środa, 1 grudnia 2021

 

Monica James

“Forever My Saint”

 

“Gra­ni­ca mię­dzy do­brem a złem za­cie­ra się. Jeśli cho­dzi o Sa­in­ta, za­wsze po­tra­fię go uspra­wie­dli­wić. Jed­nak czy ist­nie­je wia­ry­god­ne uspra­wie­dli­wie­nie na ode­bra­nie komuś życia?” 


Dla jednych był demonem, dla niej – zbawicielem. Nadszedł czas, by odpłaciła mu tym samym.


Cała nadzieja była stracona, dopóki Zoey Hennessy nie wtargnęła ponownie do mojego świata, wstrząsając nim w posadach. Wypowiedziała dwa proste słowa: ON ŻYJE.


Mówiła o swoim bracie, moim Świętym, o człowieku, który stracił wszystko, by mnie uwolnić. Sądziłam, że umarł. Widziałam przecież jego śmierć na własne oczy. Ale kiedy Zoey udowadnia, że się myliłam i że Święty żyje, ale jest uwięziony przez potwora, wiem, co powinnam zrobić. Teraz ja go uratuję.


Plan jest niebezpieczny i nie ma gwarancji, że przeżyję. Ale jeśli ten koszmar nauczył mnie czegokolwiek, to tego, że nie jestem kobietą, która kuli się ze strachu. Jestem zdeterminowana, aby odzyskać mężczyznę, którego kocham, i nic ani nikt nie stanie mi na drodze.


Aleksei Popov nie jest bohaterem, ale jest mój. Wszystko, w co wierzyłam, zostało wywrócone do góry nogami. Ciekawe, jak daleko się posunę i kogo będę gotowa poświęcić. 


“Kiedy nic nie masz, każdy drobiazg znaczy tak wiele, a w naszym przypadku tym drobiazgiem jest życzliwość. Jak głodujący pies czekający pod stołem, aż ktoś mu rzuci marny ochłap, tak my jesteśmy wdzięczne nawet za odrobinę dobroci”.


Na samym początku pozwolę sobie napisać, że “Forever My Saint” to ostatni tom cyklu All The Pretty Things. Pamiętam, że pierwszy tom tej trylogii nie przypadł mi , aż tak bardzo do gustu, ale już druga część tak i jeszcze ta końcówka… Obiecałam sobie, że od razu wezmę się za książkę numer trzy, ale na obietnicy się skończyło. Pokonała mnie choroba i nie miałam siły na czytanie czegokolwiek. Jednak wyzdrowiałam i wzięłam się za finał historii Sainta i Willow. Kurcze, nie sądziłam, że czekają mnie aż takie emocje, które ściskały mocno moje serce i związywały żołądek w ciasny supeł. Autorka idealnie zakończyła tę trylogię mimo tego, że niektóre sceny było ciężko czytać. To, co przeszła Willow i Saint było okropne i odbiło się ogromnie na ich psychice. I teraz pytanie, jak po takich przejściach żyć normalnie? Czy to w ogóle jest możliwe? Czy miłość naprawdę ma szansę przezwyciężyć sytuacje, które dotknęły naszych bohaterów? Ja na te pytania znam już odpowiedź, a teraz czas, żebyście i Wy się o tym przekonali, sięgając po ”Forever My Saint”.


W czytaniu kocham to, gdy książka jest napisana w taki sposób, który pochłonie mnie doszczętnie. Sprawi, że wraz z postaciami będę przeżywała ich wszystkie perypetie nawet te najgorsze. Nie zdarza się to jakoś bardzo często, że momentalnie przepadam dla jakiejś historii, ale tak się właśnie wydarzyło w tym przypadku. Przepadłam i czytałam tę książkę dosłownie wszędzie, gdzie tylko się dało. Willow i Saint to bohaterzy, którzy walczą do samego końca. Jedno chroni drugie, przez co stają się jednością. Jak już wcześniej wspomniałam, oboje wycierpieli i wciąż w głębi serca cierpią, ale starają się wyszukać jakichś pozytywów w każdym aspekcie ich życia, choć to nie lada wyzwanie. Współczułam im, ale też ich ogromnie podziwiałam. 


Oczywiście nie można też zapomnieć o bohaterach drugoplanowych, którzy przyczynili się do budowania emocji tych pozytywnych, jak i negatywnych. W sumie to dzięki nim cała fabuła była dynamiczna i nie wiadomo, czego można się było jeszcze spodziewać. Polubiłam bardzo Sarę i Aleka. Wiem, że Alek był kawałem gnoja i zasługiwał na wszystko, co najgorsze, aczkolwiek on też się zmieniał i koniec końców po prostu go polubiłam. Za to nienawidziłam Zoey, która tak mnie, denerwowała, że sama najchętniej bym jej nakopała i powyrywała kudły, co do jednego oraz Oscara, który był istnym diabłem w ludzkiej skórze. 


Nadal w tej opowieści jest brutalnie, jest przemoc, wulgarny język i niepokojące sceny, przez które czytelnicy mogą się poczuć niekomfortowo, ale ja uważam, że warto sięgnąć po całą trylogię. Jest dobrze napisana i porusza temat, którym jest porwanie. Bohaterzy naprawdę są fajnie wykreowani i dobrze odgrywają swoją rolę. Mimo tej całej otoczki romansu i seksownych scen, mamy też i inne rzeczy, które nie raz i nie dwa będą wywoływały ciarki na Waszym ciele. 


Ja serdecznie polecam tę trylogię. Jeśli lubicie mroczne książki, gdzie non stop coś się dzieje i nie ma chwili na wzięcie głębszego oddechu, to sięgajcie po serię All The Pretty Things. Dostaniecie od niej ostrą jazdę bez trzymanki.


Kasia


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...