią w stary mahoń.
–
Co
mogę zrobić? – pyta Lachlan z drugiego końca pokoju.
Szereg
odpowiedzi wypełnia mi głowę i oplata szyję, zaciskając się na
niej niczym
stryczek.
Nie jestem w stanie wydobyć z siebie słowa, pogrążony w myślach
o Elizabeth, która śpi na górze, otumaniona lekami. Przed oczami
migają mi obrazy – dokładne, wyraźne wspomnienia z zeszłej
nocy: jej nagie, zakrwawione ciało, siniaki i rany między nogami
pozostałe po tym, co zrobił jej ten skurwiel. Do gardła podchodzi
mi żółć, którą z trudem udaje mi się przełknąć. Chciałem
po przebudzeniu zapewnić jej tyle spokoju, ile tylko mogłem, a
zamiast tego patrzyłem, jak jej świat pogrąża się w jeszcze
większym chaosie, jakby nie dość już przeszła. Obawiam się, że
nie jest dostatecznie zrównoważona, żeby uporać się z tym nowym
problemem.
–
Declan.
Odwracam
się do przyjaciela, wdzięczny, że został na noc i jest tu teraz,
bo sam na
pewno
nie dałbym rady dojść do ładu ze swoimi rozgorączkowanymi
myślami. Prędzej zacząłbym wybijać pięściami dziury w ścianach
i zaślepiony gniewem zrównałbym dom z ziemią.
–
Co
u niej? – pyta.
–
Śpi
– odpowiadam ze ściśniętym gardłem. Podchodzę do kanapy i
siadam, opierając
głowę
na zaciśniętych pięściach. Wyraźnie słychać mój niespokojny
oddech. Elizabeth nie może tego zobaczyć. Musi wierzyć, że mam
wszystko pod kontrolą, i że jest przy mnie całkowicie bezpieczna.
–
A
tak poza tym? – Lachlan domaga się bardziej wyczerpującej
odpowiedzi.
Podnoszę
wzrok, patrząc w jego pełne troski oczy, kiedy siada po przeciwnej
stronie
stolika.
–
Nic
dobrego.
Nie
chcę zdradzać Lachlanowi zbyt wielu szczegółów, bo to sprawy
między nią, mną i nikim innym.
–
Słuchaj,
to, co się stało zeszłej nocy… To, czego byłeś świadkiem… –
zaczynam,
ale
on wchodzi mi w słowo.
–
Nikt
się o tym nie dowie.
–
Oby.
– W moim głosie słychać nutę niewypowiedzianej groźby. –
Nigdy o tym nie
wspominaj,
nawet w rozmowie z nią, zrozumiano?
–
Absolutnie.
– Kiwa głową.
–
Potrzebuję
twojej pomocy. – Zmieniam temat.
–
Co
tylko zechcesz.
–
Musisz
kogoś dla mnie odnaleźć.
–
Kogo?
–
Nazywa
się Steve Archer.
Lachlan
rzuca mi zaciekawione spojrzenie.
–
Skąd
ja znam to nazwisko?
–
To
ojciec Elizabeth.
–
Jej
ojciec? – Dziwi się. – Nie żyje. Szukając jej matki, trafiłem
na jego akt zgonu.
–
No
nie wiem. Oglądaliśmy na górze amerykańskie wiadomości i
Elizabeth
przysięga,
że go zobaczyła.
–
W
telewizji? Niemożliwe.
–
Upiera
się, że to on.
–
Declan,
ona ma teraz kompletny mętlik w głowie. Widzi to, co chce zobaczyć
–
stwierdza.
– Ten człowiek nie żyje.
Wzruszam
ramionami, wzdychając ciężko.
–
Puść
to nagranie i porównaj.
Lachlan
podchodzi do stojącego w kącie biurka, a ja ruszam za nim i podaję
mu adres
strony
internetowej odpowiedniej stacji. Znajdujemy nagranie, odtwarzamy je,
a kiedy widzę mężczyznę, przy którym Elizabeth kazała mi
wcisnąć pauzę, zatrzymuję wideo na ujęciu jego twarzy.
–
To
ten.
Potrzebujemy
kilku minut, żeby znaleźć archiwalny artykuł dotyczący
aresztowania,
ale w
końcu Lachlan trafia na taki ze zdjęciem.
–
Tutaj
– mówię, wskazując na odnośnik. – Wejdź w ten link.
Jedno
kliknięcie później wiem już, że Elizabeth nie ponosi wyobraźnia.
Zdjęcie jest co prawda stare, ale nie pozostawia cienia wątpliwości,
że to ta sama osoba.
–
Jasny
gwint – kwituje Lachlan, porównując obie fotografie.
–
To
on. Powiedz mi, że widzisz to samo, co ja.
–
Widzę.
–
Niech
to szlag! – Przeczesując palcami włosy, podchodzę do okna,
żałując, że w
ogóle
włączałem ten cholerny telewizor. – Nie mogę pozwolić, żeby
znowu ktoś ją zranił.
–
Wiem.
–
Jezu.
Przecież dopiero co dowiedziała się, że ta jej gówniana matka
sprzedała ją jako niemowlę. A teraz to? Boję się, że to może
być dla niej zbyt wiele.
–
Powiedz
mi, co mam zrobić?
Ona
nie odpuści, zresztą nie mam prawa tego od niej oczekiwać. Ale
muszę zachować przewagę i przez cały czas być o dwa kroki przed
nią.
–
Znajdź
go. I wszystko, absolutnie wszystko, czego się dowiesz, ma najpierw
trafić
do
mnie. Zrozumiano?
–
Tak.
–
Raz
już zawaliłeś – wypominam mu. – Niech to się nie powtórzy.
Wstaje,
podchodzi do mnie i zapewnia:
–
Masz
moje słowo. – Nie przestaję przeszywać go wzrokiem, bo stawka
jest zbyt
wysoka,
aby ryzykować. Widząc moje wątpliwości, Lachlan kładzie mi dłoń
na ramieniu, a następnie dodaje z naciskiem: – Mnie też na niej
zależy.
–
W
takim razie nie spieprz tego.
Z
krótkim skinieniem głowy ściska moje ramię, po czym odchodzi i
wyciąga telefon.
–
Chcę
też dla niej ochrony! – wołam za nim. – Nie powinna ani na
moment zostawać
sama.
–
Zaraz
to zorganizuję.
–
Sam
się tym zajmiesz.
–
Nie
jestem ochroniarzem, McKinnon.
–
Zgadza
się. Kiedy przychodzi do słuchania poleceń, jesteś jak skończony
patałach.
Ale
po wydarzeniach ostatniej nocy tylko tobie ufam na tyle, żeby
powierzyć ci jej
bezpieczeństwo
pod moją nieobecność.
–
Będę
musiał załatwić kilka rzeczy w Edynburgu.
–
Zajmij
się tym dzisiaj – mówię. – Możesz się zatrzymać w domku
koło groty.
–
W
domku? – Śmieje się. – Masz na myśli kwatery dla pokojówek?
–
Właśnie
tak, dupku – odpowiadam ze śmiechem. – A, jeszcze jedno –
dodaję, zanim
Lachlan
zdąży wyjść z pokoju. Ponownie przybieram poważny wyraz twarzy.
– Dziękuję.
–
Żaden
problem.
Jestem
gotów zrobić wszystko, byle tylko ochronić Elizabeth, ale oboje
mamy tyle na
sumieniu,
że nasze możliwości są ograniczone. Podczas naszej krótkiej
znajomości
zdążyliśmy
zrobić tyle rzeczy, że z łatwością moglibyśmy wylądować w
pudle. Pozostaje nam więc tylko Lachlan. Idę do kuchni, podchodzę
do zainstalowanego na ścianie monitora i zaczynam przeglądać
obrazy z kamer. Zatrzymuję się na tym ukazującym bramę, patrząc,
jak samochód Lachlana właśnie wyjeżdża na główną drogę. W
tym momencie dzwoni moja komórka.
–
McKinnon
– odbieram.
–
Dzień
dobry, panie McKinnon. Tu Alexander Stanforth z firmy
Stanforth&Partners.
Jak
się pan miewa?
–
W
porządku – odpowiadam. Alex to architekt, który będzie pracował
przy mojej
nowo
nabytej londyńskiej nieruchomości.
–
Przepraszam,
że dzwonię na komórkę, ale był pan zainteresowany
przyspieszeniem
pierwszych
spotkań, więc pomyślałem, że odezwę się bezpośrednio do pana,
a nie do biura.
–
Po
to dałem ci ten numer, Alex.
–
Dobrze.
W takim razie chciałbym się umówić na spotkanie w celu omówienia
zakresu
projektu, harmonogramu prac i budżetu. Jest pan wolny w przyszłym
tygodniu?
–
Mogę
być. Ustal termin i powiadom moje biuro, a ja się dostosuję.
–
Świetnie.
Omówię to z resztą zespołu i jeszcze dzisiaj skontaktuję się z
biurem.
–
Dzięki,
Alex.
Rozłączam
się, wyjmuję z zamrażarki torebkę z lodem i wchodzę na piętro,
do
Elizabeth,
którą zastaję pogrążoną w głębokim śnie. Wchodzę do
sypialni, po czym siadam obok niej na łóżku. Twarz ma opuchniętą,
a wokół oka rozlewa się czarno-popielaty siniak. Wzdryga się,
kiedy delikatnie przykładam lód do jej skóry.
–
Przepraszam
– szepczę, gdy otwiera oczy. – Jesteś cała spuchnięta.
Przez
chwilę widzę jej wielkie, rozszerzone źrenice, ale zaraz powieki
opadają z
powrotem.
Patrzę na nią, leżącą bez ruchu, wsłuchując się w jej cichy
oddech.
–
Często
z nim tańczyłam – mruczy schrypniętym głosem.
–
Z
kim?
–
Z
tatą.
Nie
odpowiadam, a ona zwija się w kłębek, kładąc mi głowę na
kolanach.
–
Najbardziej
lubił Deana Martina – ciągnie sennym głosem, nie otwierając
oczu. –
„Volare”…
Tak się nazywała ta piosenka. Zawsze śpiewał razem z nagraniem, a
ja
chichotałam,
kiedy tekst był po włosku.
–
Miał
dobry głos? – pytam, przytrzymując zimny okład na jej twarzy.
–
Hmm
– odpowiada powoli, pogrążona w apatii. – Stawałam na jego
stopach i
przytrzymywałam
się jego nóg, a on tańczył. – Milczy przez chwilę. Już myślę,
że z
powrotem
zasnęła, ale wtedy zaczyna mrugać. Kiedy jej szkliste oczy
napotykają moje, kwili:
–
Dlaczego
mnie zostawił?
Nigdy
w życiu w niczyim spojrzeniu nie widziałem tyle cierpienia i boli
mnie, że
muszę
je oglądać akurat w jej oczach. Pragnie odpowiedzi, ale ja nie
potrafię jej udzielić, choć bardzo bym chciał.
–
Myślałam,
że było mu ze mną dobrze.
Odkładam
torebkę z lodem na stolik przy łóżku, odwracam się z powrotem do
niej i
ujmując
jej twarz w dłonie, zapewniam:
–
Obiecuję,
że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby poznać odpowiedzi na
twoje
pytania.
Znajdziemy go.
–
A
co, jeśli on nie chce, żebym go znalazła?
–
Nieważne
czego on chce. Nie ma w tej kwestii nic do gadania.
To
nie jest kobieta, którą znam. Stała się zupełnie inną osobą.
Mogła mnie mamić i
oszukiwać,
ale zawsze miała w sobie hart ducha, którego nie da się udawać.
Za fasadą kłamstw ta część niej była prawdziwa, ale teraz
zagubiła się gdzieś w jej sponiewieranym ciele.
Zmieniając
pozycję, wydaje z siebie zduszony, bolesny jęk.
–
Może
weźmiesz gorącą kąpiel?
–
Po
co? Zgnilizna pozostanie zgnilizną.
–
Bzdura
– odpowiadam ostro. – Zgnilizna cię dotknęła, ale nie jesteś
nią
przesiąknięta.
Poza tym zaproponowałem kąpiel, żebyś ulżyła sobie w bólu, a
nie po to, żebyś się umyła. – To tylko w połowie prawda.
Chciałbym ją oczyścić, zmyć z niej cały brud, którym skalał
ją ten worek gówna. Chcę usunąć jego ślady z jej skóry, bo na
samą myśl o nim robi mi się niedobrze. Chcę otulić ją całą
swoim ciałem i zapachem, sprawić, że będzie smakowała i
pachniała jak ja. To prymitywna, zwierzęca potrzeba oznaczenia jej
jako swojej własności, wzięcia w posiadanie każdej cząstki jej
ciała oraz duszy. Przyciągam ją ku sobie, a po chwili przyciskam
wargi do jej ust w łagodnym pocałunku, podczas gdy naprawdę mam
ochotę chłonąć ją całą, nasycając się jej ciałem – ale
jest zbyt krucha. Jej oddech na moim języku sprawia, że przeszywa
mnie dreszcz, a mój puls przyspiesza. Muszę całą siłą woli
powstrzymywać pragnienie, żeby cisnąć ją na materac, rozchylić
jej uda i głęboko zanurzyć w niej mojego kutasa. Chciałbym
przerżnąć ją tak mocno, że poczułaby to w kościach. Zmuszam
się, żeby się odsunąć. Chwytam ją za kark, biorąc głęboki
wdech, a potem powoli wypuszczam powietrze.
–
Tęskniłam
za twoim smakiem. – Próbuję się uspokoić, ale jej słowa nie
ułatwiają mi zadania.
–
Chciałbym
więcej niż tylko poczuć twój smak, ale nie mogę teraz być tak
samolubny w stosunku do ciebie. Nie dam rady zapanować nad sobą i
zrobię ci krzywdę. Wstaję z łóżka i idę napuścić wody do
wanny, a potem wracam do Elizabeth. – Daj mi ręce. – Pomagam jej
wstać. – Unieś ramiona.
Rozbieram
ją powolnymi ruchami, uważając, żeby nie sprawić jej bólu.
Kiedy już stoi przede mną naga, szybko zdejmuję własne ubrania,
po czym prowadzę ją do łazienki. Pierwszy wchodzę do wanny i
przytrzymując Elizabeth, pomagam jej wejść. Siada między moimi
nogami z grymasem bólu na twarzy, opierając się plecami o moją
klatkę piersiową. Patrzenie na jej ciało przychodzi mi z trudem.
Już same siniaki wystarczą, żeby krew zagotowała mi się w
żyłach, a żołądek związał w supeł od wzburzonych emocji. Na
jej lewej piersi widnieje nierówny ślad po ugryzieniu, którego nie
zauważyłem zeszłej nocy pod prysznicem.
–
O
co chodzi? – pyta, podnosząc na mnie wzrok. – Co się stało?
–
Co
masz na myśli?
–
Nagle
zrobiłeś się spięty.
–
Przepraszam…
ja tylko… – zaczynam, szukając jakichś delikatnych słów.
–
Tylko
co?
Ale
delikatność nie przychodzi mi łatwo, więc decyduję się na
szczerość.
–
Chciałbym
usunąć te wszystkie ślady. Wszystkie, które nie są ode mnie.
–
Zawsze
będę miała na sobie ślady cudzego dotyku. Tak było, jest i
będzie.
–
Oddałbym
wszystko, żeby się ich pozbyć – mówię, wiedząc już, że
blizny na jej
plecach
i nadgarstkach są dziełem jej przybranego ojca.
–
Nie
możesz zmienić mnie w coś, czym nie jestem, wiesz?
–
Nie
traktuję cię jako obiektu działalności charytatywnej, jeśli do
takiego wniosku
doszłaś
– burczę z irytacją.
–
I
nigdy mnie tak nie traktowałeś? Nawet na początku?
–
Nie.
Nigdy nie litowałem się nad tobą.
–
Skoro
to nie litość, to w takim razie, co?
–
To
skomplikowane. Nie rozumiem ciebie ani tych twoich uzasadnień dla
wszystkich
okropności,
które zrobiłaś. Wiem tylko, że muszę mieć nierówno pod
sufitem, żeby cię kochać – a przecież cię kocham, do cholery.
Próbowałem z tym walczyć, ale na próżno.
–
A
to, co mówiłeś zeszłej nocy? Że wciąż mnie nienawidzisz?
–
To
prawda.
Spuszcza
wzrok, ale ja z powrotem przyciągam jej uwagę, mówiąc:
–
Kocham
cię, Elizabeth.
–
Naprawdę?
–
Oczywiście,
że tak. Przecież zabiłem dla ciebie.
Zaciekawiły mnie te dwa rozdziały, więc bardzo prawdopodobne, że sięgnę, po tę książkę.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Zdecydowanie warto ją przeczytać :)
Usuń