poniedziałek, 12 kwietnia 2021

 

J. Dean

“Bądź moim szczęściem”

 


“(…) każdy człowiek ma w sobie wystarczająco dużo siły, by się podnieść. Nie jeden, nie dwa razy, ale tyle, ile będzie trzeba.”

Heidi Bliss bardzo długo ciężko pracowała, aby zostać gwiazdą amerykańskiej siatkówki. Jej na pozór idealny świat wywrócił się do góry nogami przez niespodziewaną ofertę łowcy talentów. Czuła, że los jej sprzyja. Wyższe wykształcenie na prestiżowej uczelni, kariera i cudowny chłopak, którego każda jej zazdrościła. Jednak gdy dziewczyna opuściła rodzinne Auburn w stanie Alabama, rzeczywistość zaczęła się komplikować z powodu nieznajomego ze stacji benzynowej.

Heidi nie wiedziała, że w tak krótkim czasie tyle może się zmienić…

Życie Garetta straciło sens, gdy tajemnice ukochanej zrujnowały ich związek. Kiedy przyjaciel z dawnych czasów zaproponował mu nowy start, ten zgodził się bez zastanowienia. Rzucił wszystko, by ruszyć w podróż po lepszą przyszłość. Nie przypuszczał jednak, że pyskata brunetka namiesza mu głowie i nie da tak łatwo o sobie zapomnieć.

Czy Heidi postąpi w imię zasad, czy w imię niebezpiecznych doświadczeń z przypadkowo poznanym mężczyzną?

Czy Garett odnajdzie spokój i szczęście, czy spotkają go kolejne zawirowania?

“Bądź moim szczęściem” to pierwszy tom cyklu Final Four i zarazem debiut J. Dean, który uważam za naprawdę udany. Mimo to, że książka jest niezłym grubaskiem, to nie idzie tego odczuć podczas czytania. Bardzo podobała mi się tematyka tej historii, która opowiada o dziewczynie kochającej siatkówkę i mężczyźnie, który nazbyt wcześnie musiał zakończyć swoją karierę sportową. Swojego czasu, jak jeszcze mieszkałam w Polsce, to również grałam i jeździłam na różne zawody. Ten czas wspominam wyśmienicie i trochę mi tego brakuje. Autorka w świetny sposób pociągnęła całą fabułę i idealnie opisała to, jak wygląda gra, rywalizacja i jakie temu towarzyszą rytuały i emocje. Nawet sama poczułam się tak, jakbym była na boisku i grała razem z zawodniczkami. 

Oczywiście nie obyło się bez kilku potknięć, ale nie były one nie wiadomo jak duże, aczkolwiek muszę się przyczepić do jednej rzeczy, która ogromnie mi przeszkadzała. Ja wiem, że w Ameryce wzrost podaje się w stopach, ale uważam, że autorka wraz z redaktorką powinna w przypisach wytłumaczyć, ile to jest na przykład pięć stóp w centymetrach. Było to bardzo gubiące, bo ja osobiście nie miałam ochoty, co chwilę odrywać się od czytania i odpalać Google, żeby sobie wszystko przeliczać. Pamiętajmy, że w Polsce czytelnicy mogą tego nie wiedzieć (taka wskazówka na przyszłość). Było też troszkę literówek no, ale jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo czegoś nie zauważyć. Czytając tekst już, któryś raz z kolei wszystko nam się po prostu miesza.

Bardzo podobało mi się to, że książka opowiedziana jest z dwóch punktów widzenia, dzięki czemu możemy bliżej poznać postacie. Bohaterzy zostali fajnie wykreowani, nie byli sztuczni i bezbarwni, tylko przejrzyści, chociaż czasami zachowywali się dziecinnie, a w szczególności Heidi. Chemia między bohaterami była naprawdę wyczuwalna i nie była tworzona na siłę. Co do postaci drugoplanowych to nadają całej opowieści charyzmy i uroku. Warsztat pisarski autorki jest lekki i spójny. Nie raz się śmiałam z pewnych sytuacji, a nawet zdarzyło mi się wzruszyć. J. Dean ujęła w swojej książce jeszcze jeden temat, jakim był rak piersi. Szczerze mówiąc, bardzo mnie to ruszyło, bo moja mama zmagała się z tą samą chorobą, co babcia głównej bohaterki. Na pewno w tej opowieści czuć bardzo dużo emocji, autorka uchwyciła je idealnie i dozowała je w odpowiednich momentach. Naprawdę nie żałuję, że wzięłam tę książkę do recenzji, bo jest ona idealną odskocznią od codzienności, a jeszcze ma w sobie motyw sportowy, to już całkiem. Wielkie gratulacje dla autorki, że stworzyła coś tak wciągającego i dobrze opisanego. Widać tu spory research, który autorka zrobiła, zanim wzięła się za napisanie tej powieści.

Jeszcze tak na sam koniec muszę wspomnieć o okładce, bo po prostu tego nie da się ominąć bez jakiegokolwiek komentarza. Oczywiście moja ocena nie poleci w dół, ponieważ skupiłam się na historii tu zawartej, a nie na okładce. A więc do rzeczy. Bardzo przepraszam, ale okładka jest brzydka i w ogóle nie odnosi się w żadnym stopniu do treści książki. Ot model z gołą klatą, ale co on sobą reprezentuje? Do tego tytuł, który zajmuje prawie pół okładki, trzy kolory napisów i ten pseudonim autorki na włosach modela. Jezu Kryste… Dobra to jeszcze da się jakoś przełknąć, ale tył mnie po prostu rozwalił. Loga patronów są wstawione, jakby je ktoś dokleił w paincie i opis książki na samym dole i to na zielono. Ja się pytam, co to za grafik robił? W ogóle te kolory nie współgrają ze sobą. Nie wiem, czy on albo nie zna się na projektowaniu grafik, albo nie chciało mu się okładki robić i zrobił ją, na tak zwane odwal się. Gdybym była w księgarni i natknęła się na takie “cudo”, to w życiu bym książki nie kupiła. Czytelnicy zwracają uwagę na takie detale i nie wiem, co tu się wydarzyło.

Mimo wszystko książkę Wam polecam, bo jest naprawdę godna uwagi. Jeśli lubicie historie z motywem sportowym i rozwijającym się, lecz zakazanym uczuciem, to ta opowieść jest zdecydowanie dla Was. Ja spędziłam z nią miłe chwile i nie mogę się już doczekać drugiej części, która będzie poświęcona Amber i Willowi.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu WasPos.

 logo-ostatnie-prawidlowe-416x400.png 



 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...