środa, 29 stycznia 2020



Penelope Bloom
“Jego babeczka”


Po bananie i wisienkach przyszedł czas na babeczkę, a czy ta babeczka była smakowita, tego dowiecie się z poniższej recenzji :)

Emily White to dziewczyna, która chce spełnić swoje marzenie i ma na nie szansę, bo za kilka miesięcy wyjeżdża do Paryża, żeby się spełnić jako artystka, aczkolwiek nie przewidziała tego, że pewna oferta pracy tak naprawdę wszystko zmieni, a do tego jej nowym szefem ma być nie nikt inny, tylko Ryan jej licealna miłość. Plan jest taki, że zrobi to, do czego została zatrudniona, a później odejdzie, złapie samolot i zostawi wszystko za sobą. Jednak ma zamiar pozwolić sobie na odrobinkę szaleństwa. 

“Wiedziałam tylko tyle, że przy nim czułam się jak z powrotem w szkole, gdzie zwykłe spojrzenie mogło wprawić moje serce w łomot i wywołać rumieniec. A poza tym z jego strony to było więcej niż spojrzenie, prawda?”

Mam już za sobą przeczytane trzy pozycje od Penelope Bloom, które były zabawne i oczywiście z romansem w tle, ale najmniej mi się podobała właśnie książka “Jego babeczka”. Przez pierwsze 70 stron strasznie się wynudziłam, bo cała fabuła ciągnęła się, jak flaki z olejem, aczkolwiek później zaczęło się już coś dziać i nie raz wybuchałam śmiechem. Ta książka to naprawdę luźne czytadło, które raptownie zabierze wam kilka godzin, bo tę historię czyta się szybciutko. Autorka oczywiście nadal zostaje przy tym samym stylu pisania, nic się w nim nie zmieniło, więc jak czytaliście jej poprzednie dwie opowieści, to już wiecie, czego możecie się po tej pisarce mniej więcej spodziewać. Znajdziecie tu sporą dawkę humoru, dzięki postaciom pobocznym, dostaniecie ciekawe, ale czasami nudnawe postacie, wzajemne pożądanie, romans i oczywiście jakąś historię w tle. Bohaterzy bawią się ze sobą w kotka i myszkę, co mnie momentami wnerwiało, ale trzeba przyznać, że czuć od nich bijącą wzajemną chemię i seksualność. Ta opowieść nie jest górnych lotów, bo jeśli szukacie czegoś, przy czym możecie się odstresować bądź poprawić sobie humor, to na pewno te książki was rozweselą, a przynajmniej dwie pierwsze części. Oczywiście ja nie mówię nie tej pozycji na 100%, bo mi się miejscami podobała, ale jeżeli mam babeczkę porównywać do poprzedniczek, to na ich tle wypadła najsłabiej. Dużo do tej lektury wnosi William Chamberson, który mnie po prostu rozkładał na łopatki i wyłam ze śmiechu, jak durna. Można powiedzieć, że to jego postać wniosła najwięcej humoru do tej książki, bo gdyby nie on i jeszcze Babcia, to byłoby po prostu drętwo. 

“Drzwi windy otworzyły się i do środka wkroczył William. Był zgięty wpół ze śmiechu, a na głowie miał śmieszny, mały plastikowy hełm strażacki, dobrany pod kolor garnituru.
- O mój Boże - powiedział, ciągle parskając śmiechem. - Całkiem zapomniałem, że zaspawali te włazy, kiedy zmieniły się kody bezpieczeństwa. Katapultowałeś swoją dziewczynę na twardy sufit.”

Co do głównych postaci, to nie wiem nawet jak je opisać, bo szczerze mówiąc, nie czułam z nimi prawie żadnej chemii. Emily chciała się spełnić jako malarka, bo właśnie tym się zajmowała i dostała ku temu szansę, żeby wyjechać i gonić za marzeniami, ale jakoś nie poczułam z nią żadnej więzi, a właśnie tego zawsze szukam z bohaterami. Ryan to taka ciepła klucha na początku, ale później tak jakby się troszkę rozkręca, ale z tym akurat bohaterem poczułam jakieś maleńkie iskrzenie. Niby łączy go z Emily jakaś historia, bo się już wcześniej znali, ale jakoś to wszystko tak po łebkach jest napisane. Miejscami miałam wrażenie, że autorka na tę część, zupełnie nie miała pomysłu i napisała ją, na odpierdziel, a szkoda, bo mogła wyjść z tego całkiem fajna historia. Wspominałam wyżej, że książka nie jest górnych lotów, jest przewidywalna, ale czegoś od niej oczekiwałam, może takiego wciągnięcia i pochłonięcia na maxa, ale niestety nie oddałam się tej lekturze na full. Niby całkiem nie mówię nie tej pozycji, ale było sporo niedociągnięć i jestem zawiedziona, bo myślałam, że akurat “Jego babeczka” będzie na podobnym poziomie co “Jego banan”, czy “Jej wisienki”. Jednakże czekam na kolejną część i mam nadzieję, że ta akurat mnie usatysfakcjonuje.


Podsumowując “Jego babeczka” według mnie, nie jest w pełni udaną pozycją, ale przewija się w niej humor, który tak uwielbiam. Ciężko mi ocenić, czy wam ją polecić, bo każdy z nas ma całkiem inny gust czytelniczy. Jednym się spodoba, a drugim nie. Może napiszę tak. Jeśli czytaliście dwie poprzednie książki tej autorki i chcecie się dowiedzieć, czy według was babeczka też jest udaną propozycją, to po prostu po nią sięgnijcie i nie zniechęcajcie się moją recenzją, bo to tylko i wyłącznie moja opinia, a wasza może być całkiem odmienna.

Kasia

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Albatros.


3 komentarze:

  1. Coraz bardziej kusi mnie ta seria, jednak szkoda, że ta część jest słabsza.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam tej serii, ale coraz częściej słyszę wiele dobrego o tych książkach. To oznacza, że najwyższa pora, abym sama się przekonała.

    OdpowiedzUsuń
  3. W jakiej kolejności czytać książki Penelope Bloom?

    OdpowiedzUsuń

  Ava Harrison - „Bezwzględny władca” Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczk...