poniedziałek, 24 czerwca 2019







Beth O’Leary
“Współlokatorzy”


Tiffy i Leon w jednym domu razem mieszkają, ale sęk w tym, że się w ogóle nie znają…

Tiffy po rozstaniu z chłopakiem poszukuje mieszkania i to jak najszybciej. Trafia na ogłoszenie Leona na Gumtree, który pracuje na nocne zmiany i potrzebuje zastrzyku gotówki, więc postanawia wynająć u niego pokój. Tylko że jest jeden mały minusik, a może i nie koniecznie…

“Szukam współlokatora do jasnego mieszkania z jedną sypialnią i ze wspólnym łóżkiem w Stockwell, czynsz 350 funtów miesięcznie, wliczając rachunki. Dostępne od zaraz, umowa na co najmniej pół roku.”

Ich znajomi uważają, że to kiepski pomysł zamieszkać z nieznajomą osobą i do tego dzielić razem jedno łóżko. Jednak układ jest bardzo prosty. Kiedy Tiffy jest w pracy, mieszkanie należy do Leona. Nocami i w weekendy dziewczyna ma całe mieszkanie tylko dla siebie. Także nie ma szans, żeby się spotkali. Dzień w dzień wymieniają się wiadomościami zapisywanymi na samoprzylepnych karteczkach oraz gotują dla siebie nawzajem, więc w jakiś sposób czują się sobie bliscy, jednak sęk w tym, że się nigdy nie widzieli. Aczkolwiek jak to w życiu bywa, w końcu musiał nastąpić ten wiekopomny dzień.

Jak potoczą się losy Tiffy i Leona?
W jaki sposób się spotkają?
Dlaczego Tiffy rozstała się z chłopakiem?

Beth O’Leary jest pełnoetatową powieściopisarką, która jeśli akurat nie pisze, na pewno czyta coś porywającego, owinięta kocem, z filiżanką herbaty w ręce. Swoją przygodę z twórczością autorki rozpoczynam od “Współlokatorów” i szczerze Wam powiem, że to spotkanie uważam do jak najbardziej udanego. Ta książka jest naprawdę pozytywna i bardzo miło spędziłam przy niej czas. Bohaterzy zabrali mnie ze sobą w zwariowaną podróż po ich świecie. Po tytule nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać, w środku książki, bałam się, że może nie trafi w mój gust i, że porwałam się z motyką na księżyc, a było wręcz odwrotnie i niepotrzebne były te obawy. Kiedy zajrzałam do opowieści, to wiedziałam, że dobrze się będę bawić i, że to nie będzie zmarnowany czas. Dostałam tu trochę słodyczy, wątek kryminalny, ale i autorka zaprezentowała tu motyw homoseksualny, co było, myślę, że ciekawym posunięciem. Tiffy i Leon borykają się z własnymi problemami, które zżerają ich od środka, ale dzięki wzajemnym dość w fajnej formie rozmowom, trochę się między sobą otwierają. Jest to zdecydowanie zabawna i wciągająca lektura, dzięki bohaterom tym pierwszo, jak i drugoplanowym, którzy wszyscy razem wzięci tworzą świetną opowieść. Bardzo podoba mi się styl, jakim pisze autorka, który jest lekki i spójny. Pani O’Leary dobrze wiedziała, w którą stronę pociągnąć fabułę tak, by zachęcić czytelnika do przeczytania książki. Dialogi pomiędzy bohaterami były ciekawe, śmieszne i dopracowane. Postacie charyzmatyczne i takie z prawdziwego zdarzenia. Książka przeplatana jest z dwóch punktów widzenia, zarówno Tiffy, jak i Leona, co wręcz uwielbiałam. Pisarka wpadła na fajny pomysł, żeby umieścić w fabule książki te całe rozmowy Tiffy i Leona, które odbywały się na karteczkach, jeszcze się z czymś takim nie spotkałam, ale było to naprawdę świetnym zabiegiem. Bardzo polubiłam Tiffy i Leona, ale także Mo, Grety, Ritchiego, Rachel i Katherin, którzy byli tak pozytywni i zabawni, że aż z chęcią się czytało tę lekturę. Było jeszcze wiele innych postaci, które się przewijały przez książkę, i nie wszystkie były fajne, bo zawsze się musi znaleźć jakaś czarna owca.
Leon to mężczyzna, który jest pielęgniarzem na oddziale paliatywnym w hospicjum. Pacjenci go uwielbiają i na odwrót. Jest trochę skryty i wrażliwy, ale mimo to i tak go bardzo lubiłam. Tiffy jest asystentką redaktora w małym wydawnictwie, kocha swoją pracę, ale ta nie gwarantuje jej, nie wiadomo jakich zarobków.

“Uwielbiam tę pracę. To jedyne wytłumaczenie, dlaczego od trzech i pół roku jestem asystentką redaktora z pensją, za którą nie da się utrzymać w Londynie, ale nie próbowałam tego zmienić, ubiegając się na przykład o stanowisko w jakimś wydawnictwie, które zarabia na swoich książkach. Grety często mi mówi, że nie mam ambicji, ale naprawdę nie o to chodzi. Po prostu kocham tę pracę.”

Ja naprawdę spędziłam przy tej książce mile czas i nawet nie wiedziałam, kiedy dobrnęłam do ostatniej strony. Mimo że fabuła może i przewidywalna, to w żadnym razie to nie przeszkadzało, bo kartki się wchłaniało momentalnie.

Podsumowując “Współlokatorzy” to nietuzinkowa komedia romantyczna, która opowiada o tym, że czasem warto się otworzyć na coś nowego i wyrzucić wszystkie zasady przez okno, a miłość można znaleźć w nieoczekiwanym momencie. Tiffy i Leon mieli swoje problemy, z którymi się borykali, ale pamiętajmy, że zawsze po deszczu wychodzi może i słońce, ale także tęcza :)
Szczerze polecam!

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Albatros.



2 komentarze:

  1. Chciałabym ją przeczytać:) Myślę, że to świetna historia na film:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetna historia i zdecydowanie jest dobry materiałem na film :)

      Usuń

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...