środa, 19 czerwca 2019

Kochani to już dziś!! Premiera naszego wspaniałego patronatu Tracey Gravis Graves - "Dziewczyna, którą znał"!! My serdecznie zapraszamy Was na 3 pierwsze rozdziały tej powieści. :) 


Annika
CHICAGO
Sierpień 2001

Ze wszystkich miejsc, w których mogłam na niego wpaść, los wybrał właśnie Dominick's.
Kręcę się przy lodówkach, szukając truskawek do porannego smoothie, gdy nagle gdzieś po
mojej prawej stronie słyszę niepewnie brzmiący męski głos.
– Annika?
Kątem oka dostrzegam wyraz jego twarzy. Chociaż minęło dziesięć lat, od kiedy
widzieliśmy się po raz ostatni, a ja często nie rozpoznaję ludzi, gdy się ich nie spodziewam,
tym razem nie mam wątpliwości. Wiem, że to jest on. Czuję nadchodzące drżenie, jakby
ciche dudnienie odległego pociągu, i jestem wdzięczna za zimny powiew od strony lodówek,
jako że temperatura mojego ciała nagle podskoczyła. Mam ochotę zapomnieć o truskawkach i
skierować się prosto do wyjścia. Wciąż jednak w mojej głowie niczym mantra pobrzmiewają
słowa Tiny: „Nie uciekaj od odpowiedzialności. Bądź sobą”.
Biorę nierówny oddech, który ledwie dociera do moich płuc, po czym odwracam się w
jego stronę.
– Cześć, Jonathan.
– To naprawdę ty – mówi.
Uśmiecham się.
– Tak.
Moje włosy, niegdyś długie do pasa i zazwyczaj „wołające szczotkę”, teraz proste i
lśniące, ledwie sięgają mi do ramion. Dopasowana bluzka oraz obcisłe spodnie, które mam na
sobie, bardzo różnią się od mojej garderoby z czasów college'u, składającej się głównie z
sukienek oraz spódnic o dwa numery za dużych. To ta odmiana prawdopodobnie tak go
uderzyła.
On natomiast, mimo swoich trzydziestu dwóch lat, wciąż wygląda dla mnie tak samo:
ciemne włosy, niebieskie oczy, szerokie ramiona pływaka. Nie uśmiecha się, lecz jego brwi
nie są zmarszczone. Chociaż znacznie poprawiłam swoją umiejętność odczytywania ludzkich
emocji i innych niewerbalnych znaków, nie potrafię stwierdzić, czy jest zły albo czy czuje się
zraniony. Ma prawo i do jednego, i do drugiego.
Postępujemy krok do przodu, by się uściskać, ponieważ nawet ja zdaję sobie sprawę z
tego, że po tak długim czasie – i po tym wszystkim, co razem przeszliśmy – po prostu tak
wypada. Gdy tylko mnie obejmuje, nagle czuję się bezpieczna. Pod tym względem nic się nie
zmieniło. Zapach chloru, który kiedyś na stałe przylegał do jego skóry, zniknął zastąpiony
aromatem lasu, na szczęście nie tak ciężkim ani mdlącym.
Nie mam pojęcia, dlaczego przyjechał do Chicago. Prestiżowa firma z Nowego Jorku
świadcząca usługi finansowe zgarnęła Jonathana z Illinois, zanim jeszcze atrament zdążył
wyschnąć na jego dyplomie, gdy to, co kiedyś było planami dla dwojga, zmieniło się w
karierę solową.
Odsuwamy się od siebie.
– Byłam pewna, że mieszkasz… Jesteś tu w sprawach biznesowych? – Potykam się o
własne słowa.
– Już ponad pięć lat temu przeniosłem się do biura w Chicago – mówi.
To niesamowite, że przez cały ten czas, kiedy poruszałam się po mieście, które teraz
nazywam domem, nigdy nie przypuszczałam, że moglibyśmy na siebie wpaść, że w ogóle
istnieje taka możliwość. Ile razy byliśmy oddaleni od siebie zaledwie o mile, w ogóle nie
zdając sobie z tego sprawy? Jak często był tuż za mną lub przede mną na zatłoczonym
chodniku? A może jedliśmy kiedyś w tej samej restauracji?
– Moja mama potrzebowała kogoś, kto będzie nadzorował jej opiekę – wyjaśnia.
Jego mamę spotkałam co prawda tylko raz, ale to wystarczyło, bym polubiła ją jak
własną. Miło było zobaczyć, po kim Jonathan odziedziczył dobroć.
– Pozdrów ją ode mnie.
– Zmarła kilka lat temu. Demencja. Lekarz mówił, że prawdopodobnie cierpiała na nią
już od dawna.
– Nazywała mnie Katherine i zawsze gubiła gdzieś klucze – mówię, ponieważ
doskonale to pamiętam. Teraz jej zachowanie nabiera sensu.
Reaguje krótkim skinieniem głowy.
– Pracujesz w śródmieściu? – pyta.
Zamykam drzwi lodówki, trochę zażenowana tym, że zostawiłam je otwarte przez cały
ten czas.
– Tak, w bibliotece imienia Harolda Waszyngtona.
Na jego twarzy po raz pierwszy gości uśmiech.
– Całkiem nieźle.
Panuje niezręczne milczenie. Jonathan zawsze brał na siebie prowadzenie rozmowy,
ale tym razem mi nie odpuszcza. Cisza staje się ogłuszająca.
– Miło było cię spotkać – wypalam. Mój głos wydaje się bardziej piskliwy niż
zazwyczaj. Czuję ciepło na twarzy i żałuję, że jednak nie zostawiłam otwartych drzwi
lodówki.
– Ciebie również.
Kiedy odwraca się, by odejść, uczucie tęsknoty uderza we mnie tak mocno, że uginają
się pode mną kolana. Zbieram się na odwagę.
– Jonathan?
Kiedy odwraca się w moją stronę, dostrzegam lekko uniesione brwi.
– Tak?
– Miałbyś ochotę czasem gdzieś wyskoczyć? – Czuję napięcie, gdy powracają
wspomnienia. Mówię sobie, że to niesprawiedliwe w stosunku do niego, już dość zrobiłam.
Waha się przez chwilę.
– Jasne, Anniko. – Wyciąga długopis z wewnętrznej kieszeni płaszcza, a następnie
sięga po kartkę z listą zakupów, którą trzymam w ręku. Na tylnej stronie zapisuje numer
telefonu.
– Niedługo zadzwonię – obiecuję.
Kiwa głową z obojętnym wyrazem twarzy. Prawdopodobnie myśli, że tego nie zrobię.
Nie winię go za to.
Ale zadzwonię. I przeproszę. Zapytam, czy moglibyśmy zacząć od nowa. Czyste
konto, tak mu powiem.
Pragnę zastąpić jego wspomnienia o dziewczynie, którą znał, całkiem nowymi – o
kobiecie, którą się stałam.

Annika
CHICAGO
Sierpień 2001

Podczas mojej pierwszej sesji terapeutycznej z Tiną, pięć minut zajęło mi przyzwyczajanie oczu do
panującego w pokoju półmroku. Kiedy w końcu udało mi się zobaczyć wszystko wyraźnie, zdałam
sobie sprawę, że efekt ten był zamierzony, a wszystko w pomieszczeniu zostało ustawione w taki
sposób, aby oddziaływało uspokajająco. Jedynym źródłem światła była lampa z kremowym
abażurem stojąca w rogu, która rzucała na ścianę cienie. Meble pokryte brązową skórą były miękkie
jak masło pod opuszkami palców, a pokrywający podłogę gruby dywan zachęcał do zrzucenia
butów, by rozkoszować się dotykiem jego miękkich, puszystych włókien.
– Spotkałam Jonathana – mówię Tinie na mojej cotygodniowej wizycie, zanim jeszcze
zdąży zamknąć drzwi. Siada na fotelu, a ja osuwam się na kanapie. Jej poduszki otulają mnie, jak
zawsze łagodząc mój niepokój związany z byciem tutaj.
– Kiedy?
– W ostatni wtorek. Gdy wracałam z pracy, wstąpiłam do Dominick's. I on tam był.
Spędziłyśmy wiele godzin, rozmawiając o Jonathanie. Na pewno jest ciekawa tego, co jej
powiem, jednak wyraz jej twarzy jak zawsze pozostaje dla mnie zagadką.
– Jak było?
– Przypomniałam sobie, jak mówiłaś, co powinnam zrobić, jeśli kiedykolwiek go
spotkam. – Rozpogadzam się, siadając trochę wyżej, mimo że kanapa usilnie próbuje mnie
pochłonąć.
– Przeprowadziliśmy rozmowę. Była krótka, ale przyjemna.
– Jeszcze kilka lat temu nie zdobyłabyś się na to.
– Jeszcze kilka lat temu uciekłabym tylnym wyjściem i zaszyła się na dwa dni w
łóżku. – Gdy w końcu wróciłam do domu, czułam się wyczerpana. Pomimo tego, że chciałam
zapomnieć o żalu, który czułam z powodu śmierci matki Jonathana, rozpłakałam się jak bóbr,
ponieważ on teraz nie ma już żadnego rodzica. Nie pomyślałam nawet o tym, by powiedzieć mu,
jak bardzo jest mi przykro. Mimo zmęczenia tej nocy długo nie mogłam zasnąć.
– Myślałam, że jest w Nowym Jorku.
– Był, ale przeniósł się tutaj, by opiekować się swoją mamą, zanim zmarła. Tak naprawdę to
wszystko, co wiem.
Pojawienie się Jonathana było tak niespodziewane, tak nieprawdopodobne, że nie zdążyłam
zadać mu wielu pytań, które dopiero później przyszły mi do głowy. Z opóźnieniem zrozumiałam, że
nie wiem nawet, czy on jest żonaty. Zwyczajne opuszczenie wzroku na palec serdeczny w
poszukiwaniu obrączki jest tego rodzaju rozwiązaniem, na które zawsze wpadam po fakcie. W
przypadku Jonathana – dwa pełne dni później.
– Jak sądzisz, co działo się w głowie Jonathana wtedy, gdy zobaczył cię w tamtym sklepie?
Tina doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ciężko mi zrozumieć, co czują inni ludzie,
więc jej pytanie nie jest dla mnie zaskoczeniem. Przez te dziesięć lat, kiedy ostatnio widziałam
Jonathana, wielokrotnie wspominałam ostatnie tygodnie naszego związku, odtwarzając w głowie
ostatnią wiadomość, jaką mi zostawił. Tina pomogła mi spojrzeć na te wydarzenia oczami
Jonathana i to, co sobie wówczas uświadomiłam, sprawiło, że poczułam wstyd.
– Nie wydawał się zły ani zraniony – mówię, wiedząc, że nie jest to odpowiedź na jej
pytanie. Tina dokładnie zna obraz sytuacji, więc równie dobrze to ona mogłaby mi powiedzieć, co
czuł Jonathan. Ona po prostu chce usłyszeć moje zdanie. W naszych sesjach najbardziej cenię to, że
swobodnie decyduję o przebiegu rozmowy, więc Tina nie będzie naciskać. W każdym razie nie za
bardzo.
– A jaki się wydawał?
– Chyba obojętny. Uśmiechnął się, gdy wspomniałam o bibliotece. Już zaczynał odchodzić,
gdy zapytałam go, czy nie chciałby gdzieś czasem wyskoczyć. Dał mi swój numer.
– Zrobiłaś naprawdę duże postępy, Anniko. Powinnaś być z siebie dumna.
– Chyba nie wierzy, że do niego zadzwonię.
– A zadzwonisz?
Choć czuję niepokój, gdy wyobrażam sobie ścieżkę, którą zamierzam podążać, odpowiadam
stanowczo:
– Tak.
Przyglądam się wyrazowi jej twarzy i choć nie mogę być całkowicie pewna, to wydaje mi
się, że dostrzegam zadowolenie.


Annika
UNIWERSYTET ILLINOIS URBANA-CHAMPAIGN
1991

Gdy mnie ktoś szukał w college'u, wystarczyło sprawdzić tylko w trzech miejscach: w
klinice weterynaryjnej, w bibliotece albo w budynku związku studenckiego, gdzie odbywały
się spotkania mojego klubu szachowego.
Patrząc na to, ile czasu spędzałam, pomagając w klinice, niejedna osoba mogłaby
pomyśleć, że w przyszłości chcę zostać weterynarzem. Zwierzęta sprawiały, że czułam się
szczęśliwa, szczególnie te, które wymagały mojej uwagi. Niektórzy wolontariusze mogliby
uznać, że zwierzęta stanowiły ucieczkę od samotności i izolacji, które towarzyszyły mi
podczas studiów, ale niewielu rozumiało, że ja po prostu bardziej ceniłam sobie
towarzystwo zwierząt niż ludzi. Spojrzenie ich oczu, gdy nauczyły się mi ufać, dodawało mi
sił bardziej niż jakakolwiek relacja społeczna.
Jeśli istniało na świecie coś, co kochałam tak bardzo jak zwierzęta, były to książki.
Czytanie pozwalało mi przenosić się w egzotyczne miejsca, do zamierzchłych czasów albo
światów diametralnie różnych od naszego. Pewnego śnieżnego grudniowego popołudnia,
kiedy miałam osiem lat, moja mama, oszalała ze zmartwienia, znalazła mnie w domku na
drzewie pochłaniającą moją ulubioną książką Laury Ingalls Wilder, tę, w której tatę dopadła
zamieć śnieżna i zjadł świąteczne cukierki, które miał dla Laury i Mary. Mama szukała
mnie przez ponad pół godziny, wołając po imieniu tak długo, aż straciła głos. I chociaż jej
tłumaczyłam, nie rozumiała, że ja po prostu byłam Laurą czekającą w domu. Pójście do
zimnej chatki na drzewie wydawało mi się świetnym pomysłem. Później, kiedy odkryłam,
że mogę rozwijać swoją karierę w takim kierunku, by móc spędzać całe dnie w bibliotece,
ogarnęła mnie niewypowiedziana radość.
Zanim tata nauczył mnie grać w szachy, gdy miałam siedem lat, trudno było
wymienić coś, w czym byłam dobra. Nie uprawiałam żadnego sportu i jak przystało na
przeciętnego ucznia zgarniałam zarówno najwyższe, jak i najniższe oceny, w zależności
od zajęć i tego, jak bardzo mnie interesowały. Wrodzona nieśmiałość uniemożliwiała mi
udział w zabawach szkolnych lub innych zajęciach pozalekcyjnych. Ale podobnie jak
książki, szachy wypełniały pustkę w moim życiu. Chociaż zajęło mi to nieco czasu, w
końcu zrozumiałam, że mój mózg nie działa tak, jak u innych ludzi. Myślę w czerni i bieli.
Konkrety, nie abstrakcja. Szachy wymagały strategii i miały swoje reguły, co pasowało do
mojego światopoglądu. Zwierzęta oraz książki podtrzymywały mnie na duchu, ale szachy
dawały mi szansę bycia częścią czegoś.
Kiedy grałam, czułam, że zaczynam gdzieś pasować.

***

Członkowie klubu szachowego Illini od osiemnastej do dwudziestej spotykali się na
stołówce w budynku związku studenckiego. Liczba uczestników była bardzo
zróżnicowana. Na początku semestru, kiedy członkowie nie byli jeszcze obciążeni
natłokiem zajęć, frekwencja mogła wynosić nawet trzydziestu studentów. Na czas finałów
będziemy mieli szczęście, mając dziesięć osób. Niedzielne spotkania klubu szachowego
były dość luźne i opierały się głównie na swobodnej grze oraz pogaduchach. Spotkania
drużyny szachowej – dla członków, którzy chcieli rywalizować z innymi
graczami – odbywały się w środowe wieczory i skupiały się na szkoleniu we
współzawodnictwie, rozwiązywaniu puzzli szachowych czy analizowaniu znanych partii.
Mimo że posiadałam niezbędne umiejętności i wolałam formalną strukturę spotkań
drużyny szachowej, nie miałam ochoty brać udziału w zawodach.
Jonathan dołączył do nas w niedzielny wieczór w drugim tygodniu moich zajęć na
drugim roku. Podczas gdy reszta członków podzieliła się na grupki i zaczęła rozmawiać, ja
wierciłam się na swoim miejscu z rozstawioną planszą, gotowa do gry. Zrzuciłam buty i
nacisnęłam bosymi stopami na zimną podłogę, ponieważ tak dobrze się z tym czułam w
sposób, jakiego nie potrafiłam nikomu wytłumaczyć, nieważne jak bardzo próbowałam.
Przyglądałam się, jak Jonathan podchodzi do Erica, przewodniczącego klubu, który
uśmiechnął się, uścisnąwszy mu dłoń. Kilka minut później Eric poprosił o uwagę,
podnosząc głos z powodu panującego hałasu.
– Witam wszystkich. Nowych członków proszę, aby się przedstawili. Dla
zainteresowanych, po spotkaniu zapraszam na pizzę w Uno. – Eric odwrócił się do
Jonathana i wskazał na mnie. Ten gest napełnił mnie grozą. Znieruchomiałam.
Niemal zawsze grałam z Erikiem z dwóch powodów: po pierwsze, oboje
dołączyliśmy do klubu tego samego dnia na swoim pierwszym roku i jako że byliśmy
najnowszymi członkami, wydawało się to sensowne, abyśmy rozegrali razem pierwszą
partię. Po drugie, nikt poza nim nie chciał ze mną grać. Jeżeli szybko kończyliśmy naszą
partyjkę, to zaczynał grę z kimś innym, a ja szłam do domu. Lubiłam z nim grać. Był miły,
ale nie powstrzymywało go to przed dawaniem z siebie wszystkiego w trakcie rozgrywki.
Jeżeli go pokonałam, to wiedziałam, że nie dawał mi forów. Teraz, gdy został
przewodniczącym, musiał odpowiadać na pytania i sprawować inne funkcje
administracyjne, więc nie zawsze mógł ze mną zagrać.
Kiedy podszedł do mnie Jonathan, żołądek mi się skurczył i starałam się uspokoić,
potrząsając rękami pod stołem, tak jakbym chciała pozbyć się czegoś nieprzyjemnego z
koniuszków palców. Kiedy byłam dzieckiem, w takich sytuacjach zaczęłabym kołysać się i
nucić, ale gdy podrosłam, nauczyłam się ukrywać moje metody na uspokojenie. Kiedy
usiadł naprzeciwko, skinęłam na przywitanie.
– Eric uznał, że możemy dzisiaj zagrać razem. Nazywam się Jonathan Hoffman.
Miał kwadratową szczękę i niebieskie oczy. Jego krótkie, czarne włosy lśniły.
Zastanawiałam się, czy gdybym ich dotknęła, to okazałyby się miękkie i jedwabiste.
Pachniał trochę chlorem, lecz mimo że nie cierpiałam większości zapachów, ten z jakiegoś
powodu mi nie przeszkadzał.
– Annika Rose – powiedziałam, a mój głos był minimalnie głośniejszy od szeptu.
– Monica?
Pokręciłam głową.
– Annika.
Zamieszanie wokół mojego imienia towarzyszyło mi przez całe życie. W siódmej
klasie pewna szczególnie wredna dziewczyna o imieniu Maria wepchnęła moją głowę do
szafki i syknęła: „Dziwaczne imię dla dziwacznej dziewczyny”, wysyłając mnie ze łzami w
oczach do gabinetu pielęgniarki.
– Annika – powtórzył Jonathan, tak jakby sprawdzał, czy dobrze je
wymawia. – Fajne. Zagrajmy.
Eric i ja co turę zamienialiśmy się białymi pionkami, ciesząc się wynikającą z tego
niewielką przewagą. Gdybyśmy grali razem, to przypadałaby jego kolej. Pionki po jego
stronie były białe. Z powodu niespodziewanego sparowania z Jonathanem, to on zaczynał.
Jego sekwencja rozpoczynająca naśladowała ruchy mistrza świata Anatolija
Karpowa. Kiedy rozszyfrowałam jego strategię, wybrałam odpowiednią obronę, po czym
pogrążyłam się w rozgrywce, a różne dźwięki i zapachy jedzenia zniknęły wraz z
niepokojem. Nie słyszałam już urywków rozmów studentów, gdy jedli swoje burgery z
frytkami, ani skwierczenia woka ze świeżą porcją smażonego ryżu z kurczakiem. Nie
czułam też zapachu gorącej pizzy pepperoni z pieca. Od początku grałam bezlitośnie,
ponieważ celem każdej rozpoczętej partii było zwycięstwo. Poświęcałam czas,
koncentrując się na następnym ruchu. Ani ja, ani Jonathan nie powiedzieliśmy ani słowa.
Gra w szachy w dużej mierze przebiega w ciszy. Moim zdaniem brak dźwięku ma w
sobie prawdziwe piękno.
– Szach-mat – oznajmiłam.
– Dobrze grasz – powiedział po dłuższej chwili. Rozejrzał się wokół, ale pozostało
tylko kilku członków klubu. Kiedy byliśmy zaaferowani rozgrywką, reszta gdzieś poszła.
– Ty też – oświadczyłam, gdyż to zwycięstwo było tak trudne jak każde, które
osiągnęłam, grając z Erikiem.
– Idziesz na pizzę i piwo?
Wstałam, chwytając swój plecak.
– Nie. Wracam do domu.

***

Kiedy otworzyłam drzwi do mieszkania w kampusie, w którym od prawie dwóch lat
żyłyśmy z Janice, przywitał mnie zapach drzewa sandałowego oraz Lysolu 1 . Kadzidełko
miało zamaskować zapach gandzi, który na zawsze przylgnął do ubrań jej chłopaka, Joe.
Janice nigdy nie pozwoliłaby mu ćpać w mieszkaniu i nie potrafiła sama wyczuć na nim
tego zapachu, jednak ja miałam bardzo wrażliwy nos, przez co wiedziałam o tym od
momentu, gdy nas sobie przedstawiła.
Lysol miał maskować zapach tego, co Jan ugotowała dla Joego. Uwielbiała
eksperymentować z przepisami i spędzała w kuchni całe godziny. Jej podniebienie
podążało raczej w stronę smakoszy, podczas gdy moje zatrzymało się na poziomie
zbliżonym do zwyczajów żywieniowych sześciolatki. Nieraz widziałam, jak Joe wpatruje się
w grillowany ser albo nuggetsy na moim talerzu, kiedy Janice przygotowywała coś
skomplikowanego. Doceniałam jej starania, by zniwelować zapachy w naszym mieszkaniu
do minimum, jednak nie miałam serca powiedzieć jej, że w ten sposób dodaje tylko
odświeżacz i kadzidełko do tej mieszanki. Nigdy bym jej tego nie zrobiła, ponieważ i tak
życie ze mną nie było łatwe.
– Jak było w klubie szachowym? – spytała Janice, gdy weszłam do środka, rzuciłam
plecak na podłogę, po czym opadłam na kanapę.
– Strasznie. Mamy nowego członka i musiałam z nim zagrać.
– Był przystojny?
– Jestem bardzo zmęczona.
Usiadła obok mnie.
– Jak ma na imię?
– Jonathan. – Ściągnęłam buty. – Jestem taka wściekła na Erica. Wie, że zawsze
gramy razem.
– Kto wygrał?
– Co? Ach. Ja.
Janice się roześmiała.
– Jak to się skończyło?
– Tak samo jak zawsze.
– Chcesz, bym ci przygotowała grillowany ser? Wcześniej przygotowałam kawałek
dla Joego. W zamrażarce mam wszystko, by przygotować kurczaka po florencku, ale wolał
to. I ty mówisz, że nie macie ze sobą nic wspólnego.
– Nie wziął mnie na poważnie – oznajmiłam.
Jonathan popełnił typowy dla nowych członków błąd: nie docenił moich umiejętności
i był zbyt pewny swoich. Wkrótce nauczy się, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy mnie tak
zbagatelizował.
– Nie martw się, w następną niedzielę zagrasz z Erikiem.
– Jestem zbyt zmęczona, by jeść.
„Nie mam pojęcia, o czym wy dwie rozmawiacie”, powiedział kiedyś Joe, gdy po raz
pierwszy był świadkiem naszej konwersacji. Szczerze mówiąc, to chyba nie tylko kwestia
tego, że był na haju. Janice miała dwa lata, aby nauczyć się, jak ze mną rozmawiać i
muszę przyznać, że po mistrzowsku opanowała mój język. Nie mogąc dłużej znieść
dalszej rozmowy, poczłapałam korytarzem do swojej sypialni, padłam twarzą na łóżko i
spałam tak w ubraniach do rana.

Jonathan
CHICAGO
Sierpień 2001

Gdy idę do baru zobaczyć się z Natem, dzwoni mój telefon, a na ekranie wyświetla się nieznany
numer. Przez cały dzień miałem spotkania i jedyne, co mnie teraz interesuje, to kufel zimnego piwa.
Sierpień w Chicago bywa bezlitosny i czuję, jak koszula klei mi się do pleców. Kiedy słyszę dźwięk
informujący, że ktoś dzwonił albo zostawił wiadomość głosową, uznaję, że równie dobrze mogę
zająć się tym teraz, by móc później w spokoju cieszyć się piwkiem.
Na dźwięk głosu Anniki staję jak wryty. Szansa na to, że zadzwoni wydawała mi się tak
niewielka jak to, że jeszcze kiedyś spotkam się oko w oko z byłą żoną. Czyli właściwie bliska zeru.
Ruszam, na powrót wtapiając się w rzekę przechodniów. W jednej ręce trzymam telefon, a drugą
przyciskam do ucha, by lepiej słyszeć jej głos. Przewijam wiadomość do początku.
Hej, zastanawiałam się, czy może miałbyś ochotę skoczyć razem na śniadanie w Bridgeport
Coffee w sobotę albo niedzielę? Jaka godzina by ci pasowała? Okej, cześć.
W jej głosie słyszę drżenie.
Jest też kolejna wiadomość.
Cześć, tu Annika. Zapomniałam się przedstawić w poprzedniej wiadomości.
Wciąż słychać drżenie, tym razem podszyte lekkim zakłopotaniem.
I jeszcze jedna.
Przepraszam za te wszystkie wiadomości, ale właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że ty nie
masz mojego numeru. 
Wydaje się sfrustrowana, gdy zaczyna recytować cyfry, zupełnie zresztą niepotrzebnie,
ponieważ jej numer wyświetla mi się teraz na liście połączeń. 
Więc zadzwoń do mnie, jeśli będziesz miał ochotę wyskoczyć na kawę. Okej, na razie.
Wyobrażam sobie, jak po wysłaniu ostatniej wiadomości opada wyczerpana na krzesło.
Wiem, że te sprawy zawsze były dla niej trudne.
To, że jednak zdobyła się na ten krok, daje mi do myślenia.

***

Skąpany w mdłym świetle bar pachnie dymem papierosowym i wodą kolońską. To miejsce
przyciąga głównie świeżo osamotnionych mężczyzn, którzy przychodzą tu odpocząć przed
powrotem do pustych mieszkań. Nie znoszę tego typu miejsc, ale Nate wciąż przechodzi fazę picia
po tym, jak niedawno rozstał się z żoną, a ja aż zbyt dobrze pamiętam, jakie to uczucie. Gdy
wchodzę do środka, widzę, jak siedzi za barem i zdziera etykietę z butelki piwa.
– Hej – mówię, siadając obok niego. Rozluźniam krawat i gestem daję znać barmanowi, że
dla mnie to samo.
Nate wskazuje na okno z ustami przy szyjce butelki.
– Widziałem cię. Lepiej wyłącz telefon, jeśli chcesz wypić to piwo w spokoju – mówi.
Nate i ja nie pracujemy dla tej samej firmy, ale nasi szefowie mają takie samo motto: Nie
zabawa, lecz praca szczera, robią z firmy milionera.
– Dostałem wiadomość głosową od byłej. Kilka dni temu wpadliśmy na siebie. Mówiła, że
zadzwoni, ale nie sądziłem, że to zrobi.
– Kiedy z nią byłeś?
– Gdy po raz ostatni ją widziałem, miałem dwadzieścia dwa lata. – A gdybym wiedział, że
nie zobaczę jej przez następne dziesięć lat, inaczej bym sobie z tym poradził.
– Jak teraz wygląda?
Barman podaje mi piwo. Pociągam solidny łyk.
– Czas okazał się dla niej łaskawy – mówię, odstawiając butelkę na stół.
– To było coś poważnego czy tylko przygodny romans?
– Dla mnie coś poważnego. – Powtarzam sobie, że ona miała podobne podejście, ale są dni,
kiedy zastanawiam się, czy nie okłamuję samego siebie.
– Myślisz, że ona chce do ciebie wrócić?
– Nie mam pojęcia. – To akurat jest prawdą. Nawet nie wiem, czy Annika wciąż jest
singielką. Mężatką raczej nie, bo nie dostrzegłem na jej palcu obrączki, ale to nie znaczy, że nie jest
z kimś w związku.
– Wciąż ci na niej zależy?
Co jakiś czas, szczególnie tuż po rozstaniu z Liz, kiedy leżałem sam w łóżku, nie mogąc
spać, rozmyślałem o Annice.
– To było tak dawno temu.
– Znam typa, który nigdy nie doszedł do siebie po tym, jak w ósmej klasie dostał kosza od
dziewczyny.
– Chyba nie tylko on jeden tak ma. – Chociaż minęło dużo czasu, są dni, gdy mam wrażenie,
że rozmawialiśmy zaledwie wczoraj. Ledwie przypominam sobie imiona dziewczyn, z którymi
umawiałem się wcześniej, a później była tylko Liz. Pamiętam natomiast każdy detal z czasów,
kiedy spotykałem się z Anniką.
Prawdopodobnie dlatego, że jeszcze nikt nigdy nie kochał mnie tak bezwzględnie i
bezwarunkowo jak ona.
Podnoszę wzrok na Nate'a.
– Czy zakochałeś się kiedyś w wyjątkowej dziewczynie? Takiej, która nie tylko różniła się
od kobiet, z którymi dotychczas się umawiałeś, ale była też inna od reszty ludzi?
Nate zamawia u barmana kolejne piwo.
– Chodziła własnymi ścieżkami, co?
– Zbaczała ze ścieżek i szła na przełaj przez miejsca, których nigdy nie widziałeś, o których
nigdy byś nie pomyślał, że mogą ci się spodobać.
Gdy Annika zaczynała mnie denerwować, co zdarzało się dość często, mówiłem sobie, że
świat jest pełen dziewcząt o mniej wymagającym charakterze, ale dwadzieścia cztery godziny
później pukałem już do jej drzwi. Brakowało mi widoku jej twarzy oraz uśmiechu. Tęskniłem za
każdą cechą, która czyniła ją wyjątkową.
– Musiała być seksowna, bo takie rzeczy raczej nie przechodzą, jeśli dziewczyna jest
przeciętna.
Kiedy samolot Johna Kennedy'ego Juniora rozbił się na Atlantyku – kilka miesięcy przed
tym, jak Liz dała za wygraną i sama wróciła do Nowego Jorku – jego zdjęcie wraz z żoną i
szwagierką nie znikało z ekranów telewizorów przez kilka następnych dni. Jako że nie
interesowałem się wiadomościami ze świata polityki czy celebrytów, dopiero wtedy zauważyłem
niezwykłe podobieństwo Anniki do Carolyn Bessette Kennedy. Miały tę samą sylwetkę, błękitne
oczy i włosy tak jasne, że niemal białe. Uroda ich obu wyróżniała je spośród tłumu. Kiedy w
Dominick's wpadłem na Annikę, jeszcze bardziej uderzyło mnie to podobieństwo. Miała krótsze
włosy niż w czasach college'u, proste i lśniące, ale na ustach dostrzegłem znajomy kolor szminki.
Gdy tylko mój mózg zarejestrował ten fakt, pewne konkretne wspomnienie roztopiło nieco lód w
moim sercu.
– Annika jest piękna.
– Więc to, że jest stuknięta, nie ma znaczenia.
– To nie jest to, o czym mówiłem. – Moje słowa brzmią bardziej szorstko, niż zamierzałem.
Zapada kłopotliwe milczenie, gdy w ciszy pociągamy kolejne łyki piwa.
Skłamałbym, gdybym nie przyznał się przynajmniej przed samym sobą, że wygląd Anniki
miał wpływ na to, że mnie pociągała oraz na to, że niektóre rzeczy łatwiej mi było puścić w
niepamięć.
Gdy tamtego dnia w budynku związku studenckiego Eric wskazał mi właśnie ją, nie
mogłem uwierzyć we własne szczęście, chociaż zastanawiałem się jednocześnie, dlaczego taka
atrakcyjna panna siedzi tu zupełnie sama. O wiele łatwiej byłoby, gdybym ją odrzucił tak samo jak
inni i następnym razem znalazł sobie nowego partnera do gry. Ale odnajdywałem tę dziewczynę raz
za razem, ponieważ czułem się przytłoczony tarapatami, w jakie wpadłem w Northwestern. Byłem
zgorzkniały od ciężaru, który od tego czasu przyszło mi dźwigać. Czułem się wówczas bardzo
niepewnie, a przegrana z dziewczyną wcale mi w tym nie pomogła. Wzdrygnąłem się na to
wspomnienie. Dopiero teraz, po dziesięciu latach zrozumiałem, ile czasu oraz energii zmarnowałem
w nieistotnych zmaganiach, które okazały się zupełnie niepotrzebne. Annika jeszcze wtedy nie
miała pojęcia, że jest właśnie tym, kogo potrzebowałem, by znów uwierzyć w siebie. Ja zaś w porę
zorientowałem się, że reprezentuje sobą coś więcej niż tylko ładną buzię.
– Zamierzasz się z nią spotkać? – pyta Nate.
Za każdym razem, gdy myślę o Annice, mój umysł powraca do tego, jak wszystko
zakończyła i do powtarzającego się pytania bez odpowiedzi. To było dla mnie niczym kamień w
bucie – niewygodne, ale do zniesienia.
Ale mimo wszystko wciąż nie zniknęło.
Biorę kolejny łyk piwa, wzruszając ramionami.
– Jeszcze nie wiem.

***

Gdy wracam do domu, nalewam sobie whiskey i staję przed oknem panoramicznym, by
obserwować zachodzące za horyzontem słońce. Po wypiciu szklanki alkoholu jeszcze raz
odsłuchuję wiadomości od Anniki. Jestem pijany i brakuje mi jej głosu. To, że jeszcze do niej nie
oddzwoniłem, wydaje mi się dziecinne oraz małostkowe, a może po prostu żal mi samego siebie, bo
jedyne dwie kobiety, które w życiu kochałem, zdecydowały się mnie porzucić. Gdy Liz wystąpiła o
rozwód, to uczucie już obumarło, ale z Anniką sprawa wyglądała zupełnie inaczej.
Sięgam po telefon i oddzwaniam. Włącza się poczta głosowa. Nagrywam się.
– Hej, tu Jonathan. Możemy spotkać się na kawę w niedzielę o dziesiątej. Co ty na to? Do
zobaczenia.
Może Annika dzwoniła, ponieważ jest gotowa raz na zawsze usunąć ten kamień z mojego
buta? Poza tym chcę wiedzieć – pomimo tego, co czuję odnośnie sposobu, w jaki zakończył się
nasz związek – czy wszystko u niej w porządku. Z tego co widziałem, wydaje się nieźle trzymać,
przynajmniej z zewnątrz. Muszę jednak wiedzieć, czy wciąż dźwiga w środku ten ciężar.

Poza tym nigdy nie powiedziałem jej „nie”.
Nie potrafiłem.

1 komentarz:

  1. Zostawie sobie czytanie na potem, może sama ją przeczytam w całości :)
    Pozdrawiam, ELi https://czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...