środa, 7 sierpnia 2019


Kochani to już dziś!! Premiera naszego wspaniałego patronatu, trzeciego tomu serii "Friend - Zoned" Belle Aurory!! Teraz przyszedł czas na "Słodkie szaleństwo", dla tych, którzy mają jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, czy warto sięgnąć po tę serię, mamy na zachętę prolog oraz trzy pierwsze rozdziały. Przyjemnej lektury :) 


Prolog
Helena

Nie mogę przestać płakać. Wysoki dźwięk, który wydobywa się z moich ust, przypomina
wycie psa. Szlocham, zalewając się łzami oraz od czasu do czasu pociągając nosem. Słone
krople moczą policzki, a z nosa cieknie. Jestem w rozsypce.
Gdy celebrant oznajmia z uśmiechem: „Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować
pannę młodą”, moja siostra, Natalie, rzuca za siebie bukiet. Mimi bez wahania łapie kwiaty,
po czym puszcza oczko tłumowi. Uśmiechnięta Nat staje na palcach, by pocałować świeżo
upieczonego męża. Asher delikatnie chwyta ją za kark, przyciągając do siebie, a tym samym
pogłębiając pocałunek. Nie odrywają od siebie ust. Wyglądają na takich szczęśliwych.
To piękna scena. Właśnie dlatego wyję. Patrzę na mężczyznę w średnim wieku, siedzącego
obok. Obserwuje mnie, na wpół zaniepokojony, na wpół wystraszony. Nieco się odsunął.
Mimo że szloch nie ustaje, staram się wytłumaczyć:
– To poproztu akie pie-he-nkne. – Czkam. – Akiee pie-he-nkne.
Znów tracę nad sobą kontrolę. Zaczynam płakać jeszcze głośniej.
– Niech ktoś ją wreszcie wyprowadzi. – Słyszę czyjś poirytowany głos.
Mokra maskara skleja mi rzęsy. Kiedy zdaję sobie sprawę, że głos należy do mojej siostry,
wznoszę oczy do nieba. Rzuciwszy złe spojrzenie, Nat syczy głośno:
– Serio, przymknij się i przestań mazać. Wkurzasz wszystkich, idiotko.
Wyciągam drżącą dłoń w jej kierunku.
– Ocham cię. Yglądasz pie-he-nknie. Ak pie-he-nknie. – Po chwili dodaję: – Tak się
cieeeeszę. Okropnieee.
Moja siostra. Ona mnie rozumie. Widzę, że oczy wypełniają jej się łzami, warga zaś
zaczyna drżeć.
– Awww – szepcze, spoglądając na mnie.
Płyną pierwsze łzy, a potem nagle trzymamy się w objęciach, łkając.
Jeśli jeszcze się nie zorientowaliście – kiepsko znoszę wesela. Zawsze chwytają mnie za
serce. Za każdym razem jest tak samo: idę z silnym postanowieniem, by odpowiednio się
zachowywać, nawet nie zabieram chusteczek, chociaż to w żaden sposób nie pomaga, lecz
zwykle, zanim pojawi się tort, makijaż mam już całkowicie rozmazany, natomiast oczy
opuchnięte.
Dziś jednak sytuacja wygląda gorzej, ponieważ to najpiękniejszy dzień w życiu mojej
siostry. A właściwie drugi. Pobrali się bowiem z Asherem potajemnie w Vegas, gdzie

pobłogosławił im Elvis. Dopiero po powrocie do domu poczuli się źle, jakby czegoś im
brakowało. Tym czymś okazała się rodzina.
Zorganizowali więc kameralną uroczystość. Świadkami zostali Nik oraz Tina. Znam Tinę
Tomic od zawsze – razem dorastałyśmy, a nasi rodzice byli najlepszymi przyjaciółmi, co
oczywiście oznacza, że połączyła nas niezwykła więź. Nie na tyle silna, żebyśmy nazywały
się siostrami, ale wystarczająco, by określenie „przyjaciółki” nie wystarczało.
Stałyśmy się bratnimi duszami.
Gdy Tina straciła mamę oraz córkę, przeprowadziła się z Kalifornii do Nowego Jorku i
otworzyła świetnie prosperujący butik o nazwie Safira. Po jakimś czasie dołączyła do niej
Nat. Nik z Tiną na początku się zaprzyjaźnili, a potem w sobie zakochali. Połączyła ich
miłość na lata; taka, o której piszą poeci.
Nik jest właścicielem klubu Biały Królik, mieszczącego się naprzeciwko Safiry. Ma
młodszego brata, Maksa, najlepszego przyjaciela Ashera, czy też Ducha, jak nazywają go
kumple, a także kuzyna o imieniu Trik. Tina należy do paczki składającej się z jej pracownic,
czyli Mimi, Loli oraz Nat. W pewnym momencie postanowili z Nikiem połączyć obie grupy.
I udało im się to.
Stworzyli rodzinę.
Członków rodziny nie zawsze łączą więzy krwi. Nieraz wystarczy miłość i śmiech.
Natalie z Asherem przez pewien czas w zasadzie się nie znosili. Długo zaprzeczali
wzajemnemu przyciąganiu, aż w końcu nie mogli mu się oprzeć. Kiedy wreszcie się zeszli,
zrobili to z hukiem. Dosłownie. Głowy zostały obite, tyłki zaś skopane. Z pewnością nie był
to typowy romans. Walczyli do upadłego. Znacie powiedzenie: „Miłość od nienawiści dzieli
tylko krok”? Cóż, zrobiwszy ten krok, dopuścili do głosu swoje uczucia. Zdali sobie sprawę,
że miłość, którą się darzą, jest zbyt silna, by mogli ją ignorować.
I oto są – szczęśliwi nowożeńcy. Uśmiecham się przez łzy.
Nie wierzę w to.
Moja siostra wyszła za mąż.
Ktoś odrywa mnie od Nat. Przez spuchnięte powieki widzę starszą siostrę, Ninę, która
uspokaja mnie i głaszcze delikatnie po plecach. Stara się nie nawiązywać kontaktu
wzrokowego, bo wie, że to by wszystko pogorszyło. W pewnym momencie jednak nasze
spojrzenia się krzyżują.
Zamieramy, a następnie szeroko otwieramy oczy.
Spanikowana ucieka wzrokiem, lecz jest za późno. Warga mi drży. Unoszę głowę, wyjąc
tak rozdzierająco, że brzmię niczym zwierzę. Na przykład łoś.

Zupełnie nieprzyzwoicie, wiem o tym, ale nie potrafię się powstrzymać!
Nina przyspiesza kroku, więc ja też. Ciągnie mnie na bok.
– Chryste, dziecko. Weź się, kurwa, uspokój – rzuca zirytowana. – Czasem się
zastanawiam, czy na pewno jesteśmy spokrewnione. To ślub, a nie pogrzeb! Żadnych więcej
łez. Kapujesz?
Oddech mam taki nierówny, że głowa trzęsie mi się na boki.
– Nie. – Czkam. – Potrafię. – Czkam. – Przestać.
Wyciąga chusteczki, którymi ociera mi twarz.
– Boże, coś ty narobiła… Chodź. Muszę poprawić ci makijaż, bo wyglądasz, jakby ugryzła
cię pszczoła. Taka na kwasie.
Kiedy wchodzimy do łazienki, muzyka oraz pozostałe odgłosy wesela cichną. Siadam na
brzegu wanny, ona zaś na sedesie. Wyjmuje kosmetyczkę, po czym atakuje mnie pędzlem do
pudru, łaskocząc w nos, przez co mam ochotę kichnąć, a jednocześnie się roześmiać. Nie chcę
jednak przeszkadzać, zatem uspokajam oddech, a także rozszalałe emocje.
Jako że Nina jest fryzjerką, odpowiada dzisiaj za nasze fryzury. Za makijaż również.
Świetnie wykonuje swoją pracę. Nat wygląda obłędnie – Nina poświęciła jej sporo czasu, ale
zdecydowanie się opłaciło. Średnia siostra przypomina anioła.
Kiedy odwiedziłyśmy ją w tamtym tygodniu, odrzuciła ogniście rude włosy, oznajmiając:
– Mam dość tego koloru. – Uśmiechnęła się do Niny. – Chciałabyś może zrobić ze mnie
brunetkę?
Zaskoczyła nas. Bardzo.
Od lat nie widziałam Nat w naturalnym kolorze, czyli czekoladowym brązie, poza tym,
szczerze mówiąc, nie byłam pewna, jak zareaguje Ash. Nawet go nie ostrzegła, tylko, niczym
typowa Nat, postawiła przed faktem dokonanym.
Kiedy Nina kończyła układać jej świeżo pofarbowane włosy, Asher wrócił do domu.
Natalie podeszła do ukochanego, nie zdejmując peleryny fryzjerskiej. Oparła dłoń na biodrze,
otworzyła szerzej oczy, po czym potrząsnęła lekko głową.
– No i? – spytała wyczekująco.
Postawny blondyn ani drgnął. Patrzył na żonę, przesuwając spojrzenie ciepłych brązowych
oczu po ciemnych pasmach. Po chwili Nat zaczęła panikować:
– Chodzi po prostu o to, że nie młodnieję i chciałam, żebyś zobaczył, jak wyglądam
naprawdę. Wiesz, tak naprawdę naprawdę. Gdy nie ukrywam się za cyckami oraz ogniście
rudymi włosami. Mogę się jednak przefarbować…

Ash przerwał jej, biorąc ją w ramiona. Tulił mocno Nat, kołysząc łagodnie. Nie wiem, co
powiedział, bo szeptał, ale jak przystawił wargi do ucha Nat, powieki siostry opadły,
natomiast usta rozchyliły się z ulgą. Uśmiechnęła się lekko.
Asher nie jest gadułą, lecz się wprawia. U mężczyzn, którzy niewiele mówią, każde słowo
ma znaczenie.
Biedny facet od początku znajdował się na przegranej pozycji.
W naszej rodzinie nie da się być cicho. Jeśli chcesz, aby cię usłyszano, musisz
przekrzyczeć cztery inne, rozmawiające osoby.
Nina nakłada więcej pudru, pytając:
– To jak, młoda, spotykasz się z kimś?
– Nie – odpowiadam z zamkniętymi oczami. Wskazuję słabo na siebie. – Kto by ze mną
wytrzymał?
Parska. Przez chwilę milczy, ale czuję, iż chce coś powiedzieć. I robi to. Nina się nie
kryguje. Lubi mówić to, co myśli, lecz nie opowiada o sobie. Życie osobiste siostry zawsze
pozostawało właśnie takie: osobiste.
– Dobrze ci radzę, nie czekaj zbyt długo – odzywa się łagodnym, acz poważnym tonem.
Otwieram oczy, słysząc tęskną nutkę w jej głosie. Uśmiecha się smutno. – Nie chcę, żebyś
potem tego żałowała.
Rozumiem ją, jednak to nie zmienia stanu rzeczy.
– Trochę trudno mi się z kimś teraz umawiać, wiesz? Dopiero skończyłam studia i Bóg
jeden wie, gdzie będę pracować. Na razie powinnam raczej mieć na uwadze głównie karierę.
Na samą myśl o spotykaniu się z kimś robi mi się słabo.
Chwyta mnie stanowczo za brodę, aż napotykam jej wściekły wzrok.
– Wymówki – syczy.
– Co?
Rozluźnia uchwyt i nakłada mi róż na policzki.
– To wszystko wymówki – mówi już łagodniejszym tonem. – A co, jeśli trafisz na
idealnego faceta, ale zrezygnujesz z niego, ponieważ będziesz za bardzo skupiona na
karierze? Potem, kiedy nadejdzie czas, żeby się ustatkować, zrozumiesz, że ta osoba na ciebie
nie zaczekała. I nie powinna była, gdyż postąpiłaś egoistycznie. Wtedy znienawidzisz tę
karierę, dla której wszystko poświęciłaś. Zawsze znajdzie się ktoś, kogo odejścia będziesz
żałowała, a to zatruwa umysł.
Biorę siostrę za rękę, przerywając jej pracę.
– Czyjego odejścia ty żałujesz? – pytam łagodnie.

Wszelkie emocje znikają z twarzy Niny. Szybko spuszcza wzrok i chrząka. Gdy znów na
mnie patrzy, widzę w jej oczach tylko smutek. Smutek tak wielki, że czuję ból w piersi.
– To bez znaczenia – mruczy ochryple. – Zawsze się ktoś znajdzie, a ja mogę winić
wyłącznie siebie.
Ostrożnie kończy mnie malować, doprowadzając spuchniętą, naznaczoną śladami tuszu
twarz do niemal idealnego stanu. Wstaję, by ją przytulić. Chwyta mnie mocno i po raz
pierwszy od dawna myślę, że potrzebuje tego bardziej niż ja.
– Dziękuję, Ninuś. Kocham cię – mówię czule.
Ściska mnie w odpowiedzi.
– Ja też cię kocham, a teraz chodźmy pogadać z jakimiś facetami. Jest tu kilku takich,
którzy zawstydziliby Johnny’ego.
Najbardziej podobają nam się bowiem mężczyźni przypominający Johnny’ego Deppa.
Szczerze mówiąc, nadal mam w pokoju jego plakat. A on zawiesza poprzeczkę wysoko.
Kocham cię, Johnny. Oni nigdy nie dorosną ci do pięt!
Odsuwam się z uśmieszkiem.
– Radzisz mi, żebym sobie kogoś przygruchała, czy co?
Kąciki ust Niny się unoszą.
– Małe bzykanko jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.
Chichoczę, potrząsając głową. W duchu przewracam na siebie oczami. Cała ja – ryczę oraz
dąsam się zamiast rozmawiać z jakimś Johnnym. A przecież naprawdę dawno nie uprawiałam
seksu.
Co się stało z moimi priorytetami?
Zostawiam Ninę, pakującą swoje rzeczy, i wychodzę. Kiedy znajduję się na świeżym
powietrzu, zamykam oczy, a następnie oddycham głęboko. Otwieram je z uśmiechem.
Dziedziniec wygląda wspaniale. Nat nie chciała niczego wymyślnego, wychodząc z
założenia, że im mniej, tym lepiej. To się zawsze sprawdza, jeśli chcecie znać moje zdanie.
Pragnęła tylko, by krzesła ustawione wzdłuż trawnika miały białe oraz morelowe pokrowce.
Jedynym dodatkiem, jaki sobie zażyczyła, były kolorowe chińskie lampiony, które zapalimy
po zmroku. Potrawy dające się jeść palcami okazały się strzałem w dziesiątkę – dzięki temu
nie potrzebowaliśmy stołów i mogliśmy rozmawiać, a także śmiać się, podczas gdy
roznoszono jedzenie.
Skanuję wzrokiem otoczenie. Po lewej widzę Tinę w ciąży, trzymającą się za ręce ze
swoim mężem, Nikiem. Kiedy mija ich kelner, Tina odprowadza go wzrokiem. Nik, jak to
Nik, podąża za spojrzeniem żony, po czym biegnie za mężczyzną, a chwilę później przynosi

całą tacę przystawek. Tina bierze małą przekąskę, a następnie mówi „kocham cię”. Nik nie
odpowiada, lecz obejmuje ją wolną ręką. Nachyliwszy się, całuje Tinę w czoło. Zamyka oczy,
pozwalając, by ten pocałunek trwał.
Serce mnie kłuje i na chwilę panowanie nad moją głową przejmuje ta suka Zazdrość. Też
chcę takiej miłości. Jeśli mi się poszczęści, pewnego dnia ją znajdę.
Do Nika oraz Tiny podchodzą Natalie z Asherem. Uśmiechnięta Nat wręcza Tinie butelkę
soku jabłkowego, po czym kuca przed nią.
Czuję ucisk w piersi.
Położywszy dłonie na wyraźnie zaokrąglonym brzuchu Tiny, Nat przemawia do niego. Ash
ściska Tinę za ramię, a ona uśmiecha się ze zrozumieniem, opierając policzek na ręce
mężczyzny. Potrzeba prawdziwej przyjaźni, by zrobić to, co Tina z Nikiem robią dla Nat i
Asha.
Widzicie, Tina jest w ciąży, ale to nie są dzieci jej oraz Nika, tylko Natalie i Ashera. Nat
nie dałaby rady donosić ciąży, więc Tina została ich surogatką, gdyż jest osobą, którą smucą
nieszczęścia innych, a dla swoich bliskich zrobiłaby wszystko. Ostatnio dowiedzieliśmy się,
że urodzi bliźniaki, lecz jeszcze nie znamy płci. Szczerze mówiąc, Nat zależy jedynie na tym,
aby maluchy były zdrowe.
Podchodzą Lola z Trikiem, trzymając się za ręce, a w ślad za nimi podąża konkretny
Johnny. Johnny, od którego nie jestem w stanie oderwać wzroku, bo wygląda tak Johnnowato,
że Johnny z mojego plakatu mógłby łkać całą noc z zazdrości. Max Leokov staje za Nat z
niecnym uśmieszkiem. Podnosi ją bez ostrzeżenia i odwraca twarzą do Asha. Mimowolnie
chichoczę, widząc minę tego ostatniego – zaciska szczękę, a wszystkie przyjazne uczucia
wyparowują, zastąpione złością.
Ale Max ma to gdzieś. W dość zmysłowym uścisku obejmuje Natalie w pasie, nachyla się
nad jej szyją i zaczyna składać pocałunki. Skrzywiony Asher robi krok w jego kierunku, ale
Max po prostu się cofa, cały czas trzymając kobietę w ramionach. Ze swojego miejsca nie
słyszę, co mówi, jednak sądząc po chytrym uśmieszku Maksa oraz śmiechu, który się rozlega,
pewnie cwaniakuje. Najwyraźniej życie mu niemiłe, skoro tak prowokuje Asha.
Widziałam, do czego jest zdolny doprowadzony do ostateczności Asher. To nic miłego.
Teraz doskakuje do Maksa, na co ten tchórzliwie puszcza Nat, lecz szybko staje przed Tiną
z otwartymi ramionami. Tina, jak to Tina, daje się nabrać, pozwalając na przytulenie. Reaguje
śmiechem na mokre pocałunki składane na policzku.
Max w ostatniej chwili unika pięści Nika, po czym bierze za rękę Lolę. Przyciąga ją do
siebie, na co Lola z uśmiechem przewraca oczami. Mężczyzna ją przytula, a następnie

porusza się z nią w wolnym tańcu, w środku kółeczka utworzonego przez przyjaciół. Trikowi
się to nie podoba, dlatego odbija Lolę i przyciąga do siebie. Kobieta wzdycha uszczęśliwiona,
przytulając się do niego.
Max otwiera ramiona, kręcąc głową.
– Nie umiecie się bawić – mówi.
Potem podchodzi do baru, by objąć od tyłu siedzącą przy nim Mimi, która sztywnieje na
chwilę, odwraca się, a potem rozluźnia w jego uścisku. Max szepcze jej coś do ucha, na co
odpycha go, śmiejąc się głośno. Przykłada rękę do serca, udając, że go zraniła.
A ja przez chwilę jestem zazdrosna. Oni naprawdę są rodziną. Część mnie desperacko
chciałaby do niej należeć. Czuję się jak kujon patrzący na grupkę najpopularniejszych
dzieciaków w szkole. Mimo wszystko rozglądam się za jakimś Johnnym, ale, choć wyławiam
w tłumie kilku przystojniaków, ciągle śledzę wzrokiem wysokiego bruneta o złotych oczach
oraz z magicznym dołeczkiem.
Max.
Straciłam rachubę, z iloma kobietami flirtował, zupełnie jakby – bądźmy szczerzy – był
Johnnym we własnej osobie.
Czy odważę się powiedzieć, że prezentuje się lepiej niż oryginał?
Świętokradztwo!
Jeśli miałabym wybrać na dziś jakiegoś Johnny’ego, zostałby nim właśnie Max. Spełnia
wszystkie wymagania – jest wspaniały, zabawny, inteligentny oraz czarujący, a sądząc po
tym, jak krąży po sali, bez wątpienia nie brakuje mu też pewności siebie.
Przez kolejne dziesięć minut patrzę, jak Max flirtuje z każdą kobietą, która się nawinie,
łącznie z moją mamą. W końcu nabieram wystarczająco odwagi, żeby z nim porozmawiać.
Tak naprawdę nie przepadam za flirciarzami, ale podoba mi się, że wszystkie kobiety traktuje
jednakowo. Żadna się nie uchowa – zaczepia je niezależnie od tego, czy są stare, młode,
grube, czy chude. Widzę, że podchodzi do Niny, która również nie pozostaje obojętna na jego
urok. Ujmuje jej rękę i całuje ją kilkakrotnie, aż siostra wolną dłonią zasłania usta, walcząc z
uśmiechem.
To moja okazja. Wchodzę.
Gdy się zbliżam, Nina uwalnia się od jego wszędobylskich dłoni. Idzie do baru pogadać z
Mimi. Max zostaje sam, więc wyciąga z kieszeni komórkę, po czym przesuwa palcem po
ekranie.
Lubisz flirtować, Max? No to się szykuj.

Z każdym kolejnym krokiem żołądek zaciska mi się w oczekiwaniu. Czuję ekscytację! W
końcu staję przy nim i chrząkam cicho. Spogląda na mnie z uniesionymi brwiami, żeby zaraz
znów wlepić wzrok w ekran.
– Cześć, Helen. Jak się masz? – pyta.
Uśmiech mi blednie.
Helen? Serio?
Cóż… to słaby początek.
Dalej bawi się telefonem.
– Tak właściwie to Helena. No, ale nieważne. Zastanawiałam się, czy nie napiłbyś się ze
mną dri…
– Świetnie. – Przerywa mi. – Miło było znów się z tobą zobaczyć, Helen.
A potem odchodzi, zostawiając mnie na środku dziedzińca z otwartymi ustami. Mrugam,
krzywiąc się. Próbuję zrozumieć, co właśnie zaszło. Zawodowy flirciarz, facet, który podrywa
wszystko, co ma puls, wszystko, co się rusza, mnie olał.
Hmmm. Oznacza to zapewne, że jestem kimś niepożądanym.
Czuję zażenowanie, a policzki mi czerwienieją, jednak szybko zmuszam się do obojętności.
Zadzieram nos oraz prostuję plecy. Nic się nie stało. Nie musi mnie lubić. Czasem ludzie po
prostu się nie lubią. Zdarza się. Nic nie szkodzi. Poza tym, hej, to się całkiem dobrze składa.
Chyba. Nie zamierzam się przejmować Maksem Leokovem.
Już nie.

Rozdział pierwszy
Helena

– Helena, poczta! – krzyczy z kuchni mój tata.
Zrywam się i zeskakuję z łóżka. Próbuję iść szybciej, niż mogę, przez co ślizgam się w
skarpetkach po podłodze. Na efekty nie trzeba długo czekać. Tak mocno walę kolanem w
szafkę nocną, że stojące na niej ramki ze zdjęciami spadają, a szklanka z wodą przewraca się
na rozłożony podręcznik.
Sapię z szeroko otwartymi oczami, chwytając się szafki z nadzieją, że ból minie, lecz
agonia trwa. Doznanie z każdą chwilą jest coraz bardziej rozdzierające. W przebłysku
jasności umysłu myślę sobie: To koniec… właśnie tak to się skończy.
No dobrze, trochę dramatyzuję, ale, niech mnie diabli, to naprawdę boli!
Och, dobry Boże.
Pulsujące kolano drętwieje. Pewnie będę jedną z niewielu osób, którym amputowano
kończynę z powodu uderzenia w szafkę nocną. A może nawet jedyną? Tak czy inaczej,
zostanę tylko kolejnym numerkiem w statystykach. Czołgam się do drzwi, po czym padam,
umierająca, w progu.
– Tato, pomocy! – wołam, licząc, że przybędzie na ratunek.
– Nie! – odkrzykuje po chwili.
Chciałabym powiedzieć, iż jest okropnym ojcem, który pragnie mojej śmierci, jednak
byłaby to nieprawda. Wspaniały z niego ojciec, chociaż lubi nieco dramatyzować (myślicie,
że niby po kim to odziedziczyłam?). Raz albo dwa twierdziłam, co prawda, że umieram, ale w
tym przypadku to nie żart. Zaczyna mi się robić ciemno przed oczami. Widzę światełko w
tunelu.
– Tato, pomóż mi! Mdleję! – krzyczę spanikowanym głosem.
– Co teraz? Zacięłaś się papierem, czy umyłaś w palec? – Wzdycha ciężko.
Moją twarz wykrzywia grymas, kiedy za pomocą łokci podciągam się do pozycji
siedzącej.
– Po pierwsze, staruszku, mówi się „uderzyłaś”, a nie „umyłaś”. Musisz popracować
nad swoim angielskim. Po drugie, tym razem uderzyłam się naprawdę mocno. Moje życie
wisiało na włosku. Gdybym nie nakleiła plastra w odpowiednim momencie, nawet chirurg nie
zdołałby ocalić mojego małego palca.
Śmiech wypełnia kuchnię.
– Tak, może mój angielski jest słaby, ale ty, kochanie, bolisz mnie w tyłek.

Chichoczę. Tata bywa doprawdy uroczy.
– Mówi się: „jesteś wrzodem na moim tyłku”! Boże!
Podnoszę się, zapominając o obrażeniach. Dochodzę do wniosku, że już tysiąc pięćset
sto dziewięćset razy oszukałam śmierć i nie umarłam z powodu niezdarności. Swobodnie
używam tego słowa. Czasem mojemu ciału wydaje się po prostu, że wie, co robi, więc nie
zważa na sygnały z mózgu. Porusza się wówczas na autopilocie, którego inni nie posiadają. Z
tego, co wiem, to moja specjalna umiejętność.
Podpierając się o ścianę, kuśtykam do kuchni. Sukces, w końcu dotarłam na miejsce!
Tata nawet nie podnosi wzroku znad gazety, by przekonać się, czy wszystko w porządku po
niemal śmiertelnym wypadku.
– Nic mi nie jest, dziękuję za troskę! – mówię głośno ze zmarszczonymi brwiami. –
Nie, naprawdę wszystko gra, nie potrzebuję lodu. Cóż z ciebie za wspaniały rodzic! Ojciec
roku po raz kolejny w akcji.
Tata przymyka powieki, wzdycha, po czym wznosi oczy do nieba, z pewnością
dziękując Bogu za cudowną córkę. Powinien być Mu wdzięczny.
Jestem najlepsza.
Nagle przestaję utykać, podchodzę i obejmuję go od tyłu za szyję, a następnie kładę
brodę na łysiejącej głowie.
– Pewnego dnia umrę od uderzenia w palec u nogi, a wtedy będziesz musiał wyjaśniać
lekarzom przeprowadzającym autopsję, dlaczego nigdy nie wspominałeś o innych tego typu
zdarzeniach. Pewnie wezwą cię na przesłuchanie lub wsadzą za zaniedbanie.
Śmieje się tubalnie, a ja całuję go w policzek. Biorę ze stołu kopertę i wyjmuję list.
Jednak zanim przeczytam, zmierzam do lodówki po sok jabłkowy.
Gdy siadam, tata pyta:
– Co u Natalie?
Wzruszam ramionami.
– Nie wiem. Ostatnio ciągle jest zajęta. Nie ma za bardzo, kiedy pogadać.
Marszczy brwi.
– Znajdzie czas. Nina dzwoni każdy dzień. Zadzwoń ty. Dziś.
Zaczynam czytać, a z każdym kolejnym zdaniem serce bije mi coraz mocniej. Otwieram
szerzej oczy, pod koniec zaś nie mogę ukryć uśmiechu.
– Chyba nie musisz się martwić o Nat. – Przesuwam kartkę w jego stronę. Skanuje
wzrokiem tekst z twarzą pozbawioną wyrazu. – Wkrótce będzie miała towarzystwo.
– Nowojorski Ośrodek Rehabilitacyjny. – Czyta na głos.

Wyrzuciwszy ręce w górę, wiwatuję.
– Właśnie tak! Jadę do Nowego Jorku!
Ramiona mu opadają.
– Dlaczego wszystkie mnie opuszczacie? – mruczy.
Ujmuję jego dużą dłoń i opanowuję entuzjazm.
– Przecież nie wyjadę na zawsze, tato. To wspaniała okazja. Rozmawialiśmy o tym.
– Wiem. – Prostuje się. – Będziesz się uczyć oraz pracować, a w pewny dzień wygrasz
dużą nagrodę, bo taka jesteś mądra.
Jak na kogoś, kto kiepsko mówi po angielsku, to doprawdy wzruszający komplement.
Mrugam, by pozbyć się łez.
– Dziękuję, tato.
Otwierają się tylne drzwi, przez które wchodzi mama z zakupami. Kiedy dostrzega nas
z tatą, nasze złączone dłonie i smutne twarze, z westchnieniem upuszcza torby.
– Ktoś umarł? – pyta.
Okej, dramatyzm mogłam odziedziczyć też po mamie.
Podchodzę do niej z listem. Trzyma go w drżących dłoniach, czytając z przerażeniem.
– Nowy Jork – szepcze. A potem zaczyna płakać. I śmiać się. I znowu płakać.
Przytula mnie mocno, kołysząc.
– Och, kochanie. To cudownie. Tak się cieszę! – Gardło zaciska mi się z emocji, gdy
zamykam oczy, pozwalając mamie się obejmować. Czasem do szczęścia wystarczy jedynie
ciepło matczynego uścisku. Całuje mnie w skroń. – Dasz sobie radę. A teraz zadzwoń, żeby
przyjąć tę ofertę, nim ktoś cię ubiegnie. – Otworzywszy oczy, widzę niepocieszonego tatę.
Waham się, na co mama szepcze: – Będzie dobrze, obiecuję.
Zawsze wspierała mnie najbardziej ze wszystkich. Mocno wierzy w to, że warto
podążać za marzeniami, dokądkolwiek nas one nie doprowadzą. Całuje mnie jeszcze raz, a po
chwili puszcza, odwraca się oraz klepie w tyłek. Ze śmiechem odbieram od niej kartkę, po
czym idę do pokoju. Chwytam z biurka telefon, aby wybrać numer podany w liście.
– Dzień dobry, chciałabym porozmawiać z – zerkam szybko na podpis – Jamesem
Whittakerem.
– Z kim mam przyjemność?
– Helena Kovac – przedstawiam się. – Pan Whittaker czeka na mój telefon.
– Proszę chwilę poczekać.
– Oczywiście.
Zamykam oczy, słuchając muzyczki płynącej z głośnika. Zamierzam dołączyć do

śpiewania refrenu żywiołowej piosenki, lecz następuje kliknięcie, po którym dociera do mnie
głęboki, acz sympatyczny głos.
– Witam panią, pani Kovac. Z tej strony James Whittaker. Mam nadzieję, że przynosi
mi pani dobre wieści.
Uśmiecham się szeroko.
– Dziękuję za propozycję.
– To ja powinienem dziękować najlepszej studentce na roku. Proszę jednak nie trzymać
mnie w niepewności. – Już lubię tego gościa. – Akceptuje ją pani? Wiem, że wymaga
przeprowadzki, ale obiecuję, iż pokryjemy koszty, a także pomożemy w znalezieniu
tymczasowego lokum.
Dobrze wiedzieć.
– Chętnie podejmę pracę na tym stanowisku, panie Whittaker. Moja siostra mieszka w
Nowym Jorku, więc raczej zatrzymam się u niej.
– Proszę, mów mi James. Świetnie. Bardzo się cieszę, że dołączysz do naszego zespołu.
Jak tylko prześlesz mailowo zgodę, możemy ruszać. – Przerywa na chwilę, a następnie pyta
ostrożnie: – Kiedy byłabyś w stanie zacząć?
Dziś jest wtorek. Zastanawiam się przez moment.
Ile czasu zajmie mi spakowanie wszystkiego i rozpoczęcie nowego życia?
– Może od poniedziałku? Czy to za wcześnie?
Jamesowi wyrywa się parsknięcie.
– Ani trochę.
To się dzieje. To się naprawdę dzieje.
– Nie mogę się doczekać. – To prawda.
– Po prostu przyjedź. Przez pierwszy tydzień będziemy cię wdrażać, a potem zaczniemy
umawiać pacjentów. Co ty na to?
– Brzmi dobrze – niemal szepczę.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, dzwoń śmiało. Podam ci mój prywatny numer. –
Dyktuje go i dodaje szybko: – Wiem, jak to jest być nowym w mieście. Pięć lat temu sam
tego doświadczyłem, dlatego dopilnuję, abyś przeszła przez ten proces możliwie bezboleśnie.
Wow. To takie miłe. Uwielbiam swojego nowego szefa!
– Dziękuję, panie Whitt… – Urywam błyskawicznie. – Dziękuję, James. Nie mogę się
doczekać.
– Do zobaczenia w poniedziałek.
Rozłączywszy się, dziękuję Bogu, że mój pracodawca nie okazał się starym, wrednym
dupkiem. Nadal trzymając telefon w dłoni, dzwonię pod jeden z numerów dodanych do
szybkiego wybierania.
– Siema, małpo, właśnie o tobie myślałam – wita mnie siostra.
Prycham.
– Czyżby? Niech zgadnę… zobaczyłaś kobietę z brodą, która ci o mnie przypomniała?
– To był spleśniały ser.
Rechoczę, jednak po chwili się opanowuję.
– Nat, dzwonię nie bez powodu…
Wzdycha.
– Ktoś umarł?
– Nie, nikt nie umarł! – krzyczę, poirytowana. – Jezu, co za nienormalna rodzina!
– Powiedziałaś to tak poważnie, że niby co miałam sobie pomyśleć? Na śmierć mnie
wystraszyłaś!
– Wybacz. Po prostu mam sprawę, to wszystko – wyjaśniam.
Na moment zapada cisza.
– Jaką? – pyta podejrzliwie.
– Mogłabyś znaleźć dla mnie mieszkanie?
Niemal widzę jej zdziwioną twarz.
– Um, kochana, nie będzie ci łatwiej zrobić tego samej, skoro ja nie mieszkam już w
Kalifornii?
– Pewnie tak. – Milczę chwilę. – Oczywiście, że nie miałam na myśli Kalifornii.
Potrzebuję lokum w Nowym Jorku. Tam dostałam pracę, więc wynajmowanie czegoś w
Kalifornii byłoby niemądre. – Szczerzę się. – No siema, sąsiadko!
Sapnięcie, później cisza.
– Bez. Jaj.
– No bez.
– Natychmiast przestań kłamać, jędzo!
Wybucham śmiechem.
– Szybko poszło. Ale serio, nie żartuję. Przeprowadzam się do Nowego Jorku i
potrzebuję mieszkania. Szybko… bardzo.
– Jak bardzo? – pyta, zaszokowana.
– Na poniedziałek.
Gdy słyszę uderzenie, a potem męski jęk, wiem, że ofiarą ekscytacji został
najprawdopodobniej Asher.

– O mój Boże, to cudownie! Dlaczego nie wspominałaś, że starasz się o pracę tutaj, ty
kłamliwa mendo?
Po sposobie, w jaki rozmawiamy, można by odnieść wrażenie, iż nie znosimy się z
siostrami, ale prawda jest taka, że bardzo się kochamy. Po prostu dość nietypowo to
okazujemy.
Entuzjazm przejmuje nade mną kontrolę.
– Jeszcze nie znalazł się chętny na wynajęcie mojego mieszkania, zatem wychodzi na
to, że zostaniemy prawdziwymi sąsiadkami! Będziesz mogła przychodzić, gdy tylko
zechcesz. Będziemy razem jeść oraz gotować, a także u siebie nocować. – Sapie, a potem
krzyczy: – Ale zarąbiście!
Przygryzam wygiętą w uśmiechu wargę.
Nie mogę się doczekać poniedziałku.

Rozdział drugi
Helena

Cztery dni później…

Zaklejam ostatnie pudło i rozglądam się po sypialni. Wygląda tak… pusto. Ściany oraz
podłoga są gołe. Na półkach nic nie zostało.
Mój pokój jest nagi.
Nie bardzo wiem, jak się z tym czuję.
Jeśli kłucie w piersi stanowi jakąś wskazówkę, powiedziałabym, że przykro mi z tego
powodu. Mieszkałam tutaj od zawsze – bawiłam się, chowałam przed światem, dorastałam
oraz poszukiwałam spokoju.
Było mi tu dobrze. Będę za nim tęsknić.
Wszystko, co mi pozostało, to osiem kartonów. Samochód od przeprowadzek
przyjedzie po południu. To miłe, iż cały koszt pokryje nowy pracodawca. Asher dzwonił
wczoraj, by poinformować, że dziewczyny zabrały się do sprzątania, więc na poniedziałek
mieszkanie będzie gotowe. Nat z kolei dała mi znać, iż większość rzeczy nadal się w nim
znajduje, zatem urządzenie się nie będzie mnie zbyt wiele kosztowało.
Zaproponowałam, że zapłacę za meble, które tam zostawiła, ale stanowczo odmówiła,
używając mnóstwa przekleństw. Kłóciłam się z nią jednak, przez co rzucała jeszcze gorszym
mięsem. Nagle Ash odebrał jej telefon i oznajmił:
– Za nic nie będziesz płacić, mała. Po prostu się wprowadzisz. Jeżeli chcesz mi
podziękować, to nakarm mnie.
Z Asherem naprawdę trudno się sprzeczać, ponieważ jest zbyt pewny swego.
W pokoju została ostatnia rzecz, przez którą czuję się rozdarta. Plakat Johnny’ego nadal
wisi na ścianie przy drzwiach.
Już czas.
Ale nie jestem jeszcze gotowa.
Już czas. Miał udane życie. Pozwól mu odejść.
Mózg ma rację. Muszę pozwolić mu odejść.
Podchodzę do drzwi, patrząc w oczy Johnny’emu Deppowi. Skręca mi się żołądek.
– Wybacz. Byłeś świetnym wymyślonym chłopakiem, lecz już dorosłam. Nie mam
czasu na miłość. Nawet platoniczną. – Ale on przygląda się uważnie. – Nie patrz w ten
sposób.

Nic z tego. Torturuje mnie wzrokiem.
Wzdycham ze zmęczenia, pocierając czoło.
– Nie utrudniaj. Proszę, Johnny. To koniec – mówię z bólem w sercu.
Zdejmuję plakat niespiesznie, z należytą ostrożnością, po czym zwijam, a na koniec
wiążę gumką. Podchodzę do kosza na śmieci, unoszę pokrywkę, a następnie wkładam go do
środka. Gdy się odwracam, zauważam, że obserwuje mnie mama.
– Już czas – szepczę.
Z uśmiechem kręci głową, a ja pozwalam odejść swojej pierwszej miłości.

Helena

Dziesięć minut później…

Ślizgam się w skarpetkach po kuchennej podłodze. Hiperwentylując, otwieram szafkę
pod zlewem i grzebię w koszu, dopóki go nie odnajduję. Dostrzegam przy stole wyraźnie
zmartwionych rodziców.
– Myślałam, że potrafię to zrobić. – Przyciskam Johnny’ego do piersi. – Lecz jednak
postanowiłam, że pojedzie ze mną.
Kiedy wracam do pokoju z plakatem w dłoni, oddycham z ulgą.
Wybacz, Johnny. Nie kłóćmy się więcej.

Rozdział trzeci
Max

Moja noga podryguje pod stołem.
Denerwuję się.
Upijam łyk kawy, zerkając na Nika oraz Tinę. Patrzę, jak jedzą śniadanie i zastanawiam
się, w jaki sposób, do diabła, skierować rozmowę na właściwe tory. Tina kroi omlet, lecz
musi czuć na sobie mój wzrok, bo w końcu otwiera szerzej oczy, mrucząc:
– O co chodzi?
Szybko kręcę głową.
– Nic.
Pij tę cholerną kawę i się nie wychylaj.
Tak właśnie robię. Wbijam spojrzenie w kubek.
Nik trąca mnie stopą pod stołem. Unoszę brwi, spoglądając na niego. Składa gazetę,
odkłada ją, a chwilę później przygląda mi się podejrzliwie.
O nie.
Brat odchyla się na krześle, a na jego twarzy pojawia się uśmieszek wraz z dołeczkiem,
niemal takim samym jak mój.
Zaczynam się pocić.
– Co?
– Dziwnie się zachowujesz. To znaczy, dziwniej niż zwykle – precyzuje.
Tina patrzy na mnie, potakując.
– Wcale nie – zaprzeczam.
– Właśnie, że tak. – Nie daje za wygraną Nik.
– Miesza ci się w głowie na starość. – Próbuję zażartować.
Nik stał się nieco wyczulony na punkcie swojego wieku, odkąd zauważył pierwszy siwy
włos. Wiem, że to nic takiego, przecież każdy kiedyś osiwieje, ale problem w tym, iż włos…
…nie wyrósł na głowie.
– Chyba twojej starej – sarka.
Szczerzę się.
– Jest też twoją starą, więc jej to powtórzę.
Rozkłada ręce, drocząc się:
– Śmiało. A wtedy ja wyznam prawdę o zasuszonych liściach bazylii w twojej
szufladzie z bielizną.

Sukinsyn.
– Były twoje! Chowałem je dla ciebie!
Wzrusza ramionami.
– Ona o tym nie wie.
Wyciągam rękę, by go walnąć – czego nie znosi – kiedy odzywa się Tina.
– Nik, przestań.
Pozdrawiam go środkowym palcem, ale wtedy Tina wsiada na mnie. Delikatnie
oczywiście.
– Max, złotko, zrób tak jeszcze raz, a obiecuję, iż odetnę cię od babeczek na rok.
Sapię. Nie zrobiłaby tego! Niestety jej mina sugeruje co innego. Zsuwam się na krześle.
– Jasna cholera, potrafisz być wredna, gdy czekasz na rozwiązanie.
Uśmiecha się słodko, głaszcząc okrągły brzuch.
– Możliwe, że jestem ostatnio nieco marudna – przyznaje.
– I rozchwiana emocjonalnie – dodaję.
Nik się szczerzy.
– I napalona.
– Nik! – wrzeszczy Tina.
– Fuj! – wołam, krzywiąc się.
Kocham tę kobietę, niezła z niej laska. Nie chcę jednak wyobrażać jej sobie w łóżku,
szczególnie z Nikiem. Odwracam się do niego z okrutnym uśmieszkiem.
– Jak tam twój siwy łoniak? Samotny?
Krzesło piszczy, a chwilę później leżę, duszony na podłodze.
– Zamknij się, śmieciu! – krzyczy Nik.
– Nigdy! – dyszę.
Tina chichocze, całkowicie ignorując fakt, iż jej mąż mnie obmacuje.
– Och, złotko, nie jest tak źle. Po prostu go wyrwij. Nie przejmuj się, kocham zarówno
ciebie, jak i twojego siwego łoniaka – zapewnia.
Nik zamiera, zerkając na nią.
– Jeśli go wyrwę, pojawią się kolejne – panikuje.
Wzrusza ramionami.
– No to się pojawią. Te nowe też będę kochała.
Potrząsa mną mocno, obserwując żonę. Dusi mnie, a jednocześnie się sprzecza. Nik ma
podzielną uwagę.
– Nie, nie będziesz! Nikt nie kocha siwych łoniaków!

Tina patrzy mu w oczy śmiertelnie poważnie, po czym uśmiecha się lekko.
– Ja będę.
I nie kłamie.
Naprawdę jest najlepsza.
Zostaję popchnięty na podłogę. Kiedy uderzam o nią głową, słychać głuche łupnięcie.
– To bolało, zjebie – syczę.
Wyciąga w moją stronę dłoń. Ujmuję ją, lecz zanim mam szansę chwycić go za szyję,
aby pokazać, jak należy dusić faceta, w przedpokoju pojawia się moja córka.
– Tato, nie mogę znaleźć torby – narzeka.
Odwróciwszy się, posyłam jej uśmiech, mimo że brzmi na sfrustrowaną. Uczesała się
już i związała długie, kasztanowe włosy.
– Uczesałaś się – zauważam, marszcząc brwi. – Sama. – Tak, dąsam się, ale ostatnio
prawie w ogóle nie pomagam córeczce, chociaż lubię to robić. Jestem jej tatą, a stałem się
bezużyteczny. Źle mi z tym. Słyszę, jak Tina chrząka. Gdybym był w jej zasięgu, kopnęłaby
mnie. Szybko zmieniam minę, uśmiechając się z dumą. – To świetnie. Brawo, skarbie!
Ceecee spuszcza wzrok, żebym nie zobaczył rumieńca. Łatwo ją zawstydzić. Nie potrafi
przyjmować pochlebstw, lecz ma pecha, bo komplementuję ją nieustannie.
Moja córka nosi imię Cecilia – dostała je po babce, więc mówimy na nią Ceecee. Nie
była planowana ani nic z tych rzeczy, ale na szczęście urodziła się zdrowa. Muszę przyznać,
że w życiu nie odczuwałem takiego lęku jak wtedy, gdy się dowiedziałem, że Maddy była w
ciąży, jednak szybko przywykłem do myśli, iż zostanę tatą. Prawdę mówiąc, spodobało mi się
to tak bardzo, że z niecierpliwością wyczekiwałem chwili, w której wezmę na ręce swoje
dziecko. Maddy podzielała moje uczucia.
Wszystko uległo zmianie, ledwie przywieźliśmy Ceecee do domu.
Maddy była wiecznie nieszczęśliwa. Irytowała się płaczem córki, nie chciała jej
dotykać, karmić ani przewijać. Każdy widział, że nie wytwarza się żadna więź między nią a
Ceecee. Nie minęło wiele czasu, aż zdiagnozowano u niej depresję poporodową.
Nie do końca wiedziałem, co robić, ale pogodziłem się z tym. Rodzina zadecydowała,
że zamieszkamy z mamą. Zawsze czułem, że jestem dla niej ciężarem, że zabieram jej
przestrzeń. Musiałem jednak pracować, by zarobić na utrzymanie partnerki oraz dziecka, więc
kiedy harowałem, mama z siostrami miały je na oku. Pomagały nam, jak mogły, czy raczej na
tyle, na ile pozwalała Maddy.
Nie twierdzę, iż jestem całkiem bez winy. Byłem młody, więc mnie nosiło. Pamiętam,
że się złościłem, a także krzyczałem na moją dziewczynę, aby ruszyła się z łóżka i zajęła

naszym dzieckiem. Pamiętam, jak wrzucałem ją pod zimny prysznic po tym, jak cały dzień
przeleżała w łóżku. Pamiętam, że płakałem z frustracji i bezsilności. Po prostu nie
rozumiałem, dlaczego nienawidzi córki. Nie pojmowałem, dlaczego nie dostrzega, jaka
piękna z niej dziewczynka.
Tak naprawdę depresja nie jest czarno-biała, tylko przybiera kurewsko wiele odcieni
szarości. Łatwo myśleć: „Czemu ona nie zrobi tego?” czy „Mogłaby przecież zrobić tamto”,
lecz w rzeczywistości to nie takie proste. W wolnym czasie czytałem o przyczynach tej
choroby, bo sądziłem, że jeśli znajdę źródło, wyleczę Maddy. Okazało się jednak, iż w
każdym przypadku może być inaczej.
Depresja nie sprawia, że ktoś nagle słabnie. Ludzie w tym stanie normalnie żyją.
Niektórzy czują ból w sercu oraz głowie. Mają wrażenie, jakby walił się świat. Jeśli ktoś by
mnie spytał, powiedziałbym, że osoby walczące z depresją to najsilniejsi ludzie na świecie.
Mieszkanie z mamą się sprawdzało, chociaż charakterna z niej kobieta i jej zachowanie
nieraz mnie frustrowało. Zawsze jednak odnosiła się do Maddy z czułością, a także
powtarzała, iż przejdziemy przez to razem. Moja partnerka znów zaczęła się uśmiechać, a
potem brać Ceecee na ręce, karmić ją, przewijać oraz kąpać. Szło jej dobrze. Walczyła.
Maddy wracała do zdrowia.
Oboje z mamą byliśmy przekonani, że pokonuje chorobę. Stała się innym człowiekiem,
dzięki czemu ponownie zacząłem dostrzegać w niej kobietę, w której się zakochałem. Sprawy
układały się coraz lepiej.
Ale na krótko.
Pamiętam tamten telefon. Pamiętam, jak słuchałem słów mamy, choć nie docierał do
mnie ich sens. Pamiętam, jak serce boleśnie rozpadło mi się na kawałki. Pamiętam szpitale i
białe fartuchy. Pamiętam, że patrzyłem na swoją córeczkę, zastanawiając się, jakich
rozmiarów będzie jej trumna. Pamiętam, jak zdecydowałem, iż wybiorę różową, bo Ceecee
była małą księżniczką, a księżniczki lubią ten kolor. Pamiętam, że Maddy po prostu…
zniknęła.
Nie pamiętam za to, bym nienawidził kogoś równie mocno jak Maddy.
Wszyscy wiedzą, że zdarzył się wypadek. Maddy przygotowywała lunch dla Ceecee,
która dopiero co skończyła roczek. Położyła dziecko na blacie, gdy wyciągała z lodówki
potrzebne składniki. Wszyscy wiedzą również, iż dziewczynka, spadając, uderzyła o stołek,
przez co złamała kręgosłup. Owszem, to wszystko miało miejsce.
Nie każdy jednak wie, że tamtego ranka Ceecee była humorzasta. Maddy położyła ją na
blacie, sfrustrowana zawodzeniem, po czym odwróciła się do niej plecami. Nie każdy wie, iż

Ceecee zaczęła płakać, a wówczas Maddy się wkurzyła i wrzasnęła na moją córeczkę.
Dziewczynka zesztywniała ze strachu, a następnie spadła.
O tym nikt nie ma pojęcia. Skąd zatem ja wiem, co się stało? Cztery dni po zniknięciu
Maddy otrzymałem od niej list. Przechowuję go do tej pory. Napisała, że dobrowolnie oddała
się w ręce policji. Zatrzymano ją na obserwacji w szpitalu, ponieważ istniało ryzyko
popełnienia przez nią samobójstwa. Byłem tak bardzo zły, że po części chciałem, by się
zabiła.
Wiele się wydarzyło w międzyczasie. Ceecee przechodziła operację za operacją. Albo
faszerowali ją lekami, albo wrzeszczała z bólu. Często płakała, a ja płakałem razem z nią. Nie
rozumiałem, czym sobie na to zasłużyłem. Odpowiedź jest jednak prosta.
Wypadki chodzą po ludziach.
Musisz się wówczas dostosować i ruszyć dalej. Możesz być sztywną kłodą, która się
złamie, lub drzewem uginającym się pod naporem wiatru. Wybór należy do ciebie.
Ceecee straciła już mamę. Nie może stracić też mnie. Nigdy. Spędziliśmy w szpitalu
tyle czasu, że byliśmy po imieniu ze wszystkimi lekarzami oraz pielęgniarkami na oddziale
dziecięcym. Moja mama przynosiła im jedzenie. Dawaliśmy sobie prezenty na święta.
Wkrótce ci wspaniali ludzie powiększyli naszą, i tak dużą, rodzinę. Nie wiem, co bym bez
nich zrobił. Niezależnie od tego, jaki byłem skwaszony czy sfrustrowany, zawsze o nas dbali.
Z uśmiechem.
Kręgosłup Ceecee został złamany, czego nie dało się naprawić. Musieliśmy po prostu
nauczyć się z tym żyć.
– Sprawdzałaś w swoim pokoju? – pytam, wracając myślami do teraźniejszości.
Córeczka patrzy na mnie podejrzliwie, potakując.
– Uch, tak. Sprawdzałam.
Wyrzucam ręce w powietrze.
– No to nie wiem.
Wjeżdża do jadalni. Gdy tylko znajduje się w zasięgu Tiny, zostaje wyściskana oraz
obsypana całusami.
– Nie mogę sobie przypomnieć, gdzie ją położyłam. – Wzdycha, sfrustrowana.
Boże, jest taka urocza.
Nik zwija gazetę i żartobliwie klepie nią Ceecee po głowie.
– A powiedziałaś Tinie „dzień dobry”, świerszczyku?
Przytuliwszy dziewczynę mocniej, Tina patrzy na męża z miłością w oczach.
– Może i nie, ale księżniczka raczej nie ma nastroju na twoje gierki, skarbie.

Ceecee ma niemal trzynaście lat – nie jest już dzieckiem, lecz nie można jeszcze
nazwać jej nastolatką. Każdego dnia widzę, jak się zmienia. Chciałbym jakimś sposobem
zatrzymać proces dorastania, a jednocześnie nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, jak staje
się dobrą kobietą. Tina ma jednak rację, Ceecee była ostatnio bardzo sfrustrowana. Wiem, że
wynika to z dojrzewania. Cholera, czekałem na to z przerażeniem.
Na szczęście mam siostry, mamę, Tinę, Nat, Lolę i Mimi, które pomogą mi z tymi
rozmowami, gdy nadejdzie czas. No, bo serio, jak mogę dyskutować ze swoją córeczką o
okresie oraz tym, co się z nim wiąże, jeśli nie mam o tym bladego pojęcia? Śmieszne!
Twarz Ceecee łagodnieje. Z lekkim uśmiechem objeżdża krzesło Nika i przytula go,
kładąc głowę na jego ramieniu. Mój brat zamyka oczy, a potem szepcze jej coś do ucha.
Dociera do mnie tylko stłumiona odpowiedź:
– Wiem. Kocham cię, wujku.
Całuje ją w czoło, po czym klaszcze.
– Okej, szkolna torba. Poszukaj w kuchni, a ja sprawdzę resztę domu.
Ceecee kręci się po kuchni, Nik szuka zaś w innych pomieszczeniach. Dopiero po
chwili orientuję się, że nadal stoję na środku jadalni, przyglądając się im.
Nie wiem, co bym zrobił bez Nika po powrocie Ceecee ze szpitala. Zamieszkaliśmy u
niego, a on spędzał z nią tak dużo czasu jak ja. Ponadto pracował na pełen etat, podczas gdy
ja zrezygnowałem z pracy. Upewnianie się, że śpię tyle, ile trzeba, oraz mam co jeść, było z
pewnością równie pracochłonne, jak opieka nad Ceecee.
Jest moim bohaterem, chociaż nigdy mu tego nie powiedziałem. To dobry człowiek.
Zasługuje na cudowne życie z rodziną – tą nową, nie tą, w której się urodził. Właśnie dlatego
tak mi trudno. Nie chcę robić tego, co planuję, ale czuję, że muszę. Nadszedł odpowiedni
moment.
– Znalazłem! – woła Nik.
– Gdzie była?! – odkrzykuje Ceecee.
Nik pojawia się w drzwiach z torbą na ramieniu.
– Przy drzwiach, księżniczko.
Córka potrząsa głową, lecz na jej twarzy widnieje uśmiech. Rumieni się.
– Przepraszam – mamrocze zmieszana.
Rozlega się klakson, po którym zbiera się do wyjścia. Kiedy mnie mija, obejmuje moje
nogi. Pochyliwszy się, całuję ją w czoło.
– Baw się dobrze!
Marszczy nos.
– Idę do szkoły, tato.
Posyłam jej swój najlepszy żartobliwy uśmiech.
– Wiem. Cierp.
Żartobliwie wali mnie w udo, a ja podskakuję w udawanym bólu.
– Au, mała. Musimy cię zapisać na boks.
Patrzę, jak jedzie korytarzem. Gdy otwiera drzwi, woła:
– Pa! Kocham was!
– Pa, kochanie! – odkrzykujemy równocześnie.
Serce mnie boli. Będę za tym tęsknił. Jak tylko drzwi się zamykają, patrzę na Nika oraz
Tinę. Uśmiechają się do mnie, jednak to, co mówię, szybko ściera radość z ich twarzy.
– A więc tak – zaczynam. – Wyprowadzamy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...