piątek, 17 maja 2019

Kochani zachęcamy Was do przeczytania drugiego rozdziału "Odkupienia" Ewy Pirce!!



PUNKT
2

9 Crimes – Damien Rice

Obecnie

Brian

Nie wiedziałem, że można czuć coś podobnego. Nagle wszystko, dosłownie wszystko
straciło sens. Mój świat legł w gruzach. Nic już nie miało znaczenia i nic się nie liczyło.
Pozwoliłem jej odejść – i to był największy błąd, jaki popełniłem w życiu. Nie istniał sposób,
bym mógł go naprawić. Ta świadomość mnie niszczyła. Osoba, na której zależało mi
najbardziej na świecie, zabrała ze sobą moje pogruchotane serce, a mnie pozostawiła
martwym, przynajmniej w środku. Równie dobrze moje ciało mogłoby obrócić się w proch.
Uczucie lekkości, które przy niej odczuwałem, zostało zastąpione tępym bólem,
rozchodzącym się po moim organizmie niczym gangrena. Bólem, który zamiast z każdą
sekundą maleć, wzrastał, pustosząc mnie kawałek po kawałku. Chciałem uciec, ale nie
miałem pojęcia dokąd. Pragnąłem się schować w jakiejś głębokiej dziurze, licząc, że
pochłonie mnie ciemność i wreszcie przestanę czuć. Na moje nieszczęście nic takiego się nie
stało.
Minął tydzień, od kiedy widziałem ją po raz ostatni. W tych samych ciuchach,
wymiętych już i nieświeżych, włóczyłem się bez celu po ulicach Nowego Jorku. Chciałem
wyciągnąć telefon, by wezwać taksówkę, ale przypomniało mi się, że go roztrzaskałem.
Opróżniłem więc do cna butelkę taniej brandy, która stała się moim nieodłącznym
kompanem. Również nią rzuciłem o betonowy chodnik, a dźwięk tłuczonego szkła poniósł się
echem przez opustoszale alejki. Wybuchnąłem pustym śmiechem. Rżałem ze swojej głupoty,
dalej człapiąc w niewiadomym kierunku.
Gdy dowlokłem się do skrzyżowania, przystanąłem, żeby przeczytać nazwę ulicy. Nie
zdążyłem unieść głowy, kiedy moje odrętwiałe ciało wylądowało na ziemi. Ostry ból przeszył
moją potylicę, a impet, z jakim uderzyłem w zimne podłoże, odebrał mi na chwilę dech.
– Dawaj portfel, gnoju! – zażądał męski głos, którego właściciel wbijał mi w
kręgosłup kolano.
– Życzysz sobie czegoś jeszcze? – odparowałem sarkastycznie, zebrawszy w sobie
resztki sił, które jeszcze w sobie miałem. Okazało się to trudne, ponieważ dokuczały mi
zawroty głowy, wywołane zarówno atakiem napastnika, jak i zamroczeniem alkoholowym.
– Nie żartuję, kurwa, dawaj portfel. – Jego kolano zatopiło się głębiej w moich
plecach.
Nawet nie jęknąłem.
– Poderżnę ci gardło, jeśli nie zrobisz tego, co ci każę – zagroził.
Jakimś cudem sprawnie udało mu się obrócić moje bezwładne ciało, dzięki czemu
mogłem spojrzeć mu w twarz. Nie spodziewałem się, że mam do czynienia z takim
młodzikiem.
– Tylko upewnij się, że cięcie nie będzie zbyt płytkie – powiedziałem śmiertelnie
poważnie. – A najlepiej, dla pewności, dźgnij mnie jeszcze w serce.
Nie żartowałem, naprawdę pragnąłem, by zakończył moje męki.
Facet odsunął ode mnie twarz. Zmarszczył czoło tak mocno, że jego brwi zbiegły się
w jedną linię.
– Jesteś popieprzony? – Otaksował mnie takim spojrzeniem, jakby rzeczywiście
brakowało mi piątej klepki.
– Zdradzę ci sekret. – Przybrałem konspiracyjny ton. – Pozwoliłem odejść kobiecie,
którą kocham, więc tak… Jestem popieprzeńcem. Napatrz się, bo więcej nie spotkasz na
swojej drodze takiego przegrańca.
Zignorował moje wynurzenia. Spuścił wzrok i w poszukiwaniu portfela zaczął szperać
w moich kieszeniach.
– No nieźle. – Zagwizdał zadowolony, gdy odnalazł to, czego chciał.
Wyjął z portfela wszystkie banknoty, po czym rzucił nim we mnie.
– Biorę tylko gotówkę, reszta może ci się przydać – oznajmił, podrywając się na nogi.
– Złodziej z zasadami – prychnąłem. – Kto by pomyślał.
Chłopak odwrócił się z zamiarem odejścia.
– A co z poderżnięciem gardła? Zostawisz mnie tak? – Szczerze wkurzony rozłożyłem
ręce i nogi na chodniku. Gdyby ulice tonęły w śniegu, można by uznać, że robiłem śnieżnego
anioła. – Co z ciebie za bandyta?!
– Człowieku, widzę, że nieźle ci odjebało – stwierdził, zerkając na mnie przez ramię.
– Radzę ci wracać do domu. To nie jest miejsce dla takich jak ty – ostrzegł, po czym się
oddalił.
– Nie ma już nawet porządnych szuj – burknąłem pod nosem.
Poczułem się senny i zmęczony… Tak bardzo zmęczony.
Powieki mi opadły, nie miałem nad nimi władzy. Cisza objęła mnie swoimi miękkimi
ramionami. Przyjąłem to z błogością, pragnąc w jej objęciach choć na moment ukoić ból.
Lecz wyryta na stałe w moim umyśle twarz Olivii nawiedzała mnie nawet w snach.

***

Obudziłem się z pulsującym bólem głowy i Saharą w ustach. Poruszyłem się, a wtedy
moją twarz wykrzywił grymas, ponieważ wszystko mnie bolało. Nie odważyłem się otworzyć
oczu w obawie przed eksplozją światła, które z pewnością by mnie oślepiło. Wolałbym, żeby
ten dzień już się kończył, a nie dopiero zaczynał.
– Wreszcie – usłyszałem znajomy kobiecy głos, obecnie podszyty irytacją.
– Yyyy… – wyjęczałem, unosząc dłoń.
Gdy dotknąłem pulsującego bólem czoła, poczułem pod palcami bandaż.
Ostrożnie uchyliłem powieki. Obok mojego łóżka ze ściągniętymi w grymasie
niezadowolenia ustami siedziała Margaret. Była wrogo nastawiona, a intensywne spojrzenie,
którym mnie świdrowała, sugerowało, że czeka mnie poważny wykład. Od razu zacząłem
żałować, że jestem unieruchomiony, więc nie mogę wyskoczyć przez okno.
– Co ty sobie, do jasnej cholery, wyobrażałeś?! – krzyknęła.
Skuliłem się jak skarcone dziecko.
– Ciszej – szepnąłem błagalnym głosem, czując wzmożony ból w tylnej części głowy.
– Jeszcze czego! – warknęła głośniej, by mnie potorturować. – Uważasz, że kim ja, do
cholery, jestem? – Stwierdzenie, że kierowała nią wściekłość, byłoby niedopowiedzeniem. –
Tyle lat stałam u twojego boku i nie zasługuję nawet na wiadomość? Wiesz, co ja
przeżywałam przez ostatnie dni?
Nie oczekiwała odpowiedzi, tylko kontynuowała swoją tyradę:
– Nie odbierałeś telefonu, nie odpowiadałeś na wiadomości, nie było cię w
apartamencie!
Coś jeszcze mówiła, ale jej nie słuchałem. Miałem wrażenie, że moja biedna głowa
zaraz eksploduje. Żółć podeszła mi do gardła, a wszystko dookoła wirowało.
– Nie łaska było odebrać, gdy dzwoniłam, i powiedzieć choćby: „spieprzaj”?!
– Marg? – odezwałem się słabym głosem.
Przymknęła się i spojrzała na mnie przelotnie.
– Spieprzaj – powiedziałem wedle jej życzenia, po czym z wysiłkiem się od niej
odwróciłem.
Nie zdążyłem zaczerpnąć kolejnego oddechu, a jej ręka już wylądowała na mojej
głowie. Potem na ramieniu i znowu na głowie. Zwinąłem się w kłębek, a do oczu napłynęły
mi łzy.
– Czy ty mnie właśnie uderzyłaś?! – wydusiłem, gdy przestała mnie okładać.
Nie mogłem uwierzyć, do czego się przed chwilą posunęła.
– Tak! – odparła hardo. – A za chwilę przewrócę cię na brzuch, podciągnę koszulę i
złoję ci gołe dupsko – zagroziła. – Dobrze ci radzę na przyszłość, smarkaczu – ciągnęła,
niezrażona – nie waż się do mnie odzywać w taki sposób!
Znów poczułem się jak łajany za złe zachowanie dzieciak. Nie przypominałem sobie,
by kiedykolwiek była na mnie aż tak wkurzona. Oczywiście zdarzało się, że dostawałem burę,
ale nigdy nie doprowadziłem jej do stanu, by miała ochotę użyć wobec mnie przemocy
fizycznej. Poczułem wyrzuty sumienia, zdając sobie sprawę, jak bardzo musiała wariować,
nie wiedząc, co się ze mną działo.
– Przepraszam – wymamrotałem ze skruchą.
– Masz za co przepraszać! – fuknęła, nic a nic nieudobruchana. – Mam nadzieję, że
żałujesz swojego gówniarskiego zachowania. Bo jeśli nie, to już ja się postaram, byś zacząć
żałować.
W pokoju zawisła pełna napięcia cisza. Czułem na sobie zmartwione spojrzenie
Margaret, a przez to wróciło przygnębienie, które wyniszczało mnie od środka.
– Straciłem ją – odezwałem się, nie mogąc znieść rozsadzającej mnie pustki, którą
intensyfikowało zastałe milczenie. – Nie ma jej i nie wiem, co zrobić. Po prostu nie wiem… –
Rozsypałem się jak domek z kart. – Po raz pierwszy w życiu czuję, że wszystko, co robiłem,
wszystko, do czego dążyłem, jest nic niewarte. Że to tylko pieprzone nieporozumienie, całe
moje życie to pieprzone nieporozumienie… – Mój głos, zawsze pewny i niewzruszony, teraz
brzmiał słabo i żałośnie.
– Brian… – Dłoń Margaret wylądowała na mojej, ściskając ją pokrzepiająco. – Synu,
to, co zrobiłeś, było straszne.
Spojrzałem na nią, zastanawiając się, czy gnębienie mnie sprawia jej przyjemność.
– Nie ma jednak rzeczy, których nie da się naprawić – kontynuowała, uodporniona na
mój wzrok. – Znajdź tylko drzwi, przez które zdołasz uciec od swoich demonów. Pozbądź się
ich raz na zawsze, zbuduj nowy, wolny od przeszłości świat, a wtedy przyszłość stanie przed
tobą otworem.
– One nie istnieją, Margaret. – Od płaczu dzieliła mnie cienka granica, tak nisko
upadłem. – Nie ma takich drzwi. Jest tylko wielka czarna dziura, która wchłania mnie coraz
głębiej i głębiej…
Przymknąłem powieki, znużony tym, do czego zredukowałem własne życie.
– Dlatego masz mnie, dzieciaku.
Łagodny głos w połączeniu z gładzącą mnie po policzku dłonią przyniósł mi
namiastkę ukojenia.
Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem błąkający się na jej twarzy tajemniczy uśmiech,
podsycany dziwnym błyskiem w oku. To wzbudziło moją czujność.
– Obiecaj, że nie zrobisz już żadnego głupstwa, i od tej pory będziesz słuchał tego, co
mówię. – Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, manifestując swoją nieustępliwość. – I
zachowywał się wzorowo, rzecz jasna – dorzuciła.
– Znów mam coś obiecać? – Przewróciłem dziecinnie oczami. – Moje obietnice są
skazane na porażkę, pamiętasz? – sarknąłem.
– Daj mi słowo.
Mój kiepski żart ewidentnie nie przypadł jej do gustu.
Opuściłem powieki, zaczerpując powietrza.
– Daję słowo, że nie zrobię już niczego głupiego.
– I? – drążyła niestrudzenie.
– I że będę cię słuchał – dodałem posłusznie, zanim zaczęłaby wiercić mi dziurę w
brzuchu.
– A więc, Brianie…
Otworzyłem gwałtownie oczy. Na twarzy Margaret ponownie zagościł enigmatyczny
uśmieszek.
– Znalazłam dla ciebie drzwi, przez które możesz uciec. A ściślej rzecz ujmując, takie,
dzięki którym odnajdziesz Olivię. – Zawiesiła wymownie głos.
Chwilę zajęło mi zrozumienie sensu jej słów. Rozbudziła we mnie płomyk nadziei,
której bałem się uchwycić.
– Nie wierzę… – Słowa uwięzły mi w gardle, a po ciele rozeszła się fala przeplatającej
się ze strachem ulgi.
– Uwierz, ty uparty, bezmyślny dzieciaku. – Parsknęła śmiechem, widząc moje
podszyte zdenerwowaniem osłupienie.
– Ale jak… – Nie mogłem pojąć, w jaki sposób udało jej się dokonać tego, czego ja
ze swoim znajomościami i umiejętnościami nie potrafiłem.
– Mam swoje sposoby. – Widać było, że rozpiera ją duma.
– Gdzie ona jest?
Zapominając o obrażeniach, poderwałem się z łóżka. Ból natychmiast dał o sobie
znać, więc ponownie opadłem na poduszkę, zaciskając zęby.
– Powiem ci dopiero wtedy, gdy uznam, że jesteś na to gotowy.
Otworzyłem usta, by zaprotestować, ale powstrzymała mnie samym tylko
spojrzeniem.
– Musisz leżeć i odpoczywać. Nabieraj sił, bo w takim stanie nic nie zdziałasz. –
Wstała, wygładzając spódnicę. – Gdybyś odebrał, kiedy dzwoniłam, wszystko potoczyłoby
się inaczej. – Jej twarz spochmurniała na wspomnienie moich występków. – Nie zrobiłeś
tego, więc teraz zbierasz żniwa swojej bezmyślności i oślego uporu.
– Karzesz mnie w ten sposób? – Nie sądziłem, że jest do tego zdolna.
– Nie, Brianie, próbuję cię czegoś nauczyć.
– Proszę, Margaret – zajęczałem błagalnie.
– Daj spokój, chłopcze, twój urok na mnie nie działa – oświadczyła z kamienną miną.
– Zwłaszcza po tym, jak musiałam cię wymyć i przebierać przed wezwaniem doktora Yanga.
– Skrzywiła się na to wspomnienie. – Wierz mi, czarusiu, nie pachniałeś tymi swoimi
perfumami od Armaniego ani nie wyglądałeś jak model z okładki „Vogue’a”.
– Wybacz. – Zawstydzony, opuściłem wzrok, po czym chwyciłem ją za dłoń, by
ucałować jej wierzch. – Jestem ci cholernie wdzięczny, Marg… Za wszystko.
Naprawdę tak było. Gdyby nie ona, pewnie zdechłbym w jakimś rynsztoku.
Przywołała na twarz pełen ciepła uśmiech, klepiąc mnie po policzku.
– Pójdę po coś do jedzenia i zawiadomię lekarza, że się ocknąłeś.
Zanim wyszła, złożyła na moim czole matczyny pocałunek, który zawsze mnie
rozczulał.
Po dowiedzeniu się, że Margaret odkryła, gdzie przebywa Olivia, poczułem
niewymowną lekkość na sercu. Wszystko, co kilkanaście minut temu mieniło się jedynie
odcieniami czerni i szarości, zaczęło nabierać bladych kolorów, a płuca po raz pierwszy,
odkąd ta dziewczyna wybiegła z mojego gabinetu, wypełniły się tlenem.
Jeszcze nic straconego – pomyślałem, wbijając wzrok w okno. Odzyskam cię, Olivio.
Choćbym miał poruszyć niebo i ziemię, będziesz moja.

Olivia

Gdy zmierzałam na lotnisko, nie wiedziałam, gdzie wyląduję. Kupiłam bilet na
pierwszy lepszy lot i takim sposobem znalazłam się w Vancouver w Kanadzie. Byłam
całkowicie rozbita, nie miałam pojęcia, jak będzie dalej wyglądało moje życie. Fizyczne i
emocjonalne wyczerpanie nie pozwalało mi podjąć żadnej sensownej decyzji, dlatego zdałam
się na los.
Po opuszczeniu samolotu złapałam taksówkę i poprosiłam kierowcę o zawiezienie
mnie do najbliżej położonego hotelu. Przejechaliśmy raptem dwie przecznice, kiedy wysadził
mnie przed przybytkiem sieci Fairmont. Mój portfel miał na tym mocno ucierpieć, ale moje
zmęczenie sięgało zenitu i jedyne, o czym byłam w stanie myśleć, to gorący prysznic i łóżko.
Potrzebowałam snu, by choć na kilka godzin zapomnieć o okropieństwach, jakich
doświadczyłam w ciągu minionej doby.
Tak rozpoczęłam pierwszy etap swojego nowego życia.
Kiedy już nabrałam sił na tyle, by zwlec się z łóżka, zaczęłam szukać innego, nieco
tańszego hotelu. Nie obchodziło mnie wygląd – ważnie, bym mogła zaszyć się pod kołdrą,
lizać rany i rozpamiętywać to, co w tak spektakularny sposób utraciłam. W centrum
Vancouver ceny nie schodziły poniżej dwustu dolarów za dobę, dlatego – żeby zaoszczędzić i
mieć się za co utrzymać, dopóki nie znajdę jakiegoś pomysłu na życie – przeniosłam się
bardziej na zachód, do Victorii. Telefon firmowy, który z jakiegoś powodu nadal miałam przy
sobie, nieustannie dzwonił, aż w końcu roztrzaskałam go o chodnik. Zniszczyłam ostatni
łącznik z przeszłością i wcale tego nie żałowałam.
Każdego dnia zmuszałam się do spacerów, inaczej zwariowałabym zamknięta w
czterech ścianach, myśląc o tym, jak wielką dałam z siebie zrobić idiotkę. Często całe dnie
przesiadywałam nad zatoką, gapiąc się bezmyślnie na przechadzających się dookoła ludzi,
spokojną wodę oraz statki wpływające i wypływające z portu.
Dni mijały, zlewając się ze sobą. Zawsze sądziłam, że człowiek ma ograniczone
pokłady łez. Otóż nie, one produkują się w jakiś cholernie magiczny sposób, a im bardziej
staramy się nad nimi zapanować, tym jest ich więcej.
Przywykłam do rutyny i pozornego spokoju, w których znalazłam dziwne ukojenie,
dopóki nie zostały brutalnie zakłócone. Siedziałam w pokoju hotelowym, tępo wpatrując się
w okno. Z głośników radia sączyła się cicha muzyka – Kansas śpiewali o tym, że nic – poza
ziemią i niebem – nie trwa wiecznie.
Nic bardziej trafnego – pomyślałam z goryczą.
Od rana padało, dlatego nie ruszałam się z łóżka. Deszcz uderzał o taflę szkła, woda
spływała po niej i zamazywała widok na zadbany ogród. Minęły ponad trzy tygodnie, od
kiedy uciekłam od kłamstw. Od kiedy moje życie roztrzaskało się w drobny pył. Tyle czasu, a
ja nie potrafiłam dojść ze sobą do ładu. Powinno być lepiej, lecz nie było. Przed oczyma
miałam ciągle widok Briana i tej kobiety. Sposób, w jaki ją obejmował, jak jego usta
łapczywie pochłaniały jej… Te same usta, które – jak mylnie sądziłam – należą do mnie.
Ból nie zelżał, dzieląca nas odległość nie łagodziła mojej rozpaczy. Czułam się
samotna i opuszczona. Nie miałam domu, nie miałam nikogo. Zaryzykowałam dla niego
wszystko – i wszystko straciłam.
Zwlekłam się z łóżka, nie mogąc znieść wyświetlających się w mojej głowie obrazów.
Gonitwa myśli i wspomnień torturowała mój umysł i doprowadzała do szału. Musiałam
wyjść, opuścić ten pokój i pooddychać świeżym powietrzem. Wzięłam kurtkę z oparcia
fotela, klucze z szafki nocnej i torebkę. I nagle, kiedy otworzyłam drzwi, wpadłam na coś,
odbijając się i niemal upadając na ziemię.
Moje uszy zostały zaatakowane przez niski męski głos.
– Mam cię.
Silne dłonie zacisnęły się na moich ramionach, a piżmowy zapach z ostrą korzenną
nutą podrażnił nozdrza, aż kichnęłam. Uniosłam głowę.
Gdy moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem czekającego na mnie mężczyzny,
krew odpłynęła mi z twarzy, dłonie zwilgotniały, a serce uderzało tak mocno, że zagłuszało
każdy dźwięk dochodzący z zewnątrz.
Zrobiłam krok w tył, wyrywając się z uścisku przybysza.
– Co… co tu robisz?! – wydukałam, niemile zaskoczona.
– Szukałem cię, Olivio, i jak widać, z dobrym skutkiem – odparł zwycięskim tonem. –
Proszę, porozmawiaj ze mną.
– Wynoś się stąd i z mojego życia – warknęłam. Tłumiona przez ostatnie tygodnie
złość wreszcie znalazła ujście. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Cofnęłam się jeszcze bardziej, nie chciałam, by kalał moją przestrzeń osobistą swoją
obecnością. Chwyciłam za krawędź drzwi, żeby je zamknąć. Nie udało mi się, w ostatniej
chwili zablokował je nogą.
– Proszę. – Gdybym nie wiedziała, jaka z niego podła kreatura, nabrałabym się na jego
błagalny ton. – Daj mi chociaż dziesięć minut.
– Nie dostaniesz nawet jednej. Wynoś się! Wynoś się i nigdy nie wracaj –
powtórzyłam wściekle.
– Nie odejdę, póki ze mną nie porozmawiasz – nalegał. – Muszę ci wszystko wyjaśnić.
Przeprosić…
– Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia. Skoro nie chcesz odejść po dobroci, to
ci w tym pomogę – oznajmiłam, zanim bezceremonialnie walnęłam barkiem o drzwi,
miażdżąc mu stopę.
– Cholera! – krzyknął, natychmiast ją zabierając.
Wykorzystałam ten moment, by zatrzasnąć drzwi. Przekręciwszy dwukrotnie klucz,
przywarłam do nich plecami. Nogi nie były w stanie mnie utrzymać, więc zsunęłam się i
klapnęłam ciężko na podłogę. Objęłam nogi ramionami. Ledwo oparłam o drzwi głowę, z
moich oczu trysnęły łzy.
Straciłam poczucie czasu. Płacz, nerwy i szereg bezsennych nocy tak mnie
wykończyły, że zasnęłam skulona na podłodze. Kiedy się przebudziłam, w pokoju panował
mrok, mącony bijącymi od księżyca pojedynczymi smugami światła. Dzięki głośnemu
burczeniu w żołądku szybko odzyskałam całkowitą świadomość, a wraz z nią wrócił koszmar,
w jaki przemieniło się moje życie. Silniejszy niż wspomnienia był w tej chwili jedynie
doskwierający mi głód.
Z niemałym wysiłkiem podniosłam się z podłogi i poczłapałam do ulokowanej w
pokoju minilodówki – tylko po to, by odkryć, że świeci pustkami. Skrzywiłam się z
rozczarowaniem. Zapewne wyglądałam jak upiór, ale skoro głód nie dawał o sobie
zapomnieć, nie mając innego wyjścia, zgarnęłam torebkę, po czym z obawą uchyliłam drzwi.
Nikogo przed nimi nie było, co przyniosło mi niewymowną ulgę. Otworzyłam je szerzej i
wtedy go zobaczyłam. Siedział pod oknem. Głowę miał opuszczoną, a ręce opierał na
kolanach. Prychnąwszy pod nosem, wymknęłam się najciszej, jak potrafiłam.
Przemierzając korytarz, modliłam się, by go tu nie było, kiedy wrócę. W uszach
szumiała mi głośno krew – miałam wrażenie, że obudzi go dźwięk mojego rozszalałego pulsu
i galopującego serca. Odetchnęłam dopiero wtedy, gdy złapałam taksówkę i opadłam na tylne
siedzenie.
– Spice Jammer – podałam kierowcy nazwę knajpy, w której zazwyczaj się
stołowałam po ucieczce.
Byłam zła, roztrzęsiona i zdezorientowana. Nie mogłam zrozumieć, jak on miał w
ogóle czelność, by się tutaj pojawić. Jak mógł być tak obcesowy, bezduszny i głupi? Z drugiej
jednak strony skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie obchodzą mnie jego wyjaśnienia.
Masochistyczna część mojej natury chciała dowiedzieć się dlaczego… Po co ten cały cyrk?
Co ja mu takiego zrobiłam, że postąpił wobec mnie tak okrutnie?
Po dotarciu do restauracji zamierzałam znaleźć stolik na uboczu, z dala od zgiełku i
ożywionych klientów, ale wszystkie w najintymniejszych zakamarkach były już zajęte.
Pozostał mi jeden w prawym kącie sali. Nie dawał takiej prywatności, jakiej bym sobie
życzyła, ale nie znajdował się też w centrum. Brian Wild sprawił, że stałam się zamknięta w
sobie i wyobcowana, nie chciałam, by ktokolwiek wkraczał na moje zatopione w gównianych
wspomnieniach terytorium.
– Przepraszam panią najmocniej… – usłyszałam niemal od razu po złożeniu
zamówienia.
Niechętnie uniosłam głowę. Nade mną stał lekko podchmielony, irytująco
uśmiechający się chłopak. Świdrował mnie pijackim wzrokiem. Miałam wrażenie, że pełzną
po mnie pijawki, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać.
To tyle, jeśli chodzi o spokój i samotność – skwitowałam gorzko w myślach.
Kiedy się odezwałam, głos miałam beznamiętny, balansujący na granicy
impertynencji.
– O co chodzi?
– My się chyba znamy. Nie sposób zapomnieć kogoś o tak powalającej urodzie –
wybełkotał, w swoim mniemaniu, uwodzicielsko.
– Nie znamy się, żegnam – ścięłam go obcesowo.
Nawet nie chciało mi się wdawać z nim w dyskusję.
– Oj, oj, nie udawaj niedostępnej. Jesteś tu sama, więc pewnie liczyłaś na to, że ktoś
cię poderwie…
– Słuchaj, chłoptasiu – przerwałam, zanim się zapędził. – Jeśli w tym momencie nie
znikniesz, to nóż, który leży na stoliku, nie zatopi się w maśle, tylko w twoich małych jajach.
– Głupia dziwka – rzucił na tyle głośno, że siedzący w pobliżu ludzie zerknęli w naszą
stronę.
– Za wcześnie na poznawanie twojej matki – zripostowałam ze słodkim uśmiechem.
– Pożałujesz – wyszeptał, zanim wrócił do stolika, przy którym kilkoro z jego
znajomych miało ubaw z porażki, jaką poniósł.
Zanim usiadł i wrócił do biesiadowania, obdarzył mnie złowrogim spojrzeniem.
Zignorowałam go, bo właśnie pojawił się kelner, który postawił przede mną talerz
ciepłego curry. Wcześniej jedzenie przynosiło mi radość, teraz służyło jedynie jako absolutna
konieczność, by organizm ostatecznie się nie poddał. Nie czułam smaku tego, co wkładałam
do ust. Nie inaczej było i tym razem. Zjadłam w rekordowo szybkim czasie. Gdy przyszło do
uregulowania rachunku, ze zgrozą i lekkim przerażeniem stwierdziłam, że kończą mi się
pieniądze. Nie mogłam sobie pozwolić na pozostawienie napiwku, co nigdy wcześniej mi się
nie zdarzyło. Ta sytuacja dobitnie mi uświadomiła, w jak wielkich tarapatach się znalazłam.
Kiedy opuściłam restaurację, deszcz już nie padał, a powietrze przesiąknięte było
zimnem i rześkością. Otuliłam się ciaśniej dżinsową kurtką i ruszyłam przed siebie. Ruch,
zarówno pieszy, jak i samochodowy, był mniejszy niż zwykle. W połączeniu z ciemnością,
chłodem i pozostałościami po ulewie przydawało to ulicom mrocznej aury, która sprawiła, że
zalała mnie fala zdenerwowania, a po plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wiedziałam,
że to wyobraźnia płata mi figle i nic mi nie grozi, ale uczucie, że ktoś na mnie patrzy, że
słyszę za sobą czyjeś kroki, stawało się coraz bardziej intensywne.
Odruchowo się odwróciłam, żeby zlustrować okolicę. Prócz dwóch idących po drugiej
stronie jegomościów nie zauważyłam nikogo ani niczego niepokojącego. Jednak strach nie
minął.
Uspokój się – nakazałam sobie w duchu, sięgając do torebki po stary odtwarzacz MP4.
Wsunęłam słuchawki do uszu i uruchomiłam sprzęt. Piosenka Trust Issues w
wykonaniu Beatrice Eli złagodziła moje podenerwowanie. Myśli automatycznie powędrowały
do Briana. Muzyka, tak dla niego ważna, tylko potęgowała moją obsesję. Mimo to nie
potrafiłam z niej zrezygnować, tak jak nie potrafiłam wymazać z pamięci tego mężczyzny.
Starałam się, naprawdę się starałam, ale wszystkie moje wysiłki spełzały na niczym.
Nagle szarpnęło mną do tyłu. Straciwszy równowagę, upadłam na mokry asfalt.
Początkowa dezorientacja ustąpiła miejsca przerażeniu. Otworzyłam usta, żeby wezwać
pomoc, ale nie wydobyłam z siebie najmniejszego dźwięku, ponieważ jakaś wielka,
ewidentnie męska dłoń zasłoniła mi usta.
To on, chłopak z restauracji – pomyślałam zlękniona, przypominając sobie mściwy
wyraz jego twarzy, gdy upokorzyłam go przez znajomymi.
– Już nie jesteś taka waleczna, co, głupia suko?! – wysyczał mi prosto w twarz,
wypuszczając cuchnący kłąb powietrza, przesyconego przetrawionym alkoholem i
papierosami.
Wnętrzności podeszły mi do gardła. Zwymiotowałabym, gdyby nie kneblował mi ust.
Zadziałał instynkt przetrwania. Szamotałam się, próbując się uwolnić, ale trzymał mnie w taki
sposób, że było to niemożliwe.
– Przestań się, kurwa, ruszać, bo cię zabiję – warknął, uderzając mnie z pięści w
twarz.
Zamroczyło mnie, ale nie zamierzałam poddać się bez walki. Nie obchodziło mnie, że
w ustach poczułam metaliczny posmak krwi, a ból rozłupywał mi czaszkę na pół. Nie
interesowało mnie również, co się ze mną stanie, jeśli będę walczyła, bo nie miałam nic do
stracenia.
Kątem zapuchniętego oka dostrzegłam jakiś ruch. Sekundę później noc przeszył
stanowczy głos.
– Zostaw ją, kurwa!
Nagle poczułam się lekka jak piórko. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i w
ostatniej chwili obróciłam głowę na bok, inaczej zakrztusiłabym się własnymi wymiocinami.
Gdy skończyłam opróżniać zawartość żołądka, zarejestrowałam, że ktoś owinął mi
wokół ramion miękki materiał. Do nozdrzy dotarł znajomy zapach.
– Już dobrze, Olivio, jesteś bezpieczna. – Głos stał się łagodny i kojący.
Odgarnęłam z twarzy splątane kosmyki i spojrzałam w znane mi oblicze. Nie mogłam
dłużej powstrzymywać łez. Kiedy wybuchnęłam płaczem, silne ramiona oplotły moje drżące
ciało. Ten prosty gest sprawił, że całkowicie się rozpadłam.
– Zaopiekuję się tobą, obiecuję – zapewnił mężczyzna, kreśląc uspokajające okręgi na
moich plecach.
W innych okolicznościach nie dopuściłabym do najmniejszego kontaktu między nami.
Ale miałam już dość bycia sama, dość udawania niezłomnej, dość wmawiania sobie, że
wszystko wreszcie się ułoży. Dlatego pozwoliłam, żeby mnie przytulał i uspokajał, żeby
zabrał mnie do hotelu i zaopiekował się mną, tak jak obiecał. Pozwoliłam na to wszystko,
ponieważ nie byłam w stanie znieść tkwiącego wewnątrz mnie bólu, przez który traciłam
samą siebie.
W pewnym momencie zniknął, zostawiając mnie z czarnymi wspomnieniami.
Wydarzenia sprzed ostatnich godzin napływały do mojego umysłu niczym wzburzona fala.
Jedne obrazy przechodziły w drugie, w mojej głowie panował zupełny chaos. Gdyby nie
poranione ciało, będące rzeczywistym dowodem tego, co mi się przytrafiło, pomyślałabym, że
wyobraźnia stroi sobie ze mnie żarty.
Ruch w pokoju przerwał moje rozmyślania. Uniosłam głowę. Nade mną, z
baryłkowatym kieliszkiem w dłoni, stał Aston.
– Napij się – polecił, podtykając mi go pod nos.
– Co to? – wychrypiałam.
– Coś, co pomoże ci zasnąć. Zanim zaczniesz protestować… – Uniósł dłoń, by
pohamować moje zapędy, gdy otworzyłam usta, by się odezwać. – Musisz odpocząć, a
wątpię, że zaśniesz z własnej woli.
Jest palantem, ale ma rację – przyznałam niechętnie w myślach.
– Dziękuję. – Z lekkim wahaniem przyjęłam napój.
– Nie masz za co dziękować…
Przerwał mu mój wyzuty z radości śmiech. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę, że
poniekąd to przez niego się tutaj znalazłam, nie miałam za co okazywać mu wdzięczności.
– Wrócę do siebie do hotelu – oznajmiłam po paru sekundach milczenia. – Zamów mi
tylko taksówkę, jeśli możesz.
Odstawiłam kieliszek, z którego upiłam łyk koniaku, i już miałam się podnieść, kiedy
położył swoją dłoń na mojej.
– Nigdzie się nie wybierasz – zaoponował. – Nie powinnaś teraz być sama. Wiem, że
nie możesz na mnie patrzeć, ale uwierz mi, Olivio, nie mam wobec ciebie złych zamiarów.
– Nie potrzebuję pomocy, a już z pewnością nie twojej.
Wyrwałam rękę. Odzyskałam jasność myślenia i resztki zdrowego rozsądku. Bardzo
wyraźnie znowu zobaczyłam to, co mi zrobił.
Wbił wzrok w podłogę, a dłonie w kieszenie dżinsów.
– Przepraszam. – Wydawał się szczery. – Naprawdę mi przykro.
Czułam emanującą z niego skruchę. Nie umiałam rozstrzygnąć, czy był tak dobrym
aktorem, czy naprawdę żałował tego, do czego się przyczynił. Wynikłe z tej irracjonalnej
sytuacji napięcie można było kroić nożem.
– Miałam być silna – szepnęłam bardziej do siebie niż do niego. – Miałam nauczyć się
nienawidzić… – Pokręciłam głową i ukryłam twarz w dłoniach. – Nie potrafię nawet tego.
Mając za ojca kogoś takiego jak Thomas Henderson, powinnam potrafić chociaż to. Może on
miał rację? Może nadaję się tylko do tego, by być marionetką?
– Nie mów tak – żachnął się Aston, przypominając mi o swojej obecności.
Zerknęłam na niego zza kurtyny rozkosmanych włosów. Przysiadł na skraju łóżka,
zaledwie kilka centymetrów ode mnie.
– Każdy z nas ma w sobie dostatecznie dużo siły i odwagi. Należy tylko zamknąć tę
część siebie, która pcha cię w stronę współczucia. Kiedy to zrobisz, kiedy odizolujesz te dwie
strony swojej natury, wszystko będzie łatwiejsze i prostsze.
– Tak wiele się wydarzyło… I to sprawiło, że zaczęłam wątpić w swoją siłę. Nie
wiem, czy potrafię. – Z moich ust dawno nie padły tak prawdziwe słowa.
– Wierz mi, Olivio, potrafisz…
Towarzysząca jego zapewnieniu dobitność z jednej strony mi zaimponowała, a z
drugiej – nieco przestraszyła.
– Pozwól mi, a cię nauczę – zaproponował z nutą ożywienia w głosie. – Pomogę ci się
zemścić… Za wszystko, co musiałaś znieść z ręki swojego ojca i mojego brata.
Patrzyłam na tego człowieka jak na objawienie. Chęć zemsty tliła się we mnie, odkąd
zamknęły się za mną drzwi Wild Industries. Obecność Astona jedynie dolała oliwy do ognia,
umożliwiając płomieniom wzbić się naprawdę wysoko. Potrzeba udowodnienia mojemu ojcu,
Wildowi, a przede wszystkim sobie, że nie jestem nic nieznaczącą kukiełką, którą można
manipulować wedle własnego uznania, stała się silniejsza niż kiedykolwiek. Zdawałam sobie
sprawę, że mogę sporo za to zapłacić, ale kompletnie mnie to nie obchodziło. Uległam
pragnieniu zemsty. Zawarłam pakt z diabłem.
– Dobrze, Aston – przytaknęłam. W tych dwóch podszytych obojętnością i
wyrachowaniem słowach nie rozpoznawałam dziewczyny, za jaką się dotąd uważałam. –
Pomóż mi wyrwać Brianowi serce, tak jak on wyrwał je mnie.
– Z przyjemnością, księżniczko.
Podał mi kieliszek z koniakiem, który zdążyłam odstawić. Uniósł swój i toastem
przypieczętowaliśmy umowę.
– Teraz się prześpij, to był długi dzień. Dokończymy rano. – Podniósł się z łóżka. –
Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w salonie. – Obdarzył mnie nikłym uśmiechem, po czym
podążył ku drzwiom.
Zatrzymałam go jeszcze.
– Aston?
– Tak? – Zerknął na mnie przez ramię.
– Dlaczego mi pomagasz?
Wyglądał, jakby zastanawiał się na odpowiedzią. Jakby od tego, co powie, zależało
powodzenie naszego planu.
– Ponieważ wiem, jak to jest zostać zdradzonym przez kogoś, kogo kochało się
najbardziej na świecie – odparł po namyśle.
– Co on ci takiego zrobił?
Od dłuższego czasu zadawałam sobie to pytanie, dlatego zaryzykowałam, ośmielona
chwilą. Słyszałam coś niecoś o tym, co wydarzyło się pomiędzy braćmi. Brian skutecznie
chronił mnie przed Astonem. Teraz jednak zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno była
to ochrona mnie, czy raczej siebie samego.
Nie umiałam rozszyfrować miny Astona, gdy dumał nad tym, co może mi wyjawić.
– Jest za wcześnie, by o tym mówić. Ale musisz wiedzieć, że jedyne, co go obchodzi,
to pieniądze i on sam.
Nie umknęła mi obecna w jego głosie pogarda.
– Wiesz, że teraz zabawia się ze swoją byłą? – Jego słowa przeszyły moje serce jak
zatruty sztylet. – Słyszałem, jak szydzili, że dałaś się nabrać na całe to jego rzekome
zakochanie – kontynuował bez zająknięcia. Albo nie zauważył, albo udał, że nie widzi tego,
jak bardzo mnie rani. – Podobno spełnił obietnicę, którą złożył, i teraz jest szczęśliwszy niż
kiedykolwiek wcześniej.
– Obietnica – powiedziałam głucho, ocierając spływające po policzkach łzy.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że płaczę. Starałam się wyrzucić to słowo z
pamięci, ale wryło się w nią głęboko i odbijało echem.
– Dobranoc – rzucił Aston, zanim zamknął za sobą drzwi.
Gdy zostałam sama, trybiki w mojej głowie zaczęły pracować na najwyższych
obrotach. Patrzyłam przed siebie, od nowa przetwarzając wszystko, co wydarzyło się tego
feralnego dnia, wszystko, co wyznał mi Aston, oraz to, na co się porwałam, wchodząc z nim
w konszachty. Gniew, ból i rozgoryczenie miażdżyły mi na przemian klatkę piersiową i
rozrywały serce na strzępy. Żeby wyładować frustrację, rzuciłam kieliszkiem przez pokój.
Szkło i reszta koniaku rozbryzgnęły się na podłodze, ale ulga nie nadeszła.
– Pieprzony Brian Wild… – wymamrotałam, opadając na poduszkę.
Po raz kolejny się rozpłakałam. Po raz kolejny pozwoliłam sobie na ból, smutek i żal z
powodu tego mężczyzny.

Aston

Rozsiadłem się w fotelu przed kominkiem elektrycznym. Popijając koniak, patrzyłem
w trzaskający sztuczny ogień.
Głupia gęś – pomyślałem i pociągnąłem łyk z kieliszka. Skrzywiłem się, gdy palący
smak zaatakował mój język.
Zmanipulowanie jej okazało się dziecinnie proste. Nawet za proste, co poniekąd mnie
rozczarowało. Liczyłem na trochę więcej zabawy. To było łatwiejsze, niż mogłem
przypuszczać. A może ona faktycznie była marionetką, którą nietrudno sterować wedle
własnego uznania? Nieistotne. Najważniejsze, że dobra passa mi sprzyjała.
Wynajęcie tego niewydarzonego podrywacza z mózgiem w spodniach było jednym z
najlepszych pomysłów, na jakie wpadłem. Dzięki niemu stałem się rycerzem, który uratował
pannę Henderson z opałów. Wystarczyło sypnąć groszem, by dostać wszystko, czego się
zapragnęło. Wreszcie zacząłem rozumieć, skąd wzięła się miłość Briana do tych
niepozornych zielonych papierków. Wraz z poznaniem ich mocy wyparowała duma, przez
którą wcześniej miałem wyrzuty sumienia za pobieranie jałmużny.
Gdy w mojej głowie zrodził się plan zemsty, przyjmowałem każdy czek. Ba!
Wyciągałem od Briana tyle, ile się dało. Miał mnie za zdegenerowanego ćpuna i obiboka. Nie
wiedział, że nadal utrzymywałem się z walk, a każdy dolar od niego odkładałem.
Świadomość, że wykorzystam właśnie jego kasę, by się na nim odegrać, działała na
mnie jak afrodyzjak. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie – miały go pokonać jego własne
pieniądze. Machina już teraz została wprawiona w ruch – forsą Briana zapłaciłem gościowi,
który dzisiejszego wieczoru napadł Olivię.
Wyciągnąłem się w fotelu, delektując się swoim małym zwycięstwem. Nawet ten
cholerny drink, którego sączyłem, smakował lepiej niż wcześniej.
Kołysałem się na granicy jawy i snu, kiedy do moich uszu dotarł stłumiony szloch
Olivii. Coś zaczęło gnieść mnie w dołku. W odruchu współczucia chciałem do niej pójść, by
sprawdzić, co się dzieje.
Nie, Aston, nie możesz dać się na to nabrać – zgromiłem się w duchu, by moje nogi
się czasem nie poderwały i nie poniosły mnie do sypialni.

2 komentarze:

  1. Ten fragment mi się podobał, ale jeszcze pierwsza cześć przede mną. :D
    Pozdrawiam,
    Pola
    www.czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...