piątek, 22 lutego 2019

Kate McCarthy
Walcząc o odkupienie “
[PATRONAT MEDIALNY]



Czasami są takie historie, które się przeczyta, książkę odłoży na bok i po jakimś czasie się o niej zapomina, ale są również takie, które chwytają za serce i wyryją się w pamięci. Według mnie właśnie taką historią jest “Walcząc o odkupienie “. Zazwyczaj po przeczytaniu książki od razu siadam i piszę recenzję, żeby nic mi nie umknęło, tak w tym wypadku potrzebowałam chwili dla siebie i ciszy, żeby wszystko sobie poukładać w głowie, miałam natłok myśli i nie potrafiłam zebrać wszystkich do kupy. Zastanawiać by się mogło dlaczego? Dlatego, że ta książka wywarła we mnie tak wiele emocji, że musiałam się po niej pozbierać. Powiem szczerze, że kiedy przeczytałam opis z okładki nie wywarło to na mnie jakiegoś efektu “WOW”, ale pomyślałam sobie, że przecież jeszcze nigdy nie czytałam historii o żołnierzu na wojnie, tak więc czemu nie zobaczymy, co wymyśliła autorka i wiecie, co? Nie żałuję tego, że po nią sięgnęłam, nigdy bym się nie spodziewała, że ta książka będzie tak dobra. Jedno wiem na pewno, że musicie ją koniecznie przeczytać.
To by było na tyle ze wstępu, a teraz pozwólcie mi, że trochę Wam przybliżę zarys fabuły i przytoczę mój ulubiony cytat.

Zawsze cię kochałem. Od chwili, gdy szłaś po schodach do szkoły i upadłaś. Nigdy nie przestanę. Będę cię kochał dłużej, niż żyją gwiazdy. “

Ryan Kendall od zawsze chciał zostać żołnierzem i uciec z domu, w którym przechodził piekło. Kiedy poznaje Finlay i Jake’a Tannerów, to właśnie w ich domu odnajduje oazę spokoju, miłości i opiekuńczości. Z biegiem czasu, jak cała trójka dorastała, Ryan zaczął zwracać większą uwagę na Fin. Dziewczyna była jego światłem i nadzieją. Jednak, mimo że był w niej zakochany, nie dopuszczał tego do siebie i nie mógł sobie pozwolić na żaden związek, ponieważ wiedział, że wyjedzie.
Jako dziewiętnastolatek wstępuje do Australian Army wraz z bratem Finlay, gdzie po intensywnych szkoleniach staje się żołnierzem elitarnej jednostki SASR i zostaje wysłany na misję do Afganistanu wraz ze swoim oddziałem, gdzie podejmuje się niebezpiecznych misji.
Po sześciu długich latach, w których walczył, zabijał, ratował ludzi i przeszedł przez piekło, wraca, wystarczy tylko jedno spojrzenie na Fin i zdaje sobie sprawę z tego, że nie może bez tej dziewczyny żyć. Jednak czasem miłość nie wystarcza, aby zabliźnić wszystkie rany.

Była niesamowicie piękna, obezwładniająca niczym cios w brzuch. Mimo że z oczu płynęły jej łzy, śmiała się tym śmiechem, który nawiedzał go w snach. Ujrzenie go na jawie zaparło mu dech w piersiach. “

Czy takiego mężczyznę, jak Ryan da się uleczyć?
Czy w końcu ta dwójka zazna prawdziwego szczęścia?

Zdecydowanie i nieodwracalnie jestem w tej historii zakochana, to totalny rollercoaster emocjonalny. Autorka przedstawiła nam historię dwójki ludzi, którzy od małego darzyli się pięknym uczuciem, lecz po części niespełnionym, ale czy tak będzie do końca? Zagwarantować Wam mogę, że ta książka wyciśnie z Was łzy nie raz, a kilkakrotnie więc koniecznie przygotujcie sobie dużą paczkę chusteczek, mimo że ta opowieść jest bolesna, to uwierzcie mi, że warta tych wszystkich łez.
Walcząc o odkupienie “ to historia o nieśmiertelnej miłości złamanego żołnierza i kobiety, która zawsze była w jego sercu. Pani McCarthy przybliżyła nam na swój sposób, jak wygląda życie na wojnie i tęsknota za bliskimi. Czytałam tę książkę na dwa razy, bo niektóre sceny były tak smutne, że nie potrafiłam pohamować łez i zabrać się ponownie za czytanie. W szczególności jedna scena mnie poruszyła, że o trzeciej w nocy podczas czytania siedziałam i nie płakałam, tylko wyłam. Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić, co ludzie czują, kiedy ktoś im bliski jedzie na wojnę i muszą się z nim pożegnać nie wiedząc, czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczą i czy to nie jest przypadkiem ich ostatnie pożegnanie. Ta książka jest tak wspaniała, że nie potrafię tego wyrazić, jak bardzo. Bolało mnie serducho, kiedy obserwowałam cichą niewypowiedzianą miłość Ryana do Fin, która trwała przez całe jego dzieciństwo i okres dorastania. Nie umiem nawet wyrazić, ile odczuwałam różnych emocji w trakcie czytania. Czułam całą sobą, każde jedno słowo zawarte w tej książce. Moje serce trzepotało, ściskało się, waliło, a nawet czasem zatrzymywało. Kilkakrotnie zostałam rozbita emocjonalnie, ale autorka stopniowo składała mnie do kupy. Rzadko kiedy mi się zdarza, że gdy czytam, to wracam kilka stron wstecz, tak w tym przypadku robiłam to non stop i przeżywałam na nowo niektóre momenty. Pani McCarthy w swojej opowieści zawarła historię, która rozgrywa się na przestrzeni kilku lat, która się posuwała naprzód i jednocześnie zwalniała, ale także podkreślała wszystkie ważne elementy ich życia.

Bardzo podobał mi się styl autorki, który jest prosty, opisowy i fascynujący, przez co czułam się tak, jakbym stała obok bohaterów i przyglądała się im z bliska. Każda jedna scena, którą czytałam, ożywała w moim umyśle. Uwielbiałam to, że mieliśmy możliwość poznać myśli Fin i Ryana, dzięki czemu mogłam całą sobą poczuć z nimi więź, dowiedzieć się co ich uszczęśliwia, a co przytłacza. Ich postacie były takie prawdziwe i wyraziste . Zdecydowanie mogę stwierdzić, że Ryan i Fin byli prawdziwymi bratnimi duszami.

Gdy jesteś blisko, zatracam się w tobie, w twoim uśmiechu, twoich oczach, sercu. I choć nigdy nie byliśmy razem, zawsze byłaś moja. Nawet jeśli nie uda mi się ciebie zatrzymać, pozostaniesz moja. “

Co do postaci drugoplanowych to wszystkich ich uwielbiałam, ale największą sympatią darzyłam Jake’a brata Fin i Kyle’a, którzy tej historii dodali humoru i uroku. W ogóle te opisy wojny, bazy i całego oddziału były naprawdę realne, że zamykając oczy, byłam w stanie usłyszeć rzucane rozkazy, padające strzały i wybuchy. Z ręką na sercu mogę stwierdzić, że ta książka zalicza się do jednej z moich ulubionych, do której będę non stop powracać i na nowo przeżywać historię Finlay i Ryana.

Podsumowując “Walcząc o odkupienie “ to historia o poświęceniu, wojnie, stracie i prawdziwej przyjaźni. To również opowieść o rezygnacji z miłości i cierpieniu, dzięki któremu pewien człowiek zrozumie, że najcięższą walkę, jaką musi stoczyć, to walka o samego siebie. Czy mu się to uda? Tego dowiecie się, czytając tę piękna opowieść, do której Was gorąco zachęcam i z całego serducha polecam.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji i możliwość objęcia patronatem medialnym dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.


środa, 20 lutego 2019


Alicja Sinicka - „Winna”


„Czuję się bezsilna, słaba, czasem sfrustrowana i zła. Oto stan, w którym tkwię od dziewięciu lat. Destrukcyjne poczucie winy.”

Wendy Palmer to dwudziestopięcioletnia pani psycholog, od dziewięciu lat nosi na swoich barkach ogromny ciężar, obarcza siebie winą za śmierć swojego brata Ethana, który zginął w wypadku samochodowym, w którym oboje brali udział. Czuje się winna, ponieważ zdradził ją chłopak, którego bardzo kochała. Pewnego poranka chcąc uniknąć spotkania ze swoim byłym, umknęła przed nim do kawiarni, w której poznaje tajemniczego mężczyznę - Jima.
„Jedna chwila może zmienić całe życie. Najgorsze jest to, że człowiek nigdy się jej nie spodziewa. Budzi się jak zwykle rano, nie wie, że to właśnie dziś. Dziś wszystko zacznie biec w innym kierunku niezależnie od woli zainteresowanego. Czasem myślę, że obok mojego łóżka mogłaby stać mała czerwona lampka, która zapałałaby się tuż po tym, gdy otworze oczy, wysyłając prosty komunikat ''To dziś, Wendy''. Dziś wszystko się zmieni. Wówczas ostrożnie stawiałabym kroki wyczulona na każdy, nawet najmniejszy kamyczek.”
Kim tak naprawdę jest Jim?
Jakim jest człowiekiem?
Jakie tajemnice skrywa?
Co grozi bliskim Wendy?
„Wszystko, co zrobił, miało dla mnie znaczenie, przy każdym jego geście, zadawałam sobie pytanie: „Winna czy niewinna?”.
Przestał nosić kluczyki w kieszenie marynarki: winna.
Nie chciał pomóc mi wybrać samochodu w salonie, gdy w końcu odważyłam się wrócić za kółko: winna.
Przytulił mnie szczerze, gdy okazało się, że guz macicy mamy jest łagodny: niewinna.
Uśmiechnął się, gdy pokazałam mu świadectwo ze świetnymi ocenami na zakończenie liceum: niewinna.
'”Ona zawsze robi co chce” wypowiadane milion razy przy każdej możliwej okazji: winna, winna, winna.”
Alicja Sinicka to autorka, która zadebiutowała na polskim rynku powieścią „Oczy Wilka” ja swoją przygodę z twórczością tej Pani rozpoczynam od drugiej propozycji pt. „Winna”, której premiera odbyła się kilka dni temu. Jako że jestem typowo okładkową sroką, gdy ją ujrzałam, wiedziałam, że muszę ją mieć. Byłam bardzo zaintrygowana tym, co znajdę w środku. W momencie, gdy zaczęłam czytać, spodziewałam się romansu, zakończenie starego związku z niewiernym mężczyzną i rozpoczęcie nowego z przystojniejszym i bardziej wartościowym, który jest godzien uczucia swojej wybranki. Chłonęłam tę książkę z ogromną ciekawością, linijka po linijce, kartka po kartce, coraz bardziej zbita z tropu, bo z każdą kolejną stroną historia ta, zaczęła zmierzać w całkowicie inną stronę, z romansu przechodziła w sensację, no tego to się kompletnie nie spodziewałam, było to znakomite i przyjemne zaskoczenie, w życiu nie powiedziałabym, że autorka w taki sposób poprowadzi akcję.

Autorka pisze stylem prostym i spójnym, a każdy wątek rozwija i pozostawia z nutką tajemnicy i intrygi. Narracja prowadzona jest jedynie z punktu widzenia Wendy i chociaż jestem zwolenniczką narracji wieloosobowych, to uważam, że ta tutaj idealnie pasuje, ponieważ nie poznajemy od razu zakończenia tej historii i tego, co kto kombinuje, ani co nimi kieruje. Postacie są ukształtowane na bystre i sprytne bestie i ja niejednokrotnie miałam wątpliwości co do ich intencji. Wendy to osoba początkowo bardzo zagubiona, z jednej strony nie ma się co dziwić, po tym, co przeszła, jednak dzięki spojrzeniu Jima na świat i życie ona sama w pewien sposób przechodzi odmianę i zaczyna patrzeć na wiele aspektów swojego życia z całkowicie innej perspektywy. Dość dużą zagadką od samego początku był dla mnie Jim, ale także Warren autorka tak ich ucharakteryzowała, że prawie do samego końca miałam wątpliwości, kto jest tym złym, a kto dobrym, jakie intencje nimi kierują. W ich przypadku Pani Alicja nieźle wprowadziła mnie w błąd :)
Napomknę jeszcze tylko słówko o tytule „Winna”, który tym samym jest motywem przewodnim książki. Jest w idealny sposób wykorzystany i do głębi tematem wyczerpanym.

„Winna” to niesamowicie ciekawy i zaskakujący romans połączony z wątkiem sensacyjnym, który mi bardzo przypadł do gustu. Z ogromną przyjemnością w przyszłości powrócę do tej książki, ale również sięgnę po kolejne propozycje Pani Sinickiej, ponieważ spodobał mi się styl, jakim pisze i to jak prowadzi fabułę. Ja jestem tą historią oczarowana i przyznam się szczerze, że troszkę żałuję, że jest to jednotomowa powieść, ponieważ chciałabym teraz po przeczytaniu odczuć Wendy, poznać bliżej postać Warrena i Jima. A Was gorąco zachęcam do przeczytania tej powieści, gwarantuję, że warto!!

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.



poniedziałek, 18 lutego 2019

Adriana Rak 
“Marokańskie słońce”
[Patronat medialny] 



Jesteśmy dwoma różnymi osobami z dwóch kompletnie innych światów, których na dłuższą metę nie da się pogodzić.”

Dwudziestodwuletnia Marysia mimo tak młodego wieku przeszła w swoim życiu naprawdę wiele. Do tego zakończyła kilkuletni związek z chłopakiem, który wylądował w więzieniu. Mając wszystkiego serdecznie dość, postanawia wyjechać do ciotki mieszkającej w Hamburgu. W oczekiwaniu na lot poznaje młodego pilota, który od razu zwrócił na nią uwagę.
Bilal po ciężkim rozstaniu, nie szukał miłości, ale kiedy zobaczył piękną Polkę, to wiedział, że dziewczyna zawróci mu w głowie, ale Marysia na samym początku nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Jednak po czasie ich znajomość zmienia się w romans, który nie może się zakończyć happy endem, o czym już wkrótce  będą musieli się brutalnie przekonać.

Czy zderzenie dwóch różnych kultur będzie mogło stworzyć normalną relację?
Czy związek pięknej Polki z Marokańczykiem ma szansę przetrwać?
Czy różnice kulturowe im na to pozwolą?

To moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i powiem szczerze, że ta historia poruszyła moim serduchem. Bardzo się cieszę, że sięgnęłam po “Marokańskie słońce“. Mimo że książka ma zaledwie 195 stron, to jest tu zawartych tyle emocji, które odczuwamy całym sobą. Pani Rak przedstawiła nam cudowną historię dwójki ludzi, którzy przypadkowo się spotkali i szaleńczo w sobie zakochali. Jednak na ich drodze pojawiła się przeszkoda w postaci religii, kultury i zwyczajów. Czy według Was, taki związek ma szansę przetrwać? Ja uważam, że ma. Z własnego doświadczenia o tym wiem, ponieważ jestem w związku z muzułmaninem od 10 lat. Wyznajemy dwie różne kultury i potrafimy to wszystko pogodzić. Dlatego w jakimś stopniu czuję więź z Marysią. Zdradzę Wam, że pisząc tę recenzję, przebywam w kraju, w którym się urodził i wychował mój mąż, ale dosyć o mnie. Wracając do lektury, kiedy skończyłam czytać książkę, byłam zła, że to wszystko się tak zakończyło, bardzo kibicowałam Bilalowi i Marysi, ale niestety czasem miłość nie wystarcza do stworzenia związku. Jak dla mnie bohaterzy się poddali, za słabo o siebie walczyli, czasem miałam ochotę potrząsnąć Bilalem, żeby wziął się do kupy i zawalczył o Marysię, ale po pewnej sytuacji stracił mój szacunek.

Co, do fabuły to była świetnie przedstawiona, chociaż troszkę to wszystko za szybko się działo. Uważam, że autorka mogła tę historię bardziej rozbudować, ale to tylko jeden minusik. Bardzo mi się podobało to, w jaki sposób Pani Rak opisała Maroko, dzięki czemu dostaliśmy namiastkę tego, jak ten kraj wygląda i jakie tam  panują rządy.

Kiedy spacerowaliśmy po Medynie, zauważyłam, że składa się ona głównie z wielu zawiłych uliczek, które mogłyby stanowić niezły labirynt. Poza tym niemalże na każdym kroku mijaliśmy jakąś kawiarenkę lub małą restaurację, gdzie serwowano typowe arabskie przekąski. “

Styl, którym się posługuje autorka jest lekki, spójny i opisowy, mamy tu punkt widzenia zarówno Marysi, jak i Bilala, co bardzo mi się podoba. Byłam bardzo ciekawa, co oni myślą, jak widzą swój związek i co na to wszystko ich bliscy.

Podsumowując “Marokańskie słońce “ to piękna i zarazem smutna opowieść o trudnej miłości, która pokazuje i opowiada o tym, jak życie potrafi być niesprawiedliwe, jak różnice kulturowe mogą wpłynąć na rozwijającą się relację pomiędzy chrześcijanką a muzułmaninem. Szczerze polecam Wam tę książkę, ja osobiście lubię czytać takie historie i myślę, że i Wam się spodoba.


Kasia


Za egzemplarz do recenzji i możliwość objęcia patronatem medialnym dziękuję Wydawnictwu WasPos.



piątek, 15 lutego 2019


ALY MARTINEZ - „WALCZĄC Z CISZĄ”
[PATRONAT MEDIALNY]

„Dla większości ludzi dźwięk jest pojęciem abstrakcyjnym. Spędzamy całe życie, próbując odciąć się od szumu, żeby móc skupić się na tym, co uważamy za ważne. Ale co, jeśli jasność umysłu zostaje przepłacona zupełną ciszą i ten niewyraźny szmer w tle staje się czymś, za co oddałoby się wszystko?”
Till Page od najmłodszych lat był wojownikiem. Wychowując się w patologicznej rodzinie, w której rodzice niewiele brakowało, a wylądowaliby w więzieniu, pozostawiając swoje dzieci na pastwę losu. Każdego dnia musiał walczyć o to, aby on i jego dwóch młodszych braci, z powodu braku opieki,nie trafili do rodzin zastępczych. Nie miał nic, co mógłby uznać za swoje, do dnia, gdy spotkał Elizę Reynolds, która znajdowała się w podobnej sytuacji i stała się dla niego jedynym światłem nadziei, w tym okrutnym otaczającym go świecie. Nie spodziewał się, że będzie to miłość jego życia. W bardzo młodym wieku dostaje kolejny potężny cios od losu.
„Leżałem jeszcze przez chwilę, opłakując swoją stratę, lecz nie żałowałem, że podjąłem to ryzyko. Nawet jeśli z czasem miała o mnie zapomnieć, na zawsze będę miał jedną noc, kiedy na krótką chwilę, moja fantazja zmieniła się w rzeczywistość – świat, w którym Eliza stała się moja. Kiedy już mogłem wyślizgnąć się z jej uścisku, podszedłem do okna i wciągnąłem sztalugę – prezent z okazji zakończenia liceum.”
Czy spełni swoje marzenia i dostanie szansę na zostanie zawodowym bokserem?
Czy Till przeniesie się ze świata fantazji do rzeczywistości i stworzy z Elizą normalny związek?
A może kobieta ulokuje swoje uczucia w innym mężczyźnie?

W końcu przegrał walkę.
Zatapiając twarz w mojej szyi kompletnie stracił nad sobą kontrolę. Przylgnął do mnie z trzęsącymi się ramionami. Nie wiedziałam czy z jego oczy płyną łzy, ale jego ciało uległo wyniszczeniu. Nie przyznałby się do tego, lecz wydawało mi się, że to nie przez smutek, tylko przez strach. Byłam bezsilna, ale trzymałam go najmocniej jak mogłam i szeptałam słowa otuchy...”
Aly Martinez matka czworga szalonych dzieciaków, bestsellerowa autorka „USA Today”. W momencie, gdy zobaczyłam w zapowiedziach debiut tej autorki na polskim rynku i po przeczytaniu opisu „Walcząc z ciszą”, wiedziałam, że muszę ją mieć. Czego się po niej spodziewałam? Lekkiego romansiku dla uprzyjemnienia wieczoru. A co otrzymałam? Przepiękną powieść pełną miłości, bólu, strachu i wsparcia, ale także o nadziei i sile marzeń, że pomimo przeciwności losu trzeba brać od życia wszystko, co ma nam do zaoferowania.

Początkowo, gdy zaczynałam czytać tę książkę, spodziewałam się, że będzie to historia o światowej sławie bokserze, z kobietami na pęczki, który gdzieś tam przez przypadek pozna swoją jedną jedyną wybrankę serca podczas jakiegoś swojego gwiazdorskiego kryzysu. Nie macie pojęcia, jak bardzo się myliłam. Głównych bohaterów, czyli Tilla i Elizę poznajemy, gdy mają po 13 lat. Dwoje dzieci zdanych na samych siebie, bez jakiegokolwiek wsparcia, zainteresowania ze strony swoich rodziców, którzy mają ważniejsze sprawy na głowie, niż opieka nad dziećmi. Praktycznie od pierwszego spotkania stają się oni dla siebie taką bezpieczną przystanią, ponieważ życie nie jest dla nich łaskawe i mają bardziej pod górkę, niż z górki. Podobało mi się to, że ich miłość kwitła, dojrzewała z każdą wspólnie spędzoną chwilą, chociaż przyznam szczerze, że było kilka momentów, w których miałam ochotę nakrzyczeć na Tilla i powiedzieć mu „kurcze, weź się chłopie w końcu w garść!! Dorośnij!!”. Autorka świetnie ucharakteryzowała tu postać Elizy, która była głosem rozsądku, oparciem zarówno dla Tilla, jak i jego dwóch młodszych braci Quarry'ego oraz Flinta, zawsze znajdowała odpowiednie słowa, aby podnieść na duchu całą trójkę, jednak kiedy trzeba było nawrzeszczeć, tak też robiła i nie przebierała wtedy w słowach.

Jaka jest ta książka? Przede wszystkim piękna. Pełna miłości i nadziei na lepsze jutro i wyrwania się z tego okrutnego świata. Były momenty, które powodowały, że zanosiłam się ze śmiechu, by za chwilę łzy rozpaczy i smutku zalewały mi twarz całymi strumieniami. Bardzo Was zachęcam do przeczytania tej książki, ponieważ uważam, że jest to pozycja, obok której nie można przejść obojętnie. A ja jestem bardzo wdzięczna wydawnictwu, że zdecydowało się wydać tak wspaniałą i poruszającą historię.

Pssst.... Z niecierpliwością wyczekuję drugiego tomu serii „On the Ropes”, ponieważ chcę poznać bliżej osobę środkowego z braci - Flinta.

Polecam Wam ją bardzo!!

Paula

Za możliwość przeczytania i objęcia patronatem książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe. 


środa, 13 lutego 2019



Meghan March
“Król bez skrupułów”


“Króla…” już jakiś czas temu przeczytałam po angielsku i byłam naprawdę pod wrażeniem tej książki. Jakim dla mnie było zachwytem, kiedy Editio Red postanowiło wydać u siebie tę trylogię. Czytam sporo książek w języku angielskim i bardzo się cieszę, że również mogę, niektóre z nich przeczytać w moim ojczystym języku.
Teraz przybliżę Wam nieco fabułę tej historii i to, co o niej myślę :)

Keira Kilgore stoi na czele destylarni produkującej najlepszą whisky według Irlandzkiej tradycji w Nowym Orleanie. Destylarnia ta należy do jej rodziny od czterech pokoleń i to dziedzictwo jest dla niej wszystkim. Była mężatką, ale niestety nieszczęśliwą, do tego jej mąż Brett, który ją zdradzał, zmarł, zostawiając z długiem, opiewającym na pół miliona dolarów. Kobieta jest załamana, bo osoba, która się upomina o spłatę długów to nie nikt inny tylko sam Lachlan Mount —  Król Nowego Orleanu, z którym się nie zadziera. To ktoś, kogo wierzcie mi, nie chcielibyście poznać w swoim życiu ani przedstawić rodzicom. Ten człowiek rządzi dosłownie wszystkimi, a dług to dług, który trzeba spłacić i nie ma się prawa tego odmawiać najbardziej przerażającemu człowiekowi w Nowym Orleanie. Tylko cena jest zbyt wysoka, bo tego, co zażądał Mount, dla Keiry jest przerażające. Jak może ofiarować siebie w zamian za dług, ale czy ma inne wyjście?

“To katastrofa.
Nie mogę tego zapłacić.
Mount wie, że nie mogę tego zapłacić.
Ale jest coś, co gotowy jest przyjąć w zamian.
Na drżących nogach obchodzę biurko i padam na krzesło.
Ciebie.”

Co zrobi kobieta?
Czy Keira się podda i ofiaruje Mountowi siebie, a może wybierze ucieczkę?

Cóż mogę powiedzieć, to jest kompletny sztos. Książka wciąga już od pierwszych stron, że nie sposób jej odłożyć. Jak tylko zaczniecie czytać, czas się nie będzie dla Was liczył, tak się wciągniecie w fabułę, że sekundy, minuty, godziny po prostu zlecą nie wiadomo kiedy, a cała Wasza energia się skupi na tej historii. To moje pierwsze i na pewno nie ostatnie spotkanie z twórczością Meghan March i zdecydowanie mogę stwierdzić, że autorka wie, jak poprowadzić świetnie fabułę wplatając w nią mroczność, tajemniczość i akcję. Bardzo podoba mi się styl autorki, którym operuje, to jak stworzyła swoich bohaterów, jak opisywała wszystko, co się między nimi działo, ich charaktery, nawet odzywki między sobą, które czasami były wręcz śmieszne. Jedynym minusem tej książki jest to, że mamy zaledwie tylko trzy rozdziały z punktu widzenia Lachlana, które do tego są króciutkie. Niemniej jednak ta opowieść jest bardzo, ale to bardzo interesująca, ekscytująca i gorąca. Chemia pomiędzy Keirą a Mountem była wprost namacalna i szalenie szalona :D Pani March połączyła odpowiednią ilość romansu i akcji przez co uzyskała świetną historię. Podobało mi się również to, jak rozwinęła napięcie seksualne, ale także wzajemną emocjonalną atrakcję między tym dwojgiem.

“Wmawiam sobie, że kręci mi się w głowie dlatego, że oddycham nierówno i nie ma to nic wspólnego z jego obecnością.”

Postać Keiry bardzo przypadła mi do gustu, nie jest jakąś pustą lalunią, tylko prawdziwą babką z jajami, potrafiła się przeciwstawić Mountowi, chociaż wiedziała, że igra z ogniem, nie bała się odpyskować dominującemu mężczyźnie, jest twarda i silna. Co do Lachlana to jest to mężczyzna rządzący żelazną ręką, zimny, dominujący i bardzo seksowny. W swojej branży jest bezwzględnym i okrutnym skurczybykiem, który eliminuje wszystko, co mu staje na drodze. Naprawdę nie chcielibyście kogoś takie spotkać w swoim życiu, bo to by oznaczało, że wpadliście w poważne tarapaty.

Zabrakło mi trochę tego świata mafii, bo niby był, ale praktycznie mało opisany, a ja lubię w książkach różne mafijne potyczki i mam nadzieję, że ten aspekt będzie bardziej rozwinięty w dwóch kolejnych tomach. W tej części autorka pozwala nam poznać bliżej Keirę, a o Mouncie ciągle mało wiemy i oczekuję, że w drugiej części Pani March pozwoli nam go poznać bliżej. Co do zakończenia to jest to totalna bomba, która sprawi, że nie będziecie się mogli doczekać książki numer dwa.

Podsumowując “Król bez skrupułów” to super seksowna, trzymająca w napięciu historia, mimo że książka nie jest zbyt obszerna i praktycznie do przeczytania w jeden wieczór. Myślę, że osoby, które lubią w książkach dominujących facetów, będą z tej pozycji zadowoleni. Ja nią jestem zachwycona, szczerze polecam i oczywiście nie mogę się już doczekać “Niepokornej królowej”, czyli drugiego tomu z trylogii Mount :)

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Editio Red.


 


sobota, 9 lutego 2019


SIERRA SIMONE - „AMERYKAŃSKA KRÓLOWA”

Greer Galloway jest wnuczką byłego wiceprezydenta. Wychowywana w otoczeniu polityków, prezydentów i pierwszych dam. W wieku 16 lat poznała tajemniczego wojskowego Asha, który zjawił się na jednym z przyjęć, w trakcie odbywanej przerwy pomiędzy misjami. Mężczyzna po tym jednym spotkaniu na długo pozostaje w pamięci i sercu Greer.

Wiele lat później Ash zostaje prezydentem i chce, aby przy nim zawsze była Greer. Prosi swojego najlepszego przyjaciela Embry'ego by poprosił kobietę, żeby spotkała się z Ashem. Nie wiedział, że wysłał do niej jej pierwszego i ostatniego kochanka.

„Za dużo się wydarzyło, by udawać, że wszystko jest po staremu. Zresztą, wcale tego nie chciałam. Chciałam tego bicia serca na myśl, że Ash mnie pragnie, każdego dnia. Chciałam tego nerwowego trzęsienia się dłoni na myśl, że znów go ujrzę. Chciałam tej głębokiej, swędzącej frustracji z powodu niemożności dotknięcia się, niemożności dojścia bez jego pozwolenia.”
Którego z mężczyzn wybierze Greer?
Czy tajemnica Embry'ego i Greer wyjdzie na jaw?
Czy Greer zostanie oficjalną partnerką prezydenta?

„Widząc ich w tym momencie, zdaję sobie sprawę, że wiedziałam od dawna. Może nie świadomie, ale ta wiedza tkwiła gdzieś głęboko we mnie, czekając na właściwy moment. Zazdrość jest słowem o wielu aspektach. Jest czymś znacznie więcej, niż wydaje się z zewnątrz, skomplikowanym równaniem emocji i kompromisów. A ja przeżywam je wszystkie naraz.
Czuję ulgę, że nie jestem jedyną osobą w tym trójkącie, która ma sekrety. Jestem przerażona, co będzie dalej.”

Sierra Simone amerykańska autorka wielu bestsellerowych książek, była bibliotekarką, dzięki czemu poświęcała wiele czasu na czytanie romansów. „Amerykańska królowa” to moja pierwsza styczność z twórczością autorki, chociaż na moim regale znajdują się inne jej książki napisane w duecie z Laurelin Paige - „Gwiazdor” i „Gliniarz”, jak wcześniej miałam wątpliwości i za każdym razem odkładałam te propozycje na później, tak teraz wiem, że muszę nadrobić zaległości jak najszybciej. Bardzo przypadł mi do gustu styl pisania autorki, który jest lekki i przyjemny, a akcję prowadzi tak, że ani chwili nie ma nudy i potrafi zachęcić czytelnika, aby zagłębił się w przedstawioną historię. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tamtych dwóch książek nadal pozostanę w tym samym przekonaniu.

Przedstawieni tu bohaterowie mają w znakomity sposób utworzone charaktery, każdy z nich ma coś na sumieniu, ale również każdy jest skrzywdzony, poraniony. Pierwsza z głównych bohaterek Greer, której życie kręciło się ciągle wokół polityki, bankiety, spotkania, była kimś w formie obserwatora i donosiciela dla swojego dziadka, na jednym z takich przyjęć poznaje Merlina, który przepowiedział parę rzeczy, sytuacji, które kobieta wzięła bardzo do siebie i w pewien sposób ją naznaczyły. Również dzięki tym przyjęciom poznaje Asha i Embry'ego. Uważam, że momentami była troszkę zbyt naiwna, ale również dodawało jej to uroku. Następnie Ash, oj ten Pan od razu przypadł mi do gustu, władczy, dominujący z ganiającymi go demonami z przeszłości, mający swoje potrzeby i pragnienia, a do tego jeszcze te tajemnice. A w całym tym trójkącie jako ostatni Embry wierny i oddany przyjaciel zarówno podczas służby wojskowej, jak i w późniejszym czasie, jako wiceprezydent.
Akcja książki przedstawiona jest na przełomie kilkunastu lat, począwszy od tego, jak Greer była siedmioletnim dzieckiem, do teraźniejszości. Cała historia kręciła się wokół przepowiedni i osoby Asha, Greer i w późniejszym czasie również Embry'ego. Jedynym maleńkim minusikiem jest narracja tylko jednoosobowa, poznajemy tutaj historię Greer, jej punkt widzenia i jej odczucia, brakowało mi tego, co przez cały ten czas przeszli i odczuli mężczyźni. Jestem ciekawa czy autorka przybliży nam w kolejnych częściach postacie chłopaków, czy pokaże nam wydarzenia wsteczne, gdy byli na misjach i co działo się po nich, co się stało, że połączyły ich tak silne więzy, ponieważ tutaj jest to napomknięte tylko ogólnikowo.

Przyznam szczerze, że ta książka to mocny erotyk, scen seksu tutaj nie brakuje, nie są one jakieś mocno brutalne, czytałam o wiele gorsze akty, jednak nie każdy lubi trójkąty, dlatego decyzja czy po nią sięgnąć zależy od waszego gustu, ja jednak uważam, że warto ją przeczytać, ponieważ mi się podobała i z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnego tomu o tytule „Amerykański książę” i tym samym poznam historię Embry'ego, obyśmy tylko nie musieli długo czekać ;)

Polecam

Paula


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.



środa, 6 lutego 2019


Melissa Darwood
“Gordian”



Kiedy zauważyłam “Gordiana” w zapowiedziach i na stronie autorki, byłam bardzo ciekawa tej książki. Gdy przeczytałam opis z okładki i to, że ta historia będzie pikantna, mroczna i mocno erotyczna, to pomyślałam: WOW czuję, że to będzie ogień. No i cóż po przeczytaniu tej opowieści po prostu brakuje mi słów, nawet teraz pisząc tę recenzję się śmieję. Czy to jest ten obiecany erotyk? Zdecydowanie nie. Czy jest to mroczna opowieść? Po części tak. Czy jest pikantna? Raczej powiedziałabym, że śmieszna. Ja broń boże nie chcę urazić autorki, ale Pani Melisso skąd Pani wytrzasnęła te teksty? To niby miał mówić dwudziestoczteroletni mężczyzna? Ja bym bardziej powiedziała, że to teksty chłopaków z gimnazjum, a po drugie miałam wrażenie, jakby ta książka została napisana przez osiemnasto/dwudziestolatkę, ale do rzeczy.

„Co do pierwszej kwestii – tak, mam na imię Gordian
i moje imię odmienia się przez przypadki.
Dostałem je po rzymskim Imperatorze – Marcusie Antoniusie Gordianusie.”

Gordian to dwudziestoczterolatek, który jest studentem inżynierii oraz trenerem sztuk walki. Dręczą go koszmary nie tylko te we śnie, ale i na jawie. Jego dzieciństwo nie należało do najlepszych, ponieważ doświadczył wiele krzywd ze strony ojca. Dopuszcza się poważnej zbrodni, która zaczyna go dręczyć i prześladować, praktycznie nie dając mu normalnie żyć. Kocha seks, który ogólnie rzecz biorąc, uprawia non stop, nie wdaje się w żadne związki, tylko interesuje go jedna relacja: zaspokojenie płci przeciwnej i siebie. W ten sposób również rozładowuje buzujące w nim emocje. Ma rozbuchane ego, twierdząc, że żadna mu się nie oprze. Jakie jest jego zdziwienie, kiedy do jego życia wkracza przyrodnia siostra — Kira. Dziewczyna z marszu stara się mu pokazać, gdzie jest jego miejsce, ale im bardziej go odpycha, tym bardziej on ma ochotę ją zdobyć.

„Na każdą znajdzie się sposób,
nawet na zakonnicę.”
 
 Jednak Kira została także poturbowana i naznaczona przez los, zmaga się ze swoimi demonami i trenuje kickboxing, który w pewien sposób pozwala jej uciec od problemów.

Czy Kira i Gordian się dogadają?
Czy dziewczyna w końcu ulegnie chłopakowi?
Czy dwoje poranionych przez życie ludzi powinno być razem?

Melissa Darwood to pisarka powieści dla kobiet i młodzieży, tworząca pod pseudonimem. Jej książki cechują lekki styl, charakterni bohaterowie, nieprzewidywalność fabuły i romantyczność. Do tej pory autorka wydała: “Larista”, “Guerra”, “Pryncypium”, “Luonto”, “Tryjon” i “Gordian — grzech”.

Od czego by tu zacząć hmmm… może od tego, że to moje pierwsze spotkanie z twórczością Pani Melissy i szczerze powiem, że nie mam pojęcia jak ocenić tę historię. Po “Gordianie” spodziewałam się naprawdę czegoś innego, jakiegoś dobrego erotyka, który ma również swoją mroczną stronę, tajemnice, a dostałam komedię erotyczną z wątkiem paranormalnym i cytatami z Pisma Świętego. Przepraszam, ale nie do końca rozumiem tą koncepcję: seks, no jest ta mroczność, muszę przyznać, ale nie jakaś aż bardzo mocno straszna, do tego cytaty z Pisma, dla mnie to trochę było nie na miejscu, żeby w taką książkę wplatać religię, ale to tylko moje osobiste odczucia. Jednak ma też swoje plusy, chociażby to, że dawno się tak nie uśmiałam podczas czytania. Według mnie ta opowieść nie jest erotykiem w żadnym wypadku, gdyby autorka się bardziej skupiła na tej drugiej części fabuły, którym nie jest seks, to wierzę, że  wyszłaby z tego całkiem fajna historia.

“...utwierdzam się w przekonaniu, że miłość to stara kurwa i nie chcę mieć z nią nic wspólnego”

Gordiana nie polubiłam już za samo jego zachowanie, za przedmiotowe traktowanie dziewczyn. Niby od razu stawiał sprawę jasno, nie uznawał miłości, ale mimo wszystko był z niego dupek. Uważam, że jego postać wcale nie jest męska ani nie była ucieleśnieniem kobiecych marzeń, taki z niego chłystek i erotoman, którego bym omijała szerokim łukiem. De facto dręczą go koszmary, które naprawdę się na nim odbijają, nie żałuje tego, co zrobił, ale płaci za to wysoką cenę. Co do Kiry to dziewczyna jest trochę dziwna, ale podoba mi się to, że nie pozwala sobie w kaszę dmuchać. Ma cięty języczek i sama potrafi o siebie zadbać.

Co do postaci drugoplanowych to bardzo polubiłam matkę, babcię i ojczyma Gordiana, którzy zostali w bardzo fajny sposób przedstawieni, w szczególności jego matka, która odgrywa tu ważną rolę. Język, jakim operuje autorka, jest sprośny i wulgarny, było to śmieszne, ale miejscami bardzo irytujące. Plusem tej powieści jest to, że czyta się ją naprawdę szybko. Podobało mi się przekomarzanie pomiędzy bohaterami i to jak Kira nie ulegała czarowi Gordiego.
Czy jeszcze kiedykolwiek sięgnę po jakąś książkę Melissy Darwood? Oczywiście, że tak, nie mam zamiaru oceniać jej twórczości tylko po jednej przeczytanej książce. Nawet sięgnę po drugą część “Gordiana”, bo końcówka jest naprawdę mocna i bardzo, ale to bardzo mnie zaintrygowała.

A na koniec muszę jeszcze przytoczyć jedną sytuację, która mnie rozbawiła :D :D :D

“ – To nie moja siostra.
– To o co chodzi?
– O nic.
– Przecież widzę, stary. Chyba mogę z nią pójść do lasu albo parku?
Posiedzieć, pogadać na łonie natury.
– Na łonie natury… – prycham – A co wy, jakimiś pieprzonymi łosiami jesteście?”

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłemu. 

Wydawnictwo NieZwykłe

wtorek, 5 lutego 2019


Pepper Winters
“Korona kłamstw”



Powiem szczerze, że czekałam na tę książkę z niecierpliwością, kiedy to w końcu będę się mogła do niej dopaść. Po przeczytaniu “Łzy Tess” miałam nadzieję, że po raz kolejny dostaniemy świetną historię. Czy tak było?
Tego dowiecie się, czytając tę recenzję i tym samym moją osobistą opinię na temat tej książki. Jeszcze pozwolę sobie tylko dodać, że okładka “Korony…” jest po prostu: I.D.E.A.L.N.A.

“Dzisiaj po raz pierwszy w życiu poddam się moim pragnieniom i potrzebie wolności.
A jutro skończę z tymi dziecięcymi smutkami i w pełni przyjmę koronę cesarzowej Belle Elle.”

Noelle Charlston pogodziła się z faktem, że jej życie było już zaplanowane, odkąd skończyła dwanaście lat. Była wychowywana na przyszłą właścicielkę wielkiej sieci handlowej. Podczas gdy jej rówieśniczki martwiły się imprezami i chłopakami, dziewczyna tkwiła w arkuszach kalkulacyjnych, by jak najlepiej poznać rodzinny biznes Belle Elle (Wysokiej klasy sieć domów towarowych). Zawsze obserwowana, monitorowana pragnie spędzić noc wolności i anonimowości przechadzając się ulicami Nowego Jorku, będąc po prostu “Elle”. W dniu swoich dziewiętnastych urodzin postanawia choć raz się wyrwać ze swojej złotej klatki i zobaczyć świat z tej drugiej strony. Jednak przekonała się, że samotne wieczorne spacery ulicami Nowego Jorku, nie zawsze są bezpieczne.
Zostaje napadnięta i prawie zgwałcona przez dwóch oportunistycznych bandytów.
Na szczęście na ratunek przychodzi jej tajemniczy nieznajomy, który po wszystkim zabiera ją na małą przygodę, której nigdy nie zapomni. Niestety “Bezimienny” znika z jej życia tak samo szybko, jak się w nim pojawił.

“Na widok zakapturzonej postaci poczułam mrowienie na skórze. Sprawiał wrażenie bardzo niebezpiecznego i był strasznie blisko mnie. Nie patrzyłam w jego stronę. Nie chciałam nawiązywać kontaktu wzrokowego ani dawać mu jakiegokolwiek powodu do stania się łajdakiem po tym, jak odegrał rolę rycerza.”

Trzy lata później, Elle wciąż nie może zapomnieć “Bezimiennego”. Kiedy w jej życiu pojawia się arogancki i przystojny biznesmen - Penn Everett, dziewczyna ma wrażenie, jakby już kiedyś się spotkali. Czy ma rację?
Czy Penn i “Bezimienny” mają ze sobą jakieś powiązanie?

Teraz przyszedł czas na ocenę tej historii i z przykrością stwierdzam, że ta książka mnie niestety nie porwała. Miałam już przyjemność spotkać się z twórczością i stylem autorki, który uwielbiam, aczkolwiek “Korona kłamstw” była po prostu taka sobie, nie rzuca na kolana, jak “Łzy Tess”. Sądzę, że ta historia miała bardzo duży potencjał, który niestety nie został wykorzystany, nie było tego wielkiego WOW, na które naprawdę czekałam. Jest tu trochę tajemnicy, zwrotów akcji, napięcia i intryg, jednak spodziewałam się jakiejś większej dramy, większego pazura, ale niestety tego nie dostałam. Nie doświadczyłam tej iskry ani podekscytowania, kiedy czytałam, nadzwyczajnie w świecie przez większość książki się nudziłam :(. Myślę, że autorka powinna się była skupić na bardziej istotnych rzeczach, a nie na detalach, które nic nie wnosiły do fabuły.

Pierwsze kilkadziesiąt stron było trochę nudne i przeciągnięte, dialogi mało porywające. Postacie były niedojrzałe, nie czułam z nimi żadnej więzi. Elle to bohaterka, która działała mi na nerwy i na pewno w prawdziwym życiu bym się z nią nie polubiła, była denerwująca, zrzędliwa, ciągle się użalała nad sobą, jaka to ona jest nieszczęśliwa. Za to, kiedy Penn wkroczył do akcji ze swoją bezpośredniością i arogancją, książka stała się ciekawsza, jednak nie na długo. On tak samo działał mi na nerwy, to jak przedmiotowo traktował Elle. Ona niby tego nie chciała, ale non stop, się temu podporządkowywała. Chociaż nie powiem, bo niekiedy pokazała też pazura i obstawała przy swoim. W ogóle te niektóre jego pożal się boże teksty, mnie rozwalały, ale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na przykład ten i bądź tu człowieku normalny:

“Zgódź się na to, żebym cię posiadł. - Jego głos sprawił, że dostałam gęsiej skórki. -  Zgódź się, a wtedy staniesz się moja i wszystko, co się potem wydarzy, będzie moim wyborem, a nie twoim. Będziesz przede mną odpowiadać. Zrobię, co będę chciał.”

Poważnie koleś? No ręce mi opadły i nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Nasuwa mi się jedno pytanie: Czy to zakrawa na dominanta czy psychola?

Co do postaci drugoplanowych to były takie nijakie, które po prostu nie zostają w pamięci, takie ala tło dla całej historii. Nie wiem, co by tu jeszcze o tej książce napisać, bo naprawdę nie chcę jej, aż tak krytykować. Może, chociażby to, że da się ją przeczytać i niektóre opisy i sytuacje są ciekawe, jednak nie jest to opowieść wysokich lotów i akurat w mój gust nie trafiła. Niemniej jednak po zakończeniu pierwszej części cliffhangerem na pewno sięgnę po drugą, bo akurat końcówka była dość intrygująca i niespodziewana, dlatego jestem ciekawa, co się dalej wydarzy.

Mam również do Was prośbę :)
Nie zniechęcajcie się tą recenzją do zakupu swojej własnej książki. To, że mi się akurat nie bardzo podobała, nie znaczy, że z Wami będzie tak samo :)

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

Wydawnictwo Kobiece

sobota, 2 lutego 2019


Michalina Chwalisz - „Malwina i Krzysiek w dialogu”
[PATRONAT MEDIALNY]

Malwina i Krzysiek to kuzynostwo spotykające się ze sobą bardzo często, a ich niekończące się rozmowy schodzą na różnorodne tematy takie jak krwiodawstwo, teleturnieje, jedzenie i wiele innych, a najlepszym lekarstwem na nurtujące ich problemy jest śmiech i żart.

Ludzie są bardzo przywiązani do swoich opinii. Zwłaszcza w wieku dojrzewania, mamy potrzebę bycia w grupach, bo to dowartościowuje, dodaje pewności siebie, zmniejsza poczucie odpowiedzialności. Nie musisz szukać sensu życia, bo grupa sprzedaje ci całą ideologię.
O czym myślą i dyskutują współcześni licealiści?
Jakie tematy poruszają w codziennych rozmowach?
Jak radzą sobie z problemami okresu pomiędzy dzieciństwem a dorosłością?

-Zjadłaś torbę Yerba Mate, że jesteś taka nakręcona? - zdenerwował się Krzysiek. - Czemu tak trajkoczesz?
-Zabawiam cię rozmową. Jestem i-d-e-a-l-n-ą osobą do towarzystwa, a ty niezadowolony. Człowiek się stara i co dostaje w zamian? Pięścią w twarz.”

Michalina Chwalisz to 22 letnia autorka, lubi robić rzeczy, których się boi i rozwijać swoje dziwne pomysły. Powieść o Malwinie i Krzyśku leżakowała w szufladzie od 2014, a inspiracją do napisania były rozmowy znajomych podsłuchane podczas nudnych lekcji w liceum lub sytuacje podpatrzone na ulicach.

Tak naprawdę ta recenzja nie będzie zbyt długa, ponieważ sama książka ma tylko 85 stron i szkoda by było zdradzić całościowo fabułę. Autorka treść przedstawia w formie dialogów, które są bardzo zabawne, fakt, że przeczytanie nie zajęło mi nawet godziny, to rozmowy tu przedstawione wyjątkowo umiliły mi czas. Dialogi są ciągle pomiędzy dwójką kuzynostwa Malwiną a Krzyśkiem, są to bardzo optymistyczne rozmowy, chociaż zdarzają się wyjątki, jednak skłaniają do refleksji. Zaczęłam się zastanawiać czy ja w tamtym czasie miałam podobne problemy i rozterki. Malwina to osoba optymistyczna i zakręcona oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu, natomiast Krzysztof to taki głos rozsądku.

Malwina i Krzysiek w dialogu” to powieść pełna humoru i niezobowiązujących rozmów. Nie można zrażać się niewielką ilością stron, ponieważ mi skutecznie umiliła wieczór.

Polecam

Paula
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu WasPos.



  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...