T. L. Swan
„Włoch”
Olivia podczas wakacji w Rzymie poznała
niezwykle przystojnego Włocha, Enrico Ferrarę. Mężczyzna zwalił ją z nóg.
Wystarczyło jego jedno spojrzenie w zatłoczonej restauracyjnej sali. Rozumieli
się bez słów, nie mogąc się od siebie oderwać. Ale ta bajka – jak każda –
dobiegła końca.
Po dwóch latach spotykają się ponownie. I tak jak
wtedy połączy ich to jedno wyjątkowe spojrzenie. Jednak teraz Olivia nie jest
sama. Jest z innym facetem, a Enrico nie przypomina już tamtego Włocha, w
którym się zadurzyła. Wydaje się kimś zupełnie obcym, a w jego oczach czai się
chłód, jakiego wcześniej nie było.
Enrico jest najpotężniejszym mężczyzną we Włoszech
i diabłem w drogim garniturze. Jeżeli Olivia się do niego zbliży, tym razem
może spłonąć.
Z twórczością autorki spotkałam się już
wcześniej za sprawą serii o Braciach Miles. Znając już jej pióro i poczucie
humoru, byłam pewna, że gdy sięgnę po „Włocha”, będę się świetnie bawić. Cóż...
nie tym razem. Nie wiem, co tu się zadziało, ale w ogóle nie mogłam się wkręcić
w tę historię. Niby mamy tu turystkę, która chce odnaleźć siebie, a z drugiej
strony jest Włoch z krwi i kości, który dostał bzika na jej punkcie. Początek
zapowiadał się ciekawie, ale im więcej zagłębiałam się w książkę, tym bardziej
czułam się rozczarowana.
Fabuła początkowo pędzi, później wlecze
się jak flaki z olejem i znowu nabiera tempa. Niektóre wątki były nudne i
powtarzały się, co niestety było na minus tej powieści. Lektura liczy sobie 571
stron, a spokojnie mogła być opisana na góra 400. Niepotrzebne zapychacze
niestety zawsze oddziałują na jakość danej historii i w tym przypadku tak było.
Główni bohaterowie byli tacy sobie, jak
mam być szczera, Enrico w ogóle mnie nie kupił i jego słodkie zachowanie było wręcz
sztuczne. W jego życiu zaszły zmiany, ale zdecydowanie czegoś mi w tym
zabrakło. Jakby autorka zrobiła to po łebkach i na siłę chciała stworzyć kogoś
innego. Natomiast Olivia była lepszą postacią, miała głowę na karku, aczkolwiek
potrafiła być też kapryśna, co od razu mnie od niej odpychało, bo nie lubię
takich bohaterek w książkach.
Zdecydowanie zabrakło mi tu tego humoru,
z którego znana jest Pani Swan. Nie wiem, czy tylko ja tak miałam, ale odniosłam
wrażenie, że wiele tych włoskich zwrotów było do tekstu wciskanych na siłę.
Niektóre fajnie komponowały się w dialogach, ale było tego zdecydowanie za
dużo.
Nie będę oszukiwać, ale niestety
strasznie się zawiodłam, bo po serii Braci Miles spodziewałam się, że dostanę
kolejną świetną książkę od autorki, ale tak nie było. Wielka szkoda, ale cóż
poradzić. Być może jej inne książki są lepsze i tylko „Włoch” okazał się słaby.
Oprawa tej opowieści jest śliczna, ale środek już nie koniecznie.
Ze swojej strony nie polecam wam tej lektury,
ale oczywiście zadecydujecie sami, czy po nią sięgniecie. Ja oceniam ją 3/10.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję
Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz