Marta Zbirowska - „Matteo”
Matteo Castelli jest synem, a zarazem
następcą bezwzględnego capo Nowego Jorku. Kiedy wpada do domu
publicznego prowadzonego przez znajomą burdelmamę, urządza tam
piekło na ziemi. Oszczędza tylko jedną osobę – dziewczynę o
imieniu Bianca.
Mężczyzna zabiera ją do siebie. Wtedy jego
ojciec dostrzega, że młoda kobieta jest bardzo podobna do żony
Alessandro Esposito, bossa bostońskiej mafii. Wkrótce okazuje się,
że to jego zaginiona córka, która po śmierci matki straciła
pamięć.
W zamian za uratowanie jej życia Matteo otrzymuje
obietnicę, że Bianca zostanie jego żoną. Dziewczyna nie potrafi
się z tym pogodzić.
Czy Bianca odnajdzie się w świecie
gangsterów i dostosuje do zasad panujących w rodzinie
mafijnej?
„Najpiękniejszy dzień w życiu kobiety ma
się stać początkiem mojego koszmaru. Nie wyobrażam sobie życia z
facetem, którego nie znam, a w dodatku z mordercą. Pewnie, gdy mu
się znudzę, mnie także zabije z zimną krwią.”
No
cóż... skończyłam tę książkę i wiecie co?? Nie wiem tak
naprawdę, co mam napisać. Bo najchętniej napisałabym tylko jedno
słowo i na tym zakończyła, no ale ze względu na szacunek do
wydawcy, po prostu mi nie wypada. Gdy zobaczyłam tę książkę w
zapowiedziach, napaliłam się na nią jak szczerbaty na suchary,
piękna okładka, z boskim gostkiem na okładce, który zdecydowanie
jest w moim typie, a do tego opis, który po przeczytaniu
skomentowałam tylko „wow! Muszę to mieć! Bo gacie opadną mi po
same kostki”. No i na tym właściwie skończyłabym na pozytywach.
Brałam oczywiście pod uwagę to, że jest to debiut autorki i
starałam się być mniej krytyczna, no ale niestety, nadal był
klops. Historia tu przedstawiona jest po prostu słaba.
Niedopracowana, naciągana, irytująca, właściwie odnosiłam
wrażenie, że pisana na szybko i byle jak, byleby tylko coś było.
Nudziłam się na niej okrutnie, fakt był momenty, w których miałam
skoki ciśnienia, ale to raczej te złe, przez banalność tej
opowiastki. Niestety, kompletnie mi się ona nie podobała, co
więcej, było kilka fragmentów, w których odnosiłam wrażenie, że
podobne sytuacje już gdzieś czytałam, nie mogłam tylko skminić
gdzie. Główni bohaterowie działali mi niesamowicie na nerwy,
Matteo pan i władca, a bencwał jakich mało, już po pierwszych
dwóch stronach nie pałałam do niego sympatią, a irytacja jego
osobą, w kolejnych rozdziałach tylko się pogłębiała, sam jego
styl bycia powodował u mnie skręt żołądka i sprawiał, że
zastanawiałam się, co to w ogóle ma być, czy to jakiś żart, no
ale niestety, jego postępowanie żartem nie było, dla mnie to cham
i nic więcej. Tak samo zachowanie Bianki, rozumiem jej młody wiek,
ale to, w jakim tempie potrafiła zmienić zdanie, było zaskakujące,
do tego była naiwna i głupiutka, miała być przedstawiona na
charakterną i dziarską laseczkę, a dawała sobą pomiatać na
prawo i lewo. Do tego było naprawdę wiele absurdalnych sytuacji,
które zamiast budować napięcie, sprawiały tylko, że parskałam
śmiechem i zastanawiałam się, czy ktoś takie bzdury wciągnie.
Brakowało mi tu zdecydowanie dopracowania.
Na tym zakończę
tę recenzję, potencjał ta opowieść, sądząc po opisie miała,
niestety, nie został on wykorzystany, zawiodłam się i to bardzo.
Ja tej historii nie polecam, ponieważ to dla mnie bardziej komedia
jak mafia. Czy sięgnę po kolejne książki autorki? Być może, ale
ta nie przypadła mi do gustu, była po prostu absurdalna. Wy
wyróbcie sobie opinię o niej sami, być może Wam się spodoba.
Nie polecam!
Paula
Za możliwość przeczytania
książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz