sobota, 15 maja 2021

 

Klara Leończuk

“Carter”

“Czasami człowiek nie zdaje sobie sprawy, jaki wpływ ma teraźniejszość na przyszłość.”


Scarlet Johnson jest młodą, dwudziestosześcioletnią kobietą, która na co dzień pracuje jako sekretarka w kancelarii prawnej. Dodatkowo dorabia sobie, pomagając w codziennych obowiązkach mężczyźnie w średnim wieku, Jeremiemu Harrisonowi.

Przybywając do domu swojego pracodawcy z zakupami, Scarlet staje się świadkiem egzekucji. Zanim zdoła uciec, zostaje uprowadzona.


Jej porywaczem okazuje się Carter Cambrini, mężczyzna stojący na czele mafii. O dziwo, nie traktuje dziewczyny jak zakładniczki. Wręcz przeciwnie – przedstawia ją jako swoją narzeczoną. Scarlet nic z tego nie rozumie. Ten facet jest dla niej ogromną zagadką.


Wkrótce jeden z wrogów Cartera dowiaduje się, że w życiu Cambriniego pojawiła się kobieta, która najwyraźniej coś dla niego znaczy. Postanawia to wykorzystać. 


Klara Leończuk książką “Carter” debiutuje na polskim rynku wydawniczym. Jako okładkowa sroka, bardzo często w wyborze książek, kieruję się właśnie okładką i opisem i “Carter” przyciągnął mój wzrok, dlatego postanowiłam tę opowieść zrecenzować. O kurde, co to była za książka! Niestety w złym tego słowa znaczeniu. Szczerze mówiąc, to nie wiem, co mam myśleć o tej lekturze. W ogóle mnie się ona nie podobała. Główna bohaterka zachowywała się, jakby była na wakacjach, a nie została porwana. Autorka nie wczuła się w emocje Scarlet, nie przedstawiła nam, co taka osoba może odczuwać i zrobiła z niej bez obrazową bohaterkę. No, bo która kobieta, zostając uprowadzona, bierze sobie jak gdyby nigdy nic talerz i nakłada sobie na niego ziemniaczki, sałateczkę i steczka, serio? 


“Mój porywacz poprowadził mnie na sam przód samolotu, gdzie znajdowały się cztery fotele zwrócone do siebie przodem, a pomiędzy nimi stał stolik na kółkach zastawiony jedzeniem i napojami.

- Częstuj się - powiedział. Wzięłam do ręki talerz i sztućce, po czym nałożyłam sobie ziemniaki, sałatkę i stek. Do szklanki nalałam soku jabłkowego i usiadłam na fotelu.”


No to ten tego, laska została porwana, ale co tam będzie sobie żałować. Przy okazji się naje. Przepraszam, ale jest to taka głupota, że normalnie nie mogę. Logiczne, że z samolotu nie wyskoczy, ale kurde ja bym jakoś walczyła, stawiała się i na pewno bym nie poleciała, żeby sobie obiadek zjeść i brzuch napchać. Kolejna sytuacja, która mnie rozwaliła to, kiedy Scarlet poszła w nocy do kuchni, żeby się czegoś napić. Ehhh… Przytoczę Wam cytat.


“- Skradasz się jak złodziej - usłyszałam za sobą dobrze mi znajomy, męski głos i podskoczyłam przestraszona. Jak mogłam wcześniej nie zauważyć, że siedzi na stołku barowym przy blacie?

- Nie chciałam nikogo obudzić, zapalając po drodze światła - wyjaśniłam, odwracając się do niego przodem i ściskając w prawej ręce karton soku, jakby był moją ostatnią deską ratunku.”


Po raz kolejny się powtórzę, że przecież ona została porwana, a tu wypala z tekstem, że nikogo nie chciała obudzić. Trzeba było spróbować ucieczki, a nie księżniczka sobie poszła po coś do picia. Takich kwiatków tu było od groma. Jeszcze do tego naszej głównej bohaterce wiecznie przechodziły ciarki po ciele albo dreszcze po plecach. Myślałam, że jak jeszcze raz ten tekst pojawi się w książce, to go wytnę. Jeszcze było tam, jak autorka opisywała pomieszczenia i jak jakieś tam drzwi dodatkowe były, to opisywała to, że zapewne znajduje się tam łazienka (było tak kilka razy).


Ja w tej książce nie znalazłam nic pozytywnego. Carter i Scarlet zachowywali się jak dzieci. Te ich przepychanki były na poziomie przedszkolaków. Styl, jakim pisze autorka, jest dla mnie niedojrzały i infantylny, niektóre teksty były takie młodociane. A najlepsza to była wielka miłość po kilku dniach znajomości. Ogólnie podczas czytania zauważyłam, że autorka tak jakby nie dokańczała wątków. Tu pisze, o czymś, a za moment było coś innego. Wyglądało to tak, jakby brakowało tekstu.


Książka niby jest z wątkiem mafijnym, ale ja się pytam, gdzie jest ta mafia? Bo to, że główny bohater trzymał broń w ręku, bądź jego ochroniarze, nie dają mu tytułu mafioza. Ja naprawdę przeczytałam wiele opowieści, z tym że wątkiem, które były lepsze i gorsze, ale zawsze tam jakaś mafia była, a tu? Ja tam nic nie zauważyłam. Pisząc takiego typu książkę, naprawdę trzeba troszkę wiedzieć, jak to z mafią wygląda. Tu Carter, jako boss mafii, był po prostu ciapą. Udawał groźnego i to jego zachowanie było komiczne. Nie odczuwałam pomiędzy nim, a Scarlet żadnego przyciągania. 


Ta historia ma zaledwie 224 strony, które powinnam przeczytać migiem, a niestety zajęło mi to kilka dni. Strasznie ją męczyłam, jakbym miała przed sobą pięćsetnego kolosa. Dla mnie tu nic nie trzymało się kupy, było tyle absurdów, fabuła była apatyczna, różne akcje były bez wyrazu i kompletnie nie przyciągały. Myślałam, że już nie doczytam tego do końca, ale jakoś wytrwałam. Wiem, że to debiut, aczkolwiek jest nieudany. Nie mam zamiaru słodzić i pisać, że jest super, bo wtedy byłabym niezgodna ze swoimi odczuciami. 


Niestety nie mogę Wam polecić tej książki, ponieważ mnie się ona nie podobała. Tu nic nie współgrało ze sobą i tak naprawdę zmarnowałam tylko czas. Jednak nie skreślam autorki po pierwszym razie i dam jej kolejną szansę. Mam nadzieję, że “Scarlet”, będzie dużo lepsza i bardziej dopracowana.

Moja ocena to 2/10. 


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu NieZwykłemu.

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...