Brittainy C.
Cherry
„Wschodnie światła”
Pewnej halloweenowej nocy Aaliyah
postanowiła wyjść z baru, gdzie imprezowała, żeby zaczerpnąć świeżego
powietrza. Ten wieczór miał jej pomóc zapomnieć o facecie, który ją zdradził,
ale w zasadzie czuła się jeszcze gorzej.
Nigdy by nie przypuszczała, że nagle jej głowę zaczną zaprzątać myśli o
zupełnie innym mężczyźnie. Był przebrany za superbohatera, a ona za Czerwonego
Kapturka. Byli dwojgiem nieznajomych, którzy spędzili ze sobą szaloną,
halloweenową noc w dziwnych ubraniach.
Mijają dwa lata. Przed Aaliyah
staje ogromne wyzwanie. Ma przeprowadzić wywiad na wyłączność z najbardziej
pożądanym mężczyzną w Nowym Jorku – Connorem Roe. Dla całego świata jest on
jednym z najpotężniejszych i najgorętszych facetów w Nowym Jorku. Dla niej to
superbohater, który tamtej nocy pozwolił jej zapomnieć o pewnym draniu. Tylko
że jej serce już nie jest złamane, a obiecane innemu mężczyźnie.
To już moje drugie spotkanie z twórczością
autorki. Pierwszy tom serii Kompas podobał mi się średnio, ale coś
czułam, że jednak historia Connora będzie inna i chwyci mnie za serce. Czy tak
było? W tej części spotykamy dorosłego już Connora, którego poznaliśmy w „Popołudniowych
sztormach”. Polubiłam tego chłopaka, bo w tak młodym wieku musiał zmagać się z
chorobą matki i mimo że sam też cierpiał, robił dobrą minę do złej gry.
Wspierał ją i pomagał, jak tylko mógł. We „Wschodnich światłach”, nie spotykamy
już tego małolata, a mężczyznę odnoszącego sukcesy. Pewnej halloweenowej nocy
poznaje dziewczynę, z którą spędza nie tylko wieczór, ale i noc. Aaliyah jakiś
czas temu rozstała się z chłopakiem, który ją zdradził i ciężko było jej się z
tym pogodzić. Była w nim na zabój zakochana, ale poznając Kapitana Amerykę,
zaczęła to wszystko postrzegać w innym świetle. Po spędzonym czasie rozchodzą
się w swoje strony, jednak los lubi być przewrotny...
Co
się stanie, gdy na nowo skrzyżuje drogi Czerwonego Kapturka i Kapitana Ameryki?
Zdecydowanie ta książka chwyciła mnie za
serce. Nie będę oszukiwać, bo przeczytanie jej zajęło mi sporo czasu, ale to
nie dlatego, że mi się coś nie podobało, tylko dopadła mnie niemoc czytelnicza.
Nie chciałam się zmuszać, bo ta opowieść zasługiwała na to, by poświęcić jej
pełną uwagę. Bardzo polubiłam tę starszą wersję Connora, bo nadal był facetem z
sercem na dłoni. Był też pracoholikiem, który nie miał czasu na związki i jego
dziewczyną można by było powiedzieć, była praca. Potrafił rozbawić mnie swoimi
beznadziejnymi sucharami, jak i powiedzeniami, czy różnymi sytuacjami. To mój
kolejny książkowy mąż, bo taki typ jak on zdecydowanie potrzebny jest w moim
haremie, w którym znajduje się już tyle mężów, że gubię się w ich liczeniu :D
Natomiast Aaliyah to dziewczyna chcąca koniecznie zaznać prawdziwej miłości.
Czasami odnosiłam wrażenie, że robi to wręcz na siłę, co mogło być dla niej
zgubą. Mimo wszystko ją lubiłam i też rozumiałam jej decyzje. Dziewczyna sama ma
za sobą nieciekawą przeszłość, co się na niej odbiło w dotychczasowym życiu.
Uważam, że Connor oraz Aaliyah to bohaterzy naprawdę świetni, którzy zostali
dobrze wykreowani i nie są ciepłymi kluchami, a osobami niosącymi na plecach
swój własny bagaż. Nie bardzo chcę Wam tu opowiadać o ich relacji, czy
znajomości, bo to już powinniście przeczytać sami. Obiecuję, że warto.
Kogo nie lubiłam w tej lekturze? Były takie
trzy szuje Marie, Walter i Jason, chociaż jedna z nich, no można ją też w jakiś
sposób zrozumieć, aczkolwiek nic jej nie usprawiedliwia i okazała się poniekąd bezduszną
kobietą. Tych dwóch męskich gagatków, to przywiesiłabym za uszy i waliła łopatą
po łbach za to, jakimi okazali się kanaliami.
Cały pomysł na książkę został ciekawie
przedstawiony i napisany w taki sposób, że powinnam ją przeczytać w półtora
dnia, ale chciałam być sprawiedliwa i wzięłam tyle czasu, ile potrzebowałam.
Jednak nie żałuję, bo mogłam, chociaż dłużej spędzić czas z postaciami 😊 Podobało mi się w tej historii, że pomimo
ciężkich przeżyć autorka znalazła też miejsce na humor, który był idealnym dopełnieniem.
Uśmiałam się do łez i serio kocham Connora.
Cóż, mogę jeszcze napisać? Chyba tylko
tyle, byście przeczytali tę opowieść, bo naprawdę warto. Ja bawiłam się przy
czytaniu świetnie i na pewno jeszcze kiedyś wrócę do tej książki. Już niedługo
wezmę się za trzeci tom o Damianie i coś czuję, że tu też dostanę niezły
rollercoaster emocjonalny.
Szczerze polecam Wam „Wschodnie światła”.
Musicie koniecznie poznać tę historię. Oceniam ją 9/10.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję
Wydawnictwu NieZwykłe Zagraniczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz