wtorek, 23 sierpnia 2022

 

Kinga Godurowska

“Słodka rewolucja”

“Kwiat traci swoje piękno, gdy zostanie pozbawiony płatków. Tak samo dzieje się z ludźmi trwającymi przy niewłaściwej osobie, która pragnie jedynie pozbawić nas piękna dla własnych celów.” 


Alice Fletcher przeszła długą drogę – miała trudne dzieciństwo, a następnie musiała mierzyć się z ciągłymi kpinami rówieśników związanymi z jej wagą. Ostatecznie jednak to właśnie ona stała się prawdziwą mistrzynią w osładzaniu życia innym. Realizuje bowiem swój ogromny talent w cukierni i właśnie została jej właścicielką. Brzmi świetnie? Nie do końca, biznes stoi bowiem na krawędzi upadku, a poprzedni właściciel, by go ratować, zaangażował Nathana Darcy’ego. Ten pewny siebie specjalista od wydobywania restauracji z kryzysu jest również prześladowcą Alice z lat szkolnych. Dziewczyna nie jest już jednak tak bezbronna i wystraszona jak kiedyś, co oznacza jedno – ostre starcie w krainie słodkości.


Nathan wydaje się wyjątkowo aroganckim typem. Alice ma jednak okazję przekonać się, że potrafi być także rycerski i czuły. Czy zwariowana cukierniczka i złośliwy playboy są gotowi na rewolucję?


Pełna humoru, słodko-pikantna opowieść o tym, że miłość przychodzi do każdego – niezależnie od proporcji ciała i grubości zbroi, za którą się chowa. 


“Moje życie nigdy nie było usłane różami. Nie było takie również kochanie Nathana Darcy’ego.”


Po “Słodką rewolucję” sięgnęłam dlatego, że zachęciła mnie bohaterka plus size i motyw hate/love. Robotę zrobiła też okładka, która mnie skusiła jeszcze bardziej, żeby sięgnąć po tę opowieść. Ogólnie nie lubię okładek graficznych, ale ta akurat wygląda fajnie. Gdy w końcu nadszedł czas, żeby zagłębić się w lekturę, rozsiadłam się wygodnie na sofie z kubkiem gorącej czekolady, pączkiem i oddałam się tej powieści. Początek mnie nawet wciągnął, ale im bardziej zagłębiałam się w tę historię, tym bardziej miałam sprzeczne odczucia. Gdy w końcu przeczytałam i zamknęłam książkę, nie wiedziałam, co o niej myśleć. Pomysł był ciekawy i na tym się skończyło. Potencjał tej historii nie został wykorzystany. Odniosłam wrażenie, że autorka poszła na skróty. Chciała dużo, ale niestety nie wyszło to dobrze. 


Jakiś czas temu w internecie mignęła mi grafika, że w tej książce znajdzie się humor. I był, tylko że mnie on w ogóle nie bawił. Te odzywki Alice były tak dziecinne i prostackie (nawet powiedziałabym, że burackie, bo tak się mówiło za gówniarza), które zupełnie nie bawiły, a powodowały przewracanie oczami. W ogóle dziwiło mnie, że jako dorosła osoba pozwalała sobą pomiatać. Ja wiem, że ta opowieść to fikcja literacka, ale fikcję też trzeba umieć napisać, żeby nie wyszła z tego klapa. Mnie Alice nie kupiła, drażniła mnie i w ogóle jej nie lubiłam. Z drugiej strony mamy Nathana. Ten to już w ogóle przechodził samego siebie. Zwykły burak, który rżnął, nie wiadomo kogo. Ten gość tak mi działał na nerwy, że to jakaś masakra. Zachowywał się jak Magda Gessler i Gordon Ramsay razem wzięci. Był dręczycielem, co jak dla mnie było to za bardzo przedstawione i zniechęcało do dalszego czytania. Podczas czytania odczuwałam, jakby autorka chciała tu wpleść program Kuchenne rewolucje


Wisienką na torcie była nagła wielka miłość pomiędzy Alice i Nathanem. Sorry, ale nie. To było strasznie sztuczne i mnie nie kupiło. Wspomnę jeszcze o wątku plus size, a w sumie to nie, bo takowego nie było. Jedynie na początku, a później on zaginął gdzieś po drodze. Było w tej książce bardzo dużo niedociągnięć i błędów w fabule. Dziwne, że podczas redakcji i korekty nie zostało to zauważone. W sumie już sama nie wiem, jak się nazywa ta cukiernio-kawiarnia Alice: Zakątek u Austen”, czy Zacisze u Austen. Mogłabym przytoczyć kilka takich błędów, które pojawiły się w fabule, ale wtedy ta recenzja nie miałaby końca. Zdecydowanie zabrakło mi w tej książce tego, jak została przeprowadzona ta rewolucja, bo Kinga o tym nie wspomniała. Główna bohaterka miała naprawdę fajny pomysł na metamorfozę lokalu, ale nie został on opisany, a to na pewno by dodało uroku. 


Według mnie było też za dużo opisów, których ja niestety w książkach nie lubię. Uważam, że bohaterów poznaje się z ukazanych dialogów pomiędzy nimi. Bardzo jest mi przykro pisać taką recenzję, ale nie mogę słodzić, jeżeli coś mi się nie podoba. Wiem, że to debiut i życzę Kindze jak najlepiej, ale niestety historia Nathana i Alice mnie nie kupiła. Dużo jest jeszcze pracy przed autorką, ale wiem, że z książki na książkę jej warsztat pisarski będzie się doskonalił i będzie tylko lepiej. Oczywiście nie skreślam Kingi i sięgnę po jej kolejną opowieść, jeśli jakaś wyjdzie. Nigdy nie skreślam autora i zawsze daję mu szansę.


Niestety nie mogę polecić tej książki, bo mnie ona nie zachwyciła i nie sprawiła, że kartki między palcami przeskakiwały mi z zawrotną prędkością. Debiut jest słabiutki i niedopracowany, a szkoda, bo naprawdę mogła wyjść z tego niezła historia. Nie zniechęcam Was do przeczytania, bo być może “Słodka rewolucja” akurat Was kupi.

Oceniam książkę 3/10. Jako że to debiut dodałam dwie ekstra gwiazdki i życzę powodzenia autorce w dalszej karierze pisarskiej.


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Niegrzecznym Książkom.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...