środa, 24 lipca 2019


Kochani to już dziś!! Premiera naszego wspaniałego patronatu M.S.Willis - "Dla Ellison"!! Z tej okazji mamy dla Was na zachętę prolog oraz 3 pierwsze rozdziały tej powieści!! :)
Przyjemnej lektury :) 



Prolog

-2064-

Gdy Hunter McCormick spokojnie stąpał ścieżką w kierunku podium, audytorium wypełniały
lekkie brzęczenie kieliszków, cichy kaszel i pomruki. Każdy krok rezonował w starych kościach, co
przypominało mu, jak wycieńczony stał się przez długie lata swojego życia.
Gdy dotarł do schodów prowadzących na scenę, mentalnie przygotowany do wygłoszenia
przemowy, stawiał jedną stopę przed drugą, wchodząc po schodkach. To tutaj postanowił ujawnić
inspirację swoich osiągnięć. Chciał okłamać widownię, nakarmić ją bezużytecznymi medycznymi
szczegółami oraz wspaniałą wizją swojego osiągnięcia, ponieważ wiedział, że żadna osoba w tym
pomieszczeniu nie uwierzy w prawdę. W to, że prosta dziewczyna z podupadłego miasteczka
nieświadomie doprowadziła do największego medycznego osiągnięcia stulecia.
Wspomnienia słonecznych dni spędzonych na wędrówkach oraz wędkowaniu obudziły się
w jego myślach i maltretowały umęczoną duszę, gdy wchodził po schodach. Uśmiech tak jasny, że
mógł oświetlić najciemniejszą noc, rozjarzył się w umyśle, przywołując podobny wyraz na jego
twarz. Stare, popękane wargi nie mogły się powstrzymać od unoszenia ku górze na wspomnienie o
niej.
Po wejściu na podium Hunter położył postrzępione kartki z przemową na gładkiej
drewnianej powierzchni. Widzowie znieruchomieli, zapadła cisza. Wszyscy siedzieli niemal
niewzruszeni, czekając na to, co Hunter ma do powiedzenia. On natomiast, przeglądając
wydrukowane litery, słowa i zdania standardowego, medycznego bełkotu, potrząsnął naprędce
głową, po czym zmiął notatki, a następnie przerzucił je przez ramię. Zwracając się znów w stronę
widowni, odchrząknął. Przygotowywał się, by opowiedzieć całej sali o osobie, która zainspirowała
go do wszystkiego, co zrobił.
– Przygotowałem przemowę. – Głos mu się załamał. Wiek zbierał żniwo na niegdyś
mocnych strunach głosowych. – W tej przemowie była paplanina lekarza, który wynalazł lekarstwo
na jedną z najokrutniejszych chorób znanych człowiekowi. Były to starannie przygotowane słowa
na temat nauki, dążenia do wyleczenia i zniszczenia choroby, o tym, jak wpływa ona na zdrowie
pacjenta, jego dobre samopoczucie, życie jego oraz rodziny. – Przerwał, zbierając siły, by się nie
rozkleić podczas wspominania jej. – Ale… te słowa nie miały znaczenia. Żadna z tych rzeczy nie
była powodem, dla którego pracowałem tak ciężko i toczyłem walkę przez te wszystkie lata.
Publiczność czekała, bo Hunter śmiał się do siebie, wspominając blondynkę spoglądającą na
niego spode łba. Tę, która obserwowała go oczami bezkresnymi jak niebo. Zwrócił znów uwagę na
widownię i rozpoczął przemowę:
– Nazywała się Ellison James… i była największą suką, jaką spotkałem w swoim
życiu. – Przerwał, czekając aż zbiorowe westchnienia ucichną w całym pomieszczeniu. Dopiero
wtedy zamierzał przejść dalej.
Machnął ręką.
– Nie bądźcie zszokowani moją szczerością. Gdyby El była dziś z nami, zgodziłaby się z
tym. – Znów się zaśmiał, nie mogąc zachować poważnej miny, gdy myślał o kobiecie, którą
kochał. – Miała gotową odpowiedź na wszystko i zazwyczaj mi się to nie podobało. Ale była też
niewiarygodną osobą. Dbała o ludzkość, była oddana naturze i mocno wierzyła w to, że ludzie
powinni używać swoich zdolności nie tylko dla własnych korzyści, ale także by wspomóc innych.
Jego twarz spoważniała. Zmarszczył brwi gotowy opowiedzieć tę historię. Głos znów mu
się załamał, gdy wyznał:
– Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego miliony ludzi zostaną teraz ocalone, będę z wami szczery
i przyznam, że jest tylko jedna, prosta odpowiedź… Dla Ellison.

Rozdział pierwszy

Pięćdziesiąt lat wcześniej

Otworzywszy szeroko oczy, ujrzałem przerażające promienie słońca, które w jakiś sposób
przedzierały się spomiędzy ciemnych zasłon do mojej sypialni. Pulsujący ból z tyłu głowy zmusił
mnie do refleksji, czy przypadkiem nie oberwałem kijem bejsbolowym, gdy byłem już zbyt
najebany, by to zauważyć. Pogrążone we śnie ciało mojej dziewczyny, Tiffany, ciążyło mi na
prawym ramieniu, a bijące od niej ciepło sprawiło, że skóra w tym miejscu lepiła się od potu.
Odwracając oczy od natrętnego światła, zawiesiłem wzrok na obracającym się śmigle wentylatora i
przylegających do niego kępkach kurzu. Pokój był duszny, a moje usta gorące i suche niczym
pustynia. Usiadłem, uwalniając ramię spod Tiffany, przez co bezlitośnie zwaliłem ją na podłogę.
– Co, do chuja, Hunter?! – pisnęła gniewnie bardzo wysokim, wwiercającym się w mózg
tonem. Wstała chwiejnie, pocierając łokieć, by uśmierzyć ból po upadku.
Powoli odwróciłem wzrok w jej stronę, nie mając nawet zamiaru ukrywać odrazy do
irytującego i skrzekliwego brzmienia jej głosu. Grymas niezadowolenia na zwykle idealnej twarzy
Tiff tylko pogłębił moje obrzydzenie. Przez noc jej mahoniowe włosy rozczochrały się, a makijaż
rozmazał. Gdy nie odpowiadałem, ruszyła w stronę łazienki. Pokazała mi środkowy palec,
zatrzaskując za sobą drzwi.
Właśnie ukończyłem liceum i rozpoczęły się wakacje. Mieszkałem w sporej wielkości
pensjonacie należącym do moich rodziców. Miałem szybki, niedorzecznie drogi samochód, gorącą
dziewczynę oraz stypendium, które w pełni pokrywało koszty studiów na ekskluzywnej uczelni, na
którą nie miałem zamiaru uczęszczać.
Jeśli mam być całkowicie szczery, miałem to wszystko gdzieś.
Od kiedy skończyłem trzynaście lat, czułem się znudzony życiem. W szkole wszystko
wydawało się dla mnie zbyt proste, bo byłem geniuszem. Kiedy sprawdzono moje IQ w sędziwym
wieku dziecięciu lat, zarządcy i nauczyciele skakali ze szczęścia, przekonani, że jestem
świadectwem ich umiejętności w… cóż, zarządzaniu oraz nauczaniu. To jednak nie było ich
zasługą, po prostu taki się urodziłem. Zawsze przewyższałem innych inteligencją, ale nie czułem się
z tym dobrze. W późniejszych latach wpłynęło to na moje decyzje odnośnie stylu życia. Zaczęło się
od alkoholu. Już gdy miałem czternaście lat, ukryty pod kocem odnajdywałem przyjemne otępienie
w dwunastopaku bądź flaszce. Ostatecznie to także mnie znudziło. Odkąd skończyłem szesnaście
lat, zacząłem eksperymentować z narkotykami i dziewczynami, stawiając sobie za cel
doświadczenie rubieży doczesnej egzystencji.
Przez większość życia cieszyłem się absolutną wolnością, z wyjątkiem comiesięcznego
wykładu na temat odpowiedzialności, który byłem zmuszany przecierpieć. Moi rodzice, zbyt zajęci,
by zainteresować się tym, co robię w wolnym czasie, traktowali oceny jako wskaźniki mojego
postępu i skalę swojego sukcesu rodzicielskiego. Byłem zachwycony, gdy odkryłem, że nie
zwracają na mnie uwagi. Dopóki miałem dobre stopnie i wytrzymywałem wykłady towarzyszące
moim największym wybrykom, mogłem robić cokolwiek tylko mi przyszło do głowy. Tak
właściwie to wyprowadziłem się z domu rodziców do pensjonatu, gdy miałem piętnaście lat, a oni
zauważyli to dopiero po dwóch.
Zmusiłem się, by wyjść z łóżka, podniosłem z podłogi dżinsy, po czym wcisnąłem się w
jedną nogawkę. Nie mogłem złapać równowagi, dlatego potrzebowałem kilku prób do tak prostej
czynność jak ubranie się. Pokój wciąż wirował, a pulsujący ból głowy wzmógł się, kiedy tylko krew
zaczęła płynąć żwawiej w moim ciele. Gdy w końcu poradziłem sobie ze spodniami, musiałem
natychmiast usiąść.
Trzymałem głowę w dłoniach, usiłując kontrolować ból nieustannie tłukący się po czaszce.
Jedynymi dźwiękami w pokoju były lekki gwizd powietrza z obracającego się wiatraka oraz stukot
przedmiotów z pomieszczenia obok, na których wyżywała się Tiffany. Kiedy cierpliwie czekałem,
aż wróci z łazienki, aby wyprosić ją z domu, zadzwonił telefon. Czy wyrzucając ją tak po prostu,
byłem dupkiem? Tak. Ale nic nie mogłem poradzić na to, że gdy miałem kaca, dźwięk jej głosu
stawał się dla mnie torturą. Nie chcąc otwierać oczu, po omacku dotarłem do szafki nocnej.
Wyciągając rękę po komórkę, zahaczyłem o kilka przedmiotów. Podtrzymując głowę jedną ręką,
odczytałem wiadomość, która przyszła od mamy.
„Natychmiast rusz swój tyłek do domu!”
– Kurwa! – To dwusylabowe słowo sprawiło, że moje pragnące wody gardło zaprotestowało
palącym bólem. Zmuszony raz jeszcze do wstania z łóżka, zatoczyłem się do drzwi łazienki,
naparłem na nie całym ciałem, a następnie zacząłem walić w pomalowane na biało drewno. Tiffany
otworzyła z taką szybkością, że niemal się na nią przewróciłem. Spojrzała na mnie swoimi
brązowymi oczami pełnymi pogardy. Krzyżując opalone ręce na sztucznych piersiach, wysunęła
nogę przed siebie, czekając na to, co mam do powiedzenia.
– Musisz już iść, mama chce się ze mną zobaczyć. – Chociaż drażniło mnie to, że musiałem
przejść teren posiadłości w jaskrawym słońcu, by spotkać się z mamą, cieszył mnie pretekst do
pozbycia się dziewczyny.
– Wszystko jedno, dupku. I tak wiem, że chciałeś, żebym poszła. – Wyprostowała się i
ruszyła, popychając mnie z powrotem na framugę drzwi. Zignorowałem ją. Przewróciłem oczami, a
później podszedłem do umywalki, chwyciłem za kurek, po czym wsadziłem głowę pod kran.
Czułem, że wszystko, co zjadłem, przez całą noc drapało moje wnętrzności, zmieniając mnie w
spragnionego kundla. Kiedy wreszcie udało mi się odkręcić kran, zacząłem językiem chłeptać
wodę, desperacko próbując nawilżyć odwodniony organizm. Po zaspokojeniu pragnienia
zakręciłem kurek, a następnie podniosłem wzrok na lustro. Moje zazwyczaj wyraziste niebieskie
oczy stały się mętne, a jasnobrązowe włosy sterczały w dość niechlujny sposób. Po szczegółowej
obserwacji mojego mizernego stanu zdałem sobie sprawę, że koniecznie muszę opróżnić pęcherz.
Sikałem chyba z piętnaście minut, zanim mogłem strzepnąć, a potem potoczyłem się bezwładnie z
powrotem do sypialni.
W kącikach moich ust pojawił się niewielki uśmiech , gdy zauważyłem, że Tiffany zniknęła.
Wiedziałem, że zobaczymy się w ciągu godziny i znów będzie mi zrzędzić, tak jak tylko ona
potrafi. Nie mogłem nic poradzić na to, że cieszyłem się tą chwilą wytchnienia. Nie kochałem
Tiff – nie wiedziałem nawet, czym jest miłość – ale mimo to odgrywałem swoją rolę w związku dla
seksu oraz statusu osoby spotykającej się z najgorętszą laską w szkole. Typowa popularna
dziewczyna; jej uroda była godna podziwu, inteligencja śmiechu warta, a przebywanie z nią
możliwe tylko jeśli się najebałem. Próbowałem z nią raz porozmawiać o ulotnej myśli, że życie to
coś więcej, że czegoś mi brakuje, że nam jako społeczeństwu umyka coś ważniejszego od nas
samych. W odpowiedzi roześmiała się, a po chwili odgarnęła włosy na plecy, mówiąc, abym dał
sobie z tym spokój, bo przecież jesteśmy bogaci i mamy wszystko. Od tego czasu nie próbowałem
już rozmawiać z nią na podobne tematy. Szybko założyłem pogniecioną koszulkę i okulary
przeciwsłoneczne, by przezwyciężyć ociężałość i móc wyjść ze słabo oświetlonego mieszkania na
rażące światło dnia. Gdy w pośpiechu przemierzałem budynek, coś zwróciło moją uwagę, ale nie
zastanawiając się, szedłem dalej. Pensjonat stał na szczycie wzgórza, za domem rodziców, co
przyjmowałem z wdzięcznością, gdyż pochyłe zbocze było znacznym ułatwieniem. Wiedziałem
jednak, że zemści się ono na mnie w drodze powrotnej. Po dotarciu do domu rodziców odrzuciłem
od siebie tę przykrą myśl. Przechodząc przez podwórko, ujrzałem matkę wpatrującą się w basen.
Ręce oparła na biodrach, a grymas na jej twarzy ostrzegał, że coś jest nie w porządku. Szedłem
powoli, zauważając, że rosnące niegdyś wzdłuż basenu krzewy leżały porozrzucane dookoła, a do
wody prowadził mokry szlak z liści oraz błota. Matka, zwróciwszy głowę w moim kierunku,
wskazała na coś ręką.
– Masz zamiar to wyjaśnić?
Patrząc we wskazaną stronę, zobaczyłem liście unoszące się na odbijającej światło tafli
wody. Wijące się strumienie brudu wirowały na powierzchni. Spojrzałem na matkę, wzruszając
ramionami.
– Wytłumaczyć co? Nie zniszczyłem tych jebanych krzewów.
Jej twarz wykrzywił grymas cierpienia. Chwyciła się za głowę.
– Spójrz DO wody.
Zrobiłem kilka niepewnych kroków do przodu i spojrzałem w dół, za krawędź basenu. Na
widok, jaki tam zastałem, zachwiałem się, wytrzeszczając szeroko oczy.
– Kurwa.
Ktoś, kto tylko przechodziłby obok i nie zajrzał do środka, z łatwością mógłby to przeoczyć.
Czarny kolor mojego BMW doskonale komponował się z lazurowymi kafelkami basenu, a gdy
promienie słońca sięgały wody, ledwie ocierając się o srebrzyste akcenty, sprawiały, że
chromowane elementy migotały.
Serce podeszło mi do gardła. Z trudem je przełknąłem. Chciałem, by wróciło na swoje
miejsce.
– Jak już pytałam, Hunter, CZY zechcesz wytłumaczyć, dlaczego twój SAMOCHÓD
znajduje się na dnie naszego BASENU?!
Otworzyłem usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Stałem tak z rozdziawioną
gębą, zszokowany i upokorzony. Obróciwszy się na pięcie, spojrzałem na wzgórze, w kierunku
pensjonatu, i zdałem sobie sprawę z tego, co zwróciło moją uwagę zaledwie kilka chwil wcześniej.
Samochodu nie było tam, gdzie zwykle go zostawiam. Opony zdarły trawę na trasie, którą pokonał
pojazd, tocząc się w dół zbocza z taką prędkością, że przedarł się przez krzewy, po czym
wylądował na dnie basenu. Zamrugałem raz… i znowu… Odwróciłem się na spotkanie budzącego
grozę spojrzenia mamy. Zębatki w moim mózgu obracały się z maksymalną prędkością,
wypluwając ładunek bzdur w nadziei, że uspokoi to bestię tkwiącą w stojącej przede mną kobiecie.
– Ja pierdolę! Nie wierzę, że architekci i inżynierowie projektujący to miejsce nie
uwzględnili położenia basenu. To oczywiste, że zaprojektowanie podjazdu na szczycie zbocza,
które prowadzi do basenu, jest kiepskim pomysłem. Natychmiast powinnaś do nich zadzwonić, by
zażądać odszkodowania.
Oboje skrzyżowaliśmy ręce na piersiach. Ja w oburzeniu, a mama w absolutnej, czystej furii.
– Nie wciskaj mi kitu, Hunter! Jak to się stało? Auta nie jeżdżą same od tak. Czy zadałeś
sobie chociaż trud, gdy parkowałeś samochód po powrocie do domu zeszłej nocy?
Nie miałem zielonego pojęcia. Wspomnienia z poprzedniego wieczoru w najlepszym
przypadku były mgliste. Zabrałem Tiffany na imprezę do domu Ethana. Były tam czerwone,
plastikowe kubeczki oraz drobne prezenty zawierające narkotyki, jakich tylko dusza zapragnie.
Zaświtał mi pomysł – a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie byłem nawet pewien, jak wróciłem
do domu. Prowadziła Tiffany? Czy ja? To musiała być ona, ja nie zrobiłbym niczego tak
kretyńskiego.
– Tiffany odwiozła nas do domu zeszłej nocy. Musiała zaparkować za blisko pochyłości.
Lepsze rozplanowanie tego miejsca zapobiegłoby takiej sytuacji. To znaczy… Jaki fachowiec
umieściłby…
– Dość! – krzyknęła, unosząc ręce, po czym ruszyła w kierunku podwójnych szklanych
drzwi na tyłach domu. Dała mi znak, żebym wszedł za nią do środka. Kopnąłem leżący na ziemi
śmieć, schowałem ręce do kieszeni i poszedłem za matką. Gdy dotarliśmy do salonu, ojciec
rozmawiał przez telefon, przeglądając dokumenty chaotycznie porozrzucane na drewnianym stole.
Podniósłszy wzrok, gdy weszliśmy do pomieszczenia, powiedział szorstko do rozmówcy, że musi
kończyć. Odrzucił telefon na bok i wstał.
– Hunter, synu, to był ostatni raz. Tego ranka, gdy znaleźliśmy z mamą samochód w naszym
basenie, niemal ruszyłem do twojego domu, by sprać cię na kwaśne jabłko za tak
nieodpowiedzialny wybryk! Czy masz pojęcie, ile to mnie będzie kosztować?! Nowiuteńki
samochód! Nie wspominając już o uszkodzonej nawierzchni basenu! Co, do cholery, jest z tobą nie
tak?!
Wzruszyłem ramionami i odsunąłem się od ojca, by zwiększyć dystans pomiędzy mną a
jego gniewem. Spojrzałem mu w twarz, która przybrała już jasny odcień fioletu. Zauważyłem, że
włosy zdają się stawać mu dęba.
– To był wypadek…
– Wiesz co? Mam dość twoich wypadków, które są tylko i wyłącznie wymówką od twojego
kompletnego braku odpowiedzialności. Musisz, do jasnej cholery, dorosnąć, synu. Masz
dziewiętnaście lat, powinieneś ukończyć szkołę w wieku siedemnastu, ale nie chciało ci się
przemęczać i zaczynać życia na własny rachunek. Otrzymałeś stypendium na Harvardzie, ale nie
spodziewaj się, że z takimi nawykami pójdzie ci tam tak łatwo, jak w liceum. Musisz zacząć brać
swoje życie na poważnie. Wspieraliśmy cię do tej pory, ale jeżeli nie weźmiesz się w garść, to się
skończy. Co więcej, twój styl życia poważnie nas niepokoi. Podejrzewamy oboje, że nie tylko
pijesz, ale też bierzesz narkotyki. Właściwie dlaczego teraz kołyszesz się w przód i w tył? Ściągnij
te pieprzone okulary przeciwsłoneczne, byśmy mogli spojrzeć ci w oczy! Jesteś pijany czy co?
Całe moje ciało naprężało się, gdy próbowałem utrzymać się w pozycji pionowej. Nie
zauważyłem, że się kołyszę, ale biorąc pod uwagę to, jak wielkiego miałem kaca, było to bardzo
prawdopodobne. Chciałem usiąść, ale wtedy udowodniłbym tylko, że ojciec ma rację. Sięgnąłem po
okulary i ściągnąłem je, tylko po to, by napotkać wszystkowiedzące spojrzenia rodziców. Od razu
pożałowałem, że przed przyjściem tutaj nie użyłem kropli do oczu.
Ojciec skrzyżował ręce na klatce piersiowej, unosząc brew.
– Tak, jak myślałem. Twoje oczy są przekrwione jak diabli. – Podszedł bliżej, po czym
zaczął mnie obwąchiwać – Śmierdzisz alkoholem i papierosami.
Nie miałem nic do powiedzenia, mimo że normalnie mój mózg działał jak dobrze
naoliwiona maszyna. Alkohol oraz narkotyki, które ochoczo pochłaniałem zeszłej nocy, działały jak
lepka maź sklejająca zębatki. Nie byłem w stanie przywołać jakiegokolwiek argumentu, który
zmniejszyłby złość taty. Zrobiłem to, co każdy dziewiętnastolatek zrobiłby na moim miejscu:
patrzyłem na niego w osłupieniu, trzymając gębę na kłódkę. Może w tym momencie myślenie
przychodziło mi z trudem, jednak zdawałem sobie sprawę, że czasem lepiej jest milczeć i zostać
skrytykowanym, niż odezwać się i dolewać oliwy do ognia.
– Usiądź, zanim się przewrócisz, Hunter – powiedział nagle ojciec głosem pokonanego
człowieka. Ale czy to on przegrał, czy może ja?
Usiadłszy na kanapie, oparłem się o poduszki, po czym wyciągnąłem przed siebie długie
nogi i założyłem jedną na drugą. Gdy kazali mi usiąść, wiedziałem, że czeka mnie wykład. Jeśli
miałem go przetrwać, to tylko w wygodnej pozycji.
Rodzice zajęli miejsca obok siebie na kanapie naprzeciwko. Poruszali ustami, więc
wiedziałem, że zaczęli tyradę. Ja słyszałem jedynie bezładny zlepek słów oraz dźwięków, więc
zacząłem odpływać myślami w niezbadane jeszcze rejony świadomości.
Znudzony powtarzalnymi, motywującymi przemowami, które towarzyszyły mi przez całe
życie, błądziłem myślami. Przypomniałem sobie, że wieczorem miałem jechać na kolejną imprezę.
Zdałem sobie jednak sprawę, że może to być nieco utrudnione przez leżący na dnie basenu
samochód. Skinąłem głową i przybrałem poważną minę, knując, jak przekonać rodziców do
użyczenia mi kolejnego auta z imponującej kolekcji taty – przynajmniej do czasu, aż kupią mi
nowy.
Rodzice wciąż poruszali ustami, a ja wciąż im przytakiwałem, gdy nadchodziły kluczowe
momenty.
– Nie będziemy przy tobie na zawsze…
– Naucz się odpowiedzialności, abyś w przyszłości stał się samowystarczalny…
– Życie nie polega tylko na zabawie…
– Twoja przyszłość zależy od decyzji, które podejmujesz teraz…
Dopóki sprawiałem wrażenie uważnego słuchacza, rodzice powinni być
usatysfakcjonowani. Szczerze, powinienem mieć podpisany przez nich scenariusz tej przemowy , i
obiecać, że będę go czytać raz na kilka miesięcy, by uniknąć niepotrzebnych wykładów w
przyszłości. Podczas gdy próbowałem przypomnieć sobie, co działo się poprzedniej nocy,
usłyszałem coś niespodziewanego.
– …spędzając to lato na Florydzie ze swoim wujkiem…
Co, do cholery?! Te słowa NIE były częścią scenariusza.
Wyprostowawszy się, uniosłem ręce, by przerwać tyradę ojca.
– Że co?! Proszę, powtórzcie raz jeszcze ten fragment o Florydzie.
– Cóż, najwyższy czas, byś zwrócił uwagę na to, co mówię – powiedział ojciec
protekcjonalnym tonem. – Razem z twoją matką uznaliśmy, że masz zbyt łatwe życie i dlatego
musisz ustalić swoje priorytety. Wysyłamy cię na wakacje do wujka Billa. Zaprzęgnie cię do pracy
w domu i zobaczysz, jak to jest żyć w ubóstwie, zamiast mieć podsunięte wszystko pod nos. To
będzie dla ciebie dobre. Synu – westchnął – ja na początku nie miałem nic, musiałem ruszyć tyłek
do roboty i na wszystko zapracowałem sam. Dzięki temu znalazłem się tu, gdzie jestem dzisiaj. I
nie pozwolę, do cholery, abyś dalej zachowywał się jak nastoletni przestępca. Albo dorośniesz, albo
będziesz radził sobie sam. Zrozumiałeś?
Moje oczy przesuwały się między matką a ojcem. Oboje skrzyżowali ręce na piersiach, a ich
twarze wskazywały na to, że są śmiertelnie poważni. Musiałem jakoś z tego wybrnąć. Zabranie mi
przerwy wakacyjnej zaraz przed rozpoczęciem studiów mogło kompletnie zrujnować moje życie.
No dobra, nie życie, ale co najmniej całe lato.
Odchrząknąwszy, postawiłem na swoją ale-przecież-jestem-waszym-małym-synkiem minę i
starałem się przełamać najsłabsze ogniwo – mamę. Jeśli przekonam ją do odstąpienia od tej decyzji,
tata również może się złamać.
– Posłuchajcie, przepraszam za samochód, jest mi przykro z powodu waszego basenu.
Zapewniam, że to się już nigdy nie powtórzy. Przecież nie mówicie serio o tej Florydzie. Nie
widziałem wujka Billa, od kiedy skończyłem pięć lat. Czy on nie żyje na kompletnym odludziu?
Jak łażenie po bagnach może mnie czegoś nauczyć? Jeśli chcecie mnie ukarać, to lepiej zostawić
mnie tu, gdzie możecie mnie mieć na oku.
Wyrazy ich twarzy mówiły mi, że tymi argumentami niczego nie osiągnę. Szybko, myśl.
Łomotało mi w głowie, a ponadto zmagałem się z mazią sklejającą zgrzytające zębatki, jak więc
miałem teraz na coś wpaść? Uderzyła mnie smutna rzeczywistość.
Nie miałem wyjścia.
A więc lecę na Florydę.

Rozdział drugi

Dość niefortunną rzeczą w byciu dzieckiem z zamożnej rodziny jest to, że rodzice mogą pozwolić
sobie na irytujące udogodnienia, takie jak prywatny samolot. Zamiast kilku dni… do diabła…
miałem kilka godzin, by wymyślić, jak uniknąć zesłania na wygnanie. Zagoniono mnie do
pensjonatu jak niewolnika i zmuszono do wzięcia swoich ubrań, po czym zostałem obcesowo
zapakowany do ojcowskiego odrzutowca szybciej, niż byłem w stanie ogarnąć, co się dzieje. Mój
los został przesądzony, jeszcze zanim osiągnąłem czterdzieści tysięcy stóp nad ziemią.
Rodzice upewnili się, że ogołocili mnie ze wszystkiego: telefonu, iPoda, laptopa.
Wszystkiego. Jeżeli coś można było podłączyć do prądu, zostało zabrane. Nie miałem nawet szansy
na szybkie wysłanie przez media społecznościowe prośby, by któryś ze znajomych przyleciał i mnie
wyzwolił. Gdyby mój samochód nie chłodził się teraz w basenie, pewnie zastanawiałbym się nad
wykorzystaniem go do ucieczki. Następne w kolejce były moje karty płatnicze. Nie zdawałem sobie
sprawy z tego, jak bardzo jestem zależny od plastiku. Uświadomiłem to sobie dopiero, gdy w
przerażeniu obserwowałem mamę wyciągającą czworokątne arterie życiowe z wnętrza mojego
portfela. Po wszystkim szorstko wręczyła mi z powrotem pustą, skórzaną skorupę. Jedyne, co mi
zostało, to dowód osobisty oraz ukryty tuż za nim jego falsyfikat.
Czas spędzony w samolocie wykorzystałem, by się zdrzemnąć. Po jakichś dwóch godzinach
pilot obudził mnie, obwieszczając, że dotarliśmy na Florydę. Wyjrzałem przez okno i jęknąłem,
widząc, że miniaturowe miasteczka, które mijaliśmy w drodze z Nowego Jorku, zostały zastąpione
przez kępę – cóż – traw, rozchodzącą się gdziekolwiek by nie spojrzeć. Raz na jakiś czas mijaliśmy
szary skrawek czegoś, co, jak podejrzewam, na Florydzie nazywano miastem. Trudno mi było
ustalić, czy zdołam przeżyć panujący tu bezkres dzikiej przyrody, która najwyraźniej uciekła w
amoku do tego zapomnianego przez Boga miejsca. Byłem w pełni miastowym chłopakiem. Nigdy
nie podaliśmy sobie ręki z naturą, nie licząc wypielęgnowanych trawników na podwórku rodziców
czy znajomych, i wakacji, które spędziłem na obozie, gdy byłem dzieckiem, i kiełka fasoli, któremu
pomogłem wyrosnąć, gdy byłem w przedszkolu. Nazwałem go Earl i byliśmy bardzo blisko do
czasu, aż przez jakiś miesiąc zapomniałem go podlewać. Wtedy się na mnie wypiął. Ten
eksperyment dowiódł, że człowiek nie powinien wierzyć naturze. Jeżeli nie dasz jej tego, czego
żąda, nie będzie chciała mieć z tobą do czynienia. Od tamtego momentu jej nie ufam.
Przez następną godzinę rozglądałem się po kabinie samolotu, bezmyślnie stukając palcami o
uda. Brak technologii dawał mi się we znaki i zaczynało mi jej brakować tak jak narkomanowi
kolejnej działki. Próbowałem wymyślić jakiś sposób na powiadomienie przyjaciół o tym, że
potrzebuję ratunku. Brałem pod uwagę znaki dymne, gołębie pocztowe, a nawet alfabet morsa.
Niestety, nowoczesne udogodnienia stłamsiły już archaiczne metody komunikacji i nawet jeżeli
udałoby mi się wysłać wiadomość, to moi znajomi nie byliby w stanie jej odczytać. Miałem
przejebane, dobrze o tym wiedziałem. Byłem cholernie zrozpaczony decyzją moich rodziców. Co ja
niby mam robić w kompletnej głuszy przez trzy długie miesiące? To nie była kara, ale tortura.
Gdzieś tam były imprezy, które mnie omijały, i alkohol, który lał się do gardeł jakichś innych
szczęśliwych drani, podczas gdy ja siedziałem w środku lasu i naprawiałem jakieś gówno. Nie
zasłużyłem sobie na to.
Samolot wylądował na kompletnym odludziu. Po paru minutach z kokpitu wyszedł pilot z
wielkim uśmiechem zdobiącym dobroduszną twarz
– Przybyliśmy na miejsce, panie McCormick. Partner biznesowy pańskiego ojca czeka na
pasie startowym, by zaprowadzić pana do miejsca docelowego podróży.
Spojrzałem w brązowe oczy pilota. Na jego opalonej twarzy rysowały się cienkie
zmarszczki, lecz siwe włosy na skroniach nadawały mu wytwornego wyglądu. Wstając, sięgnąłem
do luku bagażowego, by wziąć swoje rzeczy. Wyciągnąłem swoje okulary przeciwsłoneczne, po
czym założyłem je, zanim wyszedłem. Zobaczyłem pilota ściskającego dłoń facetowi, którego nie
rozpoznałem, a który ubrany był mniej więcej tak, jak mój ojciec. Jego garderobę stanowił garnitur
w prążki. Mężczyzna odwrócił się do mnie z uśmiechem i gestem ręki pokazał, bym do nich
przyszedł.
– Hunter! – Nieznajomy podszedł prosto do mnie z ręką wyciągniętą w geście powitalnym.
Mocno ściskając mi dłoń, przedstawił się: – Nazywam się Robert Klimpt i jestem partnerem
biznesowym twojego ojca. Zadzwonił i poprosił o zezwolenie na lądowanie na naszym prywatnym
lotnisku. Zaprowadzę cię tam, gdzie czeka już twój wujek. Miło mi cię poznać. Jesteś bardzo
podobny do ojca.
Cofnąłem rękę, skinąłem, w odpowiedzi mrucząc coś niezrozumiałego. Ruszyliśmy do
czekającego na nas wózka golfowego. Minęło jakieś dziesięć minut, a pan Klimpt bełkotał wciąż o
interesach, które prowadził z moim tatą. Dotarliśmy do wielkiej, żelaznej bramy na końcu lotniska.
Za jej grubymi prętami dostrzegłem czerwoną ciężarówkę, która chyba nie była myta, odkąd została
zbudowana, czyli mniej więcej od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku. Wyblakła
farba miejscami była zniszczona przez rdzę, a wgniecenia oraz zadrapania pokrywały metalową
powierzchnię. Obok ciężarówki stał człowiek, który, jak przypuszczałem, był moim wujkiem
Billem, oraz jakaś drobna blondynka. Oboje ubrali się w białe koszulki i przycięte dżinsowe
spodenki. Wujek miał na sobie klapki, a dziewczyna stała obok po prostu na bosaka. Miała krótkie
włosy, które muskały jej ramiona, gdy mówiła coś z ożywieniem. Mężczyzna uśmiechał się do niej
za każdym razem, gdy kończył brać bucha cygara, ale gdy tylko podszedłem do bramy, utkwił
wzrok we mnie.
– No proszę! Hunter! Twoja matka przysłała mi kilka zdjęć, ale nie spodziewałem się, że
będziesz taki wysoki! Ile masz wzrostu? Sześć i pół stopy? – Głos wujka brzmiał szorstko po latach
palenia, a jego skóra przypominała znoszoną, pomarszczoną koszulę. Był prawie tak szeroki, jak ja
wysoki. Istna ściana mięsa. Wydał z siebie ryk, który mógłby obudzić umarłego, po czym wskazał
na drobną blondynkę. – Pamiętasz swoją kuzynkę, Lily, prawda? Oboje jesteśmy bardzo
podekscytowani tym, że spędzisz z nami te wakacje.
Gdy brama się otworzyła, złapałem swoje torby, powoli wyszedłem z wózka golfowego, a
następnie ruszyłem w ich kierunku. Gdy tylko wysiadłem, pan Klimpt natychmiast się pożegnał i
odjechał tak szybko, jakby bateria akumulatora miała się zaraz rozładować. Odwróciłem się
zrezygnowany do wuja i zarzuciłem torby na plecy, trzymając je jedną ręką tak, by drugą móc się
przywitać.
– Ach, tak, pamiętam Lily. Cześć. – Pomachałem do dziewczyny, a ona w odpowiedzi
oślepiła mnie uśmiechem jasnym niczym promyk słońca.
– Hunter! – Objęła mnie, wyciągając ręce najszerzej jak tylko mogła. – Naprawdę cieszę się,
że cię widzę. Opowiedziałam o tobie mojej najlepszej przyjaciółce i jest podekscytowana jak diabli
tym, że cię spotka.
Rany, ta dziewczyna naprawdę szybko mówi…
– Nie wyrażaj się tak, młoda damo. – Wujek spojrzał na nią z niby karcącą miną, który
szybko zastąpił uśmiechem.
Lily wzruszyła ramionami.
– Dalej, ruszajmy. Tracę tylko cenny czas, stojąc tak w słońcu. – Odwróciła się raptownie i
w podskokach ruszyła do ciężarówki. Wujek chichocząc, poklepał mnie po plecach.
– Lepiej ruszajmy, synu. Jeśli te dziewczyny przebywają zbyt długo na słońcu, zaczynają
zachowywać się jak opętane, a jest to dość przerażające.
Skinąłem głową, po czym ruszyłem za nim. Lato zapowiadało się fatalnie, ale nie miałem
innego wyboru, niż wziąć się w garść i jakoś je przetrwać.

~ ~ ~

W drodze do domu wujka było nam ciasno, bo musieliśmy zmieścić się w kabinie ciężarówki.
Lily paplała o wszystkich rzeczach, jakie robili na Florydzie, a ja uśmiechałem się, próbując nie
patrzeć na niekończące się morze zieleni za oknem. Większość zajęć wymienionych przez
kuzynkę obejmowało bycie na zewnątrz w ciągu dnia, a potem spanie. Skrzywiłem się na myśl,
że rytm życia, który wyrobiłem sobie przez ostatnie kilka lat, zostanie wyparty. Była piętnasta,
więc teraz powinienem spać i mieć jeszcze jakieś dwie godziny do pobudki.
Gdy dotarliśmy do celu, a wujek zaparkował ciężarówkę na zalesionej działce, oczy raz

jeszcze wyszły mi z orbit. Patrząc od strony drogi, budynek był częściowo ukryty za drzewami, a
obok stał jeszcze jeden, po lewej stronie domu wujka. Spojrzałem na metalowe dachy obydwu i
moją uwagę przykuła aluminiowa okładzina budy, ekhem, budynku, w którym przyjdzie mi
mieszkać. Nieznaczne resztki farby, które przetrwały na okładzinie, wyglądały niechlujnie na
rzucającej się w oczy szarej aluminiowej powierzchni. Dom został wzniesiony nad poziomem
gruntu i spoczywał na drewnianej podbudówce. Niepewne schody prowadziły do drzwi
frontowych. Gdy tylko się zatrzymaliśmy, Lily wyskoczyła z samochodu i pobiegła na górę,
szybko znikając we wnętrzu domu.
Kiedy wyszedłem z ciężarówki, ugrzęzłem głęboko w błotnistej kałuży.
– Cholera! – zakląłem, wyciągając mokry but z brązowej mazi. Wuj zachichotał.
– Tak, musisz na to uważać. Na Florydzie pada codziennie, synu, a brak betonu sprawia,
że chodzenie po podwórzu może nieźle dać w kość. Przyzwyczaisz się. – Znów zachichotał,
poklepał mnie po plecach, a następnie zaprowadził do domu. – Wiem, że to miejsce nie wygląda
najlepiej. Dlatego też byłem zadowolony, słysząc, że przylecisz do nas w te wakacje, by pomóc w
naprawie. Mam już materiały, więc będziesz musiał tylko zdrapać i przygotować okładzinę,
zanim ją pomalujemy. Myślę, że jeżeli zaczniesz teraz, to zdążysz zrobić całkiem sporo jeszcze
przed kolacją o dziewiętnastej.
Wchodziliśmy po rozklekotanych schodach, gdy Lily podskakując, wybiegła zza drzwi,
prawie mnie taranując.
– Wychodzę, tatusiu! Gdybyś mnie potrzebował, El i ja będziemy tam, gdzie zazwyczaj.
Zniknęła, podążając w kierunku drugiego budynku, a mnie poprowadzono do środka. Nie
byłem zaskoczony widokiem niedopasowanych mebli oraz porysowanej drewnianej podłogi.
Wujek szybko pokazał mi łazienkę i pokój. Dał mi tylko tyle czasu, bym zostawił swoje rzeczy, a
potem zaprowadził mnie z powrotem do salonu. Następnie wyszliśmy tylnymi drzwiami na
otwarty ganek, zaśmiecony częściami samochodowymi i śmiercionośną mieszanką chemikaliów
zamkniętych w oddzielnych butelkach. Jeżeli to miejsce się zapali, to będziemy mieć przejebane.
Wujek zaczął wyciągać różne szczotki oraz butelki ze spryskiwaczami i bezbarwnym
płynem w środku.
– Przepraszam za bajzel, synu, ale nie mam czasu, by posprzątać to gówno i jednocześnie
utrzymać sklep motoryzacyjny. Mógłbym poprosić o to Lily, ale o ile jest dobra w czytaniu i
wyglądaniu uroczo, nie ma pojęcia, jak poradzić sobie z narzędziami czy pracą fizyczną. Twoje
przybycie jest prawdziwym szczęściem w nieszczęściu. Temu miejscu dobrze zrobi zastrzyk
testosteronu. Dobra, muszę wracać do pracy, ale jedyne, co musisz zrobić, to spryskać
rozpuszczalnikiem resztki farby i poczekać minutkę, zanim ją zdrapiesz. Biorąc pod uwagę fakt,
że jest stara, to nie powinieneś mieć z tym problemu. Jak skończysz – sięgnął po coś i podniósł
jednogalonową 1 puszkę farby oraz pędzel – położysz jedną warstwę farby do gruntowania. Jesteś
mądrym chłopakiem, bez problemu załapiesz, co i jak.
Wziąłem od wujka puszkę i pędzel, a ten natychmiast odwrócił się, by odejść.
Przeszedłem przez dom, mając zamiar zacząć od elewacji frontowej. Schodząc po rozklekotanych
schodach, usłyszałem szczęk metalu o metal i odskoczyłem, myśląc, że ten cały cholerny dom
zaraz się zawali. Odwróciwszy głowę, zobaczyłem budynek w nienaruszonym stanie, oraz Lily z
inną dziewczyną w strojach kąpielowych, wspierające drabinę o ścianę budynku. Kuzynka
zachichotała w odpowiedzi na coś, co powiedziała jej koleżanka, po czym spojrzała na mnie,
nieudolnie próbując zachować dyskrecję. Ale ja wiedziałem. Otrząsnąłem się, zeskoczyłem ze
schodów i poszedłem zdrapywać farbę. Kolejne skrzypnięcie drabiny znów zwróciło moją
uwagę. Dostrzegłem, jak obie dziewczyny wchodzą na dach. Ostrożnie stawiając stopy w
klapkach, dotarły do wyściełanych mat, przymocowanych do dachu liną. Ułożyły na nich
ręczniki, a potem położyły się, by nasycić ciała słońcem. Podziwiałem ciało przyjaciółki Lily,
lecz dzielił nas zbyt duży dystans, bym mógł zauważyć więcej ponad to, że była drobnej budowy,
miała niezłe kształty i nosiła skąpe, żółte bikini.
Po dwóch godzinach pracy miałem już zdrapane ostatnie skrawki farby, więc zacząłem z
podkładem. Swoje zadanie wykonam starannie i uważnie, jak przystało na perfekcjonistę. Fakt,
że nim byłem, pozwolił lepiej rozumieć to, co wydarzyło się chwilę później. Zazwyczaj moje
zamiłowanie do perfekcji miało pozytywne skutki. Egzaminy zdawałem śpiewająco i
przodowałem w każdej grze komputerowej, w którą grałem. Jednak z drugiej strony stawałem się
drażliwy, zwłaszcza gdy skupiałem się na swoim zadaniu, a nagle coś mnie rozproszyło.
Gdy nałożyłem warstwę podkładu na pierwszą ćwiartkę ściany, usiadłem, podziwiając
swoją bezbłędną robotę. Pociągnięcia pędzlem były minimalne, a farba rozprowadzona
równomierne po całej powierzchni okładziny. Nie wystąpiły żadne zacieki. Przygotowywałem się
do rozpoczęcia malowania drugiej ćwiartki.
Tak, to tylko podkład, ale tak samo jak wszystko, co jest wartościowe, dobrze wykonany i
solidny, zaważa na ogólnej jakości całej pracy. Słyszałem, że podobnie jest z miłością. Jeśli nie
ma czegoś wartościowego, na czym bazowałaby relacja, to ta w końcu się rozpadnie. Dość słaba
analogia, ale może pomóc romantykowi zrozumieć, w jaki sposób postrzegałem te sprawy.
Kiedy wstawałem, by przenieść narzędzia do miejsca, gdzie chciałem zacząć operację
„Podkład – faza druga”, w śmieci przed domem sąsiada wjechała ciężarówka. Silnik był głośny,
opony ogromne i przez chwilę zastanawiałem się, czy przymocowane do niej schodki w ogóle
nadają się jeszcze do użytku oraz czy bestia jest w ogóle zalegalizowana w ruchu drogowym.

Gdy skierowałem uwagę z powrotem na podkład, kątem oka zauważyłem, jak dwóch wielkich
mężczyzn wychodzi z ciężarówki i kieruje się w stronę drzwi frontowych. Z kamuflażem od stóp
do głów obaj mężczyźni wyglądali, jakby właśnie wrócili z polowania. Otworzyli drzwi
frontowe, po czym jeden z nich wszedł do środka. Zaraz potem z domu dało się słyszeć litanię
przekleństw.
Z wnętrza wyskoczyły dwa psy: jeden czarny, wyglądający jak mieszanka charta i teriera,
drugi biały i mniejszy od pierwszego.
– Sasha! Bear! Zabierać swoje zapchlone tyłki z powrotem do środka! – Mężczyzna,
który nie wszedł jeszcze do domu, krzyczał za psiakami, a ja zorientowałem się, że „zapchlone”
stworzenia biegły w moim kierunku z pełną prędkością.
Gdy znalazły się przy mnie, już spływało z nich całe błoto nazbierane z kałuż, którymi
upstrzone było podwórze. Ręce miałem zajęte, bo trzymałem w nich szczotkę i skrobaczkę.
Cofnąłem się, próbując uniknąć futrzanych kul pędzących w moim kierunku. Ich zabłocone ciała
uderzyły we mnie, popychając na ścianę z perfekcyjnie nałożonym podkładem, który właśnie
zaaplikowałem. Natychmiast opanował mnie gniew. Te psy czekał koniec.
Wypuszczając szczotkę z ręki, chwyciłem za ciężką puszkę z podkładem i robiąc krok w
przód, z dzikim krzykiem zamachnąłem się na zwierzęta, by odgonić je od domu.
Psy uniknęły uderzenia pojemnikiem i biegały wokół mnie, radośnie szczekając,
jakbyśmy byli w trakcie ich ulubionej zabawy. Korzystając z pędu nadanego puszce,
zawirowałem, usiłując odgonić nią kundle, i zauważyłem, że te wciąż brudzą ścianę budynku
błotem, piachem oraz liśćmi. Cały ukończony przeze mnie fragment został kompletnie
zniszczony, a doprowadzenie tego do ładu zajmie kolejny dzień. W tym momencie nie byłem już
w stanie nad sobą zapanować. Gniew zredukował mój sposób komunikacji do podstawowych,
pierwotnych form, składających się na przypadkowe warknięcia, chrząknięcia oraz parsknięcia.
Kiedy obracałem się za wściekłymi bestiami, mój poziom adrenaliny przekroczył stan krytyczny.
A gdy okręciłem się po raz drugi, zobaczyłem smugę żółci, a tuż po tym padłem na ziemię.
Wylądowałem plecami w kałuży, a błoto spłynęło mi do oczu, oślepiając na moment. To dało
mojemu przeciwnikowi przewagę, którą natychmiast wykorzystał. Usiadł na mnie okrakiem i
naparł, trzymając mnie za ramiona.
– Co ty, do cholery, odwalasz, dupku?! Zostaw moje psy w spokoju, zanim zmusisz mnie
do połamania ci obu jebanych nóg i wepchnięcia ich w twój tyłek tak głęboko, że będziesz mógł
posmakować mojego lakieru do paznokci!
Dłonie powędrowały mi do oczu, ścierając tyle błota, ile tylko mogły. Mrugając dwa czy
trzy razy i zezując, mogłem wreszcie spojrzeć na pokrytą błotem, prychającą blondynkę.
– Jak masz zamiar się z tego wytłumaczyć? Te małe pieski po prostu próbowały się z tobą
pobawić, a puszka farby mogła je zranić, ty kupo gówna! – Wstała, waląc dłońmi w moją klatkę
piersiową, po czym poszła sprawdzić, czy z psiakami wszystko w porządku.
Usiadłem, próbując zetrzeć resztę błota z twarzy i wciąż gapiłem się na zezłoszczoną,
rozdygotaną i piękną dziewczynę pokrytą od stóp do głów błotem. I niemal tylko tym.
Furia rozbłysła w jej oczach, gdy spojrzała na mnie, pocieszając przestraszone psy.
– Więc? Masz zamiar coś powiedzieć, czy będziesz tylko tak siedzieć i gapić się na mnie
z rozdziawioną gębą? Nie rozumiem, dlaczego wszyscy nazywają cię geniuszem, skoro
zachowujesz się jak kretyn.
Rzuciłem okiem na zrujnowaną ścianę, co momentalnie odegnało szok, zastępując go
agresją narastającą do tego stopnia, że zacząłem widzieć na czerwono. Wstałem.
– Widzisz, co zrobiły twoje kundle ze ścianą, którą dopiero co
pomalowałem?! – Zrobiłem krok w przód, z palcem skierowanym prosto w jej twarz.
Lily wbiegła pomiędzy nas, wyciągając ręce, by nas odseparować. 
– Dość! Uspokójcie się, do cholery!
Zlekceważyłem kuzynkę, gdyż nie skończyłem jeszcze wymiany spojrzeń z jej koleżanką,
której niebieskie oczy błyszczały spomiędzy strug błota.
– Hunterze McCormick, spójrz na mnie w tej chwili! – Słowa Lily mnie zaskoczyły.
Użycie mojego imienia i nazwiska wywołało odruch Pawłowa wpojony przez matkę, gdy byłem
jeszcze dzieckiem. Moje oczy powędrowały do kuzynki. Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Chciałabym ci przedstawić Ellison James.

Rozdział trzeci

Ellison

Był dupkiem. Groźnym, bijącym psy dupkiem, a jego spojrzenie przerażało mnie jak wszyscy
diabli. Lily dobrze zrobiła, kiedy stanęła między nami, bo gdyby z ust Huntera wydobyło się
jeszcze jedno słowo, to jego twarz spotkałaby się z moją pięścią.
Gdy tak staliśmy, mierząc się nawzajem wzrokiem, podeszli mój brat, Jake, i były chłopak,
Finn, by sprawdzić co to za zamieszanie.
Jake, rozbawiony sytuacją, pierwszy otworzył swoją wielką gębę.
– Co tu się, kurwa, dzieje? – Przez to, że ciągle się śmiał, trudno go było zrozumieć.
Natomiast Finna ta błotnista katastrofa zupełnie nie rozbawiła.
Lily z kuzynem odwrócili się w stronę Jake'a i zauważyłam, jak Hunter zrobił krok w tył,
gdy zobaczył z bliska mojego brata. Ze względu na sześć stóp i cztery cale wzrostu oraz trzy stopy
szerokości, Jake nie był kimś, z kim chciałoby się mieć na pieńku. Ogolona głowa i długa broda
nadawały mu przerażającego wyglądu oraz sprawiały, że większość ludzi wolała go unikać. Mimo
że Hunter był wyższy od Jake'a, nie dorównywał mu budową ciała, z czego na szczęście zdał sobie
sprawę i wycofał się, gdy tylko to dostrzegł.
Finn po prostu stał, patrząc na mnie z dezaprobatą, jakbym specjalnie tarzała się w błocie z
nieznajomym, mając na sobie tylko żółte bikini.
Wpatrywałam się w Huntera przez kilka kolejnych sekund, zanim dałam mu ostateczne
ostrzeżenie.
 – Masz trzymać się z daleka od moich psów. One nie próbowały cię skrzywdzić.
Chyba się uspokoił. Zrobił krok w moim kierunku, powodując tym samym, że Finn i Jake
również ruszyli w jego stronę. Widząc, że mamy przewagę liczebną, Hunter się zatrzymał, po czym
wyciągnął rękę w moją stronę.
– Przepraszam, nie chciałem ich skrzywdzić. Zazwyczaj kocham psy. Po prostu straciłem
panowanie nad sobą, gdy zniszczyły moją pracę. Tak w ogóle to jestem Hunter, miło mi cię poznać.
Wciąż go obserwowałam, nie mając zamiaru mu wybaczyć, a tym bardziej podawać ręki. 
– Nieważne. Po prostu trzymaj się z daleka i kontroluj swój temperament. To tylko
bezbronne zwierzęta.
Z jego ust wydobyło się westchnienie, a oczy wędrowały od Lily do Jake'a, Finna i mnie.
– Posłuchaj, powtórzę to jeszcze raz. Nie miałem zamiaru skrzywdzić psów. Myślę też, że
również zasługuję na przeprosiny.

Spojrzałam na niego, ale gniew sprawił, że nie potrafiłam odczuwać żalu za zniszczoną
ścianę i nie byłam w stanie przeprosić. Podeszłam do Sashy i Beara, złapałam je za obroże, a
następnie zaciągnęłam do domu. Ból kostki był niemiłosierny, miałam już dość całej tej sytuacji.
Gdy tylko zauważyłam, że zamachnął się pojemnikiem, zeskoczyłam z dachu, a siła uderzenia
uszkodziła mi kostkę. To jednak nie mogło mnie powstrzymać. Byłam na misji ratunkowej, więc
nie mogłam dopuścić, by przeszkodził mi ból.
Po tym doświadczeniu nie chciałam mieć już nic wspólnego z kuzynem Lily, nawet jeśli
zapewniała, że Hunter będzie świetnym kompanem na lato. Opowiadała o nim, jakby był jakimś
superbohaterem i stale paplała coś o jego inteligencji oraz dobrej aparycji. Kiedy skonfrontowałam
to z rzeczywistością, to może faktycznie okazał się czarujący dzięki swojej muskularnej budowie i
opalonej skórze, ale to za mało, by nazwać go atrakcyjnym. I chociaż miał ciepłe, brązowe włosy,
których kolor podkreślały niesamowicie niebieskie oczy, to te cechy nie miały znaczenia przez jego
gównianą osobowość.
Odchodząc, słyszałam jeszcze, jak Lily przedstawia sobie chłopaków. Później do moich
uszu dotarł odgłos kroków Finna, który podążył za mną po krótkim przywitaniu z Hunterem.
Jęknęłam, wiedząc, że mój były nie puści tej małej szarady mimo uszu.
– El, zaczekaj.
Zatrzymałam się tam, gdzie stałam, wiedząc dokładnie, że Finn nie odpuści, dopóki z nim
nie porozmawiam.
– Maleńka? Co to była za akcja? W sumie to wierzę, że nie chciał skrzywdzić twoich psów.
Odwróciłam się szybko i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Nie mów do mnie maleńka, nie jesteśmy razem od ponad roku, więc jeśli już musisz się do
mnie odzywać, mów mi po prostu El.
Gdy jeszcze się spotykaliśmy i Finn zwracał się do mnie jak do jakiegoś zwierzątka,
wkurzało mnie to jeszcze bardziej. Mimo że zerwaliśmy jakiś czas temu, nadal pozostaliśmy
przyjaciółmi. I wiedziałam, że jemu wciąż zależy. Frustrowało mnie to, że jeszcze nie dał sobie
spokoju. Zanim zaczęliśmy się spotykać, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, więc miałam nadzieję,
że uda nam się do tego wrócić. W życiu jednak nic nie jest takie łatwe. Nie potrafiłam tego
zrozumieć. Finn był przystojnym facetem o czarnych włosach, piwnych oczach oraz lekko
muskularnej sylwetce. Jego pozytywne i trochę beztroskie nastawienie przyciągało większość
kobiet. Nawet po rozstaniu, które miało miejsce półtora roku temu, wciąż coś do mnie czuł.
Sądziłam, że odpoczniemy od siebie przez jakiś czas, ale gdy się spotykaliśmy, Finn zaprzyjaźnił
się z Jakiem, tak więc teraz widywałam go w domu częściej, niżbym chciała.
Trzymając ręce w poddańczym geście, uniósł brew, kwestionując moją odpowiedź.
– El, po prostu chcę się dowiedzieć, dlaczego tak się wkurzyłaś. I upewnić się, że wszystko
jest w porządku.
Mimowolnie przewróciłam oczami, ale Finn był znany jako strażnik pokoju, więc bez sensu
byłoby wciąż obstawać przy swoim gniewie. 
– Finn, na ten moment po prostu odpuść, dobrze? Nie chcę o tym rozmawiać.
Skierowałam się w stronę domu, otworzyłam drzwi, a następnie zabrałam psy do łazienki,
by je wykąpać. Po wszystkim poszłam do kuchni, by je nakarmić, a przy okazji przygotowałam też
jedzenie dla siebie. Gdy żułam obtoczone w cukrze płatki owsiane, myślami wróciłam do Huntera.
Nie mogłam pojąć, jak ktoś rozsądny i zdrowy na umyśle mógł stracić głowę z powodu
bezbronnych zwierząt. Spojrzałam w dół na dwa żebrzące psiaki przy moich stopach i się
uśmiechnęłam. Ich puchate pyszczki zwróciły się w moją stronę, języki zwisały im nisko, a
jedynymi rzeczami, jakie dostrzegałam w ich brązowych oczach, były miłość oraz lojalność.
Frontowe drzwi nagle się otworzyły. Odgłos stóp Jake'a zapowiadał, że kieruje się prosto do
kuchni. Uśmiechnął się promiennie, nie próbując nawet ukryć swojej radości z zaimprowizowanej
walki zapaśniczej w błocie, którą mógł oglądać.
– Gdzie jest Finn? – zapytałam.
Brat odpowiedział, wskazując kciukiem za siebie. 
– Poszedł. Powiedział coś o tym, że jesteś w łajdackim nastroju „klasy A”. – Chichrając się,
otworzył lodówkę, by wyjąć z niej zimne piwo. Później oparł się o blat, zdjął czapkę i pociągnął
długi łyk. – Możesz pójść się umyć i założyć coś na siebie, zanim wróci ojciec. Chyba nie będzie
zadowolony z tego, że jego mała córeczka tarzała się w błocie z jakimś nieznajomym. – Znów się
zaśmiał.
Spojrzałam na swoje pokryte błotem ciało. Dobrze, że mój kostium kąpielowy nie zsunął się
w czasie całego zajścia. Wzruszyłam ramionami
– Dobra, wykąpię się, a potem idę do łóżka. Jutro z rana wybieram się na zielony szlak, więc
jak wstaniesz, już mnie nie będzie. Gdy tata wróci to przekaż, że życzyłam mu dobrej nocy.
Jake skinął głową, pociągając kolejny łyk z butelki, a ja opuściłam kuchnię, by wziąć długi
prysznic i namoczyć kostkę w nadziei, że do jutra ból minie.

~~ ~~ ~~

Zielony szlak liczy sobie dziesięć mil i rozciąga się za moim domem. By do niego dotrzeć, zwykle
trzeba udać się wąską, polną ścieżką, ale mnie udało się w końcu stworzyć własne przejście do tego
zacisznego skrawka raju. To jeden z niezaprzeczalnych plusów życia w kompletnej głuszy. Natura
znajduje się naprawdę blisko i kiedy nachodzi mnie potrzeba, by uciec od współczesnego świata,
wystarczy udać się na krótką wycieczkę. Moja wędrówka rozpoczęła się rano, gdy było jeszcze
zimno, ale po południu temperatura wzrosła i zanim wróciłam do domu, byłam już spocona jak
mops. Gdy szłam między domem Lily a moim, zauważyłam, że wszystkie samochody zniknęły z
podjazdu, co mnie ucieszyło. To oznaczało, że w okolicy nikogo nie ma, a skoro byłam sama,
postanowiłam się umyć, by nie nanieść piachu, liści i gałązek ze sobą do domu.
Zawsze trzymałam dodatkowe ręczniki w skrzyni pod ławką, która stała na werandzie.
Chwyciłam więc jeden, a później obeszłam dom, by opłukać się pod prysznicem, który
zamontowałam na tyłach poprzedniego lata. Ściągnęłam koszulkę i spodenki, a po chwili stanęłam
pod zimnym strumieniem wody w samych majtkach oraz sportowym biustonoszu. Westchnęłam,
gdy woda zmyła piasek i pot z mojej skóry. Zmoczyłam włosy, odgarnęłam je z twarzy i kiedy
uniosłam powieki, ujrzałam czysty szok w niebieskich oczach Huntera.
Odskoczyłam, usiłując jeszcze chwycić ręcznik, podczas gdy chłopak stał jak jeleń w
świetle reflektorów, wpatrzony w moje… cóż… reflektory. Szczęka mu opadła. W obu rękach
trzymał otwartą puszkę. Brązowy podkład rozsmarował mu się na koszulce, a farba rozbryzgała się
na nogach. Wreszcie jedną dłonią podniosłam ręcznik, by zakryć nim swoje atuty, a drugą starałam
się obwiązać nim wokół talii.
– Byłbyś tak miły i się odwrócił? – Odgarnęłam kosmyk włosów z twarzy, schodząc z
betonowej płyty, która zastępowała brodzik. Hunter szybko spełnił moje polecenie, przy okazji
rozlewając farbę i potykając się o własne stopy.
– Przepraszam… naprawdę… przepraszam. Nie miałem pojęcia, że tu jesteś. Wyszedłem
zza rogu i cóż…
– I co? Myślałeś, że gapienie się na półnagą dziewczynę bez ostrzeżenia jej o swojej
obecności będzie mądrym pomysłem? Jest na to określenie, wiesz?
Opuścił ramiona, pozwalając, by cienka koszulka przykleiła się do jego spoconego ciała.
Materiał przywarł tak bardzo, że każdy mięsień idący od ramion w dół jego kręgosłupa był
doskonale widoczny. Gdy trzymał w opuszczonych dłoniach puszki, u dołu jego pleców
zarysowywało się idealne „v”. Było to całkiem niezłe opakowanie – przynajmniej do czasu, aż
otwierało usta.
– Słuchaj, nie chciałem cię podglądać. Wyszedłem zza rogu, a ty tu po prostu byłaś i przez
zaskoczenie nie zareagowałem tak szybko, jak powinienem. Poza tym na swoją obronę mogę
dodać, że to TY bierzesz prysznic w ogródku.
– Myślałam, że nikogo tu nie ma! Właśnie o tym mówiłam. Powinieneś powiadomić mnie o
swojej obecności, ale wolałeś tego nie robić!
– No cóż, ja również myślałem, że jestem tu sam! Może powinnaś nosić dzwoneczek albo
jakiś inny szajs, który ostrzegałby o twojej obecności, zanim miałbym szansę spotkać cię nagą
przed domem!
Nie mogłam uwierzyć, że zasugerował, bym nosiła dzwonek jak jakaś krowa. Kim on myśli,
że jest?! Jeśli chcę paradować nago po własnym podwórku, to powinnam mieć do tego prawo bez
obawy przed czającymi się podglądaczami. Nie było sensu się kłócić, ale… mogłam się odegrać.
– Odwróć się, Hunter.
– Co?! Nie ma mowy!
– Odwróć się. – Miałam poważny wyraz twarzy i szczery ton głosu. Podjęłam decyzję.
Powoli odwrócił się w moją stronę i zamknął oczy, marszcząc skórę po bokach. Nic nie
mogłam poradzić na to, że się roześmiałam.
– Widzieliśmy się w sumie niecałą godzinę i przez ten czas jedynie się kłócimy. Więc
odegram się, a potem zaczniemy od początku. Może być?
Otworzył oczy i momentalnie zawiesił wzrok na moim biuście, ale niemal natychmiast
zmusił się, by spojrzeć mi w twarz. 
– Dobra. Czego chcesz?
Gdy zakryłam ciało ręcznikiem, na moje usta wypełzł uśmiech. Zrobiłam kilka kroków w
jego kierunku. Chwyciłam za puszki z farbą, a następnie odstawiłam je u jego stóp.
– Chcę, żebyś się rozebrał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...