Gdy do Los Angeles przylatuje biologiczny ojciec dziewczynki, Reese pomaga mu w nawiązaniu kontaktu z córką. Nie jest to proste - Owen nigdy nie chciał być obecny w jej życiu, więc Josie nie zna ojca i trochę się go obawia. Sytuacji nie ułatwia to, że mężczyzna nie do końca ufa Reese, a ona z jakichś przyczyn trzyma facetów na dystans. A jednak, chociażby ze względu na Josie, tych dwoje będzie musiało odłożyć na bok uprzedzenia i zbliżyć się do siebie. Bo niebezpieczeństwo wciąż czyha...
„Muszę
się ogarnąć i zbliżyć do Josephine, jeśli chcę jakoś poprawić
nasze stosunki, jednak nie wiem, jak się za to zabrać. Ciągle się
boję, że zachowam się nieodpowiednio, czym ostatecznie ją do
siebie zrażę, ale nie mogę bez końca ukrywać się w
gabinecie.
Jakby tego było mało, Reese Anderson nie może mi
wyjść z głowy. To tylko gówniara, która dobrze dogaduje się z
dzieckiem, bo sama wciąż trochę nim jest, usiłuję przekonać
samego siebie, co niespecjalnie działa.”
Kto
stoi za zabójstwem rodziców Josie?
Czy dziewczynce grozi
niebezpieczeństwo?
Czy Owen zdobędzie serduszko córeczki?
„To,
co powiedziałem jej poprzedniego wieczoru, nie ma nic wspólnego z
moją nieumiejętnością poruszania się w związkach. Po prostu
chcę zrozumieć tę dziewczynę, a im bardziej próbuję, tym mniej
mi się to udaje. Wiadomo, że rodzice mogą się poświęcać dla
swoich dzieci, ale ona? Dla całkowicie jej obcej siedmiolatki?
Mogłaby teraz spędzać wakacje z rodziną albo na jakimś
wyjeździe, a woli siedzieć tu z Josephine i ze mną, chociaż
wyraźnie za mną nie przepada. Więc dlaczego to robi? Jaka jest jej
motywacja?”
Połączenie
fajnego romansu i lekkiego kryminału... czy to się w ogóle może
udać? Oj tak zdecydowanie! I Ludka Skrzydlewska nam to udowadnia w
swojej najnowszej powieści - „Opiekunka”. Kurdę, ta historia
była naprawdę dobra, słodka, urocza, zagmatwana, a do tego nutka
dreszczyku, no ja pikole, czego można chcieć więcej?! Nie będę
ukrywała, że autorka tą propozycją bardzo mnie zaskoczyła i to
oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu, już we
wcześniejszych jej powieściach zawsze jakiś dodatkowy mocny efekt
był, ale tu... po prostu wow! Fabuła jest idealnie poprowadzona,
widać, że autorka zrobiła bardzo dokładne rozeznanie na temat
psychologicznych podejść do dziecka po traumie, jest to historia, w
której nie ma czasu na nudę, ciągle się coś dzieje, a to, co tu
otrzymujemy to istna petarda. Autorka spuszcza na nas bomby jedna za
drugą, dzięki czemu, ja, aby dowiedzieć się zakończenia tej
historii dosłownie przez nią przefrunęłam, kartki przelatywały
mi przez palce, a byłam jej tak bardzo ciekawa, że nie chciałam
jej odkładać nawet na chwilę. Do samego końca nie wiedziałam,
czego mogę się spodziewać i kto za tym wszystkim stoi i czego chce
od tej rodziny, oczywiście miałam swoje podejrzenia, jednak co
chwile miałam mydlone oczy i już sama wątpiłam, czy to, co uważam
za słuszne, rzeczywiście takie jest. Fakt, że tę opowieść
czytałam dwa razy, utwierdził mnie tylko w przekonaniu, jak dobre
są losy Owena i Reese, a do tego mała słodka Josie, która
zdobędzie serce każdego czytelnika, jak na siedmiolatkę jest
naprawdę bardzo dzielna, szczególnie po tym, jaką miała ogromną
traumę.
Ja jestem tą powieścią zachwycona i dzięki tej
propozycji tylko utwierdziłam się w przekonaniu, jak dobry jest
pisarski warsztat Ludki. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko
czekać na kolejne propozycje autorki, które wiem, że już niebawem
trafią w nasze ręce. Was gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę i
inne powieści autorki, ponieważ gwarantuję Wam, że się nie
zawiedziecie. Jeżeli lubicie piękne historie doprawione
dreszczykiem niepokoju i niebezpieczeństwa to ta propozycja jest
zdecydowanie dla Was!
Gorąco polecam!
Paula
Za
możliwość przeczytania książki i objęcia patronatem dziękuję
autorce oraz Wydawnictwu Editio Red.
Mam w planach. Bardzo mnie ciekawi.
OdpowiedzUsuń