środa, 21 czerwca 2023

 Ludka Skrzydlewska - „Jego własność”


Miała być tylko pionkiem na planszy jego biznesu. Stała się kimś o wiele ważniejszym.
Podobno sztuka łagodzi obyczaje. Z pewnością nie dotyczy to Williama Wolfe'a, gangstera i... kolekcjonera. To człowiek, który nie tylko nosi drapieżne nazwisko ― potrafi być naprawdę niebezpieczny, zwłaszcza gdy ktoś próbuje go oszukać. Na przykład sprzedać mu podrabianą grafikę. Taki błąd popełnił Kieran, narzeczony Bronte Dixon. W dodatku wmanewrował rzeczoznawczynię w potwierdzenie autentyczności obrazu, po czym zniknął. Co oznacza, że teraz to ona ma poważne kłopoty. Nie dość, że o nielojalności narzeczonego dowiaduje się od bandyty, to jeszcze William Wolfe oczekuje od niej, że odpracuje dla niego dług Kierana. Dług wynoszący, bagatela, pięć milionów dolarów. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, tym bardziej że gangster wie o przeszłości dziewczyny coś, co powinno pozostać tajemnicą. I nie zawaha się skorzystać z tej wiedzy, jeżeli Bronte mu się sprzeciwi..


Twórczość Ludki jest mi bardzo dobrze znana i lubię jej pióro, dlatego, jej powieści brałam w ciemno. Gdy w zapowiedziach pojawiła się „Jego własność”, nie wahałam się ani chwili, tylko od razu podjęłam decyzję, biorę ją. Jako dodatkową zachętę miałam jeszcze wrzucane przez autorkę fragmenty, które skutecznie podsyciły moją ciekawość. Wczoraj rano wzięłam się za tę powieść z ogromnym zapałem i jak pierwsze pięć, może dziesięć stron mnie zaintrygowały i na mojej twarzy pojawił się uśmiech, tak z każdą kolejną przeczytaną kartką, zamiast radości zaczął pojawiać się grymas niezadowolenia. Ale może zacznę od początku, pomysł na fabułę był bardzo ciekawy i dość rzadko spotykany, oczekiwałam po tym temacie dobrego rozwinięcia, w końcu nieczęsto spotyka się rzeczoznawcę dzieł sztuki w książkach, dlatego liczyłam na to, że to zostanie naprawdę dobrze pociągnięte i tu pierwszy mój zawód, mam wrażenie, że potraktowany jest po macoszemu, gdzieniegdzie przebąkiwania o jej zawodzie i nic więcej, głównie fabuła skupiła się na „odpłacaniu” popełnionego przez nią błędu. A co do tego błędu, również mam mieszane uczucia, kobieta, która pracuję już w zawodzie dość długo, bo, nie jestem pewna w stu procentach, ale chyba dziesięć lat, zawali tak konkretnego babola i nie rozpoznaje falsyfikatu... uwaga! Aż trzech dzieł sztuki, rozumiem pomylić się przy jednym, ale przy trzech jeszcze wartych pięć milionów jeden, cóż... Teraz zacznę od bohaterów, którzy byli niestety kiepscy. Wolf miał być gangsterem i fakt, w pierwszej chwili przy nim miałam ciarki, ale później, był z niego taki gangster, jak z koziej dupy trąba, a jego ciągłe wspominanie, że Bronte jest jego własnością i ma robić, to co on chce, w każdym momencie, kiedy tego wymaga, w po pewnym czasie wychodziło mi bokiem. A co do samej głównej bohaterki, liczyłam, że dostanę inteligentną kobietę z klasą, a dostałam babeczkę, która miała małpi rozum przy Wolfie, a od momentu, gdy on pojawił się w jej życiu, całą praca poszła w odstawkę, a jedynym zmartwieniem było to, jak zareaguje jej asystentka, na kolejną jej olewkę. Cała fabuła ogólnie bardzo mi się ciągnęła, książkę czytałam cały dzień i miałam wrażenie, że nigdy się ona nie skończy. Jest mi bardzo przykro to pisać, bo autorkę lubię i szanuję, ale ta powieść jest jej najsłabszą z dotychczas wydanych i nie jest to zbyt wysoka ocena, ale daję jej marne 3/10.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję EditioRed.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...