środa, 7 sierpnia 2019

Kochani, czy to się dzieje naprawdę?? Dokładnie 14 dni pozostało do długo wyczekiwanej przez nas premiery!! Ewa wie, jak grać na emocjach czytelnikach!! A my mamy dla Was dziś kolejny fragment, aby jeszcze bardziej podsycić Waszą ciekawość!! Oj... uwierzcie nam będzie się działo <3 



MISJA
2

Stojąc na krawędzi normalności.

DWA LATA PÓŹNIEJ…

Sam

Klęczałem na mokrej, zimnej ziemi, czując ból i wstyd. Dziewczynki stały za mną, dygotały z
zimna i smutku. Z nieba siąpił deszcz, odbijając się od lakierowanego drewna
ciemnobrązowych trumien. Tonąłem w oceanie wyrzutów sumienia. Gdyby nie ja, moje
siostry miałyby rodziców, którzy je kochali nad życie i na których zawsze mogły liczyć.
Zanurzyłem dłoń w błocie. Zaczęło się osuwać i z głośnym plaśnięciem opadło na
drewno.
– Nie chcę tu być – załkała Lucy. – Nie podoba mi się to wszystko.
Podniosłem się, żeby ją przytulić. Wcześniej musiałem wytrzeć brudną rękę.
Szperałem w kieszeniach marynarki, aż znalazłem chusteczkę z zielonego płótna.
– Cholerne błoto! – burknąłem ze złością, nie mogąc się go pozbyć z ręki. – Kurwa…
– Sam – upomniała mnie Suzy, najstarsza z sióstr.
– W porządku, przepraszam.
Spojrzałem na dziewczynki. Wciąż zapominałem, że powinienem zważać na słowa,
ponieważ te małe uszy wszystko chłonęły. Dawne przyzwyczajenia z wojska nie ułatwiały mi
funkcjonowania wśród młodszego rodzeństwa.
– Pojedziemy do domu? – poprosiła Lucy. – Możemy wreszcie zostać sami?
Pociągając cicho nosem, miętoliła w dłoni wyliniałego królika z naderwanym uchem.
– Nie, to jeszcze nie koniec. Będziemy musieli pocierpieć jeszcze chwilę w obecności
obcych ludzi – odrzekłem, mimo że tak samo pragnąłem spokoju i samotności, jeśli nie
bardziej.
Postąpiłem krok naprzód i wziąłem najmłodszą siostrę w ramiona. Wtuliła się we
mnie, kiedy porwałem ją na ręce.
– Musimy jechać na stypę. Chodźcie. – Postawiłem Lucy na ziemi.
Po raz ostatni zerknąłem na grób rodziców, głęboko westchnąłem i podążyłem do
samochodu. Dziewczynki powlekły się za mną.
– Co to jest stypa? – Joy zrównała się ze mną i wsunęła swoją małą dłoń w moją.
Modliłem się, żeby ten cholerny dzień wreszcie się skończył. Od prawie tygodnia
moje życie przypominało rozpierdol większy niż w trakcie nalotu na wioskę koło Kabulu, a
każde pytanie dotyczące śmierci rodziców rozrywało moje serce na strzępy. Nie wiedziałem,
ile jeszcze zniesie, zanim się całkiem rozpadnie.
– Przyjęcie po śmierci rodziców – odpowiedziała za mnie Tracy, za co byłem jej
niewymownie wdzięczny.
– A będzie piniata? – wtrąciła Lucy, która ożywiła się na wspomnienie o przyjęciu.
– Tak, z cukierkami w kształcie trumien, głupku – zadrwiła Suzy.
– Uważaj, jak zwracasz się do siostry. – Musiałem stłumić kłótnię w zarodku. –
Pojedziemy tam, bo tak należy uczynić. Pozwolimy obcym ludziom oceniać nas i udawać, że
jest im cholernie przykro. Przyjmiemy z uśmiechem na ustach miesięczny zapas pieprzonych
zapiekanek i będziemy odliczać minuty do końca tej maskarady, dopóki nie zabiorą
fałszywych tyłków daleko od nas.
Droga do domu rodziców upłynęła nam w milczeniu. Ciszę zaburzały jedynie
pochlipywania dziewczynek. Pozwoliłem im na to, bo kompletnie nie wiedziałem, co zrobić
lub powiedzieć, żeby je pocieszyć. Po opuszczeniu agencji nie byłem częstym gościem w
rodzinnych stronach. A powinienem. Gdyby nie to, rodzice prawdopodobnie wciąż by żyli, a
ja nie musiałbym martwić się tym, jak poradzę sobie z czterema dziewczynkami w wieku od
czterech do jedenastu lat.
– Samuelu, jak dobrze cię widzieć. – Pani Montgomery przypuściła na nas atak, kiedy
tylko przekroczyliśmy próg domu.
– Trzeźwego? – mruknąłem bezmyślnie, na co zmarkotniała. – Proszę się nie
krępować, nazywajmy rzeczy po imieniu.
Wyminąłem ją i wszedłem do salonu, gdzie zebrała się już całkiem spora grupa ludzi,
głównie przyjaciół i sąsiadów rodziców. Posadziłem Lucy w masywnym skórzanym fotelu –
ulubionym miejscu taty. Natychmiast odegnałem od siebie wspomnienie ojca podczas
oglądania telewizji.
– Chce mi się jeść. – Stanęła za mną i ciągnęła za rękaw koszuli.
Odwróciłem się i napotkałem spojrzenie oczu w kolorze roztopionej czekolady. Oczu
mamy. Kurwa.
– Idź sobie coś weź. – Wskazałem na zapełniony najróżniejszym jedzeniem stół, od
małych kanapeczek począwszy, a na ciastkach skończywszy.
– Ty mi daj. Nie wiem, co lubię.
Nie drgnęła ani o milimetr. Zacięcie na jej twarzy mówiło, że nie ustąpi, póki nie
spełnię jej życzenia.
– Jeśli ty nie wiesz, co lubisz, to skąd ja mam wiedzieć? – warknąłem, co przykuło
uwagę zgromadzonych wokoło ludzi.
– Dupek – fuknęła Suzy, która opierała się o ścianę obok nas.
Chwyciła Lucy za dłoń i pociągnęła ją w kierunku stołu. Nałożyła jej na talerz jakieś
przekąski i razem oddaliły się ku kanapie.
– Kurwa, mam dość. – Schowałem twarz w dłoniach.
Żałowałem, że brak mi umiejętności teleportacji, aby znaleźć się jak najdalej stąd.
– Sam… – doszedł mnie znajomy miękki głos, którego właścicielka postukała mnie w
ramię.
O mało nie zemdlałem z wrażenia na widok mojej licealnej miłości. Nie żywiłem już
do niej żadnych uczuć poza sympatią, jednak jej obecność mną wstrząsnęła.
– Bethany? – wydukałem.
– Jak się trzymasz?
Uformowała usta w niewielki uśmiech i położyła dłoń na mojej klatce piersiowej.
Przez ciało przeszedł mi prąd, a serce przyśpieszyło. Szybko zebrałem się w sobie.
– Jesteś tak samo piękna, nic się nie zmieniłaś – odparłem zamiast udzielić
odpowiedzi na pytanie. – Miło zobaczyć jakąś przyjazną twarz.
– Każdy, kto tu przyszedł, jest przyjacielem. – Nie przestawała się uśmiechać. – Może
nie twoim, ale twoich rodziców z pewnością.
– A ty? – wyrwało mi się.
– Co ja, Sam?
– Jesteś moją przyjaciółką?
Po jaką cholerę o to zapytałem?
Przechyliła delikatnie głowę, jak to miała dawniej w zwyczaju. Jej ogniste włosy
opadły na lekko piegowate ramię.
– Nigdy nie byłam twoim wrogiem.
– Beth – usłyszeliśmy gdzieś po lewej stronie obcy męski głos.
Za chwilę obok nas znalazł się wysoki blondyn i objął Beth w pasie.
Powędrowałem wzrokiem do jego rozłożonych opiekuńczo na brzuchu kobiety dłoni.
– Jesteś… – Zmarszczyłem brwi, próbując zwerbalizować myśli.
– W ciąży? – dokończyła za mnie. – Tak.
Ze spirali otępienia wydostał mnie głos Lucy.
– Chcę siusiu.
– Dobrze, zaprowadzę cię. – To idealny pretekst, by się oddalić. – Miło było cię
zobaczyć, Beth – powiedziałem kurtuazyjnie, ignorując jej faceta. Coś mi w nim nie pasowało
i nie zamierzałem tego ukrywać.
– Ciebie również, Sam. Gdybyś czegokolwiek potrzebował…
– Tak, wiem. Dzięki.
Wziąłem Lucy za rączkę i pociągnąłem do toalety.
Kiedyś Bethany należała do mnie. Uchodziliśmy za najpiękniejszą i najpopularniejszą
parę w liceum. Wszyscy byli pewni, że po szkole weźmiemy ślub i spłodzimy gromadkę
uroczych brzdąców. Sam tak myślałem, dopóki mi nie odpieprzyło i nie zaciągnąłem się do
wojska. Wtedy całe moje życie diametralnie się zmieniło, dziewczynę odsunąłem na dalszy
plan, aż całkiem odeszła w niepamięć. Przez moment próbowaliśmy to ciągnąć na odległość,
ale ostatecznie Bethany uznała, że to dla niej za wiele. Nie mogłem ani nie chciałem jej
zatrzymywać. Tak nasze drogi się rozeszły.
– To była twoja dziewczyna? – zapytała Lucy, kiedy załatwiła potrzebę i podeszła do
umywalki.
Przyciągnęła plastikowy schodek, zwinnie się na niego wspięła i odkręciła kran.
Mydliła rączki, czekając na odpowiedź.
– Kiedyś nią była.
– Kochasz ją?
– Przeprowadzasz wywiad czy tak po prostu jesteś ciekawska?
– Mamusia mówiła, że mam w buzi motorek. – W zabawny sposób zmarszczyła
nosek. – Ale nigdy go nie znalazłam.
– Miała rację. – Uśmiechnąłem się do jej odbicia w lustrze.
– Oni już nie wrócą, prawda? – Z oblicza Lucy zniknęła chwilowa radość i powrócił
smutek. – Suzy mówiła, że kiedyś się spotkamy, ale tak nie będzie. Jak ktoś umiera, to znika
na zawsze. – Jej dolna warga zadrżała, jakby siostra miała się zaraz rozpłakać.
O nie, tylko nie to. Ostatnio widziałem zbyt wiele łez u moich dziewczynek. Poczucie
winy i wyrzuty sumienia rosły z każdą wypływającą z ich oczu kroplą. Pochłaniały mnie
żywcem, wtrącając w czeluść osobistego piekła.
– Nie spotkasz ich fizycznie, Lucy, ale zawsze będą w twoim serduszku. – Nie miałem
pojęcia, jak jej to wytłumaczyć. W najczarniejszych scenariuszach nie przewidziałem, że
spotka nas taka tragedia. Przygotowania do pogrzebu i załatwianie wszelkich formalności
pochłonęły mnie tak bardzo, że jeszcze nie mieliśmy okazji porozmawiać na ten temat.
Zamierzałem jednak odsuwać ów moment jak najdalej w czasie. – A gdy zamkniesz oczy i
bardzo mocno się skupisz, będziesz mogła ich zobaczyć. Będą żyli wiecznie w naszych
wspomnieniach.
– Ale ja chcę, żeby mamusia mnie przytuliła. Kto mi będzie śpiewał do snu? Umiesz
śpiewać, Sam? – Wbiła we mnie pełne dziecięcej nadziei spojrzenie.
– Nie bardzo, ale coś wymyślę. – Przesunąłem się i cmoknąłem ją w czubek głowy. –
Obiecuję.


Przez ostatnią godzinę ścisnąłem więcej par rąk niż w ciągu całego roku. Wszyscy bardzo
miło wyrażali się o rodzicach i oferowali pomoc. Zastanawiałem się, czy faktycznie by jej
udzielili, gdyby zaszła realna potrzeba. W większości było to z pewnością czcze gadanie,
mające na celu pokazać ich wspaniałomyślność i pozorne wsparcie.
– Samuelu, Samuelu! – zawołała pani Keeping, biegnąc truchcikiem przez salon.
Dzierżyła w dłoniach naczynie żaroodporne. Bałem się, że się potknie, padnie jak
długa i szkło się roztrzaska, a ja będę miał jeszcze więcej do sprzątania.
– Witam panią. – Uśmiechnąłem się sztucznie, przyjmując naczynie z kolejną porcją
jedzenia.
– Znowu pieprzona zapiekanka? – zapytała cieniutkim głosikiem Lucy.
Pani Keeping popatrzyła na nią zdegustowanym wzrokiem.
– Nie, kochanie, to zapiekanka pasterska, bardzo smaczna i pożywna – wyjaśniła.
Po raz pierwszy od wielu dni miałem ochotę się zaśmiać. Nie wiedziałem, czy kobieta
nie załapała znaczenia słów Lucy, czy usiłowała taktownie wybrnąć. Stawiałem na to drugie,
lecz tak czy siak, wyszło zabawnie.
– Aha. – Siostra pokiwała po żołniersku głową. – W porządku. Idę po soczek.
Pognała w kierunku kuchni, nie czekając na moją odpowiedź.
– Dobrze wyglądasz. – Sąsiadka zmierzyła mnie oceniającym wzrokiem, kiedy
zostaliśmy sami. – Ćwiczysz? – Wyciągnęła pomarszczoną, pokrytą brązowymi plamami
rękę, by przesunąć palcami po moich bicepsach i torsie.
– No tak…
Krępowało mnie jej zachowanie i naprawdę walczyłem, by nie wzdrygnąć się od jej
dotyku, który przypominał macanie towaru w sklepie.
– Mam wnuczkę, która jest singielką. Pasowalibyście do siebie. – O Boże, tylko
swatania mi brakowało. – To porządna, pracowita dziewczyna. Jest śliczna i uczynna. Już
widzę wasze dzieci. Och, byłyby takie piękne… – Złączyła dłonie jak do modlitwy, a mnie
świerzbiło, by wziąć nogi za pas.
Wtedy pojawiła się przy nas Mandy, najlepsza przyjaciółka mojej matki. Gdyby nie
okoliczności, ucałowałbym tę kobietę za to, że uratowała mnie przed małżeńskimi zakusami
starej wariatki.
– Przepraszam bardzo – rzekła. – Pani Keeping, pozwoli pani, że porwę na chwilę
tego młodego mężczyznę? Sprawa niecierpiąca zwłoki. – Ujęła mnie pod ramię i odciągnęła
na bok. – Obiecuję go oddać jak najszybciej.
– Skoro to pilne. – Starsza pani wyraziła zgodę, ale biło od niej niezadowolenie. –
Czekam tu, Samuelu. Nie zapomnij.
Przytaknąłem, choć wcale nie miałem zamiaru do niej wracać.
– Dziękuję, Mandy – powiedziałem z ulgą, kiedy znaleźliśmy się w nieco
ustronniejszej i cichszej części salonu.
– Nie ma za co, mój drogi. – Zaśmiała się krótko. – Ta stara małpa próbuje wydać
swoją wnuczkę za każdego kawalera, który pojawi się w okolicy. Znam jej sztuczki. Ale nie
tylko dlatego cię porwałam. – Spoważniała. – Chciałabym wiedzieć, co postanowiłeś w
sprawie dziewczynek.
Westchnąłem ciężko.
– Nie wiem, jeszcze się nie zastanawiałem.
Sięgnąłem po karafkę z bourbonem, żeby napełnić nim szklankę. Goście wreszcie
zaczęli się rozchodzić, a ja mogłem się nieco znieczulić.
– Jak to? Sądziłam, że to oczywiste, że się nimi zajmiesz.
– Jak, Mandy? Jak mam to zrobić? – Nawet nie brałem takiej opcji pod uwagę. –
Wiesz, co się ze mną działo przez ostatni czas? Nie powierzyłbym sobie chomika, a co
dopiero dzieci. Cholera, sam sobą nie umiem się zająć, a co dopiero gromadką dziewczynek.
– Jesteś ich rodziną! – fuknęła, po czym dodała nieco spokojniej: – Jesteś ich bratem,
Samuelu. Starszym bratem, jedyną rodziną, jaka im została.
– Przyrodnim – sprostowałem, rozglądając się wokoło, byle tylko nie patrzeć na nią.
Zbliżyła swoją twarz do mojej, czym odebrała mi możliwość ucieczki.
– Teraz jest to dla ciebie przeszkodą? Nigdy o tym nie mówiłeś. Nigdy nie uważałeś,
że to istotne, a teraz nagle stało się takie ważne? To twój argument? – Pokręciła z
niedowierzaniem głową.
Natychmiast się zreflektowałem.
– Oczywiście, że nie.
– Martha i Cyrus ciebie wyznaczyli na opiekuna w razie ich śmierci – oświadczyła jak
gdyby nigdy nic.
– Słucham?! – krzyknąłem, co zwróciło uwagę ostatnich gości, którzy kręcili się po
salonie. Moje czoło zrosiły krople zimnego potu i zaczęło brakować mi powietrza. –
Dlaczego? – zapytałem ciszej.
– Bo jesteś ich synem. Ufają ci bezgranicznie i wiedzą, że zajmiesz się
dziewczynkami jak nikt inny.
– Nie mów o nich w czasie teraźniejszym, Mandy. Oni nie żyją.
Nie powinienem jej atakować, ale miałem już tego wszystkiego serdecznie dość.
– Wiesz co, Sam?
– Co?
Nawet mnie zdziwiła obcesowość, z jaką wypowiedziałem tę jedną sylabę.
– Nie poznaję cię. Nie mam pojęcia, co stało się z chłopakiem, którego znałam. Jest w
tobie coś, co mnie niepokoi i przeraża. Martha cholernie się o ciebie martwiła.
– I gdzie ją to zaprowadziło? – Od razu pożałowałem tych słów. – Ja… – zacząłem,
lecz nie zdążyłem powiedzieć nic więcej. Ręka Mandy wylądowała na moim policzku,
skutecznie mnie uciszając.
– Ogarnij się wreszcie, bo skończysz obok swoich rodziców.
Odwróciła się na pięcie i odeszła, mamrocząc coś ze złością.
Pomasowałem piekący policzek. W pełni zasłużyłem na reprymendę.
– Jesteś dupkiem – stwierdziła Suzy.
Nie zauważyłem jej wcześniej i poczułem się jeszcze gorzej przez to, co
powiedziałem, a co z pewnością usłyszała.
– Wiem.
Złapałem za pierwszą z brzegu karafkę i uzupełniłem szklankę jakimś należącym do
matki trunkiem. Upiłem łyk i wykrzywiłem usta, gdy po języku rozszedł mi się ziołowy smak.
– Skończymy w domu dziecka? – Suzy bawiła się rąbkiem koszulki z wizerunkiem
Kurta Cobaina, unikając mojego wzroku.
– Nie – zapewniłem stanowczo. W wielu kwestiach miałem wątpliwości, lecz nie w tej
jednej. – Nie pozwolę na to. Coś wymyślę. – Zakołysałem szklanką w dłoni, złoty płyn obmył
jej brzegi.
– Ale nie zajmiesz się nami?
– Suzy… – Zamilkłem, szukając w głowie właściwych słów. Nic nie wymyśliłem. –
Naprawdę nie wiem, co ci odpowiedzieć.
– Oni zginęli przez ciebie.
Pierwszy raz to oskarżenie zostało wypowiedziane na głos. Poczułem się, jakby ktoś
przywalił mi jedną z piłek lekarskich. Używaliśmy takich na szkoleniu w wojsku. Dosłownie
zabrakło mi tchu.
– Jesteś im coś winien. – Suzy wystrzeliła jak z procy i tyle ją widziałem.
Zostałem sam z wyrzutami sumienia i piętrzącym się bólem, który przygniatał mi
klatkę piersiową, pozbawiając oddechu.

***

Wyczułem czyjąś obecność. Zerwałem się z łóżka z łomoczącym sercem i skórą pokrytą
cienką warstwą zimnego potu. Panująca w pokoju ciemność powodowała dezorientację.
Dopiero po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do mroku. Odzyskałem spokój, widząc
znajome otoczenie. Potarłem mocno twarz, by całkiem się obudzić. Gardło wyschło mi na
wiór, musiałem się czegoś napić. Spuściłem nogi z łóżka, żeby pomaszerować do kuchni po
wodę.
– Pamiętasz mnie?
Podskoczyłem, kiedy dziecięcy głos wypełnił pokój.
– Lucy? – zapytałem niepewnie, przyglądając się sylwetce stojącego dwa metry od
mojego łóżka dziecka.
– Pamiętasz mnie? Dlaczego mi to zrobiłeś? – Delikatny jak piórko głos był coraz
wyraźniejszy. – Byłam tylko dzieckiem. Nie zrobiłabym nikomu krzywdy, wiesz o tym,
prawda? Miałam przed sobą całe życie. A ty mi je zabrałeś… wujku. – W ostatnim słowie
dosłyszałem jad.
Dziewczynka ruszyła w moją stronę wolnym krokiem, jej chód przypominał ten
potworów z bajek, tyle że ręce trzymała schowane za sobą.
– To nie jest prawda. To się nie dzieje – wymamrotałem cicho.
– Odebrałeś mi życie. Dlatego teraz ja zabiorę twoje.
Popchnęła mnie. Upadłem do tyłu, a ona wskoczyła na łóżko. Zanurzyła dłoń w mojej
klatce piersiowej, zimne palce zacisnęły się na moim sercu jak imadło.
– Jest takie ciepłe i mięciutkie. – Zaśmiała się cienkim głosikiem, po czym ze
złowieszczym błyskiem w oku wyrywała mi organ z piersi.
– Sam! – Mocny głos Mandy wyrwał mnie z odmętów snu. – Sam, do cholery! –
Wbiła mi w ramię długie palce z ostrymi paznokciami.
Gwałtownie się poderwałem. Mandy straciła równowagę i niewiele brakowało, by
uderzyła tyłkiem o podłogę. Nie mogłem złapać oddechu. Zdarłem z siebie koszulkę i w
poszukiwaniu rany chaotycznie przebiegłem dłońmi po torsie.
– Sen. To był tylko pieprzony sen. – Odetchnąłem głęboko. – Kurewski sen.
Drżałem na całym ciele, a mięśnie paliły mnie żywym ogniem.
– Dziewczynki, idźcie do siebie.
Dopiero wtedy dostrzegłem stojące w drzwiach siostry. Patrzyły na mnie w taki
sposób, że poczułem napływającą do gardła żółć. Ich miny wyrażały strach. Bały się, bały się
mnie.
Spuściłem wzrok, nie mogąc znieść tego widoku.
– Ja… przepraszam. – Tylko tyle przyszło mi do głowy.
– Wracajcie do łóżek. Zaraz do was przyjdę – zakomenderowała Mandy.
Kiedy bez protestu odeszły, usiadła obok mnie na skraju łóżka.
– Potrzebujesz pomocy… – zaczęła.
– Daj spokój. Nic mi nie jest – przerwałem jej pośpiesznie.
Podszedłem do szafki, skąd wyjąłem paczkę papierosów.
– Nie będziesz tu chyba palił?
Patrzyła na mnie, jakbym postradał rozum.
– Nie, nie będę.
Wciągnąłem na siebie wczorajsze dżinsy i koszulkę, a stopy wsunąłem w pierwsze z
brzegu adidasy.
– Wybierasz się gdzieś?
Zagrodziła mi przejście ze splecionymi na klatce piersiowej rękami.
– Muszę się przewietrzyć.
– Przewietrzyć – parsknęła. – W tym samym barze co zwykle?
– O co ci, kurwa, chodzi?!
– O co mi chodzi?! – krzyknęła. – O co mi chodzi?! Może o to, że masz pod opieką
dzieci, dla których jesteś jedyną rodziną, a ty, zamiast się nimi opiekować, wolisz spędzać
czas w barach, zapijając się i pieprząc dziwki. Może chodzi mi o to, że dziewczynki na to
wszystko patrzą, choć nie powinny!
Parę razy widziałem ją wściekłą, ale jeszcze nigdy aż tak.
– Jest mi ciężko! – odkrzyknąłem, mimo że powinienem się raczej potulnie zamknąć.
Przyszpiliła mnie takim wzrokiem, że aż zapadłem się w sobie.
– Za dużo się wydarzyło. Za szybko – dodałem trochę łagodniej, choć nadal w
nerwach. – Nie nadążam, do kurwy!
– Jesteś hipokrytą i tchórzem. – Nie powiedziała niczego, czego bym nie wiedział. –
Dla ciebie to za dużo?! Twoje młodsze siostry straciły rodziców. Ich świat legł w gruzach, a
starszy brat, który niegdyś był autorytetem, stacza się po równi pochyłej. Im jest lekko? – Z
każdą sekundą jej twarz stawała się coraz czerwieńsza, co widziałem nawet w ledwo
oświetlonym pokoju. – Nie zapominaj, że gdyby Martha i Cyrus tak cholernie mocno cię nie
kochali, nie szukaliby twojej zapijaczonej dupy i nie wpieprzyłby się w nich taki sam pijak
jak ty!
Tym jednym zdaniem wepchnęła mi nóż w serce. Było to znacznie bardziej dotkliwe
niż atak dziewczynki we śnie. Poczucie winy przygniotło mi barki z siłą stu tysięcy słoni.
– A teraz idź się upić i poużalać nad sobą. Jutro wyjeżdżam. Nie mając wyboru,
będziesz zmuszony stać się bratem, na jakiego zasługują i jakiego potrzebują dziewczynki.
Opieka społeczna nie próżnuje.
Z tymi słowami opuściła pokój. Zostałem sam z gonitwą myśli i wyrzutami sumienia
wielkimi jak kanion w Kolorado.
Nie zamierzałem wychodzić. Nie do momentu, gdy wspomnienia zbyt głośno i zbyt
nachalnie zaczęły pustoszyć mój umysł. Po dwóch godzinach poddałem się i wymknąłem
cicho niczym złodziej.

***

Minął miesiąc, od kiedy przejąłem całkowitą opiekę nad dziewczynkami. Raz w tygodniu
odwiedzała nas wredna, paskudna i cholernie niesympatyczna pracownica opieki społecznej,

pani Moskolik. Dziś wypadł właśnie ten dzień. Bez dwóch zdań kobieta mnie nie znosiła.
Według Suzy przyczyny tej antypatii powinienem upatrywać w moim atrakcyjnym
wyglądzie, co zakrawało na kompletną bzdurę. Starałem się być miły, ponieważ nagrabiłem
sobie podczas jej drugiej wizyty. Dziewczynki nie poszły wtedy do szkoły, bo – w oficjalnej
wersji – nabawiły się grypy żołądkowej. Prawda była taka, że nie zdążyłem na czas
wytrzeźwieć. Broniły mnie i tłumaczyły, że się od nich zaraziłem, ale opiekunka nie do końca
im uwierzyła. I jak wcześniej patrzyła na mnie nieprzychylnie, tak od tamtej pory już w ogóle
nie kryła niechęci do mojej osoby.
– Kiedy zamierza pan znaleźć pracę? – Nawet się nie przywitała, tylko od progu
przystąpiła do ataku.
– Szukam – odparłem potulnie, idąc za nią do środka jak cholerny piesek.
– „Szukam” nie jest satysfakcjonującą mnie odpowiedzią. – Posłała mi twarde
spojrzenie znad brązowych oprawek okularów. – Zatem kiedy? – ponowiła pytanie, gdy
rozsiadła się na kanapie i wyjęła z teczki naszą dokumentację.
Za pięć minut, po przyszyciu ci tych wiszących jak psu jaja powiek do brwi – miałem
to na końcu języka, ale poskromiłem chęć wypowiedzenia tych słów na głos.
– Mam nadzieję, że jak najszybciej – powiedziałem zamiast tego.
– W dokumentach mam napisane, że pracował pan wcześniej jako analityk.
Tak, w jedyny w swoim rodzaju sposób analizowałem każdy milimetr ciał ludzi,
którzy zdradzili Stany Zjednoczone. Lubiłem swoją pracę, dawała mi poczucie, że strzegę
swojego kraju i jego obywateli, nawet taką Moskolik. Jednak bycie tajnym agentem CIA było
niewdzięczne, bo ci, których chroniłeś, nie mieli pojęcia, jak wiele wysiłku i wyrzeczeń
kosztowało rozkładanie nad nimi ochronnego parasola. Agenci robili rzeczy, za które nigdy
nie otrzymają uznania od świata.
– Gratuluję umiejętności czytania – burknąłem pod nosem.
– Słucham?
Znowu zerknęła na mnie znad tych cholernych okularów. Miałem ochotę je
zmiażdżyć.
– Tak, zgadza się – odrzekłem głośniej.
– Więc może warto by się wybrać do pośredniaka i poszukać ofert? Chyba że jest pan
na to za dobry i czeka, aż potencjalny pracodawca sam zapuka do pańskich drzwi.
Czy wspominałem, że nie trawię tego babsztyla?
– Jutro z pewnością się tam wybiorę. – Moją twarz ozdobił szeroki uśmiech. Ty stara
wiedźmo – uzupełniłem w myślach.
– Kolejna kwestia. Jak pan radzi sobie z czterema dziewczynkami?
Zanotowała coś, po czym oparła się na poduszce ze skrzyżowanymi na obwisłej klatce
piersiowej rękami. Zlustrowała mnie badawczym wzrokiem, od którego przeszły mnie
nieprzyjemne ciarki.
– Dobrze.
– Proszę to rozwinąć.
– Bardzo dobrze. – Przybrałem taką samą pozycję, tyle że na fotelu naprzeciwko niej.
– Czy pan jest poważny?! Nie przychodzę tu, żeby ze mnie kpiono. Albo zacznie się
pan zachowywać jak rodzic, albo może zacząć pakować walizki sióstr!
W oburzeniu złapała za skórzaną aktówkę, do której zaczęła upychać papiery.
– Przepraszam. – Z trudem przeszło mi to przez gardło, ale nie miałem wyjścia, żeby
całkowicie jej do siebie nie zrazić. Jakbyś już tego nie dokonał, palancie. – Niech mi pani
wybaczy, ale wszystko, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, nieco mnie przytłoczyło.
Staram się, jak mogę. – Zaczerpnąłem głęboko powietrza, by dać sobie czas na zastanowienie,
jak rozegrać to dalej. – Może zrobię kawę i porozmawiamy na spokojnie?
Sprzedałem jej swój najlepszy uśmiech z mieszanką błagania i smutku w oczach.
– Dwie kostki cukru i mleko. – Odłożyła teczkę i ponownie zatopiła się w kanapie jak
kamień w wodzie.
Kostki cukru? Chyba, kurwa, posklejam ze sobą kryształki.
Kiwnąłem głową i przeszedłem do kuchni, gdzie napełniłem ekspres ziarnami kawy.
Kiedy nalewałem do pojemnika mleko, doszedł mnie jej irytujący głos.
– Bardzo proszę o tradycyjne zaparzenie. Te nowoczesne urządzenia psują smak
kawy.
Zatrzymałem się z mlekiem w dłoni.
– W porządku! – zawołałem spokojnie, choć wewnątrz mnie narastała złość.
Jak Boga kocham, napluję jej do kubka.
– I ma być w filiżance! – odkrzyknęła, jakby słyszała moje myśli.
Pieprzona flądra! Nie mogłem gwarantować, że ta kobieta opuści nasz dom żywa.
Znałem wiele sposobów pozbycia się jej bez pozostawienia śladów i byłem blisko wcielenia
ich w życie.
Wyjąłem porcelanową filiżankę, należącą do jednej z zastaw mamy. Postawiłem ją na
blacie i jednocześnie wyciągnąłem rękę po kawę. Jak na złość wysmyknęła mi się z dłoni i
wylądowała na podłodze.
– Cholera! – warknąłem, strzepując brązowe drobinki ze spodni.
– Słucham?!
Czy ona musiała reagować na każde wychodzące z moich ust słowo?
– Życzy sobie pani ciasteczko?
Schyliłem się, żeby zebrać z podłogi rozsypaną kawę.
– Nie, dziękuję. Jestem na diecie.
Chyba smalcowej.
Zajrzałem do szafki w poszukiwaniu kolejnej paczki kawy, lecz żadnej nie znalazłem.
Cholera. Stałem pośrodku kuchni, główkując, co począć. Mój wzrok spoczął na szufelce,
gdzie spoczywały zgarnięte z podłogi zmielone ziarenka. Nie. Nie mogę. Zerknąłem najpierw
na salon, a potem znowu na szufelkę. A może jednak?
– Ile będę jeszcze czekała?
Cholera, no pewnie, że mogę. Uśmiechnąłem się do siebie, zanim zsypałem część
kawy z szufelki do filiżanki. Następnie zalałem ją gorącą wodą, doprawiłem mlekiem i
dwoma łyżeczkami cukru. Z tak przygotowanym napojem i promiennym uśmiechem
wróciłem do salonu.
– Wyśmienita – zawyrokowała, chyba z rozpędu, urzędniczka po upiciu pierwszego
łyka gorącego napoju.
– Dziękuję. Specjalna osoba zasługuje na specjalną kawę.
Żebyś ty wiedziała, jak bardzo specjalna jest ta kawa.
– Zatem, panie Remsey – zaskrzeczała, a mnie aż zadzwoniło w uszach od tego
jazgotu. – Jeżeli w ciągu najbliższego miesiąca nie dojdzie pan do ładu ze sobą i swoim
życiem, nie znajdzie pan stałej pracy i nie zacznie postępować jak rodzic, dziewczynkami
zajmie się rodzina zastępcza, którą wyznaczę ja.
Miałem ochotę chwycić za nóż i sprawić jej wielki fizyczny ból. Czułem się nic
nieznaczącym pionkiem w urzędniczej grze. Poświęciłem temu krajowi piętnaście lat
cholernego życia, a system, który powinien chronić, starał się zniszczyć mnie i moją rodzinę.
Oddałem im swoje najpiękniejsze lata, a w zamian dostałem pieprzonego kopa. Zacisnąłem
pięści, kontrolując się ostatkiem sił.
– Nie może mi ich pani zabrać. Jestem ich opiekunem.
– Drogi panie, ja nie mogę, ale państwo owszem, może.
Pociągnęła kolejny łyk kawy.
A żebyś się tak udławiła.
– Nadużywa pan alkoholu. Dzieci opuszczają zajęcia w szkole i wkrótce, kiedy
skończą się panu pozostawione przez rodziców oszczędności, nie będzie pan w stanie ich
wykarmić i ubrać. Zatem albo weźmie się pan w garść, albo pożegna z siostrami –
poinformowała mnie rzeczowym tonem, po czym wstała.
Na odchodne dopiła kawę do ostatniej kropli.
Dostań od niej sraczki, krowo.
– Sama trafię do wyjścia. Do zobaczenia za tydzień.
Byłem w najczarniejszej z czarnych dupie. Nie chciałem tego wszystkiego. Nie
prosiłem o to. W dodatku doskwierał mi brak snu. Nie odczuwałem takiego zmęczenia od
naprawdę dawna. Koszmary uaktywniły się ze wzmożoną siłą, nie byłem w stanie przespać
choćby pół nocy. Zaczynałem popadać w paranoję. Miałem już wszystkiego i wszystkich
serdecznie dosyć.
– Kurwa!
Zanim zdążyłem pomyśleć, znalazłem się przy barku. Nalałem do szklanki bourbona i
przechyliłem ją szybko. Po gardle rozeszło mi się przyjemne ciepło, przynosząc chwilowe
ukojenie. Jeszcze jeden i zbiorę się do kupy…


Obudziło mnie natarczywe łomotanie do drzwi. Z trudem zwlokłem się z kanapy. Wytarłem
zaślinione usta, jednocześnie usiłując opanować krążące w mojej głowie wiry. Zdaje się, że
wypiłem więcej niż dwa drinki. Rzuciłem szybkie spojrzenie na zegarek.
– Cholera!
Zerwałem się na równe nogi, ale od razu znowu opadłem na kanapę. Zawroty wcale
nie ustąpiły, a fakt, że trzy godziny temu powinienem odebrać dziewczynki ze szkoły, tylko je
wzmagał.
Kolejna fala walenia storpedowała moje uszy. Ponownie wstałem, tym razem znacznie
ostrożniej, poprawiłem wygniecioną koszulkę i poczłapałem do drzwi. Otworzyłem je z
rozmachem.
– A jednak jest pan w domu – przywitała mnie bardzo, ale to bardzo zirytowana pani
Jenkins, wychowawczyni Joy.
– Brawo, braciszku – szczeknęła Suzy, przeciskając się obok kobiety i wchodząc do
domu.
– Nie odebrał pan swoich sióstr ze szkoły, więc postanowiłam je odwieźć osobiście. –
Wąskie usta nauczycielki zaciśnięte były w prostą linię.
– Przepraszam i bardzo dziękuję. Coś mi wypadło – wymamrotałem skołowany.
Jeszcze nie całkiem oprzytomniałem i stawianie czoła rozzłoszczonej kobiecie
stanowiło nie lada wyzwanie.
Wychowawczyni cofnęła się o krok z grymasem zniesmaczenia. Zza jej pleców
wystawały czupryny Tracy, Joy i Lucy.
– Czuję. – Otaksowała mnie z taką pogardą, jakbym był obrzydliwym robakiem. –
Wie pan, w zaistniałej sytuacji będę zmuszona powiadomić opiekę społeczną.
– Proszę, nie. – Brzmiałem żałośnie, nawet ja to słyszałem. – To się już więcej nie
powtórzy.
Sam w to nie wierzyłem. Zamiast składać obietnice bez pokrycia mógłbyś się ogarnąć
i zacząć działać – podszeptywał jakiś głos wewnątrz mnie. Czym prędzej go przepędziłem.
– Panie Remsey, jestem w stanie wiele zrozumieć i na wiele rzeczy przymykałam
oczy, ale to, co zaszło dzisiaj, to już przesada. To są dzieci wymagające opieki i
zainteresowania. Potrzebują miłości i zrozumienia. Od pana tego nie otrzymują i nie
otrzymają, jak widać. – Rzuciła kolejne oceniające spojrzenie pod moim adresem. – Bardzo
mi przykro, ale nie dam się już dłużej zwodzić. Miłego wieczoru.
Pożegnała się z dziewczynkami i odeszła z widoczną w postawie determinacją.
Co z tymi babami? Zmówiły się wszystkie przeciwko mnie czy co?!
– Musimy ci bardzo ciążyć, skoro robisz wszystko, żeby się nas pozbyć – zaatakowała
mnie Suzy zaraz po tym, jak razem z resztą zjawiłem się w salonie.
– Nie zaczynaj – warknąłem, ściskając pulsującą z bólu głowę.
– Jesteś pieprzonym gnojkiem!
Odwróciła się na pięcie i demonstracyjnie wybiegła z pokoju.
– Zważaj na słowa, do cholery! – wykrzyknąłem za nią.
– Chcę do mamy – zawodziła Lucy.
Stała w progu między kuchnią a salonem. Usta wygięła w podkówkę, a podbródek
zadrżał jej na znak, że za chwilę zacznie płakać. Błagam, tylko nie to.
– Chodź, księżniczko. – Wyciągnąłem do niej ręce.
Przybiegła do mnie. Przytuliłem ją i razem opadliśmy na miękką kanapę.
– Chcę, żeby mamusia i tatuś wrócili. Nie lubię być bez nich – załkała w moją
koszulkę.
– Ja też, maleńka, ale musimy się nauczyć żyć bez nich.
Gdybym mógł cofnąć czas albo zamienić się z nimi miejscami, zrobiłbym to bez
wahania.
– Tracy mówiła, że nas nie kochasz.
Poczułem gdzieś w sobie silne ukłucie. Nie było to miłe. Nie chciałem, żeby
dziewczynki myślały o mnie w ten sposób. Nie chciałem, żeby czuły się niekochane. Nie
sądziłem, że tak to odbierają.
– Kocham was wszystkie równie mocno. – Włożyłem w to zdanie tyle pewności, ile
dałem radę z siebie wykrzesać.
– To dlaczego o nas zapominasz? – Każde słowo opuszczające jej małe usta sprawiało,
że czułem się coraz podlej.
Jak miałem wytłumaczyć czterolatce, dlaczego postępuję tak, a nie inaczej? Przecież
nie podzielę się z nią drastycznymi szczegółami, które doprowadziły mnie do tego miejsca.
Ani ona, ani jej siostry nigdy nie mogą się o tym dowiedzieć. Wystarczy, że muszą
codziennie oglądać, jaką żałosną kreaturą stał się starszy brat, którego niegdyś tak uwielbiały,
a który dziś zawodzi je na każdej płaszczyźnie.
– Postaram się więcej nie zapomnieć – odpowiedziałem. – Masz ochotę na coś
słodkiego? – Użyłem perfidnego podstępu, by dać sobie chwilę na zastanowienie, co dalej z
moim, a przede wszystkich z ich życiem.
– Jasne! – zawołała radośnie.
Małe dzieci są niesamowite i nadal mnie zadziwiają. Choćby nie wiem jak było
ciężko, wystarczyło wspomnieć o słodyczach i od razu wszystko inne stawało się mniej
ważne. Musiałem ze wstydem przyznać, że w przypadku Lucy wykorzystywałem to zbyt
często.

***

Przez kilka następnych dni panował względny spokój. W nasze życie wkradła się rutyna, a
dziewczynkom zdawało się to odpowiadać. Jedyny problem tkwił we mnie. Jako tako
wziąłem się w garść, wypełniałem domowe obowiązki i zajmowałem się siostrami najlepiej,
jak umiałem, ale roznosiło mnie od środka. Nie byłem w stanie przywyknąć do normalności i
spokoju. Poszukiwanie pracy stawało się coraz bardziej męczące. Teoretycznie
najrozsądniejszym wyjściem byłoby zostanie ochroniarzem w jakimś dyskoncie, a tego
chciałem uniknąć. Potrzebowałem czegoś z normowanymi godzinami pracy i wszystkimi
dodatkami. Odsyłano mnie z biura do biura. Nie miałem żadnej cholernej praktyki, której
wymagano.
Zaczynałem rozważać nieco mniej legalne źródła dochodu.
Spożywanie alkoholu ograniczyłem do drinka czy dwóch wieczorem, a głosy siedzące
w głowie wyganiałem wysiłkiem fizycznym. Doprowadziłem do porządku zapuszczony
ogródek, naprawiłem zdezelowany dach i wyczyściłem zagracony garaż. Nie byłoby w tym
nic dziwnego, gdyby nie fakt, że robiłem to przeważnie nocą. Kiedy nastawał zmierzch,
wszystko stawało się mroczniejsze i bardziej przerażające. Tylko nocami widywałem Sari –
podczas snu. Dlatego zacząłem go rozmyślnie unikać. Ucinałem sobie krótkie drzemki w
ciągu dnia, gdy dziewczynki przebywały w szkole. Na tyle długie, by mój organizm choć
trochę się zregenerował, lecz na tyle krótkie, bym nie wszedł w najgłębszą fazę snu. Przez
brak odpoczynku miewałem coraz częściej omamy wzrokowe i słuchowe. Nachodziły mnie
zmory przeszłości. Wszystkie osoby, które torturowałem, które zabiłem bądź okaleczyłem,
bombardowały mój umysł. Coraz ciężej było mi je odepchnąć.
Potrzebowałem resetu, żeby złapać chwilę oddechu od tego wszystkiego. Wybrałem
numer, pod który starałem się dzwonić jak najrzadziej.
– Cześć, Sam, jak sobie radzicie? – zapytała Mandy po odebraniu telefonu.
– Różnie – odparłem zgodnie z prawdą. – Potrzebuję twojej pomocy – wyrzuciłem z
siebie szybko, zanim zmieniłbym zdanie. Po drugiej stronie zapadła cisza. – Halo?
– Tak. Jestem. O co chodzi?
– Zajmiesz się przez kilka dni dziewczynkami? Muszę coś załatwić.
– Sam, zrobiłabym to z chęcią, ale to nie jest najlepszy okres.
– Mandy, proszę cię.
Ostatnimi czasy poniżanie się i błaganie weszło mi w krew.
– Przykro mi, nie dam rady.
– To tylko kilka dni.
– Sam, nie mogę. – W jej głosie napięcie mieszało się z zakłopotaniem i
przeprosinami.
– Dobra. Nieważne. Dzięki.
– Nie… – zaczęła, ale się rozłączyłem, nie chcąc słuchać tłumaczeń.
Wyraźnie powiedziała „nie”, reszta nie miała dla mnie żadnego znaczenia.
Szlag by to trafił.
Późną nocą siedziałem na schodach przed domem, paląc papierosa. Nikotyna
rozprzestrzeniała się po moim organizmie, a dym ulatywał przez nozdrza. I raptem przed
oczyma stanął mi obraz, jakby wyświetlany z projektora. To byłem ja, w piwnicach agencji.
Przeglądałem swoje zabawki, szykując się do wyciągnięcia zeznań z dość opornego
delikwenta.
– Wolisz zęby czy nogi? – Zerknąłem zza ramienia na rozciągniętego na krzyżu
mężczyznę.
Lubiłem ich w tej pozycji. Zdrajcy i szubrawcy skazani na ukrzyżowanie za swoje
grzechy.
Milczał, więc wróciłem do swojego zajęcia.
– Co by tu wybrać? – Przesunąłem dłonią po różnego rodzaju sprzętach. Długich i
krótkich, ostrych i tępych. Tych do zadawania lekkiego, jak i koszmarnego bólu.
– Byłeś kiedyś karmiony przez odbyt, Edward?
Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy usłyszałem, jak zaczyna się szamotać. Wydobył z
siebie głośny krzyk, a mnie przeszedł znajomy dreszcz podniecenia. Lubiłem to. Nie, ja to
uwielbiałem.
– Kiedy się szamoczesz, kolce wchodzą głębiej w nadgarstki i kostki, a z igieł do
organizmu sączy się trucizna, która potęguje ból. Zatem bądź grzecznym chłopcem i nie
ruszaj się, proszę.
Wziąłem ze stołu przyrząd. Przypominał wyglądem dziadka do orzechów. Nadawał się
idealnie do miażdżenia opuszków palców. To taka moja wariacja podczas rozmów wstępnych.
Od tego zamierzałem rozpocząć zabawę.
Do moich uszu doszedł krzyk Tracy.
– Sam!
Skoczyłem na równe nogi, a cała wizja rozmyła się w świetle ulicznych lamp.
Pognałem do domu, gdzie zobaczyłem stojącą pośrodku salonu Joy, z Tracy u boku.
– Ona narobiła w łóżku! – Tracy popchnęła w moim kierunku zawstydzoną siostrę.
Nie dało się nie zauważyć strachu, który rozszerzał już i tak duże oczy Joy.
– Tracy! – zgromiłem dziewczynkę. – Zachowuj się jak siostra. Mogłaś jej pomóc
zamiast przysparzać wstydu.
Zezłościło mnie to. Pościel można wyprać, a plama na dumie pozostanie na zawsze.
– Wracaj do pokoju – poleciłem. – Zajmę się nią.
Odprowadziłem wściekłą Tracy wzrokiem, po czym przeniosłem go na dygoczącą
Joy.
– Nie masz się czego wstydzić. Takie rzeczy zdarzają się nawet dorosłym. Chodź,
umyjemy cię i założymy czystą koszulkę. Jeśli chcesz, możesz dziś spać w moim łóżku. –
Ująłem ją za rączkę, kiedy do mnie podeszła.
– Chcę. Nienawidzę Tracy – wybąkała trzęsącym się głosem.
– Nieprawda, Joy. Tracy to twoja siostra. Kochasz ją, tyle że teraz jesteś na nią trochę
zła.
– Ale ona będzie się ze mnie śmiała, każdy będzie. – Pociągnęła nosem, a ja
zanotowałem w głowie, że gdy tylko dotrzemy do łazienki, musi użyć chusteczki.
– Obiecuję, że to się nie stanie, nie pozwolę na to.
W toalecie pomogłem jej pozbyć się piżamy i postawiłem ją w kabinie prysznicowej.
Ustawiłem wodę na odpowiednią temperaturę, a Joy zachichotała, kiedy trysnął na nią ciepły
strumień.
– Wyciągnij rączkę.
Zrobiła, o co poprosiłem, a ja wylałem na jej dłoń solidną porcję mydła.
– Poradzisz sobie dalej sama? Naszykuję ręczniki i coś do przebrania.
– Tak – przytaknęła, namydlając już ciało.
Wyjąłem z szafki duży biały ręcznik, zawiesiłem go na wieszaku przy kabinie
prysznicowej i udałem się do pokoju, który Joy dzieliła z Tracy. Ta siedziała teraz na krześle
przy biurku.
– Dlaczego nie śpisz?
– Pościel jest brudna, nie będę w czymś takim spała – prychnęła z oburzeniem.
– Mogłaś zmienić, prawda?
Boże, daj mi cierpliwość.
– Nie! – Splotła ręce na płaskiej klatce piersiowej i odwróciła głowę w drugą stronę.
Od wściekłości dzieliła mnie cienka granica. Nerwowo ściągnąłem zabrudzone
poszewki i cisnąłem je pod drzwi z zamiarem późniejszego zabrania.
– A teraz się kładź – rozkazałem, nim zbliżyłem się do szafki po czystą koszulkę dla
Joy.
– Nie jest obleczona!
– Wiesz, gdzie trzymamy poszewki – wycedziłem przez zęby. – Jak ci źle, to ją sobie
oblecz. I nie chcę słyszeć, że ubliżasz siostrze. Bądź nieco bardziej wyrozumiała. Jesteś
starsza.
– Ta, jasne… – prychnęła.
– Tracy!
– Dobrze, przepraszam. – Musiała w wyrazie mojej twarzy zobaczyć, że zaraz
eksploduję, bo skapitulowała. – Nie będę jej dogryzała. Idę spać.
Pożyczyłem Tracy dobrej nocy i wróciłem do Joy. Żywiłem ogromną nadzieję, że na
dziś to koniec utarczek. Więcej bym nie zniósł.
– Szybka jesteś.
Zaśmiałem się, ponieważ Joy stała już na golasa pośrodku łazienki. Bawiło mnie to jej
nieskrępowanie, po którym zapewne niedługo nie pozostanie ani śladu. Jezu, bałem się
myśleć o tym, przez co będę musiał przejść, gdy dziewczynki zaczną dorastać. Natychmiast
odegnałem te straszne wizje, lecz zimny pot i tak wystąpił mi na czoło i plecy. Teraz chyba
sam potrzebowałem prysznica.
– Ty za to nie za bardzo. – Westchnęła teatralnie, ale zaraz zachichotała. – Naprawdę
mogę spać u ciebie?
Nie podobała mi się niepewność, jaką dojrzałem w jej oczach.
– Jasne. Przecież obiecałem.
Sprzątnąłem ręcznik i brudne rzeczy, które zaraz wrzuciłem do kosza na pranie.
– A gdzie ty będziesz spał?
– W salonie.
Pomogłem jej włożyć koszulkę. Wiedziałem, że szanse na sen są znikome, więc bez
żalu odstąpiłem małej łóżko.
– Wskakuj, brzdącu, pora na sen.
Kiedy była gotowa, przykucnąłem, wskazując na swoje plecy.
– Zaniesiesz mnie? – zapiszczała uradowana.
– No jasne. Wskakuj.
Gdy na mnie wskoczyła, wydałem stosowny dźwięk, choć w rzeczywistości prawie
tego nie odczułem.
Popędziliśmy do sypialni. Położyłem ją na łóżku i przykryłem szczelnie po samą
brodę.
– Śpij dobrze, księżniczko.
Musnąłem delikatnie jej czoło, nim postawiłem krok ku drzwiom.
Zatrzymał mnie jej cichy głos.
– Sam?
– Tak?
– Jesteś dobrym tatą – oznajmiła, po czym obróciła się na bok.
Uśmiechnąłem się do siebie bez radości, wiedząc, że to kłamstwo. Miłe, ale jednak
kłamstwo.
Zamknąłem za sobą cicho drzwi i zszedłem do salonu. Opadłem na kanapę ze
wzrokiem wlepionym w sufit.
Połączone ze sobą strach, przemęczenie, ból i wściekłość są w stanie nieodwracalnie
zniszczyć człowieka. Doprowadzić go do obłędu i zepchnąć z krawędzi życia w przepaść, nie
zostawiając po nim śladu. To najskuteczniejszy, najniebezpieczniejszy i najbardziej
podstępny zabójca, jaki istnieje. Często sami tworzymy go w swoich głowach, karmimy,
dajemy mu siłę i władzę. Z biegiem czasu nie jesteśmy w stanie jej odzyskać. To nasze
umysły są bronią, która nas zabija. A wystarczy trochę woli walki i pracy, aby tę broń
wykorzystać we właściwy dla nas sposób. Aby stała się ochronną tarczą. Murem, którego nie
sforsuje nikt ani nic. Nawet samo życie.
Otrząsnąłem się z depresyjnych myśli i włączyłem telewizor, chcąc zagłuszyć
świdrujący głos w mojej głowie. Czekała mnie kolejna bezsenna noc w towarzystwie
Nastoletnich mam.

2 komentarze:

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...