poniedziałek, 24 czerwca 2019



Tijan
“Hate to love you”


Kennedy Clarke rozpoczyna studia z pewną zasadą: żadnych facetów, żadnych dramatów i żadnego powracania do minionych czasów. Chce zamknąć i zostawić za sobą swoją burzliwą przeszłość i zacząć wszystko od nowa. Jednak jej postanowienia burzy jeden osobnik, którym jest przystojny kapitan drużyny footballowej Shay Coleman. Na początku ich znajomości Kennedy nie pała do Shay'a przyjaznym nastawieniem, ale kiedy spędzają ze sobą więcej czasu, dziewczyna zaczyna łamać wszystkie swoje zasady.

Co się stało w przeszłości Kennedy?
Czy Shay Coleman zdobędzie jej serce?

„Przyjechałam na studia, spodziewając się najgorszego. Chciałam mieć kilku lojalnych przyjaciół. Do tego celu dążyłam. Miałam też unikać dramatów. No i stworzyć nową siebie. I zmierzałam do realizacji tych planów z wielką determinacją.
Ten rok zniweczył wszystkie moje zasady. Co do jednej.”

Z twórczością Tijan zetknęłam się pierwszy raz poprzez serię “Fallen Crest”, którą przeczytałam w oryginale. Wówczas bardzo spodobał mi się jej styl pisania oraz akcje, które obsadza w college'u dlatego cokolwiek wychodziło spod jej pióra, to ja to brałam w ciemno, nawet nie zastanawiając się dwa razy. Niestety, ale w tym przypadku się zawiodłam, ale to tak naprawdę się zawiodłam, ponieważ w niektórych momentach miałam wrażenie, że autorka jakby nie wiedziała, co napisać, zrobiła to nieco chaotycznie i nie miała konkretnego pomysłu, jak pociągnąć fabułę oraz który kierunek wybrać. Miejscami główna bohaterka mnie irytowała swoim zachowaniem do tego stopnia, że miałam ochotę porządnie ją walnąć. Mimo to książkę się czytało bardzo szybciutko, bo zajęło mi to raptem jeden wieczór. Jednak niestety muszę stwierdzić, że nie jest to historia, która zostanie przynajmniej w mojej pamięci, ot przeczytałam i tyle. Gdyby nie notatki, które zawsze robię po skończeniu książki, to siadając do pisania recenzji, miałabym nie lada wyzwanie, ponieważ miałam kompletną pustkę w głowie i zapomniałam już, o czym ona była. Smutne to, ale niestety prawdziwe. Jak wyżej pisałam, że zawiodłam się na tej książce i to prawda, bo ja uwielbiam pióro Tijan, ta historia miała ogromny potencjał, który nie został w stu procentach wykorzystany, aż szkoda, bo mogła być z tego naprawdę ciekawa opowieść. Ja jestem miłośniczką książek, których akcja dzieje się w collegu, na studiach, do tego relacja hate-love i czego by tu chcieć więcej, a no tego, żeby akcja była wartka, interesująca, wciągająca, a tu bęc przez większość książki tak nie było. Przejdźmy teraz do tego, co według mnie było ciekawe w tej lekturze hmmm… może to, że autorka pociągnęła tu wątek gwałtu, napadu, pobicia, i to, że akcja dzieje się w szkole. Gdyby nie te wątki, to nie wiem, co by ogólnie z tego wyszło. Na domiar tego irytująca bohaterka, która ewidentnie ma problem, co więcej jest gwałtowna, kapryśna i chamska, dobra rozumiem Kennedy, bo po tym, co ją spotkało w szkole średniej, to nie wiadomo jak my byśmy się zachowali, ale uważam, że ona bez dwóch zdań przesadzała. Były sceny, kiedy nawet ją trochę lubiłam, ale to tylko pod koniec książki i w kilku innych momentach. Shay to typ bohatera, którego lubi się już na wstępie. Mimo że potrafił być arogancki, to także był szarmancki i opiekuńczy, po prostu go uwielbiałam i tyle na ten temat.

“Zalałam się łzami.
Shay objął mnie.
- Spokojnie, Jestem tu.
“Jestem tu”.
Trzymałam się tych słów i dłoni Shaya przez cały ranek”.

Tijan skupiła się również na postaciach drugoplanowych, a szczególnie na Casey, ale o tym przeczytacie już sami. Może moja ocena nie jest pozytywna, jednak nie zniechęcajcie się nią, bo książkę trzeba przeczytać samemu, to, że ja się na niej zawiodłam, nie znaczy, że będzie również to samo w waszym przypadku. Mimo nieudanego spotkania z najnowszą opowieścią Tijan nie mam zamiaru przestać czytać jej książek, ponieważ nadal będę brała je w ciemno. Ta jedna pozycja mnie nie zniechęci do dalszych przygód z jej twórczością.

Podsumowując “Hate to love you” nie jest udaną książką spod pióra Tijan. Niby autorka miała jakiś pomysł na całą akcję, którego niestety w pełni nie wykorzystała. Mimo większości minusów miała też i swoje plusy, które wcześniej wymieniłam. Pozwolę sobie dodać, że okładka jest po prostu mega :)
Tak jeszcze na sam koniec mam do Was prośbę. Nie zniechęcajcie się tą recenzją, bo to jest tylko moja własna opinia, Wam może się historia Kennedy i Shay’a spodobać.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

Wydawnictwo Kobiece

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...