środa, 3 kwietnia 2019

Zachęcamy do przeczytania dwóch pierwszych rozdziałów. :)


Rozdział 1


IAN

– Kolejka jest ogromna – stwierdza moja menadżerka Drea, podczas gdy ja przeglądam
zestawienie sprzedaży z zeszłej nocy. – A już i tak wpuściliśmy więcej osób niż powinniśmy.
– Yhm – mówię, nie odrywając wzroku od ekranu.
Nie obchodzi mnie kolejka. Nie obchodzą mnie ludzie, którzy czekają, żeby dostać się
do klubu. Obchodzą mnie tylko pieniądze. Veil jest obecnie najmodniejszym klubem w
Vegas, a ja nie zamierzam tego zmieniać.
– Ian. – Drea puka w biurko.
– Okej, świetnie, co mam z tym zrobić? – pytam.
– Nie wiem, ale znowu będziemy musieli zapłacić grzywnę.
Oddycham ciężko, odchylając się na krześle.
– Po prostu rozwiąż ten problem.
Odrzuca długie blond włosy na bok i pochyla się, opierając się na biurku, tak że jej
sztuczne cycki są jeszcze… większe. Mój wzrok wędruje w ich kierunku, nie mogę się
powstrzymać, mam je tuż przed twarzą.
– Twoje sztuczki nie działają – mówię, przenosząc powoli wzrok na jej wydęte usta.
Drea dostaje to, czego chce. Wykorzystując swoje… atuty…, zmusza mężczyzn do poddania
się jej woli. Widziałem ją w akcji i podziwiam ją, ale tym razem wybrała niewłaściwą osobę.
Jestem człowiekiem z zasadami i honorem.
No, nie do końca, ale przynajmniej nie mam ochoty srać tam, gdzie jem.
– Uch – stęka. – Jesteś jedynym mężczyzną w Vegas, który nie chce się ze mną
przespać, albo przynajmniej zrobić tego, co chcę.
Śmieję się.
– W takim razie jestem jedynym inteligentnym mężczyzną, jakiego poznałaś –
podpuszczam ją.
Próbowała, Bóg mi świadkiem, ale ja nie łączę interesów z pracą. Jeśli zaś chodzi o
sponsorów, to ma wolną rękę.
– Albo jedynym, który nie ma mózgu – ripostuje.

Nie zamierzam tego nawet komentować. W ciągu ostatnich lat odkryłem potrzebę Drei
– chce czuć się pożądaną. Ja wymagam od niej tylko tego, żeby była menadżerem, bo właśnie
w tej roli jest mi potrzebna.
– Drea, zrób co do ciebie należy i po prostu się z tym uporaj.
Jej usta układają się w podkówkę i czuję, że sprawy nie pójdą po mojej myśli.
– Mógłbyś chociaż pogadać z glinami? – pyta.
Zamykam oczy i łapię się za grzbiet nosa.
– Gliny tu są?
– Dlatego mamy problem – odgryza się.
Wstaję, podirytowany. Powinna była wspomnieć o tym wcześniej. Ostatnią rzeczą
potrzebną Veil jest kolejny konflikt z policją. Dostałem już wystarczającą liczbę grzywien,
ostrzeżeń i telefonów o potrzebie przerwania bójek, że wystarczy mi do końca życia. Wolę też
trzymać gliny jak najdalej od mojej firmy.
– Następnym razem zacznij od tej informacji – pouczam ją, po czym wychodzę.
Klub tętni życiem. Wszyscy tańczą, piją, wydają pieniądze, a ja nie mógłbym być
szczęśliwszy. Moi rodzice uznali, że oszalałem, kiedy oznajmiłem, że chcę otworzyć klub, ale
miałem przeczucie. Jedynie siostra poparła moją decyzję. Chciała, żebym w końcu zaczął
zwracać uwagę na to, co dzieje się wokół mnie i zrobił coś „prawdziwego” ze swoim życiem,
więc odkąd powiedziałem, co chcę zrobić, wspierała mnie w stu procentach. Rodzice mieli
nadzieję, że zostanę księgowym, ale po przepracowaniu prawie dziesięciu lat jako promotor 1
znałem życie klubowe na wylot. Zaoszczędzone pieniądze wydałem na zakup Veil. Klub
znajduje się w świetnym miejscu i moja decyzja się opłaciła.
Moja siostra z pobłażaniem śmiała się z dezaprobaty naszych rodziców, ja zresztą też.
Idąc przez klub, witam się z dziewczynami, które często tu przychodzą. Zachęcenie ich
do przyjścia to tylko część sukcesu, wygrywa się, dopiero gdy wracają. A teraz zdecydowanie
wygrywam.
– Ian – woła Toby, mój barman, wyciągając do mnie rękę.
– Co tam?
– Ktoś chce z tobą pogadać. – Popycha w moją stronę telefon.
Oprócz sprzedawców nikt nie dzwoni do klubu, żeby się ze mną skontaktować, a
ponieważ mamy wpół do dwunastej w nocy, ktokolwiek to jest, może zaczekać.
– Teraz muszę się czymś zająć, przełącz tego kogoś na moją pocztę głosową.

1 Tu: osoba zachęcająca ludzi do wejścia do klubu (przyp. tłum.).

Kręci głową.
– Dzwoniła już trzy razy. – Nawet pomimo muzyki słychać w jego głosie
zniecierpliwienie.
Dzwoniła? Kobieta?
Jedyną przedstawicielką płci pięknej uciekającą się do dzwonienia do klubu jest moja
była żona. Bóg jeden wie, czego znowu ode mnie chce. Jak ją znam, złamała sobie paznokieć,
obwinia mnie za to i uważa, że powinienem zapłacić za jej manicure albo za nową dłoń. Jest
jak prezent, który próbowało się zwrócić, ale nie można znaleźć paragonu, więc trzeba się z
nim dalej męczyć. Nienawidzę niechcianych prezentów i nienawidzę Jolene.
– Przełącz tego diabła na moją pocztę głosową – mówię i odchodzę.
Wychodzę na chodnik. Drea nie żartowała, kolejka jest ogromna.
– Dobry wieczór – witam pyzatego policjanta stojącego obok bramkarza.
– Panie Chase, dostaliśmy skargi – mówi gliniarz, patrząc na kolejkę.
– Nic na to nie poradzę, że mój klub jest popularny. – Wzruszam ramionami. – Mamy
już komplet i nie mogę wyrzucić klientów, którzy zapłacili, tylko po to, żeby skrócić kolejkę.
– Ustawiliście swoje słupki odgradzające tak, że wejścia do innych lokali są
zatarasowane.
Co, do cholery, mógłbym w tej sprawie zrobić? Nie prowadzę kasyna, nie mam wpływu
na kolejkę. Nie zamierzam wyganiać ludzi, jak tylko klub się zapełni. Prowadzę biznes, a
kolejka jest częścią mojego darmowego marketingu.
– Dobrze, coś wymyślę. – Chwytam się za kark.
Czuję wibrujący w mojej kieszeni telefon. Jeśli dzwoni Jolene, to przysięgam, oszaleję.
Na ekranie wyświetla się „London Parish”. Do kurwy nędzy. Nie mam teraz ochoty
zajmować się sztywną, irytującą najlepszą przyjaciółką mojej siostry. London byłaby
nieziemsko seksowna, gdyby nie była taką naprzykrzającą się suką. Spoglądam na rejestr
połączeń w swoim telefonie i zauważam, że dzwoniła już trzy razy.
Idę kawałek w dół ulicy i po kilku głębokich oddechach oddzwaniam do niej.
– Ian, musisz do mnie przyjechać.
Uśmiecham się ironicznie.
– No, tego jeszcze nie było. Usunęli ci kij z tyłka?
– Nie zaczynaj. Proszę, nie dzisiaj. Po prostu przyjedź. – Słyszę, jak pociąga nosem i
włącza się we mnie opiekuńczość. Płacze przez kogoś. My dwoje ani trochę się nie
dogadujemy – częściowo przez różnice naszych charakterów, a częściowo przez naszą
wspólną przeszłość – ale nikt nie będzie doprowadzał jej do płaczu.

– Coś ci się stało? – pytam.
– Nie mi. – Głos więźnie jej w gardle.
Znam London od dwudziestu pięciu lat. Mogę policzyć na palcach jednej ręki wszystkie
przypadki, kiedy widziałem lub słyszałem, jak płacze… Raz przeze mnie.
– Co się stało? Chodzi o nagły wypadek? Bo jestem teraz w pracy, a w klubie…
– Teraz, Ian. Musisz przyjechać tu teraz.
Ona nigdy sobie nie pogrywa.
Kurwa.
Zerkam na zegarek i wypuszczam powietrze nosem. Dotarcie tam zajmie mi
przynajmniej pół godziny. Ta noc naprawdę jest do dupy.
– Będę u ciebie najszybciej jak mogę.
– Tylko… pośpiesz się – mówi London i się rozłącza.
Przerażenie skręca mi żołądek. Coś się dzieje. Nie wiem co, lecz wiem, że muszę tam
pojechać.
– Pozbądź się kolejki, już nikogo nie wpuszczaj – mówię bramkarzowi, po czym sam
wchodzę do środka.
Drea stoi przy barze. Kiedy zbliżam się do niej, czuję, jak wzrasta we mnie niepokój.
London mnie potrzebuje. Dlaczego? Co się stało? Ktoś włamał się do jej domu? Do mojego
domu? Może chodzi o jej byłego, jeśli w ogóle jakiegoś ma, albo o coś zupełnie innego.
Niezależnie od tego, jej głos drżał, a ja nie mogę marnować czasu na zastanawianie się nad
tym.
– Muszę już iść – mówię Drei.
Wytrzeszcza oczy.
– Iść? Gdzie niby? Mamy komplet ludzi.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale coś się stało. Dzisiaj musisz się wszystkim zająć. –
Odwracam się do Toby’ego. – Zostań tu, dopóki Drea nie zamknie klubu, i proszę,
odprowadź ją potem do samochodu.
Kiwa głową.
Nigdy nie pozwalam jej wychodzić stąd samej. Nawet jeśli wracam do domu z jakąś
dziewczyną, Dreę zawsze ktoś odprowadza do auta. Zbyt wielu mężczyzn błędnie odbiera jej
uprzejmość. Nigdy nie pozwoliłbym, żeby coś jej się stało tylko dlatego, że pracuje u mnie w
klubie.
Gdy wchodzę do samochodu, mój umysł zaczyna pracować na najwyższych obrotach.
Jadę szybciej niż powinienem, wmawiając sobie, że London tylko dramatyzuje.

I wtedy sobie przypominam… Mój siostrzeniec i siostrzenice są u niej w domu.
Naciskam mocniej pedał gazu w swoim Jaguarze, a silnik z każdą milą ryczy głośniej.
Skręcam w stronę osiedla, na którym oboje mieszkamy, przejeżdżam obok swojego domu i
zmierzam w kierunku jej. Nasze ogrody są położone tuż obok siebie i wciąż mi to
przeszkadza. Każdego cholernego dnia widzę, jak siedzi u siebie na tarasie, czytając książkę i
patrząc na mnie potępiająco.
Kiedy tam docieram, ulicę rozjaśniają błyskające światła wozu policyjnego. Nie myślę.
Nie wiem nawet, czy wyłączyłem silnik przed wyjściem z samochodu.
– London! – krzyczę, wbiegając przez drzwi. – Christopher? Morgan? Ruby? – wołam
dzieci, modląc się, żeby nie chodziło o żadne z nich.
Gdy docieram do salonu, wzdycham ciężko. Wszyscy tam są, cali i zdrowi.
Wtedy dostrzegam łzy na twarzy Morgan. London wstaje. Oczy ma czerwone,
napuchnięte, a po policzkach spływa jej czarny tusz do rzęs.
– Ian. – Dławi się i przerywa.
– Co się stało?
Dziewczyny znowu zaczynają płakać, a mój siostrzeniec je przytula.
London zbliża się do mnie i kładzie mi rękę na klatce piersiowej.
– Odeszli.
– Kto? – pytam zdezorientowany.
– Sabrina i David – szepcze.
No, wyjechali. Dlaczego oni, do cholery, płaczą?
– To dlatego kazałaś mi przyjechać? Za kilka dni wrócą do domu. Dlaczego ty też
płaczesz? – pytam.
Patrzy na mnie swoimi zielonymi oczami i rozchyla wargi.
– Nie. – Kręci głową. – Nie wrócą.
Znowu patrzę na dzieci, a potem na ściszony telewizor. Zbliżam się do niego, ponieważ
muszę być pewny, że dobrze odczytałem słowa przewijające się przez ekran. „Samolot,
numer lotu 1184, rozbił się na wybrzeżu Hawajów. Trzysta zaginionych osób uznano za
zmarłych”.
Moja siostra leciała na Hawaje.
Moja siostra odeszła.
Klękam przed dziećmi i nie wiem, co powiedzieć. Dzieci mojej siostry właśnie straciły
rodziców. Pęka mi serce. Siostra była moją najlepszą przyjaciółką. Zawsze namawiała mnie
na otwarcie klubu i robienie tego, co chciałem. Od zawsze mnie wspierała, a teraz jej nie ma.

Christopher unosi głowę. Chociaż nie płacze, jego oczy są pełne łez.
– Znajdą ich – mówi z przekonaniem.
– Okej – odpowiadam. To kłamstwo, obaj o tym wiemy, ale musi je sobie powtarzać.
Pamiętam, jak ja miałem piętnaście lat; nikt nie mógł mnie przekonać, że nie mam racji.
– Tata by nie… – zaczyna, ale zaraz przerywa, bo usta zaczynają mu drżeć.
Zaczynam płakać, a Morgan łapie mnie za rękę.
– Co teraz zrobimy?
Nie mam pojęcia. Co mogę powiedzieć tym dzieciakom, żeby przetrwały coś takiego?
Jestem ostatnią osobą na świecie, która mogłaby dać taką radę. Patrzę na London. Kładzie mi
dłoń na ramieniu i wyciera łzy płynące po jej policzkach.
– Trzymamy się razem – mówi.
Patrzymy na siebie i przenoszę się do czasów, kiedy nie kłóciliśmy się z London
nieustannie. Do czasów, kiedy coś do siebie czuliśmy. Chociaż oboje teraz cierpimy, jest coś,
co powstrzymuje nas od kompletnego poddania się cierpieniu – nadzieja, że pomimo
najgłębszego bólu i tak możemy się zjednoczyć i zaoferować sobie nawzajem pocieszenie.
London klęka obok mnie. Wygląda, jakby była na granicy załamania, ale postanowiła
do tego nie dopuścić.
– Dzwoniłaś do moich rodziców? – pytam.
– Wsiadają do samolotu.
Tulimy się do siebie w piątkę i pocieszamy, zdając sobie sprawę z tego, że życie
żadnego z nas już nigdy nie będzie takie samo.

Rozdział 2

IAN

Dzisiaj pochowaliśmy dwie puste trumny na pustyni w Las Vegas. Minęły dwa tygodnie i nie
odnaleziono żadnych ocalałych. Ciała mojej siostry i szwagra nie zostały zlokalizowane. Lecz
według moich rodziców dzieci muszą sobie uświadomić, że pewien rozdział w ich życiu
został zamknięty.
Cokolwiek to znaczy.
Czy można zamknąć rozdział nieżyjących rodziców?
– Wujku? – Christopher próbuje zwrócić na siebie moją uwagę.
– Jak się trzymasz, chłopie?
Ja w wieku piętnastu lat nie umiałbym zachowywać się tak dojrzale jak on. Jest
prawdziwą ostoją dla swoich sióstr.
Po raz pierwszy widzę, że traci zimną krew.
– Nie wiem, co mam zrobić – przyznaje. – Nie wiem, jak mam wrócić dzisiaj do domu.
Już naprawdę nigdy ich nie zobaczę.
Pierwszej nocy wszyscy zostaliśmy w domu London. Nikt nie zmrużył oka,
pogrążaliśmy się w morzu rozpaczy. Kiedy przyjechali moi rodzice, zabrali ze sobą dzieci,
żeby mogły spać we własnych łóżkach.
– Krok po kroku, Chris. Tylko tyle możemy zrobić. Zawsze będę przy was, wiesz o
tym.
Kiwa głową.
– Ciągle czekam, aż tata wejdzie do domu. Ale teraz…
Znam to uczucie. Sabrina pisała do mnie codziennie, posuwając mi lepsze pomysły na
spędzanie czasu albo każąc mi przestać zadręczać London imprezami w ogródku. Ciągle
sprawdzam telefon w poszukiwaniu jej sarkastycznych, a jednak pełnych miłości SMS-ów.
Wiem, że żadnego już nie dostanę, ale nie potrafię porzucić nadziei.
– Mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo cię kochali – stwierdzam.
Christopher patrzy na mnie, po policzku spływa mu pojedyncza łza.
– Wiem, dlatego jest mi tak trudno.
– Przetrwasz to – zapewniam go i siebie samego.
Tak bardzo tęsknię za swoją siostrą.

Sabrina była najlepszą osobą, jaką znałem. Gdy Jolene namieszała mi w głowie, to
właśnie moja siostra pozbierała mnie do kupy. Nawet David, którego nienawidziłem, bo
zrobił jej dziecko, kiedy była w college’u, stał się dla mnie bratem.
Zachował się wobec niej w porządku, zaopiekował się nią, zapewnił dobre życie jej i
ich dzieciom. Podziwiałem go i nawet nie wiem, czy kiedyś mu o tym powiedziałem.
A teraz już nigdy nie będę miał okazji, aby to zrobić.
Tylu cholernych rzeczy żałuję.
– Będziemy musieli przeprowadzić się na Florydę? – pyta Christopher.
Moja matka próbowała podjąć ten temat wczorajszego wieczoru, ale nie byłem w stanie
o tym dyskutować. Rozmawianie o tej całej sytuacji było zbyt trudne. Nie mogę sobie
wyobrazić, jak by to było nie tylko stracić Sabrinę, lecz także nie móc widywać dzieci.
Nie twierdzę, że jestem najlepszym wujkiem na świecie, ale kocham tę trójkę. To ja
kupuję im wszystkie fajne rzeczy, na które ich rodzice się nie zgodzili. Gdy pojawiam się na
Boże Narodzenie, wiadomo, kto jest prawdziwym świętym Mikołajem… Jestem ich ojcem
chrzestnym, cała trójka jest w pewnym sensie moja. Rozpieszczam te dzieciaki, uczę tego, co
powinny wiedzieć, i kocham z całego serca.
Doskonale wiem, co ludzie o mnie myślą. Jestem rozwiedziony, jeżdżę sportowym
samochodem, posiadam klub nocny i mogę uprawiać seks, kiedy tylko zechcę, ale to nie
oznacza, że się niczym nie przejmuję. Nigdy nie będę miał dzieci, więc oni mi je zastępują.
– Naprawdę nie mam pojęcia, co się wydarzy – mówię wprost.
Właśnie wtedy podchodzi do nas moja matka.
– Jedziemy z prawnikiem do jego biura. – Dotyka ręki Chrisa. – Wszyscy, Ian.
– Muszę wracać do klubu.
Patrzy na mnie w sposób, przez który nawet dorośli faceci srają w gacie. Jej oczy
nakazują posłuszeństwo.
– Prawnik twierdzi, że przy odczytaniu testamentu musisz być ty, London, rodzice
zmarłych i dzieci.
Nawet po śmierci Sabrina wszystkim zarządza.
Otwieram usta, żeby odmówić. Mam na głowie klub, a Drea nie jest tak kompetentna,
jak bym tego chciał. Działamy dopiero od czterech miesięcy i nie mogę tego spieprzyć.
– Proszę, wujku. – Chris patrzy na mnie poważnie.
O kurde. Teraz nie mogę odmówić. To mój pierwszy chrześniak. Ten, którego chciałem
zepsuć i nauczyć doprowadzać jego matkę do szału. Ma zostać moim protegowanym i nie
mogę go zawieść.

– Dobrze, będę.
– Dzięki – odpowiada Chris.
Poklepuję go po ramieniu, po czym kieruję się do samochodu. Wtedy podchodzi do
mnie London. Ma na twarzy ogromne czarne okulary przeciwsłoneczne, ale nie są w stanie
ukryć jej cierpienia. Dużo płakała i nie kryła się z tym. Nigdy nie widziałem, żeby płakała
tyle, co przez ostatnie pięć dni. Za każdym razem, gdy zaczynała szlochać, musiałem się
powstrzymywać od próby pocieszenia jej. Jasno dała mi do zrozumienia, że to nie mnie
potrzebuje, kiedy cierpi.
Do tej pory jakoś się trzymałem. Ojciec od dawna wpajał mi, że gdy kobiety borykają
się z problemami, to polegają na mężczyznach, a ci powinni nieść za nie ciężary. Więc on
pomaga mamie, a ja dzieciakom.
Mama znowu zaczyna płakać. Wymieniam z tatą spojrzenie. W głowie słyszę jego głos.
„Mężczyźni powinni naprawiać, synu. Mężczyźni to siła. Mężczyźni nie pozwalają, żeby
ktokolwiek zobaczył ich w chwili słabości. Jeśli ktoś skrzywdzi twoją mamę albo siostrę,
będziesz z nim walczył. Jeśli ktoś, kogo kochasz, cierpi, walczysz. Jasne?”.
Te słowa głęboko się we mnie zakorzeniły i każda część mnie chce walczyć, lecz nie
mam z kim. Chciałbym, żeby było inaczej.
– Mogę pojechać z tobą? Nie mam swojego samochodu – wyjaśnia London.
W normalnych okolicznościach London nigdy nie poprosiłaby mnie o podwózkę. A
nawet gdyby do tego doszło, rzuciłbym w jej stronę jakąś przemądrzałą uwagę albo
zacząłbym się z niej wyśmiewać, ale od kiedy straciliśmy Sabrinę, żadne z nas nie prowokuje
drugiego. Pewna część mnie chciałaby wszcząć z nią kłótnię tylko po to, żeby coś było jak
dawniej.
Jednak nie mogę tego zrobić.
– Dobra. – Ruszam w kierunku swojego auta, a ona idzie krok za mną z rękami
skrzyżowanymi na piersiach. Ciemne włosy związała w typowy dla siebie kok w stylu
surowej bibliotekarki. Powinna częściej chodzić w rozpuszczonych włosach.
– Widziałeś testament? – pyta.
– Nie.
– Jak myślisz, co się stanie z dziećmi?
Wzruszam ramionami, poirytowany, że podjęła jedyny temat, którego próbuję unikać.
– Pewnie trafią do moich rodziców.
– A oni zabiorą je ze sobą na Florydę?

– Skąd mam wiedzieć? – mówię nieco opryskliwie, przez co czuję się jak dupek. Jak
mogę być dzisiaj dla niej niemiły? Co prawda mamy swoje problemy – które nie są
całkowicie moją winą, nawet jeśli ona tak myśli – ale kocha te dzieci. Jest ich chrzestną.
Zwracają się do niej „ciociu” i była przy narodzinach każdego z nich.
Spogląda na mnie.
– Po prostu pytałam, Ian. Pomyślałam, że może Sabrina o tym z tobą rozmawiała.
– Otóż nie rozmawiała.
– Gdybyś spędzał trochę mniej czasu, imprezując w klubie, a więcej z rodziną, to byś to
wiedział.
Oto znana i kochana London. Może ona też liczy na sprzeczkę? Z radością uczynię ci
ten zaszczyt, słonko.
– London, to jest moja pieprzona robota. Pracuję tam, a nie imprezuję.
Kiedy stajemy przed samochodem, odblokowuję go przy pomocy breloczka
znajdującego się w mojej kieszeni, po czym otwieram dla niej drzwi od strony pasażera.
Zatrzymuje się, patrzy na moją dłoń spoczywającą na klamce, a potem w górę, na mnie.
– Tylko ty potrafisz być palantem i dżentelmenem w tym samym czasie.
– Prawdziwy dar – stwierdzam. – A teraz wsiadaj. Mam dzisiaj dużo do zrobienia.
Przewraca oczami i wsiada do auta, a ja zamykam za nią drzwi. Kiedy ruszam w stronę
miejsca kierowcy, wycieram pot z czoła. Jest gorąco jak na kwiecień – ponad trzydzieści
stopni – i marzę o spędzeniu popołudnia przy swoim basenie z zimnym piwem w ręce i
seksowną blondynką u boku. Może dwiema blondynkami. Po jednej z każdej strony.
Chciałbym olać pracę i pić cały dzień, głośno puszczać muzykę i zabawiać się z
blondynkami na oczach London, która zadzwoniłaby do mnie, uskarżając się na moje
paskudne zachowanie, ale ja bym ją zignorował, więc zadzwoniłaby do mojej siostry i
narzekałaby na moje obrzydliwe postępowanie oraz całkowity brak poszanowania
niedzielnego spokoju i ciszy sąsiadów. Sabrina napisałaby do mnie SMS-a z prośbą, żebym
przestał być dupkiem i pomyślał o uczuciach innych osób, mając na myśli uczucia London, a
ja bym odpisał, że to nie moja wina, iż London jest gburowatą starą panną, której jedynym
kompanem jest kot i może gdyby nie była taką zgorzkniałą, purytańską świętoszką,
przyszłaby do mnie i dołączyła do zabawy, zamiast rozpaczać nad swoim losem na tarasie i
skarżyć się na mnie.
Chciałbym wielu rzeczy.

Chciałbym móc zmienić przeszłość. Chciałbym, żeby moja siostra nadal żyła.
Chciałbym, aby jej dzieci nadal miały matkę i ojca. Chciałbym znać odpowiedzi na pytania o
ich przyszłość i o to, jak żyć dalej.
– Widziałam Jolene – stwierdza London, prawdopodobnie chcąc mnie tylko wkurzyć.
Udaje jej się to.
Wjeżdżam na autostradę, mrucząc w odpowiedzi. Na pogrzebie widziałem swoją byłą w
tłumie. Miała na sobie idiotyczny kapelusz i wylewała krokodyle łzy, ale z nią nie
rozmawiałem.
– Miło z jej strony, że przyszła, nie sądzisz?
Nic, co robi moja była żona, nie jest życzliwe ani uprzejme. Jest żmiją pełną jadu i
gotową na atak, gdy tylko znajdzie ofiarę, w którą mogłaby wbić kły. Zazwyczaj ja jestem tą
ofiarą. A skoro o udawaniu mowa… London wcale nie lubi Jolene bardziej ode mnie.
– Nie – odpowiadam.
London opuszcza szybę i burczy:
– Nieważne.
Podnoszę szybę od strony London i włączam klimatyzację, chcąc ją wkurzyć.
– Przyszła nie dlatego, że jest miła, London. Przyszła się gapić i posłuchać plotek, żeby
jutro w pracy być w centrum uwagi. Nawet nie lubiła Sabriny.
– Wszyscy lubili Sabrinę. – Teraz to głos London brzmi ostro.
– Wiesz, co mam na myśli.
Odwraca się w stronę okna pasażera, ignorując mnie do końca przejażdżki.
Nie mam nic przeciwko temu.
Ale to, co powiedziała, jest prawdą. Wszyscy lubili moją siostrę. Sabrina nie miała w
sobie ani krzty złośliwości, zawsze uśmiechała się do wszystkich i niezmiennie miała dla
każdego miłe słowo, nawet dla tej jędzy Jolene. „Kochana” było słowem, które słyszałem
dzisiaj na okrągło, gdy jej przyjaciele i rodzice ją opłakiwali. Życzliwa. Chojna. Troskliwa.
„Była wolontariuszem w Humane Society 1 , wiedzieliście o tym?”.
„Kiedy zmarła moja mama, przez tydzień przynosiła nam kolację”.
„Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo będziemy za nią tęsknić w pracy… Była
najciężej pracującą pielęgniarką na naszym piętrze”.
Może i miałem lepsze oceny, wyższe wyniki na egzaminach i więcej nagród na półce,
ale to Sabriny nikt nigdy nie nazwał chamem ani nie uderzył jej w twarz, ani nie powiedział
1 Humane Society to organizacja non-profit działająca w krajach anglojęzycznych, która walczy z
nieludzkim traktowaniem zwierząt (przyp. tłum.).

jej, że ma emocjonalną wrażliwość kłody. Wiedziała, co zrobić, aby ludzie czuli się dobrze.
Dzięki niej świat był lepszym miejscem.
A ja? Umiem prowadzić klub i dobrze się bawić. Zarabiam pieniądze.
Dlatego też pół godziny później jestem kompletnie oniemiały, gdy prawnik odczytuje testament Sabriny, w którym poleciła zostawić dzieci mojej opiece.


3 komentarze:

  1. Raczej po tę książkę nie sięgnę po przeczytaniu tych dwóch rozdziałów.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Dr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.

    OdpowiedzUsuń

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...