wtorek, 6 kwietnia 2021

 

Ewa Maciejczuk

“Igrając z szefem”

Życie Olivii Hall od dawna było zaplanowane przez jej zamożnego, apodyktycznego ojca, który chciał, żeby dziewczyna po skończeniu studiów pracowała w jego firmie. Jednak ona nigdy o tym nie marzyła.


Po zakończeniu edukacji Olivia w przypływie odwagi wyprowadza się do przyjaciółki, gdzie po raz pierwszy czuje smak wolności. Chcąc poradzić sobie na własną rękę, przyjmuje posadę sekretarki w firmie modowej.


Jej życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy w cukierni poznaje nieziemsko przystojnego mężczyznę. To spotkanie zwala ją z nóg. Jeszcze nigdy żaden facet nie wywarł na niej takiego wrażenia.


Wkrótce, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, okazuje się, że nieznajomy jest prezesem firmy, w której została zatrudniona. Olivia szybko zrozumie, że przyjazne zachowanie Alexandra to tylko gra pozorów.


A może prezes ma więcej twarzy? 


Długo się przymierzałam do napisania tej recenzji, ponieważ nie wiedziałam, jak się do niej zabrać. Może na początku pozwolę sobie napisać, że kiedy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, okładka przyciągnęła mój wzrok i bardzo chciałam ją przeczytać. Do tego opis był również ciekawy, dlatego postanowiłam napisać do wydawnictwa o egzemplarz. Kiedy już do mnie dotarł, cieszyłam się, że w końcu będę się mogła zabrać za tę lekturę i… Niestety, ale nie podobała mi się ta historia. Wynudziłam się przy niej, jak mops i nie mogłam się doczekać, kiedy dobrnę do ostatniej strony. Kilka pierwszych kartek było ciekawych, ale im więcej się zagłębiałam w tę opowieść, tym było coraz gorzej. Akcja pędziła ja struś pędziwiatr (pewnie kojarzycie tę bajkę z mik mikiem :D), niektóre rzeczy były tak strasznie niedorzeczne, że miałam ochotę książkę odłożyć i w ogóle jej nie kończyć. Jednak jestem takim typem czytelnika, który nie wiadomo, jakby się męczył przy książce, to i tak ją doczyta do końca, nawet gdyby miało to trwać z miesiąc. 


Autorka może i miała pomysł na fabułę, aczkolwiek nie pociągnęła tego dobrze. Główna bohaterka zakochała się w swoim szefie, widząc go zaledwie kilka razy, ale dobra można to przełknąć, bo jest coś takiego jak “love at first sight”, czyli miłość od pierwszego wejrzenia. Jednakże rozwaliło mnie to, że ona miała pretensje do swojego przełożonego o to, że w pracy jest dla niej niemiły, a kiedy są sami, to robi się z niego całkiem inny człowiek. Borze szumiący (pisownia zamierzona), przecież to logiczne, że prezes nie będzie się spoufalał ze swoimi pracownikami i akurat jej traktował ulgowo. Ale dobra Aleksander przeprosił Olivię i postanowił się dla niej zmienić. Ba, nawet zmienił politykę w swojej firmie, co do spoufalania się z pracownikami, żeby mogli być razem. Uwaga, wyjechali na tydzień do Paryża w sprawach służbowych i zostali parą, gdzie się znają ile? Niech będzie, że miesiąc, gdzie prawie przez cały czas był wobec niej dupkiem i nie spotykali się na stopie prywatnej. Również nie rozumiem tytułu tej książki, “Igrając z szefem”. W jaki sposób ona z nim igrała? W jednym rozdziale miała do niego pretensje, że się zachowuje tak, a nie inaczej i to by było tyle. Dużym błędem, który popełniła autorka, kiedy pisała tę historię, było to, że w ogóle się nie skupiła na emocjach bohaterów. Przedstawiła ich jako ciepłe kluchy wiecznie zalewające się łzami, co mi niemiłosiernie działało na nerwy. Nie dało się ich lubić, chociaż Aleksandra jeszcze mogłam zdzierżyć, ale Olivii niestety już nie. Może nie była materialistką, ale zachowywała się jak dzieciuch, jej teksty były szczeniackie, ogólnie jej zachowanie cały czas takie było. Ciągle chlała whisky, jakby była jakąś pijaczką. Co do Aleksandra to też mnie irytował swoją postawą pipy, a nie prawdziwego mężczyzny i wnerwiało mnie to niby pieszczotliwe słowo "kotuś”. Wrrr...


Wspomniałam wyżej o niedorzecznych rzeczach, to było kilka takich. Aleksander po przyjeździe z Paryża od razu dał Olivii stanowisko kierowniczki i dziesięć procent zarobków firmy. Poważnie? Kolejna rzecz, to kiedy stracili szkice projektów, które miały być uszyte i wystawione na pokazie i Olivia, jak gdyby nigdy nic idzie do szuflady i wyciąga swoje. Eureka pokaz uratowany. O albo sytuacja, kiedy rozstała się z Aleksandrem i jak się po tym zachowywała. Kryste Panie, kiedy to czytałam, to tylko przewracałam oczami. Następne było, to kiedy zostali zaatakowani w domu rodzinnym Olivii. Ukryli się w panic roomie (jakby co najmniej jej ojciec był jakimś prezydentem) no dobra niech im będzie, ale bandziory chowający się w krzakach mnie po prostu rozbroili. Ogromny dom dobrze strzeżony, ale jakoś po krzakach się oprawcy chowali i do tego zachowanie Olivii w tym pomieszczeniu normalnie  przeszła samą siebie. Albo, kiedy Olivia została porwana. Jezu przenajświętszy to było tak głupie, że aż śmieszne. Główny bohater miał na imię Aleksander, a na nazwisko Devil (tu się śmieje, bo na polski to znaczy diabeł, a niestety on z diabła nic nie miał). Jeszcze jedno na koniec muszę napisać, a mianowicie chodzi mi o pewną wypowiedź głównej bohaterki, która została zaczerpnięta od Blanki Lipińskiej (przynajmniej tak mi się wydaje), która zwróciła uwagę pewnemu fotografowi. Nie jest to napisane decha w dechę, bo zostało trochę zmienione w książce, ale wydaje mi się, że ten tekst ma z tym coś wspólnego.


“- Jak śmiesz? Tak cię matka wychowała? Mówić tak wulgarnie o kobiecie? Nie zapominaj, że ty też przyszedłeś na świat z łona kobiety!”


Na Instagramie u Blanki możecie sobie obejrzeć ten filmik i sobie porównać. Być może się mylę, ale kiedy to przeczytałam, od razu przypomniała mi się wypowiedź Lipińskiej. Wracając do tematu, takich kocobołów było dużo, dużo więcej, ale nie będę Wam tu wszystkiego przytaczać.


Styl autorki nie przypadł mi do gustu, bo według mnie był taki, nie wiem jak to nazwać. Dziecinny? Jak u nastolatki? Ja rozumiem, że to debiut i nie łatwo jest napisać książkę. Jednak dla mnie akcja pędziła na łeb na szyję. Autorka skupiła się bardziej na dramie i słodyczy, która się z tej książki aż za bardzo wylewała. Zabrakło mi tu przede wszystkim emocji, dzięki którym bohaterzy nabraliby barw, a niestety nie dało się ich lubić, ponieważ byli bezbarwni i nijacy. Przykro mi, że muszę napisać taką recenzję, ale dokładnie takie odczucia mi towarzyszyły przy czytaniu i nie mogę okłamywać czytelników, że wszystko jest cacy. Nie podeszła mi ta książka, ale nie skreślam autorki, bo dam jej jeszcze szansę. Jeżeli po raz kolejny zawiodę się na jej twórczości, to po prostu sobie odpuszczę jej kolejne książki. 


Niestety nie mogę, polecić Wam “Igrając z szefem”, ponieważ ta opowieść jest niedopracowana, jakby była pisana na kolanie, wszystko dzieje się za szybko, przez co ta lektura traci na swojej wyrazistości. Pojawiają się w treści irracjonalne rzeczy, które niestety psują całokształt książki. Troszkę też mi zalatywało Greyem, w niektórych miejscach. Ja przez tę historię jakoś przebrnęłam, ale było to dla mnie męczarnią.


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłemu.

 

 



 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...