AT.
Michalak - „Zakazana namiętność”
AT.
Michalak - „Zakazana namiętność”
K. C. Hiddenstorm
“Odwet. Zemsta mafii”
“Jeśli wierzyć słowom Muhammada Alego, trzeba być odważnym, by podjąć ryzyko, inaczej niczego się nie osiągnie.”
Michael Wright jest byłym komandosem, obecnie na usługach mafii. Często wraca do wspomnienia o Dziewczynie w Czerwonej Sukience, którą znał gdy był jeszcze nastolatkiem. Nauczył się myśleć, że jego życie wyglądałoby inaczej z nią u boku.
Wright rozpoczyna pracę u Williama Barreta, biznesmena powiązanego z mafią. Jego pierwszym zadaniem ma być ochrona żony Barreta, Liv. Michael rozpoznaje w niej swoją Dziewczynę w Czerwonej Sukience…
Między Michaelem i Liv zaczyna się gra, w której pożądanie bardzo szybko wysuwa się na pierwszy plan, tłumiąc głos rozsądku...
K. C. Hiddenstorm na swoim koncie ma już kilka wydanych książek. Jednak ja z jej twórczością spotykam się po raz pierwszy za sprawą “Odwetu”. Czy ta opowieść mi się spodobała? O tym za chwilę. Na początku powiem, że czytałam wiele opinii na temat twórczości autorki, że pisze dobre książki, które napisane są fajnym stylem, dlatego, kiedy był nabór na recenzentów, zgłosiłam się, żeby się przekonać, czy rzeczywiście tak jest. Do tego z tyłu okładki K.N. Haner pisze: “Ta książka to petarda”. No to po takiej rekomendacji musiałam koniecznie po nią sięgnąć. Cóż, bardzo się rozczarowałam, bo ta lektura petardą nie jest, chyba że spaloną. Niestety, ale “Odwet. Zemsta mafii” w ogóle mi nie przypadł do gustu. Po przeczytaniu i w sumie w trakcie czytania czułam ogromny niesmak. Ta historia napisana jest wulgarnie, jest w niej dużo brutalnego seksu i wydaje się, że wokół tego ciągnie się cała fabuła, a reszta napisana jest tak pobieżnie i jako dodatek.
Nie potrafiłam się wciągnąć w tę książkę, bo nie było w niej nic ciekawego, była taka nijaka, zero emocji, bohaterzy beznadziejni i nie dało się nawiązać z nimi jakiejkolwiek więzi. Styl autorki nie przypadł mi do gustu, niby był prosty, ale dla mnie taki jakiś nie wiem, jak to nawet określić. Narracja trzecioosobowa już w ogóle rozłożyła mnie na łopatki, bo jej po prostu w książkach nie lubię. Ogólnie, żeby nie było, bo ja naprawdę czytam dużo erotyków, gdzie są brutalne sceny i nie tylko seksu, ale w tym przypadku, to po prostu było odpychające. Główna bohaterka to już w ogóle przeszła samą siebie. Biedy klepać nie chciała, to się chajtnęła z mafiozem, który miał kasy w cholerę i nie traktował jej jak swojej żony, tylko jak seks zabawkę. Uwaga Liv w myślach wyzywała swojego męża od najgorszych, ale to, co jej robił, jej się podobało, to jak ją traktował, to, że dzielił się nią z innymi podczas seksu. Okropieństwo. Liv nie miała do siebie za grosz szacunku i została przedstawiona od najgorszej strony. Co do Michaela, to aż tak mnie, nie wkurzał, ale też jakoś nie pałałam do niego zbytnią radością.
“Odwet” niby jest z wątkiem mafijnym, ale ja się pytam, gdzie jest ta mafia? Ja żadnej tu nie widziałam. Niestety ta przygoda z twórczością autorki, nie należy do udanych. Wynudziłam się przy niej jak mops, non stop przewracałam oczami, przy niektórych scenach. Robiłam do tej książki kilka podejść, ale za każdym razem ją odkładałam, bo nie mogłam przez nią przebrnąć, ale się udało i bardzo się cieszę, że mam ją już za sobą. Pewnie dam jeszcze szansę autorce i sięgnę po jej którąś opowieść, ale na pewno nie w najbliższym czasie.
Nie mogę Wam polecić tej opowieści, bo według mnie nie jest ona dobra, ale to już od Was zależy, czy po nią sięgniecie.
Kasia
Za egzemplarz do recenzji dziękuję autorce i Wydawnictwu Skarpa Warszawska.
Ella Fields “Słodko-gorzka”
“Kochanie go zawsze będzie słodko-gorzkie, wiedziałam jednak, że słodycz zawsze zwycięży nad goryczą.”
Kiedy kogoś pokochasz, zapraszasz do siebie też jego demony.
Toby zawsze wydawał się trochę inny niż reszta jego kolegów. Bywały dni, kiedy wypowiadał zaledwie dwa słowa, innym razem nawijał jak katarynka. Działał w dwóch trybach i nigdy nie było wiadomo, kiedy zwolni, a kiedy przyspieszy. Jego mózgiem rządziły nieznane nikomu prawa.
Toby stanowił dla Pippy zagadkę. Zanim udało jej się ją rozwiązać, było już za późno. Pippa zakochała się w tym mrocznym, pełnym tajemnic futboliście. Wiedziała, że nie może go naprawić, ale pragnęła go tak bardzo… Każdego pojedynczego, uszkodzonego kawałeczka. Wiedziała, że walka o normalność będzie trudna, ale była gotowa zmierzyć się z ciemną stroną Toby’ego. Tylko czy na pewno wie, na co się pisze?
Z twórczością autorki spotkałam się już jakiś czas temu poprzez książkę “Zakazana”, która opowiadała historię Daisy i Quinna i która wzbudziła we mnie wiele emocji. Teraz w moje rączki wpadła “Słodko-gorzka” i byłam ciekawa, czy Ella Fields po raz kolejny wzbudzi we mnie emocje do tego stopnia, że będę je przeżywała całą sobą. I wiecie co? Dokładnie tak było. Pierwszą częścią autorka podniosła poprzeczkę wysoko, ale opowieść Pippy i Toby’ego była jeszcze lepsza. Było w niej dużo więcej emocji, była trudna, piękna, ale też potrafiła bohaterów złamać i wyniszczyć.
Już w “Zakazanej” mogliśmy poznać Pippę i Toby’ego, których od razu polubiłam. To są tacy bohaterzy, którzy potrafią się wyryć w umyśle czytelnika i tam pozostać. Ja wiem, że ta historia na długo pozostanie w mojej pamięci właśnie przez te emocje, które wylewają się z każdej strony oraz przez temat, który tu autorka przedstawia. Nasz główny bohater Toby zmagał się z chorobą, o której dobrze wiedział, ale można by rzec, że nie chciał jej do siebie dopuścić. Był zupełnie inny niż reszta jego kumpli. Wszystko przetwarzał, bardzo odczuwał, nawet dopowiadał sobie rzeczy i przez to cierpiał. W sumie jego choroba psychiczna i depresja nim kierowały. Kiedy poznał Pippę, wiedział, że ta dziewczyna jest dla niego czymś więcej niż panienką na jedną noc. Ta dwójka rzuciła się na głęboką wodę, ale próbowali sobie jakoś radzić, być ze sobą i być dla siebie wsparciem, jednak nie sądzili, że to wcale nie będzie takie proste. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że demony, które ma w sobie Toby, będą ciężkie do zwalczenia. Czy uda im się to przetrwać? Tego dowiecie się oczywiście, sięgając po tę lekturę.
Powiem Wam, że już dawno nie przeżywałam tak bardzo książki, jak w przypadku “Słodko-gorzkiej”. Nie raz żołądek ściskał mi się w mocny supeł i nie chciał się rozwiązać. Podczas czytania czułam przejęcie, złość, radość, smutek, miłość i siłę przyjaźni. To było coś naprawdę wspaniałego. Nasi główni bohaterzy w tak młodym wieku mierzyli się z chorobami i ze stratą. Były momenty, kiedy miałam ochotę, Toby’emu trzasnąć w łeb za to, jak traktował Pippę i normalnie płakałam razem z nią, ale z drugiej strony go rozumiałam. Cała fabuła jest naprawdę dobrze napisana i przemyślana. Autorka zastosowała tu narrację dwutorową, za co jestem ogromnie wdzięczna, ponieważ mogliśmy dowiedzieć się, co czują Pippa i Toby, ale jak mam być szczera, to punkt widzenia Toby’ego interesował mnie bardziej ze względu na jego chorobę. Autorka pisze stylem spójnym i prostym, dzięki czemu czytanie idzie dosłownie migiem. Przejścia pomiędzy rozdziałami są harmonijne, bohaterzy zostali wykreowani pod względem psychologicznym bardzo dobrze, nie byli sztuczni, tylko biła od nich prawdziwość. Cały zarys fabuły był po prostu genialny. Pisarka na samym początku wspomina, że miała chwile zwątpienia, że chciała się poddać bądź zacząć pisać od nowa historię Pippy i Toby’ego, ale na szczęście z tego nie zrezygnowała i przedstawiła nam coś, co dzieje się i w prawdziwym świecie. Znajdziecie w tej lekturze również sceny zbliżeń, które nie są opisane na kilka stron, ale za to krótko i zmysłowo.
Uważam, że całość autorce wyszła naprawdę świetnie. Oby więcej takich książek. Jedynie, do czego mogę się przyczepić, to literówki, których tu troszkę było. Cóż jeszcze mogłabym napisać na temat tej książki, bo to, że jest świetna, to już się pewnie domyśliliście z tej recenzji. Może to, że książka jest warta przeczytania i, że zachęcam Was do jej sięgnięcia. Gwarantuje Wam, że nie będziecie się nudzić, a emocje zaleją Wasze serca.
Naprawdę polecam.
Kasia
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.
Layla Wheldon
“Dance, sing, love. Choreografia uczuć”
[Patronat medialny]
“Czasem niektóre wydarzenia zmieniają nasze życie. Sprawiają, że zaczynamy postrzegać pewne kwestie zupełnie inaczej. Los decyduje, że musimy spróbować czegoś kompletnie nowego, ponieważ nie da się wrócić do tego, co było. W takim wypadku są tylko dwa rozwiązania: poddać się lub dostosować do nowej rzeczywistości.”
Livia Innocenti przekonała się na własnej skórze, jak przewrotny potrafi być los. Po wielu trudnych przeżyciach dziewczyna powoli rozpoczyna nowe życie u boku Jamesa Sheridana. Wraz z przyjaciółkami Kathy i Leną planuje założyć szkołę tańca, dziewczyny tworzą kanał na YouTube, ponieważ chcą pokazać światu, na co je stać. Livia w nowej roli czuje się coraz pewniej.
Jednak cienie wiszące nad jej związkiem z Jamesem nie znikają. Jest wiele spraw, które wymagają zamknięcia i nie dają o sobie zapomnieć. James ma własne problemy, które powoli wychodzą na światło dzienne. Oboje muszą zadać sobie pytanie, czego naprawdę chcą od życia. Tylko czy odpowiedź nie będzie początkiem końca?
“Podobno każdy ma swoją zagubioną drugą część duszy. Kogoś, kto pasuje do niego idealnie, ponieważ razem stanowią jedność.”
Nareszcie po tak długim czasie autorka dała nam zakończenie historii Livi i Jamesa. Oczywiście zrozumiałe jest to, że Layla Wheldon miała swoje problemy osobiste (bardzo się cieszę, że już wszystko u Ciebie jest dobrze i życzę dużo zdrówka), które wpłynęły na czas wydania tego tomu, aczkolwiek to nie ważne ile trzeba było czekać, ważne, że już go posiadamy. Pamiętam, że poprzednie dwie części przeczytałam momentalnie i byłam ciekawa, jak będzie w tym przypadku. No to powiem Wam, że przeczytanie Choreografii uczuć zajęło mi dokładnie jeden dzień. Jak się dopadłam do tej lektury, to nie było mowy, żebym książkę odłożyła. Kocham to uczucie, kiedy autor potrafi mnie porwać do świata przez siebie wykreowanego i sprawić, że emocje, które tam występują, dotykają mnie samą. Gdy czytałam tę opowieść, to czułam się, jakbym była obok, jakbym przeżywała dokładnie te same rzeczy, co główni bohaterzy.
Historia Livii i Jamesa jak sami zapewne pamiętacie, nie była usłana różami. W poprzednich dwóch tomach w ich związku działo się dużo i niekoniecznie tych dobrych rzeczy. Rozstawali się, schodzili i tak dalej, do tego Livia przeżyła coś naprawdę strasznego, co wpłynęło na jej życie oraz karierę tancerki. Myślałam, że Choreografia uczuć, będzie nieco słodka i że wszystko między tą dwójką będzie już poukładane, ale niestety został wylany na mnie kubeł zimnej wody. Ta dwójka cały czas ma pod górkę. W tej części intrygi i szantaże są na porządku dziennym. Dochodzi jeszcze jedna sprawa, którą jest wypadek Livi, gdzie dowiadujemy się, kto za tym wszystkim stoi. Layla Wheldon po raz kolejny pokazuje nam miłość Livi do tańca, ale również, z czym się wiąże sława. Ogólnie cała fabuła była pomysłowa i dobrze pociągnięta. Spotykamy na nowo przyjaciółki Livi i ich facetów i nawet jest kilka rozdziałów z ich punktu widzenia.
Autorka pisze stylem spójnym, prostym i przede wszystkim zrozumiałym, dzięki czemu książkę czyta się szybciutko. Główni bohaterzy zostali wykreowani na osoby z głową na karku, są charakterni i oryginalni, całe szczęście, że to nie ciepłe kluchy, którymi można manipulować. Co do postaci drugoplanowych, to oczywiście były te dobre i te złe, ale nawet te negatywne, wnosiły coś swojego do całej fabuły, dzięki czemu cała opowieść jest wyrazista i barwna. Akcja książki rozwija się swoim tempem, nic nie jest przyspieszane na siłę. Pojawia się tu sporo scen zbliżeń, ale są one opisane zmysłowo i nie są wyuzdane. Można powiedzieć, że cała ta historia napisana jest z punktu widzenia Livi, chociaż pojawia się kilka rozdziałów, które opowiada nam James i szkoda, że było tego tam mało.
Na koniec jeszcze napiszę, że w historii Livi i Jamesa czuć bardzo dużo emocji. Widać, że autorka w napisanie tej części włożyła ogrom pracy i kawał swojego serducha. Kazała nam trochę poczekać na Choreografię uczuć to fakt, ale to czekanie było tego warte. Dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam od tej książki i bawiłam się wyśmienicie podczas jej czytania. Przeżywałam, śmiałam się, bluzgałam, jak było trzeba, ale kiedy dobrnęłam do ostatniej strony, to chciało mi się płakać, że to już koniec i plułam sobie w brodę, czemu nie czytałam wolniej. Cóż co na to poradzić, kiedy książka do tego stopnia wciąga, że nie chce się przestawać czytać.
Z całego serca polecam Wam sięgnąć po tę część, a Tym, którzy jeszcze nie czytali pierwszego i drugiego tomu, żeby szybciutko nadrabiali zaległości, bo warto. Jeśli lubicie opowieść z muzyką i tańcem w tle, to ta lektura jest zdecydowanie dla Was :)
Kasia
Za egzemplarz do recenzji i możliwość objęcia książki patronatem medialnym dziękuję autorce oraz Wydawnictwu Editio Red.
Julita Sarnecka
“Capo. Sekrety mafii”
Klara Bishop pracuje jako dziennikarka śledcza w gazecie „New Orleans Globe”. Obecnie przygotowuje artykuł dotyczący rodziny mafijnej Santini, na punkcie której od lat ma obsesję. Kierują nią osobiste pobudki. Jest przekonana, że członkowie tej rodziny mieli coś wspólnego ze śmiercią jej ojca policjanta.
Podczas zbierania materiałów kobieta wpada na trop Vincenta Santini, od lat żyjącego w ukryciu capo dei capi. Mężczyzna dostaje informację, że ktoś może ujawnić jego tożsamość. Teraz planuje dowiedzieć się czegoś więcej o wścibskiej dziennikarce, zanim wyda na nią wyrok. Spotyka się z kobietą, podszywając się pod inwestora.
Oboje nie zdają sobie sprawy, że łączy ich więcej, niż sądzą, a tajemnice z przeszłości uderzą w nich z ogromną siłą.
“Sprawiedliwość była przereklamowana, bo i tak zawsze wygrywał silniejszy.”
Wiem, że powtarzałam to już wiele razy w moich recenzjach, że ostatnio na topie mamy opowieści mafijne, których czytelnicy mają już powoli przesyt, jednak ja tam jestem wierna temu wątkowi i za każdym razem czytam takie książki, gdy się pojawiają na polskim rynku wydawniczym. Zapowiedź “Capo” wpadła mi w oko i od razu wiedziałam, że muszę to przeczytać. Oczywiście nie nastawiałam się na mafię z prawdziwego zdarzenia, bo nigdy jeszcze takiej nie dostałam w książce. Jednakże “Capo” mnie kusił i tak wpadł w moje rączki. Muszę przyznać, że debiut Julity Sarneckiej jest jak najbardziej udany. Książkę się czytało migiem i nie miało się ochoty od niej odrywać. Bardzo podobała mi się fabuła i akcje, które autorka wplotła w całą tę historię, aczkolwiek miałam tam kilka swoich zastrzeżeń. Pierwszym z nich była główna bohaterka Klara, która de facto nie była pustą lalunią, tylko miała tak zwaną mocną i niewyparzoną jadaczkę, ale w niektórych miejscach przekleństwa, które używała były według mnie wplecione niepotrzebnie, bo w ogóle nie pasowały do danej sytuacji, ot wrzucone, żeby było. Drugim było kilka tekstów, które zalatywały mi trochę nastoletnimi odzywkami, ale na szczęście nie było tego dużo, kilka wątków mogłoby być także bardziej rozwiniętych i to chyba na tyle, do czego mogłabym się przyczepić, bo reszta była naprawdę fajna.
Na początku fabuła toczyła się swoim tempem, ale później nabrała dynamizmu i zaczęła się robić na tyle ciekawa, że normalnie karki mi się paliły w palcach, bo tak szybko je przewracałam. Bohaterzy byli fajnie wykreowani, nie byli sztuczni czy bezbarwni, tylko tacy z krwi i kości. Jezuuuu, jaką ja mam słabość do Mishy (bohater drugoplanowy) i zaklepuje go sobie jako mojego książkowego męża i domyślam się już, o kim będzie druga część :D Pojawiły się również czarne charaktery, ale najbardziej czułam wstręt do Abigail, miałam ją ochotę rozszarpać, ukręcić łeb i co jeszcze tylko bym mogła. Autorka pisze stylem prostym i spójnym, dzięki czemu książki się nie czyta, tylko ją pożera. Mamy tu zastosowaną narrację dwutorową, aczkolwiek najwięcej rozdziałów opowiedzianych jest z punktu widzenia Klary. Były również sceny łóżkowe, które dopełniały cały plot opowieści, ale tak naprawdę się na tym nie skupiamy, bo jest tu tyle zwrotów akcji, że reszta schodzi na dalszy plan.
Książka mnie się naprawdę podobała i w żadnym razie nie zmarnowałam na nią czasu. Uważam, że autorka może być dumna ze swojego pierwszego książkowego dziecka, ponieważ ta lektura jest dobra, ciekawa, szybko się ją czyta, całokształt nie jest przerysowany oraz bohaterzy swoim zachowaniem odwalili kawał dobrej roboty, dzięki czemu całość wyszła naprawdę fajnie.
Cóż mogę jeszcze rzec? Może tyle, że Wam tę historię polecam :)
Kasia
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłemu.
Dominika Smoleń - „Gangsterska gra”
Charlotte Mils - „Gorąca oferta”
S.C. Alekto - „Piękna aż do bólu”
Lily White - „Jej stalker”
To wydarzenie na zawsze zmienia życie Ariego, który staje się stalkerem.
Przez kolejne lata będzie obserwował nastolatkę zmieniającą się w kobietę. Będzie jej cieniem i obrońcą. Będzie pojawiał się nawet wtedy, kiedy ona wyjdzie za mąż.
Nikt nie zna jej tak jak on. Nikt nie wie, czego ona naprawdę potrzebuje. Nikt poza płatnym, pozostającym w ukryciu zabójcą.
„Przez
te wszystkie lata, gdy ją obserwowałem, przejmowałem się jedynie
tym, że w chwili śmierci jej ojca pękła, że ja odszedłem, a jej
życie, właśnie w tym momencie wymknęło się spod kontroli. Że
poczułem się odpowiedzialny za tę przeistaczającą się w kobietę
dziewczynę i że poruszyła we mnie coś, z czego istnienia nawet
nie zdawałem sobie wcześniej sprawy.
Byłem od niej dziesięć
lat starszy.
Byłem zawodowym zabójcą.
Byłem znakomitym
zabójcą.
Ale tamtej nocy stałem się kimś
jeszcze.
Prześladowcą.
Nieniknącym cieniem.
Mężczyzną,
który zamierzał bronić ją przed światem.”
Czy
Adeline odkryje tajemnicę Ariego?
A może on sam wyzna jej
prawdę?
„(...) Przecież nigdy się nie
spotkaliśmy, przynajmniej nie w formalnym znaczeniu tego słowa. Nie
w sposób, który mogłaby zapamiętać.
Mimo to wiem o niej
wszystko.
Wiem, że jest piekielną otchłanią, która pochłonie
cię, zanim w ogóle się zorientujesz, co się dzieje.
Wiem, że
kręci ją władczość i strach, nie znosi za to słodziutkich i
płytkich romansów.
Wiem, że miewa fantazje, które ludzie
uznaliby za niemoralne i złe.
Wiem, że nigdy nie odsłania się
przed światem, bo ten od razu by ją osądził.
I wiem, że żaden
z kretynów, z którymi była nigdy nie pojął, jak brudna i złamana
jest naprawdę.”
Boże!!
Co to jest za historia to głowa mała!! Jak do tej pory nie miałam
styczności z twórczością autorki, ale już teraz wiem, że na
pewno jej powieści pokocham! Już zdobyła moje serce tym tytułem.
Jest to opowieść jednoczenie popieprzona jak rozkład jazdy PKP i
piękna jak bajka o Królewnie Śnieżce. Nie jest to mała lektura,
bo troszkę w rączce ciążyła, ale czytałam ją naprawdę z
zapartym tchem. Buzowało we mnie mnóstwo emocji, które ciężko mi
było ogarnąć, czułam się wręcz, jak podczas przejażdżki
rollercoasterem. Emocje co chwile się zmieniały, była irytacja,
złość, zaskoczenie, radość, kurczę jest to po prostu zajebista
historia, której nie ma szans odłożyć ani na chwilę. Fabuła
jest dynamiczna i zawiła, przez co praktycznie do samego końca nie
wiadomo, czego można się spodziewać. Mam ochotę skakać pod sam
sufit z radości, przez to, że autorka zdecydowała się na narrację
dwutorową, dzięki czemu poznajemy pokręconą stronę Adeline i
zdrowo popierzonego Ariego. Właściwie będąc na jej miejscu, nie
wiem, jakbym się zachowała, gdybym spotkała na swojej drodze
takiego mężczyznę, z jednej strony było to podniecające, z
drugiej przerażające. Ale jakim naprawdę człowiekiem okaże się
Ari? Oj tego wam nie zdradzę, ale uwierzcie mi na słowo, dzieję
się w tej książce tyle, że włosy stają dęba, a granice
rozsądku, szybko są zacierane. Jestem przekonana o tym, że ta
historia pochłonie was na te kilka godzin i będzie waszym marzeniem
to, aby czas z nią spędzony, trwał jak najdłużej. Nie jest to
słodko pierdzący romansik, tylko opowieść, o dwójce ludzi niby
tak bardzo od siebie odmiennych, a jednak tak samo popieprzonych.
Wiem, że ta recenzja jest troszkę chaotyczna, ale jestem
świeżo po skończeniu tej książki i po prostu emocje we mnie
buzują, że tak naprawdę sama nie wiem, co mam z nimi i ze sobą
zrobić. Najchętniej to bym zostawiła, wszystko, co mam do
przeczytania „na wczoraj” i ponownie ją przeczytała, bo jestem
zakochana w tej opowieści! Niestety, jest to teraz niemożliwe,
jednak na 100% ponownie do niej powrócę. Już nie mogę się
doczekać, aż kolejne powieści autorki trafią w moje ręce. A Was,
miłośniczki nieprzewidywalnych i popapranych romansów gorąco
zachęcam do sięgnięcia po tę powieść i zagłębienia się w tę
historię, jestem pewna, że pochłonie was ona w całości i
będziecie nią równie zachwycone, co ja!
Gorąco
polecam!
Paula
Za możliwość przeczytania książki
dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.
Penelope Ward
“Tylko rok”
“Przytrafił się Wam kiedyś jeden z tych dni, gdy wszystko zdaje się iść nie tak od pierwszej chwili, jak tylko otworzycie oczy? Jakby ktoś na samej górze podjął decyzję, że to ma być dla Was wszawy dzień i choćbyście nie wiem, co robili, i nie wiem, dokąd się udali, nie macie szans, żeby uniknąć kłopotów? Właśnie coś takiego spadło na mnie akurat dzisiaj.”
Powszechnie uważa się, że studia są czasem beztroski. Jednak w przypadku Teagan początek drugiego roku zupełnie nie pasował do tego opisu. Wszystko szło źle. Dziewczyna nie dostała się na zajęcia z chemii, na których jej zależało, dowiedziała się również, że przez rok w jej domu będzie mieszkał zagraniczny student. I jeszcze spotkała ją idiotyczna sytuacja w męskiej toalecie! Pewnie za rok uzna ją za zabawną, ale tego dnia nie było jej do śmiechu. Tymczasem wieczorem okazało się, że studentem, który z nią zamieszka, był chłopak z toalety. Potraktował ją wtedy naprawdę bezczelnie i nieprzyjemnie! Na szczęście okazało się, że Caleb przyjechał do Stanów tylko na rok.
Jako współlokator wcale nie zyskiwał. Był uszczypliwy, wredny i znakomicie wiedział, jak doprowadzić dziewczynę do wściekłości. Ale czasami bywał niewiarygodnie zabawny i nieziemsko uroczy. Potrafił zachowywać się nienagannie. Umiał doradzić, kiedy tego potrzebowała. Albo uśmiechał się w sposób, który sprawiał, że zły humor Teagan znikał bez śladu. Nagle okazało się, że Caleb stał się jednym z jej najlepszych przyjaciół. A czy mógłby stać się kimś więcej? Był przecież taki słodki i seksowny! Niestety, rok mijał bardzo szybko.
Teagan wiedziała, że nie może się zakochać w przystojnym Brytyjczyku. Poza odległością, która wkrótce miała ich rozdzielić, było wiele innych powodów. Część z tych problemów być może dałoby się rozwiązać. Ale istniały również pewne ponure tajemnice z przeszłości, których w żaden sposób nie można było zlekceważyć. Jeśli więc Teagan i Caleb zdecydowaliby się iść za głosem serca, ich historia skończyłaby się katastrofą...
Masz tylko rok, aby całkowicie stracić głowę!
Zawsze się powtarzam w swoich recenzjach, dotyczących książek Penelope Ward, nie tylko tych w duecie, że uwielbiam jej twórczość. Za każdym razem, jak widzę w zapowiedziach jej nowe książki, to oczy mi się świecą, jak lampki na zeszłorocznej choince i zacieram rączki, aż kolejna jej propozycja znajdzie się na mojej półce. No i właśnie się znalazła lektura “Tylko rok”.
Penelope Ward przychodzi do nas z historią, która jest naprawdę świetna. Spotykamy tu dwójkę młodych ludzi, którzy od małego zostali poturbowani przez los. Obydwoje mierzą się ze swoimi demonami, które odcisnęły na nich swoje piętno. Nie będę Wam tu przytaczać fabuły, bo tę historię czytelnik powinien przeczytać sam.
Autorka po raz kolejny wykreowała świat, który zaciekawi swoim pomysłem czytelnika poprzez nietuzinkową fabułę, tajemnice w niej wplecione, przykrą i smutną przeszłość, żal, a także uczucie, które rozwijało się pomiędzy Teagan i Calebem. Ta dwójka była tak słodka, że od razu ich polubiłam. Podobało mi się to, jak siebie wzajemnie wspierali i pomagali sobie wyjść ze skorupy, w której się znajdowali. Pisarka zastosowała w tej książce dwutorową narrację, tak więc mogliśmy poznać i dowiedzieć się, z czym zmagają się Teagan i Caleb, co względem siebie odczuwają i jak siebie postrzegają. Bardzo się cieszę, że autorka w swoich książkach stawia na więcej dialogów, a mało opisów, które praktycznie nic nie wnoszą do książki.
Mam jednak małe zastrzeżenie do relacji Teagan i Caleba, która według mnie rozwijała się trochę za wolno, co czasami mnie irytowało. Wiem, że autorka nie mogła tego od razu rzucić na głęboką wodę, ale mogła odrobinę bardziej to przyspieszyć. W książce oczywiście pojawiają się sceny zbliżeń, które były opisane ze zmysłowością i były wyważone. Chemia między bohaterami była wyczuwalna na kilometr. Co do postaci drugoplanowych to uważam, że zostały idealnie wkomponowane w całą fabułę i dzięki nim historia Teagan i Caleba stała się o wiele fajniejsza i nabrała uroku. Dwie osobniczki skradły moje serducho, a były to Emma i Shelley. Kochane dziewczyny. Oczywiście nie obyło się bez kilku uronionych łez, ale te sytuacje były po prostu emocjonalne. W ogóle dużo jest zawartych emocji w tej opowieści, które daje się odczuć na własnej skórze. Zresztą wiecie, jakie historie pisze Penelope, to też już jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nas w jakiś sposób poturbują. Jeszcze tak na koniec wspomnę o tym, że druk tej książki jest spory, przez co czytanie idzie niczym błyskawica i uważam, że właśnie w takim rozmiarze powinny być wydawane książki, ponieważ drobniutki druk, jest niestety niedobry dla oczu i trzeba bardzo mocno wytężać wzrok.
Podsumowując “Tylko rok” to pozycja, którą musicie mieć w swoich książkowych zbiorach. Ta opowieść jest piękna i zarazem smutna. Pokazuje, jak głęboka może być przyjaźń, jak rozwija się młodzieńcze uczucie i jak dzięki odpowiednim osobom możemy wyjść ze skorupy, w której się chowaliśmy. Ja naprawdę spędziłam przy tej lekturze miło czas i będę tę opowieść jeszcze długo wspominać.
Szczerze polecam.
Kasia
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Editio Red.
Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...