poniedziałek, 26 kwietnia 2021

 

Julita Sarnecka

“Capo. Sekrety mafii”

Klara Bishop pracuje jako dziennikarka śledcza w gazecie „New Orleans Globe”. Obecnie przygotowuje artykuł dotyczący rodziny mafijnej Santini, na punkcie której od lat ma obsesję. Kierują nią osobiste pobudki. Jest przekonana, że członkowie tej rodziny mieli coś wspólnego ze śmiercią jej ojca policjanta.


Podczas zbierania materiałów kobieta wpada na trop Vincenta Santini, od lat żyjącego w ukryciu capo dei capi. Mężczyzna dostaje informację, że ktoś może ujawnić jego tożsamość. Teraz planuje dowiedzieć się czegoś więcej o wścibskiej dziennikarce, zanim wyda na nią wyrok. Spotyka się z kobietą, podszywając się pod inwestora.


Oboje nie zdają sobie sprawy, że łączy ich więcej, niż sądzą, a tajemnice z przeszłości uderzą w nich z ogromną siłą. 


“Sprawiedliwość była przereklamowana, bo i tak zawsze wygrywał silniejszy.”


Wiem, że powtarzałam to już wiele razy w moich recenzjach, że ostatnio na topie mamy opowieści mafijne, których czytelnicy mają już powoli przesyt, jednak ja tam jestem wierna temu wątkowi i za każdym razem czytam takie książki, gdy się pojawiają na polskim rynku wydawniczym. Zapowiedź “Capo” wpadła mi w oko i od razu wiedziałam, że muszę to przeczytać. Oczywiście nie nastawiałam się na mafię z prawdziwego zdarzenia, bo nigdy jeszcze takiej nie dostałam w książce. Jednakże “Capo” mnie kusił i tak wpadł w moje rączki. Muszę przyznać, że debiut Julity Sarneckiej jest jak najbardziej udany. Książkę się czytało migiem i nie miało się ochoty od niej odrywać. Bardzo podobała mi się fabuła i akcje, które autorka wplotła w całą tę historię, aczkolwiek miałam tam kilka swoich zastrzeżeń. Pierwszym z nich była główna bohaterka Klara, która de facto nie była pustą lalunią, tylko miała tak zwaną mocną i niewyparzoną jadaczkę, ale w niektórych miejscach przekleństwa, które używała były według mnie wplecione niepotrzebnie, bo w ogóle nie pasowały do danej sytuacji, ot wrzucone, żeby było. Drugim było kilka tekstów, które zalatywały mi trochę nastoletnimi odzywkami, ale na szczęście nie było tego dużo, kilka wątków mogłoby być także bardziej rozwiniętych i to chyba na tyle, do czego mogłabym się przyczepić, bo reszta była naprawdę fajna.


Na początku fabuła toczyła się swoim tempem, ale później nabrała dynamizmu i zaczęła się robić na tyle ciekawa, że normalnie karki mi się paliły w palcach, bo tak szybko je przewracałam. Bohaterzy byli fajnie wykreowani, nie byli sztuczni czy bezbarwni, tylko tacy z krwi i kości. Jezuuuu, jaką ja mam słabość do Mishy (bohater drugoplanowy) i zaklepuje go sobie jako mojego książkowego męża i domyślam się już, o kim będzie druga część :D Pojawiły się również czarne charaktery, ale najbardziej czułam wstręt do Abigail, miałam ją ochotę rozszarpać, ukręcić łeb i co jeszcze tylko bym mogła. Autorka pisze stylem prostym i spójnym, dzięki czemu książki się nie czyta, tylko ją pożera. Mamy tu zastosowaną narrację dwutorową, aczkolwiek najwięcej rozdziałów opowiedzianych jest z punktu widzenia Klary. Były również sceny łóżkowe, które dopełniały cały plot opowieści, ale tak naprawdę się na tym nie skupiamy, bo jest tu tyle zwrotów akcji, że reszta schodzi na dalszy plan.


Książka mnie się naprawdę podobała i w żadnym razie nie zmarnowałam na nią czasu. Uważam, że autorka może być dumna ze swojego pierwszego książkowego dziecka, ponieważ ta lektura jest dobra, ciekawa, szybko się ją czyta, całokształt nie jest przerysowany oraz bohaterzy swoim zachowaniem odwalili kawał dobrej roboty, dzięki czemu całość wyszła naprawdę fajnie.

Cóż mogę jeszcze rzec? Może tyle, że Wam tę historię polecam :)


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłemu.

 

 



 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...