poniedziałek, 28 listopada 2022

 

Mariana Zapata

“Od Lukova z miłością”

Jasmine Santos zdecydowanie nie określiłaby swojej kariery łyżwiarskiej jako udanej. Niezliczona liczba złamanych kości i obietnic to jej idealne podsumowanie.


Jeżeli ktoś zapytałby kobietę, czy czegoś komuś zazdrości, to bez wahania powiedziałaby, że kariery łyżwiarza Ivanowi Lukovowi, którego nienawidzi i w myślach nazywa szatanem. Wydaje się, że mężczyzna osiągnął wszystko, w przeciwieństwie do Jasmine.

W dodatku jest aroganckim, nadętym dupkiem i niestety bratem najlepszej przyjaciółki Jasmine. Więc kiedy dziewczyna otrzymuje propozycję, która może zmienić jej karierę łyżwiarki, szczęka opada jej na podłogę. A właściwie na taflę lodu.

Bo oto sam Ivan Lukov składa tę propozycję.


„Bo gdy wszystko wydaje się sprzyjać, przyjmowanie rzeczy za pewnik jest takie łatwe. Jednak dopiero wtedy, gdy zaczynasz brać za pewnik najbardziej podstawowe rzeczy, życie postanawia dać ci do zrozumienia, że jesteś niewdzięcznym idiotą.”


To już moje drugie spotkanie z piórem autorki. Po raz pierwszy miałam styczność z  jej twórczością za sprawą książki “Kulti”, która bardzo mi się podobała. W ostatnim czasie w moje rączki trafiła historia “Od Lukova z miłością” i byłam ciekawa, czym mnie autorka zaskoczy. Poruszony został tutaj temat łyżwiarstwa figurowego, co mnie od razu kupiło. Pisarka ma to do siebie, że pisze naprawdę długie książki i jest mistrzynią slow-burn. Nie byłam zaskoczona, że otrzymałam do recenzji prawie sześciuset stronicowe tomisko, bo byłam na to przygotowana. Czy ta opowieść mnie kupiła? Hmmm… może powiem, że pół na pół. Jeszcze zanim zabrałam się do czytania, to gdzieś mi mignęło kilka razy, że można znaleźć w tej książce dużo humoru i według mnie, to taki zabieg nadaje wtedy książkom uroku, co jest na plus. Nie powiem, bo był oczywiście i nie raz wybuchałam śmiechem, jednak nie wszystkie te sytuacje były śmieszne, a raczej żałosne i pokazywały to, że główna bohaterka wiecznie miała jakiś problem. Lubiłam Jasmine, ale też wnerwiała mnie jej postać niemiłosiernie, ponieważ zachowywała się jak rozkapryszony bachor. Strasznie irytują mnie takie osoby w książkach, przez co wtedy nie chce mi się czytać. Natomiast Ivan skradł moje serce na starcie. Też był arogancki i nie przebierał w słowach, ale jego czyny pokazywały, że mu zależy, chociaż starał się, by nie było tego widać. Oboje z Jasmine kochali łyżwiarstwo, ale to on zgarniał wszystkie główne nagrody. Nie będę Wam tu przytaczała, o czym dokładnie jest fabuła, ale jak można się domyślić, chodzi tu właśnie o łyżwiarstwo figurowe i relację pomiędzy głównymi bohaterami.


Jak mam być szczera, to znalazłam tu dużo zbędnych sytuacji, które były dla mnie tymi przysłowiowymi “zapychaczami”. Ta opowieść mogła na spokojnie zostać zamknięta w góra czterystu stronach i wtedy byłoby idealnie. Zdecydowanie za dużo jest w tej lekturze opisów, które czasami ciągnęły się na kilka stron, a ja niestety tego bardzo nie lubię. Czasami opisy były potrzebne, ponieważ przedstawiały rozterki bohaterki, ale powinno to być w granicach rozsądku. Niestety zabrakło mi tu punktu widzenia Ivana, bo nie dostaliśmy tej szansy, by poznać, jakie miał cele i zamiary. Trochę mało mi było pociągnięcia przez autorkę tematu, jakim jest łyżwiarstwo figurowe. Uważam, że było ono potraktowane po macoszemu i Pani Zapata bardziej skupiła się na dogryzaniu sobie przez bohaterów niż na dyscyplinie sportowej, która jest naprawdę ciekawa i fajna. Były niby przedstawione próby i rzuconych kilka zagadnień odnośnie do figur, jakie wykonują łyżwiarze, ale nie dało się odczuć tego całego klimatu. Nie mogłam wyobrazić sobie w głowie, jak to wygląda, bo zabrakło mi w tym przypadku emocji. Tak samo, jak zawody, też niestety była tu dla mnie lipa. Pisarka jest określona mistrzynią slow-burn i podoba mi się to, jak ona rozwija wszystko pomiędzy postaciami, jednak w tym przypadku strasznie mi to przeszkadzało, bo było zbyt wolno. Ciągnęło się to, jak flaki z olejem i już w pewnym momencie zwątpiłam, że coś się pomiędzy postaciami wydarzy. Chemia między Ivanem a Jasmine była znikoma, bo tu autorka także nie przedstawiła tego za bardzo, a szkoda. Muszę się też niestety przyczepić do jednej rzeczy, która strasznie mi przeszkadzała w czytaniu, a mianowicie chodzi mi o brak literki “w” w wyrazach. Nie wszystkich, ale było tego naprawdę sporo. Nie wiem, czy to tylko mi się trafił taki egzemplarz, czy każdy był taki. Mimo wszystko znalazłam w tej książce też pozytywy, którymi była rodzina Jasmine (oprócz ojca) i niektóre sytuacje związane z Ivanem. Niekiedy podobał mi się też cięty język dziewczyny i humor, który autorka wplotła, fajne było też zakończenie, które mnie usatysfakcjonowało.


Myślę, że chyba wszystko napisałam, czym chciałam się z Wami podzielić, po przeczytaniu tej książki i niczego nie pominęłam 😀 

Niestety ta historia w pełni,nie spełniła moich oczekiwań i oceniam ją 5/10. Was zachęcam, żebyście sami sobie wyrobili o niej zdanie.


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne. 



 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...