piątek, 30 lipca 2021

 Ludka Skrzydlewska - „Opiekunka”
[Patronat medialny]


Życiem siedmioletniej Josie Spencer nieoczekiwanie wstrząsa tragedia - zamordowani zostają matka i ojczym dziewczynki. Pocieszenie daje jej jedynie obecność ukochanej opiekunki. Reese Anderson, dwudziestodwuletnia studentka psychologii, bardzo mocno angażuje się w opiekę nad osieroconym dzieckiem. Do tego stopnia, że dla jego dobra jest skłonna zataić przed policją fakty, które mogłyby ściągnąć na Josie uwagę sprawców napadu.

Gdy do Los Angeles przylatuje biologiczny ojciec dziewczynki, Reese pomaga mu w nawiązaniu kontaktu z córką. Nie jest to proste - Owen nigdy nie chciał być obecny w jej życiu, więc Josie nie zna ojca i trochę się go obawia. Sytuacji nie ułatwia to, że mężczyzna nie do końca ufa Reese, a ona z jakichś przyczyn trzyma facetów na dystans. A jednak, chociażby ze względu na Josie, tych dwoje będzie musiało odłożyć na bok uprzedzenia i zbliżyć się do siebie. Bo niebezpieczeństwo wciąż czyha...


„Muszę się ogarnąć i zbliżyć do Josephine, jeśli chcę jakoś poprawić nasze stosunki, jednak nie wiem, jak się za to zabrać. Ciągle się boję, że zachowam się nieodpowiednio, czym ostatecznie ją do siebie zrażę, ale nie mogę bez końca ukrywać się w gabinecie.
Jakby tego było mało, Reese Anderson nie może mi wyjść z głowy. To tylko gówniara, która dobrze dogaduje się z dzieckiem, bo sama wciąż trochę nim jest, usiłuję przekonać samego siebie, co niespecjalnie działa.”

Kto stoi za zabójstwem rodziców Josie?
Czy dziewczynce grozi niebezpieczeństwo?
Czy Owen zdobędzie serduszko córeczki?

„To, co powiedziałem jej poprzedniego wieczoru, nie ma nic wspólnego z moją nieumiejętnością poruszania się w związkach. Po prostu chcę zrozumieć tę dziewczynę, a im bardziej próbuję, tym mniej mi się to udaje. Wiadomo, że rodzice mogą się poświęcać dla swoich dzieci, ale ona? Dla całkowicie jej obcej siedmiolatki? Mogłaby teraz spędzać wakacje z rodziną albo na jakimś wyjeździe, a woli siedzieć tu z Josephine i ze mną, chociaż wyraźnie za mną nie przepada. Więc dlaczego to robi? Jaka jest jej motywacja?”

Połączenie fajnego romansu i lekkiego kryminału... czy to się w ogóle może udać? Oj tak zdecydowanie! I Ludka Skrzydlewska nam to udowadnia w swojej najnowszej powieści - „Opiekunka”. Kurdę, ta historia była naprawdę dobra, słodka, urocza, zagmatwana, a do tego nutka dreszczyku, no ja pikole, czego można chcieć więcej?! Nie będę ukrywała, że autorka tą propozycją bardzo mnie zaskoczyła i to oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu, już we wcześniejszych jej powieściach zawsze jakiś dodatkowy mocny efekt był, ale tu... po prostu wow! Fabuła jest idealnie poprowadzona, widać, że autorka zrobiła bardzo dokładne rozeznanie na temat psychologicznych podejść do dziecka po traumie, jest to historia, w której nie ma czasu na nudę, ciągle się coś dzieje, a to, co tu otrzymujemy to istna petarda. Autorka spuszcza na nas bomby jedna za drugą, dzięki czemu, ja, aby dowiedzieć się zakończenia tej historii dosłownie przez nią przefrunęłam, kartki przelatywały mi przez palce, a byłam jej tak bardzo ciekawa, że nie chciałam jej odkładać nawet na chwilę. Do samego końca nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać i kto za tym wszystkim stoi i czego chce od tej rodziny, oczywiście miałam swoje podejrzenia, jednak co chwile miałam mydlone oczy i już sama wątpiłam, czy to, co uważam za słuszne, rzeczywiście takie jest. Fakt, że tę opowieść czytałam dwa razy, utwierdził mnie tylko w przekonaniu, jak dobre są losy Owena i Reese, a do tego mała słodka Josie, która zdobędzie serce każdego czytelnika, jak na siedmiolatkę jest naprawdę bardzo dzielna, szczególnie po tym, jaką miała ogromną traumę.

Ja jestem tą powieścią zachwycona i dzięki tej propozycji tylko utwierdziłam się w przekonaniu, jak dobry jest pisarski warsztat Ludki. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na kolejne propozycje autorki, które wiem, że już niebawem trafią w nasze ręce. Was gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę i inne powieści autorki, ponieważ gwarantuję Wam, że się nie zawiedziecie. Jeżeli lubicie piękne historie doprawione dreszczykiem niepokoju i niebezpieczeństwa to ta propozycja jest zdecydowanie dla Was!

Gorąco polecam!

Paula

Za możliwość przeczytania książki i objęcia patronatem dziękuję autorce oraz Wydawnictwu Editio Red.



 

Angelika Łabuda

“Pierwszy stopień do piekła. Dla niego warto zgrzeszyć”

Jak daleko jesteś w stanie się posunąć, aby zdobyć to, czego pragniesz?


Życie udowodniło jej, że nie można grać fair. W końcu jeśli mężczyzna cię oszuka, wykorzysta i zdradzi, ty możesz zrobić to samo.

Arianna to młoda, ambitna dziennikarka, która prowadzi program o show-biznesie w nowojorskiej stacji telewizyjnej. Całe życie ciężko pracowała, by odnieść sukces, jednak wraz ze spadkiem popularności i oglądalności jej posada wisi na włosku. Musi znaleźć nowy gorący temat, który ponownie przyciągnie widzów. Nie sądziła tylko, że okaże się nim przystojny, bogaty przyszły prezes Wolf Ind., Theodore Easton. Mężczyzna mimo że ceni swoją prywatność, zbyt łatwo ulega pięknym kobietom.


Historia, w której nikt nie gra czysto i nie mówi prawdy.

Dla niego warto zgrzeszyć! A już na pewno warto skłamać. 


“Mama zawsze mi powtarzała, że kłamstwo to pierwszy stopień do piekła, ale może muszę wejść na ten stopień, aby nigdy więcej nie dać się złamać i zranić?”


To już moje drugie spotkanie z twórczością Angeliki, z czego to pierwsze niestety nie było udane. Nigdy nie skreślam autora po jego jednej książce i zawszę, daję mu drugą szansę. Tak się właśnie stało i w tym przypadku. Cóż mogę Wam powiedzieć na temat tej książki i czy ona w ogóle mi się spodobała. Otóż niestety, ale i tym razem, to spotkanie nie należy do udanych. Oczywiście, żeby nie było, bo był tu dobry pomysł na fabułę, ale niestety nie został rozwinięty i jego potencjał nie został wykorzystany. Czasami odnosiłam wrażenie, że niektóre teksty są bardzo dziecinne i tylko przewracałam oczami. Jednak można to wybaczyć autorce, bo jest młoda i tak naprawdę dopiero jej warsztat pisarski się rozwija. Książka ma zaledwie 222 strony, a druk jak ja to mówię, to duże bukwy. Podejrzewam, że gdyby czcionka była standardowa, to ta opowieść miałaby może ze 150 stron. Uważam, że gdyby Angelika poświęciła więcej czasu tej historii i ją rozbudowała, to mogłaby wyjść z tego naprawdę fajna lektura, a tak to wszystko się działo z prędkością światła i było takie nijakie.


Zraziłam się do głównej bohaterki poprzez sytuację z początku książki, gdzie umawiała się na seks przez internet, tylko o nim myślała i była jak niewyżyta nimfomanka. Troszkę ta opowieść w jednym momencie zalatywała mi serią Manwhore, a w szczególności pierwszym tomem, bo była tam podobna sytuacja. Jeszcze wspomnę, że Arianna jest dziennikarką, która potrzebuje jakiegoś dobrego tematu, żeby nie zdjęli jej programu z anteny. Ogólnie nie polubiłam jej jakoś specjalnie. Co do Theo, to też mam do niego mieszane uczucia. Taka ciepła klucha ze złamanym sercem. Osobiście lubię mocnych, aroganckich i męskich facetów, a nie takich za przeproszeniem pipek. Jest przyszłym prezesem firmy Wolf Industries i musi uważać na to, co robi, gdyż ludzie patrzą mu na ręce i jednym słowem musi być grzeczny i nie wplątywać się w żadne skandale.


Pozwolę sobie jeszcze napisać, że mamy tu przedstawione dwa punkty widzenia. Są sceny uniesień, ale też nie są jakieś pikantne, tylko takie normalne wręcz pospolite i mało rozpalające. Jak wcześniej wspomniałam, fabuła była ciekawa, ale za mało rozwinięta, jakby autorka chciała, jak najszybciej tę historię skończyć. Mało tu jakiejkolwiek akcji, a o dynamizmie i emocjach można pomarzyć. Szkoda, bo opis i okładka zapowiadały coś dobrego, pikantnego i seksownego, a w rzeczywistości dla mnie tego tu nie było. Niestety nie mogę polecić Wam tej opowieści, ale przeczytajcie i oceńcie sami, bo być może będziecie zachwyceni. Może kiedyś przeczytam coś jeszcze od Angeliki, ale poczekam, aż będzie miała wydanych kilkanaście pozycji na swoim koncie, żeby sprawdzić, czy są jakieś zmiany.


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję autorce i Wydawnictwu WasPos.

 

logo-ostatnie-prawidlowe-416x400.png 

 

poniedziałek, 26 lipca 2021

 

Cora Reilly

“Złamana duma”

“Wszyscy musimy pozwolić jakieś części nas umrzeć, byśmy mogli powstać na nowo. Silniejsi.” 


Dwie rodziny mafijne, które nigdy nie będą już takie same.


Remo Falcone – capo Camorry – jest spragniony zemsty. Chce zadać cios oddziałowi z Chicago tam, gdzie zaboli najbardziej. Ma zamiar porwać pannę młodą w dniu jej ślubu. Naruszyć to, co święte i nieskalane.


Małżeństwo Serafiny było planowane od lat. Kiedy w drodze do kościoła dziewczyna zostaje uprowadzona, uświadamia sobie, że nie może liczyć na ratunek. Trafia w ręce najokrutniejszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek poznała.


Jednak mimo tej sytuacji, kobieta nie zamierza zrezygnować z jedynej rzeczy, jaka jej została – ze swojej dumy. A Remo wkrótce zrozumie, że kobieta, która stała się jego więźniem nie będzie taka łatwa do złamania, jak sądził. 


“Nie lubię łamać słabych. Złamię cię, kiedy będziesz silna.” 


“Złamana duma” to trzeci tom z cyklu Camorra Chronicles i tym samym według mnie najlepsza część. Boże, jaka ta książka była dobra, to normalnie brak mi słów. Byłam bardzo zaintrygowana tym, co znajdę w tej lekturze i czy mnie ta historia zadowoli i mogę przyznać z ręką na sercu, że po stokroć tak. Remo Falcone to nie tylko capo Camorry, ale także bezwzględny i bezduszny człowiek, który odbierał życie innym z uśmiechem na twarzy. To potwór w ludzkiej skórze. Zastanawiałam się, czy na jego drodze stanie jakaś kobieta, która by potrafiła go poskromić i ujarzmić. Oczywiście znalazła się taka, która była dumna, nie okazywała strachu i było ciężko ją złamać. Serafina trafiła w paszczę lwa, ale była godnym przeciwnikiem Remo.

Czy mafijna księżniczka sprawi, że potwór padnie przed nią na kolana? 


Mam trochę problem, żeby napisać tę recenzję, bo czuję ogromny chaos w głowie. Autorka przetrzepała mi łeb na wszystkie strony. Niektórych scen nie dało się czytać bez procentów, a na niektórych nawet uroniłam kilka łez. Reilly po raz kolejny gra emocjami w iście mistrzowski sposób. Dała nam dużo akcji, porachunki mafijne, tęsknotę i chęć ochrony swoich bliskich. Bardzo podobała mi się kreacja głównych bohaterów, a w szczególności Remo. Przyznam się szczerze, że nie polubiłam go w pierwszym tomie, ale zaczęłam się do niego przekonywać, kiedy poznałam trochę jego przeszłość w “Złamanych emocjach”. Uważam, że autorka świetnie sobie poradziła z wykreowaniem jego osoby. Idealnie pokazała nam jego odczucia to, że dla rodziny zrobiłby wszystko, mimo że ma czarne serce, to jaki był pokręcony i chory na swój sposób. Dzięki tym cechom w moich oczach stał się prawdziwą osobą, a nie tą fikcyjną. Pokochałam tego bohatera i z przyjemnością bym go przytuliła, ale zapewne urwałby mi łeb :D Sorry Remo, ale i tak jesteś moim książkowym mężem. Natomiast Serafina to młoda kobieta, ale bardzo silna. Starała się, jak mogła, żeby Remo jej nie złamał. Zauważała w jego fasadzie pewne pęknięcia, których ten nie umiał przed nią ukryć. Fina to taka osoba, która również za rodziną poszłaby w ogień i zrobiła dla nich wszystko, jednak zostanie postawiona przed pewnym wyborem, ale jakiej decyzji dokona, tego dowiecie się już sami. 


Co do postaci drugoplanowych to było ich tu trochę i te osoby znacie już z poprzednich części Złączonych i Camorry. Tym razem dostajemy więcej mafii, co było fajnym zabiegiem. W książce znajduje się pewna sytuacja, przy której strasznie mi się serce ściskało i współczułam Serafinie. Miałam nawet takie momenty, że nienawidziłam jej rodziny. W sumie z jednej strony ich rozumiałam, ale z drugiej nóż mi się w kieszeni otwierał i sama bym ich zaszlachtowała za to, jak się zachowywali. Ale nic więcej nie piszę, bo zaraz się wygadam. Było tu naprawdę wiele sytuacji, które zostały idealnie przedstawione i autorka swoim lekkim piórem non stop mnie trzymała w niepewności, jak naciągniętą strunę. Oczywiście mamy tu narrację dwutorową, która jest perfekcyjnym dopełnieniem całej historii, są też sceny zbliżeń, które o dziwo są subtelne i gorące. Spodziewałam się po Remo gwałtowności i brutalności, ale zostałam mile zaskoczona. Nie okazał się takim potworem, jak go malowano, ale nie myślcie, że zrobił się potulny, jak baranek, bo będziecie rozczarowani.  


“Złamana dusza” to naprawdę istny wulkan emocji, dobrego pióra autorki i świetnie skonstruowanej fabuły. Ta książka została napisana tak, żeby czytelnik nie oderwał się nawet na chwilę od czytania. Jej dynamizm wylewa się z każdej strony tej opowieści. Cora Reilly w tej historii pokazuje nam, że w życiu trzeba umieć podejmować decyzje, które nas wyzwolą i pozwolą żyć w zgodzie z własną dumą i zasadami. Również ukazuje, że mrok, który przesłonił nam życie, poprzez miłość może zostać wyzwolony. Ja tę opowieść pokochałam całym sercem i bardzo mocno Wam ją polecam. Wierzę, że ta część zapadnie w Waszym umyśle na długi czas. W moim już się zakotwiczyła. 

Daję jej zasłużone 10/10.


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłemu.

 

 

 

 

sobota, 24 lipca 2021

 

Sarah Brianne - „Maria”
Made Men #7
[Patronat medialny]



Dwóch mężczyzn będzie zabiegać o jej uwagę, ale tylko jeden wyjdzie z tego żywy!

Maria jest prawdziwą księżniczką mafii. Piękna – to słowo nie do końca oddaje sprawiedliwość jej urodzie. Kobieta wygląda jak anioł, jak marzenie wszystkich facetów. Ale nie każdy wie, że jej serce jest czarne jak noc.

Jednak bez względu na buntowniczą i bezlitosną naturę Marii i tak było wiadomo, że kiedyś wyjdzie za mąż za mężczyznę wybranego przez rodzinę. Maria dobrze znała tę tradycję. Miała świadomość, że jeśli się na to nie zgodzi, nigdy nikogo nie poślubi.

Kobieta nie przewidziała, że na drodze do jej serca stanie nie jeden, ale dwóch mężczyzn. Pierwszy jest nauczycielem i nie należy do jej świata. Drugi jest członkiem rodziny Luciano i krążą legendy o tym, z jakiej odległości potrafi zabić człowieka.

Wydaje się, że serce Marii dokona wyboru, jednak może się okazać, że tak naprawdę decyzja nigdy nie należała do niej.


„Nazwisko Caruso niosło ze sobą władzę, która ją pominęła przy narodzinach. Nigdy nie będzie mogła się nią cieszyć, bo miała między nogami nie to, co trzeba. bo była dla świata kotką, a nie wilkiem. Jednak świat nie zdawał sobie sprawy, że Maria nie była kociakiem, któremu do życia trzeba małego ślicznego diademu i ochroniarzy śledzących każdy jej ruch, tylko pieprzoną lwicą, w każdej chwili gotową rozszarpać jakiegos wilka na strzępy.”

Którego z mężczyzn wybierze Maria – seksownego nauczyciela czy Dominica?
A może ma przypisanego sobie innego mężczyznę?

„Teraz jednak jej świat zaczął się zmieniać. Niewidzialna oś, wokół której krążył jakby się przekrzywiła, a jej psychopatyczny wyłącznik empatii i wyrzutów sumienia zdawał się nie działać w obecności Kayne'a i Dominica, uświadamiając jej nagle, że choć podjęła decyzję, to tak naprawdę nigdy nie miała wyboru. Nie wolno jej było się przekonać, jak faktycznie działają na nią ci mężczyźni.”

„Maria” to 7 tom serii Made Men właściwie tę część można uznać jako nowelkę, dodatek do wszystkich tych opowieści. Spodziewałam się poznać tu Marię od jej najgorszej strony, a tymczasem otrzymujemy tu dość łagodną postać, czym jestem zaskoczona. Nie będę się tu zbytnio rozpisywała na temat tej propozycji, ponieważ odnoszę takie wrażenie, że zakończenie tej książki to wstęp do kolejnego tomu, czyli „Dominica” i wydaje mi się, że będzie tam niezły rozpie.....bałagan. Już tutaj, zakończenie pozostawiło mnie w stanie zawieszenia i z pytaniem, ale co, kurczę, dalej? Niesamowicie intryguje mnie to, co siedzi w głowie tego niebezpiecznego, mrocznego, ale i intrygującego mężczyzny. Podobała mi się zmiana, jaka zachodziła w Marii, zrobiła się łagodniejsza, bardziej uczuciowa, ale to tylko wewnątrz, na zewnątrz nieliczni zobaczyli jej zmianę, ponieważ nadal została pewną siebie kobietą, z ciętym językiem. Cały czas ciekawa jestem postaci Kayne'a, bo coś czuję, że on wcale nie jest tym, za kogo się podaje, mam co do niego mieszane uczucia.

Myślę, że nie ma sensu, abym pisała cokolwiek więcej, bo mogłabym powiedzieć coś za dużo. Gorąco Was zachęcam do przeczytania opowieści Marii i przekonania się, jakiego dokona wyboru, czy będzie miała w ogóle możliwość podjęcia samemu decyzji? Uważam, że jest to idealne dopełnienie całej serii i z niecierpliwością czekam na kolejne tomy.

Polecam!!

Paula

Za możliwość przeczytania książki i objęcia patronatem dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.



 

Cora Reilly

“Złamane emocje”

“Każdy ma jakieś blizny. Niektóre są widoczne na skórze, inne znajdują się znacznie głębiej.” 


Nino Falcone jest człowiekiem pozbawionym jakichkolwiek emocji. To idealna cecha dla brata oraz prawej ręki capo Camorry. W jego świecie bezduszność zdecydowanie jest błogosławieństwem, a nie przekleństwem.


Kiara Vitiello, kuzynka Luki, musi poślubić Nino, żeby zapobiec rozlewowi krwi między rodzinami. To, co słyszała o mafii z Las Vegas, naprawa ją niepokojem i przerażeniem. Ale dziewczyna nie ma wyboru.

Po tym, jak jej ojciec zdradził swojego capo i zapłacił za to życiem, jej rodzina sądzi, że małżeństwo Kiary to jedyna szansa na odzyskanie honoru. Jednak tylko Kiara wie, że nie jest tak cenna, jak wszyscy myślą. Nie jest tak czysta, jak wszyscy by chcieli. Nawet ona.


Kiedy dojdzie do nocy poślubnej, nie będzie dowodu jej niewinności. Jej czystość dawno temu została odebrana siłą. I mimo że Kiara słyszała o Nino wiele złego, zdaje sobie sprawę, że bez względu na to, co mężczyzna z nią zrobi, nie uda mu się jej skrzywdzić tak, jak już została skrzywdzona.


Mafia z Las Vegas poczuje się oszukana, a to może oznaczać tylko jedno – wojnę. 


“Czy można kochać kogoś, kto nie ma uczuć? Kogoś, kto analizuje miłość, jak gdyby był to matematyczny problem?”


O kurde, ale ta historia była dobra. Gdy przeczytałam pierwszy tom i opowieść Fabio, już wtedy zastanawiałam się, co autorka wymyśli dla Nino. Ten osobnik nie odczuwał żadnych emocji, był brutalny i bezduszny, ale przy Kiarze mogliśmy poznać jego łagodniejszą stronę. Przeczytanie tej książki zajęło mi półtora dnia i już wiem teraz, że kolejną lekturę, którą będę czytać, to “Złamana duma”. Jednak wracając do tematu, to uważam, że Reilly w tej części odwaliła kawał dobrej roboty. Fabuła była przemyślana i świetnie przedstawiona. Bohaterzy super wykreowani, którzy powoli się zmieniali, a w szczególności Kiara, którą spotkało coś bardzo okropnego. Współczułam ogromnie tej dziewczynie, bo przeszła przez piekło. Kiedy poślubiła Nina, tak naprawdę nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać. I tu było ogromne zaskoczenie, bo Nino okazał się wspaniałym facetem i bardzo opiekuńczym. Oczywiście jest moim kolejnym książkowym mężem :D


Cora Reilly dała nam tu dobrą i wartką akcję, która była owiana dynamizmem, co bardzo lubię w książkach. Nie pozwoliła mi się nudzić nawet na minutę i sprawiła, że gdy musiałam odłożyć na bok książkę, to się wkurzałam, bo chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Pojawiają się tu również bohaterzy z serii Złączeni honorem, ale również ci ze “Złamanej lojalności”. Uważam, że właśnie te postacie drugoplanowe fajnie zostały wplecione w tę opowieść i dostarczają do niej dziarskości i energiczności. “Złamane emocje” opowiedziane są z dwóch punktów widzenia, co jest dobrym zabiegiem, gdyż mamy wgląd w to, co się stało u Kiary, jak reaguje na nowe miejsce zamieszkania i męża oraz jego braci. Także dowiadujemy się, co odczuwa Nino, co myśli o swojej żonie i co zaczyna względem niej czuć. Było tu troszkę scen zbliżeń, które były zmysłowe i też nie działy się one przez całą książkę, tylko wszystko stopniowo narastało.


Cóż mogę jeszcze powiedzieć? Ta historia jest naprawdę świetna, ponieważ autorka ukazuje w niej, jak człowiek może się zmienić, kiedy ma obok siebie odpowiednią osobę, która potrafi przegonić demony z przeszłości. Bohaterzy nie są rzuceni na głęboką wodę i nie wpadają sobie od razu w ramiona, tylko wszystko dzieje się swoim tempem, dzięki czemu ich relacja się powoli buduje i jest taka prawdziwa. Jeżeli szukacie dobrego romansu z ociupinką mafii, to ta pozycja jest na pewno dla Was, ale zachęcam najpierw do sięgnięcia po pierwszy tom, czyli “Złamaną lojalność”. Autorka umiejętnie kreuje swoich bohaterów na takich, żeby byli prawdziwi i przyciągnęli do siebie czytelnika. Ze mną im się udało i mam nadzieję, że z Wami również tak będzie. Teraz uciekam czytać historię Remo, bo coś czuję, że tam to się dopiero będzie działo.

Szczerze polecam!


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłemu.

 

 

piątek, 23 lipca 2021

 Sarah Brianne - „Drago”
Made men # 6
[Patronat medialny]


Drago otrzyma szansę na zemstę i nie zamierza jej zmarnować!

Mężczyzna cudem uniknął śmierci. Dzięki swojej posturze oraz lojalności wobec rodziny Caruso wydawał się niezniszczalny, a jednak zawiódł. Nie udało mu się ochronić Chloe i nigdy sobie tego nie wybaczy.

Jednak pojawia się światełko w tunelu – możliwość zemsty na rodzinie Luciano. Z początku Drago nie jest zadowolony z rozkazu, jaki otrzymał: ma poślubić kobietę z tej familii. Kiedy dowiaduje się, że jego wybranką będzie córka samego Lucyfera, zdaje sobie sprawę, że nadszedł czas zemsty.

 Katarina całe życie spędziła w piekle, jakie zgotował jej i braciom własny ojciec.

Teraz ma nadzieję, że wreszcie coś się zmieni. Jednak niedługo dowie się, że wychodząc za Drago, trafi z jednego piekła do drugiego.


„Przez ostatnie trzy miesiące otaczała go wyłącznie czerń. Teraz był pewien, że w końcu trafił do piekła. Zasłużył sobie na taki los, a to był jego czyściec. Blisko trzydzieści lat przeżył jako człowiek bezwzględny i bezlitosny, a teraz gdy trwał uwięziony w tej mrocznej pustce, jego duszę również wypełnił jeszcze głębszy mrok.”

Czy Drago rzeczywiście urządzi Katarinie z życia piekło?
Jak będzie wyglądała jego zemsta?

„Drago nie oglądał się za siebie. Kule, które Luciano posłali prosto w jego serce, zabiły je na dobre. Podjął decyzję w chwili, gdy ujrzał jej diabelskie oczy, a dzieło niszczenia, jakiego zamierzał dokonać na tej jebanej rodzinie, może wreszcie pozwoli mu spokojnie przespać noc po raz pierwszy, odkąd zapukał do bram piekła.
Zemsta mogła być słodka, ale dla nich będzie gorzka jak piołun.”

Ależ to było dobre! „Drago” był dla mnie zagadką, cały czas byłam go ciekawa, bezduszny i bezlitosny, te dwa słowa zdecydowanie w idealny sposób opisują jego postać. Od momentu, kiedy pojawiła się w niewielkim stopniu w poprzednich tomach tej serii, jego postać mnie zaintrygowała, cały czas wierny i lojalny rodzinie Caruso, zastanawiałam się, czy nie ma to jakiegoś drugiego dna. I nareszcie doczekałam się jego opowieści, i kurczę, żałuję tylko, że jest ona tak krótka! Objętością przypomina Angela, co moim zdaniem jest troszkę zbyt mało, chciałabym, aby obie te części miały, chociażby po 350 stron, no ale z drugiej strony, ciągnąć powieść na siłę byleby tylko coś było, jest troszkę bezsensowne. Postać Drago uwielbiam, jest to mocny, bezlitosny i silny charakter, chociaż wydarzenia z przeszłości w pewien sposób go złamały, jednak uważam, że tu idealnie się sprawdza powiedzenie „co cię nie zabiję, z pewnością cię wzmocni” i dokładnie tak było z jego osobą. Zastanawiałam się, jak wypadnie tutaj postać Katariny i przyznam się szczerze, że jestem pozytywnie zaskoczona, bo nie mamy tu tępej dzidy i puściutkiej laleczki, która, jak ktoś tupnie, to od razu spieprza, wręcz przeciwnie, jest tak, jak w przypadku poprzednich bohaterek to inteligentna i dziarska kobieta, która nie da sobie w kasze nadmuchać, co mi się bardzo podobało.

Jestem zachwycona tą historią, jak i całą serią, co zresztą zaznaczam, w każdej mojej recenzji o książkach Sarah Brianne. Teraz nadszedł czas, aby poznać mafijną księżniczkę Marie, bo jak wiedzą osoby, które przeczytały chociaż jeden tom serii, jest ona niezłym ziółkiem! Po niej poznamy jeszcze Dominica, ale na niego troszkę musimy poczekać, mam nadzieję, że autorka nie będzie kazała nam długo czekać na kolejne postacie z tej serii. Was ponownie gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę powieść, gwarantuję, że będziecie nią zachwycone tak jak i ja!

Gorąco polecam!

Paula

Za możliwość przeczytania książki i objęcia patronatem dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.



 

B. B. Reid

“Breaking love”

“Cały czas żyłem w pogardzie, już dłużej nie mogłem tego znieść.” 

Była dziewczyną, która uciekła. Czy znajdzie siłę, by wrócić?

Willow: Wystarczyły cztery lata. Powiedziałam sobie, że nie potrzebuję przyjaciół. Ani rodziny. Byłam pewna, że jego też nie potrzebuję. I wiesz co? Miałam rację. Ale w dniu, w którym wróciłam do Six Forks i go zobaczyłam, zdałam sobie sprawę, że nigdy nie zapomnę, jak to było mieć każdy cal jego ciała pod palcami.

Dash: Myślała, że zdoła mi uciec. Ale to, co raz jest moje, zostanie moim na zawsze. Tym razem to ja zdecyduję, jak potoczą się sprawy.

Willow i Dasha łączy wiele – strach, nienawiść, pożądanie. Czy jednak w tym wszystkim jest miejsce na miłość?

“Już doświadczyłem w życiu uzależnienia i o dziwo, uzależniłem się od samego bycia uzależnionym. Tylko jedna osoba potrafiła mnie od tego uwolnić. Jedna dziewczyna, której pragnąłem bardziej niż sukcesu i kolejnego oddechu.” 

“Breaking love” to czwarty tom cyklu Broken love, na który bardzo mocno czekałam. Byłam ciekawa, co się stało z Willow i dlaczego na tyle lat uciekła, by z powrotem wkroczyć w życie swoich przyjaciół. Oczywiście na jakąkolwiek odpowiedź musiałam trochę poczekać, bo to normalne, że autorka na samym starcie nam tego nie wyjaśni. Czy ta część jest tak samo dobra, jak poprzednie? Oj jest. Sporo się tu dzieje i możemy zaobserwować, jak nasza główna bohaterka się zmieniła, ale w głębi duszy myślę, że pozostało z niej trochę tej starej Willow, którą mogliśmy poznać w dwóch pierwszych tomach. Nie jest już nastolatką, a dorosłą kobietą. Dash, co Wam mogę powiedzieć o tym osobniku? Kurde uwielbiałam go. Byłam w szoku, że uczucie, którym darzył Willow przed laty, w ogóle się nie wypaliło. Kiedy się spotkali, wróciło ono ze zdwojoną mocą. Były momenty, że chciałam mu łeb ukręcić, ale jemu akurat wszystko można wybaczyć. Ogólnie ci bohaterzy zostali świetnie przedstawieni i dobrze wykreowani. Nie byli mdli, tylko tacy z werwą. Podobało mi się, że autorka w swojej książce wracała do czasów liceum i tego, jak wyglądały podchody Dasha do Willow, ale z samego początku jego intencje nie były prawdziwe, jednak wszystko się stopniowo zmieniało.

Autorka zdecydowanie miała fajny pomysł na fabułę, który nie nudził, tylko sprawiał, że chce się więcej. Były dramy, niebezpieczeństwo, kłamstwa, tajemnice, które jeszcze bardziej mogły wszystko zrujnować. Reid w swojej książce pokazała, jak wygląda prawdziwa relacja między przyjaciółmi i jak własna rodzina potrafi wbić ci nóż w plecy. Dosłownie wszystko mi się tu podobało, ta dynamika, emocje, ale muszę się przyczepić do literówek, których było niestety sporo. Fajnie, że pojawiają się również postacie z poprzednich części, dzięki czemu, całokształt książki wypada o wiele lepiej. Zresztą oni odgrywają za każdym razem ważną rolę, więc nie mogło ich zabraknąć. Są tu również sceny zbliżeń, które rozpalają do czerwoności. Jest także narracja z dwóch punktów widzenia, co daje nam dokładny obraz tego, jak czują się Willow i Dash, co przeżywali i  z czym się zmagają. Jednak muszę przyznać, że Willow miejscami mnie ogromnie denerwowała, bo wróciła po latach i zamiast zwierzyć się swoim przyjaciołom, to knuła za ich plecami. Czasami zachowywała się też dziecinnie i miałam ochotę złapać ją za te rude kłaki i wytarmosić, żeby się ogarnęła i zobaczyła, że wszyscy wkoło ją kochają i chcą jej pomóc. 

Zakończenie, ah to zakończenie, które pozostawia nas z rozdziawioną gębą. Ja się pytam jak tak można? Dostajemy odpowiedzi na pytania, które podczas czytania sobie zadawaliśmy, a autorka na koniec zostawia nas z kolejnymi, na których odpowiedź trzeba czekać. Cóż pozostaje uzbroić się w cierpliwość i czekać na “Fearless”, ale jak ja wytrzymam, to nie wiem. Jeszcze muszę wspomnieć o okładce, która jest boska, seksowna i z pewnością przyciąga uwagę.

I tak na koniec zdecydowanie polecam Wam tę książkę, bo jest naprawdę dobra. Przeczytanie jej zajęło mi jeden dzień i czytałam tę historię z zapartym tchem. Jeżeli podobały Wam się wcześniejsze trzy tomy, to myślę, że i ten przypadnie Wam do gustu. Ja do tej serii na pewno jeszcze kiedyś powrócę, gdy będzie mi się chciało poczytać coś popapranego. Tak więc ci, którzy nie mieli jeszcze styczności z autorką i jej twórczością, to nadrabiajcie zaległości. Dostaniecie mega serię, od której bardzo ciężko jest się oderwać.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

 



 

 

czwartek, 22 lipca 2021

 Sarah Brianne - „Angel”
Made men #5
[Patronat medialny]

Będzie ją ochraniał syn samego diabła!

Kiedy Adalyn po raz pierwszy zobaczyła Angela, wydał jej się wcielonym demonem. Kobieta przypuszczała, że ten facet oznacza same kłopoty, a jego niewinne imię nie ma nic wspólnego z prawdziwą naturą. Nie myliła się.

Angel był synem człowieka, który wyrządził Chloe krzywdę, pozostawiając na jej twarzy blizny. Mimo że ten mężczyzna już nikomu nie zagrażał, pamięć o tym, co zrobił, wciąż była żywa. Angel nie może od tego uciec, choćby chciał.

Gdy Lucca proponuje mu, żeby ochraniał Adalyn, nikt nie rozumie tej decyzji, a w szczególności sama zainteresowana. W końcu Angel jest synem byłego szefa wrogiej mafii i najprawdopodobniej ma ukryte motywy. Adalyn nigdy nie powinna o tym zapominać.

Za jeden pocałunek może zapłacić życiem.


„Boże, ustrzeż mnie przez tym mężczyzną – modliła się, kiedy szedł wolno w jej stronę niczym piękny, mroczny anioł, przewiercając jej duszę na wylot.
Oddech znów uwiązł jej w gardle, kiedy uniósł dłoń, przykładając do ust długi, wytatuowany palec, a spomiędzy jego warg wypłynęło niemal bezgłośne „cii”, słyszalne tylko dla niej.
Kurwa, już po mnie.
Żadne modlitwy jej nie ocalą. Bóg zdecydowanie nie ochroni jej przed tym upadłym aniołem, ani przed samą sobą.”

Czy Adalyn zdradzi tajemnicę Angela?
Dlaczego ma on chronić dziewczynę?

„Może i była naprawdę, naprawdę, naprawdę głupia, ale miała jaja, i wiedział też, że jej słowo jest coś warte. Szkoda, że będzie musiał się jej pozbyć, ale za dużo wiedziała.”

Na początek powiem, co mi się nie podobało! Boże ta okładka jest paskudna! Kompletnie nie pasuje do ciacha opisywanego w książce! No i to by było na tyle. Kurczę, kocham serię Made Man i z każdym kolejnym tomem tej serii moja miłość do niej tylko się umacnia. Dziś skończyłam historię pierwszego z bliźniaków, czyli Angela. Jest to opowieść dość mroczna, poruszająca, bezlitosna, przeplatana teraźniejszością i przeszłością, czyli wspomnienia z piekła, jakie zgotował mu jego własny ojciec Lucyfer. Czyta się ją naprawdę bardzo szybko, i nie jest to spowodowane tym, że ma ona jedynie niecałe 230 stron, sama treść jest tak genialnie skonstruowana, że obu bohaterów, zarówno Angela, jak i Adalyn chce się poznać jak najszybciej. Przyciąganie, które jest wyczuwalne pomiędzy nimi, jest świetnie opisane, każde z nich próbuje na swój sposób, chociaż w niewielkim stopniu zachować dystans, chociaż z taką gadułą i prowokatorką jak Adalyn jest to nie lada wyzwanie. Bardzo fajne jest też to, że w każdym tomie serii przewijają się postacie z poprzednich, czyli Nero, Vincent, Lucca i cała reszta, chociaż brakowało mi tu troszkę postaci Amo, którą jednak polubiłam. Nie chcę się zbyt dużo rozpisywać na temat tej historii, ponieważ ona sama w sobie nie jest długa i nie chciałabym przez przypadek czegokolwiek zdradzić, powiem jednak tylko tyle, że jest to jedna z tych historii, do których będę powracała z ogromną przyjemnością i będę zawsze chciała więcej i więcej.

Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji poznać, któregokolwiek z bohaterów serii Made Men, gorąco was zachęcam do tego, abyście nadrobili zaległości, ja jestem ogromną ich fanką. Teraz poznałam historię „Angela”, po nim natomiast biorę się za „Drago”, który już leży obok mnie i czeka, abym zaczęła go czytać. Śmiało mogę stwierdzić, że jest to jedna z najlepiej napisanych serii mafijnych i jestem tego zdania, że są to pozycje obowiązkowe, dla każdej fanki tego gatunku.

Polecam!

Paula

Za możliwość przeczytania książki i objęcia patronatem dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.



 

Penelope Ward

Vi Keeland

“Najpiękniejsza pamiątka”

 

“Wszystko na tym świecie dzieje się z jakiegoś powodu.”


Od początku wszystko szło nie tak. Zerwane zaręczyny tuż przed samym ślubem. Samotna wycieczka zamiast podróży poślubnej. Fatalna pogoda, odwołane loty, a w perspektywie koczowanie w lobby hotelu zamiast oczekiwania na koniec śnieżycy w cywilizowanych warunkach. To wtedy nieoczekiwanie zaczęła się historia rodzeństwa Madeline i Milo Hookerów, choć oboje nazywali się zupełnie inaczej i wcale nie byli bratem i siostrą.

Śnieżyca minęła, loty przywrócono, a Madeline i Milo nie potrafili się rozstać. Stali się sobie bliscy. Przez kilka cudownych dni byli nierozłączni. Nie poznali swoich prawdziwych imion, choć zdradzili sobie najpilniej skrywane sekrety. Zwiedzali razem różne miejsca i zbierali pamiątki. A gdy wreszcie przyszedł czas rozstania, obiecali sobie, że spotkają się znów, za trzy miesiące w Nowym Orleanie. Wtedy będą już wiedzieć, czy są na siebie gotowi.

Powrót do domu przyniósł dziewczynie nowe rozterki i kolejne znaki zapytania. Od chwili pożegnania wiedziała, że będzie tęsknić za pięknym nieznajomym. Serce mówiło jej, że są dla siebie stworzeni i mogą zbudować cudowny związek. Rzeczywistość jednak okazała się zupełnie inna od marzeń o bajkowej miłości. Madeline — a właściwie już Hazel — zaczęła sobie zadawać pytania, czy w jej przyszłości jest w ogóle miejsce dla mężczyzny i czy ma jeszcze szansę na prawdziwe, szczere uczucie.


Ogarnęło ją zwątpienie, a miesiące powoli upływały...

Czy wspomnienia mogą zastąpić prawdziwą miłość? 


“Jeżeli naprawdę kogoś kochasz, to serce powinieneś mieć szczelnie wypełnione tą osobą i nie powinno znaleźć się w nim miejsce dla kogokolwiek innego.” 


Przez bardzo długi czas zmagałam się z zastojem czytelniczym i jakąkolwiek książkę brałam w ręce, to po chwili ją odkładałam, ponieważ nie mogłam się w ogóle wciągnąć w czytanie. Naprawdę kocham duet Vi i Penelope i na ich książki zawsze bardzo czekam, ale tym razem było mi strasznie ciężko przebrnąć przez “Najpiękniejszą pamiątkę”. Nie dlatego, że była zła czy coś w ten deseń, bo historia tu zawarta jest świetna, ale przeczytanie jej zajęło mi trzy tygodnie. Może to przez druk, który jest ciupki i być może od tego właśnie mi się oczy męczyły i po prostu odkładałam non stop na bok tę lekturę. Nie wiem naprawdę, co tu się wydarzyło, ale w końcu udało mi się ją skończyć.


Jak już wspomniałam wyżej opowieść Hazel i Matteo jest świetna. Obie te postacie zostały wykreowane bardzo dobrze, dało się ich lubić, nie byli sztuczni. Autorki w fajny sposób tę dwójkę poznały ze sobą i poprowadziły ich dalsze losy. Fabuła była przemyślana, były tajemnice, dramaty no ogólnie było naprawdę dobrze. Książka składa się z dwóch części, ale jakich tego dowiecie się sami. Oczywiście pojawiła się także dwutorowa narracja, która pozwoliła nam bliżej poznać główne postacie. Pisarki naprawdę wiedzą, jak poprowadzić historię, która zaciekawi czytelnika, że nie będzie chciał się rozstać z bohaterami. Ja bawiłam się dobrze podczas czytania, ale nie czytałam tego z takim zapałem jak zawsze. Myślę, że za jakiś czas jeszcze raz przeczytam tę książkę na spokojnie, kiedy w pełni wróci mi wena czytelnicza. 


Oczywiście jak najbardziej polecam Wam tę książkę. Może nie czuć w mojej recenzji tego entuzjazmu, co zwykle, ale jest to po prostu spowodowane tym, że nie lubię drobnego druku, przez który od razu odchodzi mi zapał do czytania. Książkę powinno się czytać z przyjemnością, a nie zmuszać się do tego i wytężać wzrok, żeby dojrzeć literki.

Jednak, jeśli uwielbiacie książki Vi i Penelope, to ta Was na pewno nie zawiedzie. Sięgajcie po tę pozycję, bo jest warta uwagi :)


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Editio Red.

 

 

 



 

środa, 21 lipca 2021

 Karla Sorensen - „Znienawidzony futbolista”


Molly właśnie stanęła oko w oko z mężczyzną, który dziesięć lat temu złamał jej serce. On również nie był szczęśliwy na jej widok. Co gorsza, zachował się jak palant, czym rozdrapał wciąż świeżą ranę w sercu Molly.

Ich ostatnie spotkanie zakończyło się katastrofą. Ojciec Noaha nakrył ich w jego pokoju, do którego weszła przez okno, mając nadzieję uwieść gorącego sąsiada.

Teraz Noah jest jednym z najlepszych futbolistów w kraju i właśnie dołączył do drużyny, z którą Molly i jej brat Logan są związani zawodowo. Dawni sąsiedzi, czujący do siebie urazę, znowu będą mieli ze sobą kontakt.

Noah jest dla Molly przepustką do dalszej kariery, niestety jego zachowanie wskazuje na to, że nie zamierza niczego jej ułatwiać. Oboje są wrogo nastawieni, jednak będą musieli współpracować, żeby zrealizować projekt, w który są zaangażowani.


„Każde jej słowo było jak uderzenie biczem. Pojedyncze nie raniło zbyt mocno, ale wszystkie razem stworzyłyby krwawiącą ranę, gdybym tylko zaczął myśleć, co to dla mnie oznacza.
Molly będzie obok mnie przez cały czas.
Moja twarz była spokojna, ale w środku szalała burza – dzika i nieprzewidywalna. Jak ona. Wiedziałem tylko, że nie byłbym w stanie nad nią zapanować i nawet nie chciałbym próbować. I to ona ma pilnować, żeby wszystko przebiegało sprawnie i bezlitośnie?”

Jak przebiegnie współpraca Molly i Noaha?
Czy będą w stanie zapomnieć o przeszłości i rozpocząć normalną współpracę?

Moje ciało rwało się w jego stronę, kiedy był blisko. Zupełnie jakby ciągnął mnie na sznurku. Jedyny sposób, by się od niego uwolnić, to natychmiast przeciąć go. Ale to też nie zadziałało. Cały tydzień musiałam na niego patrzeć, myśleć o nim, zastanawiać się co robił, kiedy nie filmowaliśmy. Cały tydzień próbowałam odpędzić poczucie, że zauważył mój dystans i że mu to przeszkadza.”

Ależ świetnie się bawiłam podczas czytania tej książki. „Znienawidzony futbolista” to genialna historia, lekka, przyjemna, odprężająca, przesiąknięta pożądaniem, ale także humorem, jest to opowieść, która bez wątpienia uprzyjemni wam wieczór. Otrzymujemy tu opowieść dwojga ludzi, którzy za wszelką cenę pną się po szczeblach kariery, poświęcając przy tym swoje życie prywatne. Kto czytał, choć kilka romansów z futbolistą w tle, wie mniej więcej, czego można się spodziewać. Jest to dość spokojna, wręcz melancholijna opowieść, ale nie jest to od razu równoznaczne z tym że jest ona do bani, wręcz przeciwnie jest to zarąbista odskocznia od brutalnych i mrocznych romansów, które zdecydowanie królują na naszym rynku wydawniczym.

Autorka pisze lekkim i spójnym stylem, dzięki czemu książkę czyta się bardzo szybko, mi zajęło to dosłownie kilka godzin. Występuje tu moja ukochana relacja hate-love. Molly i Noah w przeszłości byli sąsiadami, on początkujący futbolista, ona zbuntowana nastolatka po przykrych przejściach. Pewna zawstydzająca sytuacja sprawiła, że ona została ze złamanym sercem, jemu natomiast niewiele brakowało, aby zrujnował swoją karierę, przez co pozostały pomiędzy nimi niedopowiedzenia. Spotykają się po latach, aby pracować nad wspólnym projektem, jednak czy nierozwiązany spór nie spowoduje, że wszystko pierdutnie i pęknie jak bańka mydlana?

Bohaterowie są świetnie wykreowani – Molly to kobieta z sercem na dłoni, miała w swoim życiu wiele smutnych chwil, a jej droga do dorosłości była szybka i kręta, jednak sprawiła ona, ze stała się tak cudowną osobą, pomocną i przyjacielską. Noah wybudował wokół siebie mur i jak dla mnie był taką Zosią samosią, autorka jednak, miała fajny pomysł na jego postać i stopniowo sprawiała, że otwierał się na ludzi, bardzo podobała mi się zmiana, jaka w nim zachodziła. Przyznam się szczerze, że bardzo zaintrygowały mnie pozostałe siostry Ward i nie mogę się doczekać, aż poznam ich losy.

Was gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę powieść, gwarantuję wam mile spędzony wieczór z dwojgiem rewelacyjnych bohaterów. Ja jestem tą opowieścią zachwycona i przy czytelniczej niemocy na pewno do niej powrócę.

Polecam!

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.



poniedziałek, 19 lipca 2021

 J.J. McAvoy - „A bloody kingdom”


Minęło osiem lat, od kiedy Callahanowie pokonali Aviana Doersa, podbijając Chicago. Melody jest teraz gubernatorem i jednocześnie polityczną twarzą rodziny. W tym czasie Liam staje się przywódcą zarówno Irlandczyków, jak i Włochów. Wydaje się, że nikt nie może odebrać im władzy. Zdobyli wszystko, co było do zdobycia.

Ale czy można mieć za dużo władzy? Czy Liam i Melody będą w stanie udźwignąć swoje role?

Jedno jest pewne – spróbują to zrobić.

Tylko głupiec chciałby ich teraz zatrzymać.


„Ktoś miał umrzeć albo właśnie umierał. Zrozumiałem to w chwili, gdy dotarliśmy do kościoła. Mel była upiornie cicha i uśmiechała się do operatorów trochę za bardzo, ale najbardziej przerażający był fakt, że śpiewała. Moja żona śpiewała w kościele. Ostatnio zrobiła to po naszym ślubie, kiedy stłukła na kwaśne jabłko moją byłą, Natashę, w damskiej toalecie.”

Czy znajdzie się głupiec, który przeciwstawi się Callahanom?
Kto będzie chciał odebrać im władzę?

„- Proszę pamiętać, że ona nie dorastała tak jak pan. Pan miał rodzinę. Nieważne, przez co przeszliście, byliście zawsze razem. Szefowa była sama przez większość życia, a kiedy przebywała z ojcem, on robił wszystko, co w jego mocy, żeby zrobić z niej cholernego żołnierza. Szefowa, Melody Nicci Giovanni Callahan, jest żołnierzem, najlepiej czuje się walcząc. Ona nie rozumie pokoju. Stara się dla dobra pana i dzieci, ale ostatecznie zawsze będzie czuła potrzebę walki. To nie ma nic wspólnego z panem ani nikim innym. To jej osobista klątwa.”

Nadszedł ten smutny moment, w którym zakończyłam przygodę z genialnie napisaną serią, jaką jest „Routhless people”. Cztery tomy, każdy z nich napisany na najwyższym poziomie. Jaka jest ta seria? W końcu mafia na jaką czekałam. Brutalna, nieprzewidywalna, przepełniona tajemnicami, zdradami i krwawymi pojedynkami, czyli wszystko to, co w niektórych historiach kompletnie nie występuje, a nazywane są seriami mafijnymi. Jest to jedna z tych opowieści, które jak dla mnie mogłyby mieć co najmniej kilkanaście tomów i podejrzewam, że każda z nich byłaby równie dobra co jej poprzedniczki. Szczerze mówiąc, gdy zabierałam się za czytanie czwartego i tym samym ostatniej części z serii zastanawiałam się, co autorka może nam tu dać, jak pociągnie fabułę i początkowo obawiałam się, że po prostu to spierdzieli i zrobi nam z tego słodko pierdzący romans, ale nie, uwierzcie mi, wcale tak nie było. Akcja dalej jest z przytupem, do samego końca siedziałam napięta jak baranie jaja i chciałam dowiedzieć się, jakie będzie zakończenie, a nawet tam nie było różowo. Kurczę, ta opowieść jest naprawdę bardzo, ale to bardzo, bardzo dobra!

Obawiałam się, czy w tej części bohaterzy nadal pozostaną tak charakterni, jak byli w poprzednich tomach, bo za to najbardziej ich polubiłam, martwiłam się, że po upływie tych ośmiu lat i zmianach, jakie pojawiły się w ich życiu, zmienili się oni w ciepłe kluchy, ale uwierzcie mi wcale tak nie było. Mel nadal jest świetna, baba z jajami, jest tak wykreowana, że wzbudza podziw, strach, ale i sympatię. Liam, oj nadal do niego wzdycham, jest po prostu boski!
Przyznam się szczerze, że po cichu liczę, że może pojawią się jakieś kolejne tomy o innych bohaterach tych powieści.

„A bloody kingdom” to propozycja, która musi koniecznie znaleźć się na półkach każdej miłośniczki mocnych mafijnych romansów. Ja tą serię kocham i na pewno wielokrotnie do niej powrócę. Są to takie historie, które czyta się z ogromną przyjemnością, a kartki dosłownie palą się w rękach, bo czytelnik chce jak najszybciej poznać zakończenie tych opowieści. Ja mówię jej stokrotne tak i gorąco ją polecam!

Paula

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.


  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...