poniedziałek, 13 września 2021

 Marta Zbirowska - „Matteo”



Matteo Castelli jest synem, a zarazem następcą bezwzględnego capo Nowego Jorku. Kiedy wpada do domu publicznego prowadzonego przez znajomą burdelmamę, urządza tam piekło na ziemi. Oszczędza tylko jedną osobę – dziewczynę o imieniu Bianca.

Mężczyzna zabiera ją do siebie. Wtedy jego ojciec dostrzega, że młoda kobieta jest bardzo podobna do żony Alessandro Esposito, bossa bostońskiej mafii. Wkrótce okazuje się, że to jego zaginiona córka, która po śmierci matki straciła pamięć.

W zamian za uratowanie jej życia Matteo otrzymuje obietnicę, że Bianca zostanie jego żoną. Dziewczyna nie potrafi się z tym pogodzić.

Czy Bianca odnajdzie się w świecie gangsterów i dostosuje do zasad panujących w rodzinie mafijnej?

„Najpiękniejszy dzień w życiu kobiety ma się stać początkiem mojego koszmaru. Nie wyobrażam sobie życia z facetem, którego nie znam, a w dodatku z mordercą. Pewnie, gdy mu się znudzę, mnie także zabije z zimną krwią.”

No cóż... skończyłam tę książkę i wiecie co?? Nie wiem tak naprawdę, co mam napisać. Bo najchętniej napisałabym tylko jedno słowo i na tym zakończyła, no ale ze względu na szacunek do wydawcy, po prostu mi nie wypada. Gdy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, napaliłam się na nią jak szczerbaty na suchary, piękna okładka, z boskim gostkiem na okładce, który zdecydowanie jest w moim typie, a do tego opis, który po przeczytaniu skomentowałam tylko „wow! Muszę to mieć! Bo gacie opadną mi po same kostki”. No i na tym właściwie skończyłabym na pozytywach. Brałam oczywiście pod uwagę to, że jest to debiut autorki i starałam się być mniej krytyczna, no ale niestety, nadal był klops. Historia tu przedstawiona jest po prostu słaba. Niedopracowana, naciągana, irytująca, właściwie odnosiłam wrażenie, że pisana na szybko i byle jak, byleby tylko coś było. Nudziłam się na niej okrutnie, fakt był momenty, w których miałam skoki ciśnienia, ale to raczej te złe, przez banalność tej opowiastki. Niestety, kompletnie mi się ona nie podobała, co więcej, było kilka fragmentów, w których odnosiłam wrażenie, że podobne sytuacje już gdzieś czytałam, nie mogłam tylko skminić gdzie. Główni bohaterowie działali mi niesamowicie na nerwy, Matteo pan i władca, a bencwał jakich mało, już po pierwszych dwóch stronach nie pałałam do niego sympatią, a irytacja jego osobą, w kolejnych rozdziałach tylko się pogłębiała, sam jego styl bycia powodował u mnie skręt żołądka i sprawiał, że zastanawiałam się, co to w ogóle ma być, czy to jakiś żart, no ale niestety, jego postępowanie żartem nie było, dla mnie to cham i nic więcej. Tak samo zachowanie Bianki, rozumiem jej młody wiek, ale to, w jakim tempie potrafiła zmienić zdanie, było zaskakujące, do tego była naiwna i głupiutka, miała być przedstawiona na charakterną i dziarską laseczkę, a dawała sobą pomiatać na prawo i lewo. Do tego było naprawdę wiele absurdalnych sytuacji, które zamiast budować napięcie, sprawiały tylko, że parskałam śmiechem i zastanawiałam się, czy ktoś takie bzdury wciągnie. Brakowało mi tu zdecydowanie dopracowania.

Na tym zakończę tę recenzję, potencjał ta opowieść, sądząc po opisie miała, niestety, nie został on wykorzystany, zawiodłam się i to bardzo. Ja tej historii nie polecam, ponieważ to dla mnie bardziej komedia jak mafia. Czy sięgnę po kolejne książki autorki? Być może, ale ta nie przypadła mi do gustu, była po prostu absurdalna. Wy wyróbcie sobie opinię o niej sami, być może Wam się spodoba.

Nie polecam!

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...